Strony

czwartek, 1 marca 2012

„nie wyspałam się bo była apokalipsa zombie”


Była sobie szkoła. W tej szkole stał gołębnik lub budka meteo. Coś w rodzaju pudła na słupie. Poszliśmy do tego pudła, ale z nami poszedł jakiś nauczyciel. Zajrzał do środka i zobaczywszy podejrzaną kupkę przedmiotów w tym kości i płytkę CD poruszył ją. Kość wypadła na trawę i pękła. A to było naprawdę niefortunne wydarzenie, bo kość należała do kota i strzegła całości. A za karę przyszły dwa zombiaki (wyglądające raczej jak miniony z mojej gry – znaczy nie humanoidalne tylko jakby ktoś wrzucił normalne zobmie w maszynkę do mięsa i efekt uformował w ludzika bez głowy) żeby nauczyciela zeżreć. Stojąc na drabinie koło pudła, kazałam sobie podać pękniętą kość, ułożyłam ją na płycie, ale zobmie sobie nie poszły. Więc powiedziałam grobowym głosem do nauczyciela „a teraz uciekaj, bo zjadłeś kota generała McArthura” – w sensie, że potłukł kość. Facet w długą, a miniony za nim w świat. Oczywiście, że go dopadły ale pogryzły też ludzi i zaczęła się zombie apokalipsa.

Potem bez szczegółów, bo ich nie zapamiętałam – grunt, że była ciemność , panika na ulicach, puste samochody, ogólne gryzienie, świadomość tego, że nie ma co się przebijać przez miasto do rodziny, bo oni już są zombie i niemożność wyjścia za drzwi w obawie przed zombifikacją. W ogóle strach było podejść do kogokolwiek na ulicy, bo mógł być zombie. Jednak na wsi trafiłam na dziewczynkę, na oko 15-16 lat i jej rodziców, którzy nie przejmowali się zombifikacją, tańczyła sobie w ogródku najwyraźniej zadowolona. Co dowodzi, że obszary gorzej zaludnione mają niższy współczynnik zombizmu niż aglomeracje.

To dziewczyna, a może jej rodzice (podejrzanie przypominający z wyglądu Adamsów) poradzili nam, żeby kość zakopać, co też zrobiliśmy i apokalipsa zombie się skończyła, a wszyscy ludzie wrócili do swojej normalnej formy.


Była apokalipsa zombie, ale jakoś tak tydzień czy dwa po odpaleniu. Samochody uprzątnięto z ulicy, ocalali starają się jakoś sobie radzić, mięsa w sklepach brakuje, a zombiaki zbiły się w armię i szykują do wojny. W oczekiwaniu na ostateczne uderzenie planowaliśmy się zamknąć w twierdzy, ale stwierdziłam, że globalnego ducha lepiej oddaje Manhattan, gdzie w wieżowcu łatwiej będzie wytłuc zarazę. A muszę przyznać, że różnorodna była, wcale nie jednego rodzaju szare i kiwające się ludki z zielonymi zębami.

W tym celu przenieśliśmy się na Manhattan – ja i jakiś nastolatek. On musiał koniecznie coś zabrać ze swojego mieszkania  w mrówkowcu. O dziwo blok chociaż podniszczony nadal był zamieszkały. W mieszkaniu czułam się nieco niepewnie – wiadomo zamknięta przestrzeń,  a ja żadnej broni na zombie. Poprosiłam go żeby przynajmniej ustawił odkurzacz w tryb burzenia, bo ja nie umiałam sama. A z gołymi łapami na zombie nie ma sensu, bo gryzą. Spotkaliśmy jego matkę, która nie chciała go wypuścić ale obiecałam jej, że oddamy jej potomka i się zgodziła.

Potem mijaliśmy publiczny kibel, zajrzeliśmy bo dobiegały z niego wrzaski. Ja patrzę, a tam macho w podkoszulku zapakował blond dziunię do kosza na pranie i gdzieś wiezie. No to spuściłam mu solidny wpierdol (nie używając trybu burzenia w odkurzaczu), a kiedy pojawił się policjant, ja z rozsądku, a gość ze wstydu, zeznaliśmy, że sam się potknął.

Potem mijaliśmy mieszkanie, gdzie nie było drzwi, ale szmata zawieszona zamiast nich, a ojciec chodził w powyciąganym szlafroku. Syn go przekonywał,  że przecież nie muszą jeść ciągle tego samego, bo są już specjalne mieszanki, które zstępują mięso, ale ojciec się nie dawał przekonać. Wtedy kot -szary i pręgowany i gruby jak beka – który okazał się być towarzyszącym mi dzieciakiem, zawlókł i położył im na wannie kawałek takiego mięsa. A wtedy ojciec, który już był głodny zmienił zdanie. Gorzej, że kota zobaczyła masa psów i wszystkie za nim pognały. Ledwo co uciekł. Na szczęście banda jamników zobaczyła sklep mięsny i tam pobiegła.

Potem była scena w domku na wsi jak rodzice i dziadkowie tańczyli walca, bo wtedy zombie zaglądające przez okno ich nie atakowały. Zastanawiałam się kiedy się zmęczą.

Potem był gość, który chodził z martwym niemowlakiem w wózku, a na dziecku były ślady zębów bo je zagryzł.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz