Strony

niedziela, 29 grudnia 2013

Debil

Najwyraźniej brakuje mi serialu, bo dziś we śnie byłam świadkiem w sprawie i miał mnie gdzieś zawieźć bohater z Mentalisty. Niestety jego czarno-biały samochód (zupełnie nie taki miał w filmie) został skasowany przez gościa, który wjechał w niego na parkingu. Wracaliśmy wynajętym wozem kiedy minął nas debil. Debil był Japończykiem, pędził z niedozwoloną prędkością, wyczyniał jakieś harce za kierownicą i wystawił nawet głowę przez okno, a ja pomyślałam sobie, że oby mu tą głowę ucięło jak się rozbije. Chyba musiałam wykrakać, bo po chwilo zobaczyłam jak jakiś samochód za nami koziołkuje (tak wiem, że debil powinien być już przed nami i co z tego?). Debil wjechał w jakieś dwie kobitki jadące dokądś. Samochody wylądowały na poboczu i zjechaliśmy, żeby udzielić pomocy. Zadecydowałam, że zostaniemy do czasu przyjazdu karetki.
Od razu było widać, że debil nie żyje, ale co gorsza jego pasażerka także wyglądała na martwą. Ludzie byli niezadowoleni, że taka ładna i młoda dziewczyna umarła przez debila. Kobitkom, w które wjechał nie stało się nic. W każdym razie położyliśmy dziewczynę na trawie i zastanawiałam się czy nie powinniśmy zrobić sztucznego oddychania. W końcu, jeżeli nic nie zrobimy to jacyś rodzice będą musieli dowiedzieć się o śmierci dziecka. W każdym razie mój towarzysz zaczął reanimację, pokazałam mu co robić, ale zanim się rozkręciliśmy dziewczyna sama otworzyła oczy.  Co dziwne, teraz już nie była brunetką z rozpuszczonymi włosami, ale blondynką z kokiem. I nie była już cała, ale nie miała rąk i nóg. Była samym korpusem, bo okazało się, że kończyny straciła w wypadku. Wydawało się  jednak, że jeszcze tego nie wie.
Odganiałam ludzi, którzy przychodzili popatrzeć i nakrzyczałam na jakąś laskę, podobną do celebrytki (nie wiem której), że nie wolno mówić pacjentce, co jej jest teraz. Bo to tylko dodatkowy szok. I jeszcze nakrzyczałam, żeby nie mówić nad jej głową o tym, bo ona jest ranna, a nie głupia i się zorientuje.
Zapytałam ją jak się czuje i odpowiedziała, że ok ale ma glikemię i musi dostać lek. Nie wiedziałam czy można jej teraz cokolwiek podawać bez pytania lekarza, ale uznałam, że przynajmniej go znajdę, a w tym czasie przyjedzie karetka. Lek nazywał się Neo-Ki. Przeszukałam całą szafkę, znalazłam tylko coś co miało opis po rosyjsku, aptekarka powiedziała, że to odpowiednik Noe-Ki, coś zaczynającego się na M. W każdym razie, siłowałam się z nakrętką jakiejś tuby z maścią, odkręcałam ją zębami,  kiedy nagle dostałam ataku mdłości. Poczułam skurcz żołądka i gardła i poczułam jak ten skurcz przesuwa mi tę zakrętkę w głąb gardła. Nie mogłam tego powstrzymać i nagle okazało się, że nie mogę jej wypluć. Kasłać też nie mogę, bo wpadnie mi do tchawicy i mnie udusi. Musiałam ją połknąć. Kiedy się obudziłam (wybudzona o 4 rano głosem kota puszczającego pawia) nadal czułam w gardle drapanie jak po tej nakrętce. Zaczynam się na poważnie zastanawiać czy nie połknęłam jakiegoś pająka przez sen.

szyszki

Byliśmy całą grupą, mam wrażenie, że studencką w terenie i realizowaliśmy ćwiczenia. Wyglądało to jak robienie questów. Znajdź to, przynieś tamto, zrób to…Szliśmy konkretną trasą i wszyscy robili questy jakoś tak w podobnym tempie. Tylko, że jeden z moich questów nie zadziałał.  „I was supposed to take 6 scrapes for the guards to watch TV” – znaczy znów sen po angielsku. Nie wiem skąd we śnie uznałam, że te scrapes to muszą być szyszki i nijak mi nie wychodziło, podnosiłam je i nic. Powiedziałam nauczycielce, a ona też mnie nie uświadomiła, że robię błąd. Klasa weszła do budynku, a ja poleciałam po nowe szyszki, żeby sprawdzić czy tym razem zadziała. :Podniosłam sześć i znów nic. Poskarżyłam się jakiejś staruszce w samochodzie, a ona podwiozła mnie nie wiedzieć czemu pod mój dom. W domu znalazłam słownik, a tam pisało, że szyszka to „shell” albo „cloe” (taaaaaa) i zrozumiałam, że te scrapes to były patyki, którymi strażnicy chcieli z daleka włączać TV. Musiałam biec całą trasę  z powrotem do budynku i szukać klasy, o której wiedziałam tylko, że jest teraz na dole.

ale to nie koniec historii autobusowych

Dziś stwarzałam zagrożenie na drodze. Jechałam do domu, autobusem wioząc zwiniętą stalową linkę, tylko że zwój owej linki był wysunięty na zewnątrz szparą nad drzwiami (drzwi w busach zawsze są nieszczelne). W pewnym momencie zaczęłam wciągać linkę, za mój koniec do środka, co sprawiło, że reszta się rozwinęła i poleciała w kierunku drugiego autobusu, który jechał za nami. Wiedziałam, że kierowca będzie wściekły i starałam się ją jak najszybciej wciągnąć, ale nawet mimo schowania jej w plecaku, kontroler na przystanku poznał mnie i przyszedł zrobić mi wykład. Oszukałam go, że linka została przytrząśnięta drzwiami przy wsiadaniu  i wciągałam ją właśnie dlatego, że zobaczyłam jak zaczyna się rozwijać. Wygląda na to, że tym razem mi się upiekło.

Ale to nie koniec problemów autobusowych. Kiedy wsiadałam, usiadłam tuż za kierowcą, z przodu. Jakaś kobieta potrąciła mnie i wypadła mi z ręki komórka. Odbiła się od ziemi i wyturlała się na przystanek, na beton. Powiedziałam do kobiety, że to nie było miłe, przeprosiła, a ja podniosłam telefon. Niestety brakowało sima, baterii i klapki. Po chwili znalazłam je na podłodze autobusu, ale karta była złamana. Udało mi się uruchomić telefon, ale obraz na nim był straszną pikselozą, jak w trybie awaryjnym.
Ale to nie koniec historii autobusowych. Do autobusu wsiadła żydówka w okresie kryzysu w Stanach. Wtedy żydów i murzynów tępili i napadali. We wnętrzu pojazdu były rusztowania, na które wspiął się murzyn. Schronił się tam przed napaścią, bo jak coś nie było białe, nie miało znaku Batmana, albo miało gwiazdę Dawida to od razu zostawało napadnięte.  Żydówka straszyła napastników, że jej dziadek to w takiej sytuacji przewrócił na przeciwników całe rusztowanie. Udawali dla jak przestrach, ale po chwili oświadczyli jej, że i tak ją spalą. Wtedy wzięła w rękę kawał drewna z rusztowania, ruszyła w ich stronę, roztrącając drewniane podpory i powiedziała z uśmiechem, że tak będzie więcej miejsca dla niej i że to nawet lepiej, bo nie dość, że nic jej nie zrobią to jeszcze nie będzie musiała płacić za bilet, bo przecież została napadnięta w komunikacji miejskiej.

Ale to nie koniec historii autobusowych. Na przedzie autobusu siedziała ciocia P, z wielką książką dla dzieci na kolanach i odczytywała z niej na głos jeden z moich snów. Występowały w nim niebieskie motyle i nauczyciel chińskiego. Marudziła, że przecież nie mam nauczyciela chińskiego, a ja nie od razu zorientowałam się, że przecież to sen i mogę mieć jeżeli chcę. Trochę też martwiłam się o język, którym pisałam ten sen, czy np. słowo „margać” będzie zrozumiałe dla dzieci.

Ale to nie koniec historii autobusowych. No prawie… Wracając do domu mijałam blok obok fryzjera, gdzie jak się okazało właśnie otwarła się nowa kawiarnia. O cudzie! Kawiarnia w mojej dzielnicy. Przedzwoniłam do Natalii, żeby się ruszyła ze mną na kawę i ciastka. Spotkałyśmy się przed okrąglakiem i ruszyłyśmy. Kawiarnia okazała się być alternatywna do bólu. Przy naszym stoliku siedział jakiś smętny pan, który dopiero po dłuższym pobycie zapytał o pozwolenie, żeby się przysiąść. Karta dań była pisana zielonym pismem ręcznym, na przedzie jakiejś starej książki. Nie za bardzo mogłam jej odczytać i musiałam iść zamawiać przy barze. Nie od razu też zorientowałam się, że to książka jest kartą. Zaczęłam ją przeglądać i znalazłam w niej kilka kartek z ręcznie pisanymi (moim pismem) cytatami. Te które widziałam dotyczyły Izydy i Natalia nawet zrobiła na jej temat jakąś kąśliwą uwagę obrażając moje uczucia religijne. Wreszcie poszłam do lady zamówić. Poprosiłam o owocową herbatę, bo widziałam taka u kogoś na stoliku (szklanka miała w środku całe owoce) i jogurt (miałam poczekać aż się schłodzi, ale obsługa obiecywała, że będzie cudowny) i niespodziankę (wreszcie za sugestią inżyniera wybrałam kawałek ciasta). Dostałam fartuszek z jakimś żółtym stworem i założyłam go, Natalia powiedziała jednak, że to płaszcz nie fartuszek i powinnam nosić go na plecach.  
W każdym razie miał on jakąś taką lustrzaną powierzchnię, na której namalowałam, a raczej wydrapałam czymś oko. I usłyszałam w myślach głos (mówiący o kobiecie jako takiej „Człowiek się zagapi, zamyśli, a tu nagle kiedy się odwróci widzi przed sobą samą boginię Bantu z jej idealną głębią czarnych oczu.” Oko, które wydrapałam nie było za idealne i wstydziłam się, że potraktowałam tak brutalnie ich fartuszek. Zastanawiałam się jak ja się tu jeszcze pokażę.

Ostatni sen z ery „po kociej pobudce” to sen o tym, że firmy produkujące rzeczy dla niemowląt wycofują kocyki, a zastępują je dużymi pluszakami. Stąd wynika problem dla Natalii, bo jej koty lubią się owijać w kocyki, a nie lubią pluszaków.

piątek, 27 grudnia 2013

nie dotykaj trzeciej szyny

Ze snu pamiętam, że byłam z jakąś ekipą magicznie utalentowanych osób i ścigaliśmy Asurę. Małego potworka i on zwiał nam na teren stacji metra.Mieliśmy nie-lada problem, bo był niebezpieczny i koniecznie trzeba było go odstrzelić,ale jednocześnie nie mogliśmy za bardzo używać magii przy wszystkich. Zobaczyłam go jak stoi na peronie, udając dziecko, ale kiedy odwrócił się i spojrzał na mnie, pokazał mi zęby i skrzywił się paskudnie. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale skoczyłam na niego i zrzuciłam go z peronu na tory. Spadłam razem z nim, prosto pod nadjeżdżający pociąg. Odturlałam się na bok prosto na trzecią szynę. Potem słyszałam jak ktoś mówił do kogoś w samochodzie, o kimś kto zginął bohatersko.

niedziela, 22 grudnia 2013

miasta w chmurach

Przez czytanie Junga przed snem popadłam w śnienie latających miast. Pierwsze latające miasto było made in China i miało za małą rączkę do trzymania. To znaczy silnik, utrzymujący je w powietrzu. Rączka przypominała rączkę walizki i była biało czerwona, niczym świąteczny cukierek. Mogłam się jej przyjrzeć kiedy już miasto spadło. A spadło podczas konkursu wiedźm, w których brałam udział.
Kiedy widziałam już jak spada, nie za bardzo wiedziałam co robić więc skupiłam się na obserwowaniu jego upadku. Miałam nadzieję, że siła oporu powietrza wyhamuje upadek tak, że nie zginę kiedy trafimy w ziemię. Moje przypuszczenia się potwierdziły, ale miałam pietra kiedy latające miasto spadało na takie zwykłe naziemne. Widziałam szczyty drapaczy chmur przebijające naszą podłogę i rozrywające nasze latające miasto w miarę jak opadało. Wystarczyłoby, żeby jeden z nich trafił na mnie i byłoby po mnie.

Co wcale nie powstrzymało mnie od wybrania się na celebrycką imprezę urodzinowa pewnej laski, w innym latającym mieście. Kobitka miała zwyczaj rozdawać bardzo problematyczne prezenty. Przykładowo, zaglądasz do torebki z prezentem, a tam oprócz niesamowicie drogiego drobiazgu karteczka z napisem: Jesteś pedofilem. I wiesz, że ona wie, a ponieważ otworzyłeś kartkę publicznie, to już wszyscy wiedzą. Teraz możesz próbować w sądzie zmusić ją do przeprosin. Swój prezent zobaczyłam kiedy wyskoczyłam do łazienki przypudrować nos. Informacja na karteczce brzmiała „jesteś szósta”. Niewiele mi to mówiło, ale drobiazgowe śledztwo wykazało, że gospodyni dostała to info od Johna Wayna, który nawiasem mówiąc, był właścicielem tego miasta. Okazało się, że John był niezwykle szybki, a ja byłam jedną z sześciu osób, które potrafiły go doścignąć. Mam wrażenie, że chodziło o latanie, nie strzelanie. Jak dla mnie bycie szóstą to w tej sytuacji nie wstyd, ale raczej zaszczyt. Nie miałam jednak czasu się cieszyć tym zaszczytem bo John dostał info, że na statku szaleją Crittersy. Dla nieświadomych, to takie małe, futrzaste, gryzące kuleczki, szalenie mięsożerne. Pochodzą z horroru i jak kogoś spotykają to go po kawałeczku, ale szybko niczym piranie, pożerają to, że pozostają tylko kosteczki. Uparłam się, rozdęta dumą, że ja też pójdę walczyć z gryzakami, co też uczyniłam mimo oporów Johna i jego zapewnień, że to już w zasadzie opanowane. Na miejsce dotarliśmy widną, wybitą miękkim pluszem. Byłaby nawet fajna, gdyby jej ściany nie zsuwały się podejrzanie ciasno w trakcie jazdy dociskając mnie do mojego towarzysza. W sumie można by to po zastanowieniu uznać za plus, gdyby nie nieco klaustrofobiczne wrażenie wywoływane przez zmniejszającą się nagle powierzchnię windy. Poza tym winda skręcała po drodze i obracała się wokół własnej osi.   Crittersy okazały się być czarne i miały żółte zębiska gryzoni, jak nas zobaczyły rzuciły się na nas i obsiadły nas jak muchy. Te zapewnienia o opanowanej sytuacji były totalnie chybione. Padłam na twarz pod ciężarem gryzaków i czułam jak jestem przeżuwana przez te ich brzydkie zębiska. Doprecyzowując, czułam wyraźnie (ale nie boleśnie) gryzienie w tyłek. Przez chwilę leżałam zadziwiona tym doznaniem i zastanawiałam się, czy powinnam się poddać czy jednak walczyć. Zdecydowałam się wstać i wtedy rzuciło się na mnie więcej tych  bydlaków. Co ciekawe chciałam użyć magii ale chyba była  za mało przestraszona, bo za nic mi nie wychodziło,  a zwykle moją reakcją na bycie atakowaną jest skuteczna obrona.

wędrowanie

Dzisiejszy sen (czy też sny, doprawdy trudno to odróżnić) wypięły się na chronologię i za nic nie jestem w stanie powiedzieć co było najpierw.
Zacznę od przystanku tramwajowego. Stałam sobie na nim kiedy podjechały dwa tramwaje, a ja już miałam wsiąść do pierwszego, kiedy usłyszałam głos Wiol. Okazało się, że ona też jedzie, ale kategorycznie odmawia postawienia nogi w tym tramwaju i jak chcę z nią jechać to muszę wsiąść do drugiego. Wsiadłam i wydawało mi się, że zrozumiałam dlaczego, ale za nic nie jestem tego w stanie wygrzebać z pamięci. Coś mi świta, że siedzenia przypominały siodełka rowerowe, mignęła jakaś sugestia smaru i sprężyn. Możliwe, że były wygodniejsze niż przeciętne. Do tego podłoga tonęła w ciemności (chyba że, wiedziało się gdzie się chce iść, a może gdzie się idzie). Wydaje mi się, że Wiol zaproponowała mi czerwone wino prosto z butelki, ale nie ręczę, że to ona i w tym miejscu snu.


Dalej twardo podróżowałam, a konkretnie szłam wzdłuż pasma skał do dworca Zachodniego. W pewnym momencie nawet się martwiłam, że krajobraz mi się nie zgadza, ale wtedy zobaczyłam budynki dworca. Sam dworzec był nieco rozczarowujący, mała poczekalnia z brudnym kiblem i nie ręczę, że sedes nie stał na widoku, pomiędzy ławkami dla oczekujących.
W rogu, na licznych torbach i bagażach siedziała starszawa baba, gruba i z psem na smyczy. Pies przypominał nieco zwierza sąsiadki z góry, a i baba posturą się nadawała na sąsiadkę. Pies podskoczył do mnie witać się wylewnie, na co nie protestowałam, bo w sumie lubię wylewne psy. Inna kobieta złapała go za smycz i odprowadziła do właścicielki. Możliwe, że w poczekalni był też inny pies, ale nie pamiętam już i polegam na notatkach, które tak mówią.

Dalej, nie wiem czemu , jakby pociągu nie wynaleźli, ruszyliśmy piechotą. Była nas grupka, na pewno ja i dwie baby, ale nie wiem kto jeszcze. Warszawa po stronie alej Jerozolimskich, przeciwnej do dworca, wyglądała jak wieś. Mijaliśmy jakieś podwórko, na którym pasły się śliczne małe koźlątka i jedna z bab wymieniła nawet nazwę tej rasy kóz, zaznaczając, że są to świeżo zamówione kózki. Ku mojemu poirytowaniu baby urzeczone króliczkami i kaczuszkami zabrały sobie po małym zwierzątku. Jakby nam jeszcze królików brakowało. W każdym razie, ku mojej zgrozie,  jeden króliczek z miejsca śmignął przez aleje na drugą stronę. Jak powszechnie wiadomo małe puchate króliczki nie mają wiele szans na ruchliwych jezdniach więc byłam wściekła, bo baby najpierw nabrały zwierzaków, a potem się nimi nie zajęły. Drugi króliczek chyba był mądrzejszy, bo zatrzymał się tuż przed pasem ruchu.  Tak czy siak więcej go nie widziałam.  Problemem za to okazała się kaczuszka. Małe kaczki chodzą za matką, a są skłonne uznać za matkę wszystko co się rusza. Więc mała, żółta kulka, na kłapciatych nogach szła za nami i zostawała w tyle. Kiedy zwalniałam, żeby mnie nie zgubiła, oddalałam się nadmiernie od grupy, a kiedy podbiegałam kaczuszka nie nadążała za mną zupełnie. Wreszcie złapałam ją i włożyłam do pojemnika z wodą pitną, który na wózeczku ciągnęła jedna z bab. Wózeczek miał kształt metalowej miseczki na tealighta i kaczka wydawała się w nim zadowolona. W każdym razie nie uciekała.

Żeby nie było za normalnie dotarliśmy wreszcie do mojej łazienki. Nie wiem czy w samej łazience, czy wcześniej po drodze zobaczyłam płaskorzeźbę przedstawiającą Faraonów.  W każdym razie wyglądali jak faraonowie, byli przystrojeni biżuterią, a kobiety nie miały staników. Za to każde wyglądało dostojnie i trzymało na otwartej dłoni coś, co przypominało błyszczącą różowo, a może czerwono, wstążkę. Być może nie wstążkę, ale sznur koralików? W każdym razie sen podpowiedział, że dla właściwego stylu to powinno być DNA.  W sumie wydaje mi się, że każdy miał tych wstążek po kilka, a wszystkie unosiły się falując, pionowo w górę (jak wodorosty w wodzie). W jakiś sposób z tą płaskorzeźbą związana była rzeźba przedstawiająca wierzę, na której każdym piętrze pojawiały się różnorodne motywy. Rzeźba była okropnie stara, ale na piętrach można było zobaczyć maleńkie przedstawienie wieży Eiffla, albo kolekcję różnych Batmanów i Robinów (z różnych etapów rozwoju tej historii). Wyglądało na to, że już wtedy wiedzieli o tym co będzie teraz. Całość  robiła odpowiednio tajemnicze wrażenie.
Wreszcie we śnie pojawiła się Dan i wręczyła mi książkę z zadaniami do wykonania. Na oko miała tak ze 300 stron. Część z zadań miała polegać na podsumowaniu moich maili składających się na rozdział. Dan stwierdziła, że piszę niejasno i muszę wszystko podsumować, żeby wyłapać sprzeczności.  W sumie to bym przebolała. Gorsza natomiast okazała się instrukcja zrobienia walca różniczkowego do obliczeń. Generalnie była rozpisana dość dokładnie np. użyj kostek domina, przepiłowanych na pół jako tabliczek z cyferkami. Osobiście zrobiłabym to prościej, ale widać się nie dało ze względu na różniczki. Walec składał się z kilku płaskich krążków, jeden na drugim, na obwodzie krążków miały być cyferki, a obracając krążkami można było coś obliczać. Tylko, że cyferki poruszać się miały nie tylko normalnie, czyli dookoła walca, ale też jakoś zupełnie niezgodnie z fizyką . W ogóle zarzuty Dan, że jestem niejasna, spowodowały, że dostrzegłam potrzebę przejścia jeszcze raz przez szkolenia z procesu. Zignorowałam przychodzącą pocztę i odpalałam sobie, ku uciesze otoczenia, rozmaite symulacje. Wreszcie, pod koniec snu zwątpiłam, czy książka, z którą pracuję to ta, którą dostałam od Dan, czy jakaś inna, pochodząca z taniej książki na Zachodnim.


czwartek, 19 grudnia 2013

wild wild west

Odwiedziłam dziś Nat w jej mieszkaniu na strychu. Kupiła je ze względu na powierzchnie i masę pokoi. Wadą tego mieszkania były niskie sufity i niemożność wyprostowania się, ale zaletą było to, że zajmowało prawie całą powierzchnię strychu, a więc było naprawdę duże. Poza tym miało masę długich korytarzy, a i pokoje były dość wąskie. W sumie było trochę jak labirynt na poddaszu. Czułam się w nim dość dobrze, chociaż przez chwilę rozważałam, jakby było okrutnie wystraszyć dziecko w nocy i patrzeć jak się zastanawia nad pójściem do toalety tymi długimi korytarzami.
W zasadzie wpadłam na telewizję i pamiętam, że siedziałyśmy przed odbiornikiem w pokoju, ale wyskoczyłyśmy też do czegoś w rodzaju gołębnika. Nat chciała pokazać mi swoje papugi. Wybierała papuzie jajka, bo w zimę ptaki nie powinny mieć piskląt. Zapytałam, czy w takim razie te tutaj (to mówiąc wskazałam na tłuste łysulce w gniazdach) mają prawo tu być. Odpowiedziała, że te jeszcze tak, ale następne już nie i zgniotła jajka.  Jajka były kolorowe i przypominały mi moje kulki do kąpieli, które wczoraj zgniotłam. Ciekawe, że będąc w tym pomieszczeniu wyraźnie czułam ciepło.
Potem sceneria nieco się zmieniła. Nadal byłam w mieszkaniu ale jednocześnie na dzikim zachodzie. Znalazłam właśnie tabliczkę z informacją, że dalej kończy się mapa i jest tylko lawa. Zastanowiłam się czy można tam wejść, a Jus odpowiedziała, że i owszem. Powiedziała, że wyszła przez okno (na dużej wysokości) i wyszła w górę tam gdzie jest teren poza mapą. Wyszłam więc przez drzwi balkonowe i zamiast lawy albo końca mapy znalazłam się na dzikim zachodzie.
Na zachodzie grasował czarny charakter z dziwaczną bronią. Był to rodzaj latawca na sznurze, coś na kształt helikoptera. Trzeba było tym kręcić i jak ktoś oberwał helikopterem to miał przechlapane. Jeździł też na specjalnym koniu. Zrzuciłam go z tego konia, skoczyłam w siodło i pomimo walki i wierzgania zdołałam bestię poskromić. Ktoś w trakcie odczepił mu kawałek uzdy, żeby było lżej zwierzakowi. W każdym razie czułam się zajebista jak słynni traperzy z powieści Maya. Zabrałam też broń i schwytałam bandytę.
Bandyta prowadzony do więzienia poprosił o ostatnią przysługę, tak honorowo. Żeby mu oddać ten jego latawiec na chwilę. Ale ja nie urodziłam się wczoraj. Wiedziałam, że jak tylko oddam, znów będę miała bandziora na wolności i to z bronią w ręku. Poza tym sama bawiłam się już tym latawcem i popsułam go zahaczając nim o płot. Dlatego odmówiłam, a bandzior mnie znienawidził.
Postanowił wypróbować jednak jeszcze jedną kartę przetargową. Zapytał czy w takim razie nie chcę dowiedzieć się, po co ludziom z doliny Czarnego złota – lwy. Ja oczywiście to wiedziałam, że lwy są im potrzebne do pułapki, w której złapią zakładników i zamkną ich w kopalni srebra, którą potem wysadzą w powietrze. Dlatego nie poszłam na współpracę. Zresztą Gosia stwierdziła, że już jej szmuglowanie narkotyków jest bardziej szkodliwe społecznie niż te kradzieże lwów.
Już mieliśmy być bezpieczni, kiedy nagle wylała podziemna rzeka w jaskini, w której akurat byliśmy. Zobaczyłam ja woda wylewa się ze szczeliny w skałach, a razem z woda wylewają się potworki i bandyci. Zrobiło się nieprzyjemnie, bo nas zaatakowali, ale wiedziałam, że bohater zawsze daje sobie radę, więc się nie martwiłam. Jednak okazało się, że bardzo się przeliczyłam. W pewnym momencie jeden z naszych towarzyszy został wciągnięty pod wodę przez potworka. Ruszyłam mu na pomoc, zanurkowałam, ale zdążyłam tylko zobaczyć jak ktoś zadaje mu cios, a on z miną pełną zdziwienia i strachu łapie się za gardło. Potem w wodzie ukazała się krew, a głowa przyjaciela odpadła od ciała. Byłam bardzo, blisko, ale nie zdołałam go uratować.
Potem wróciłam znów do Nat przed telewizor, tymczasem wrócił jej mąż, a ona sama poszła spać. Jakaś dziewczyna i ja stwierdziłyśmy, że jak tak to sobie idziemy, tylko po drodze obudziłyśmy Nat, bo obiecałyśmy jej, że ją obudzimy wychodząc.

środa, 18 grudnia 2013

świat staje na głowie

Siedziałam u babci w kuchni i wyglądałam przez okno. Właściwie to nie ja tylko ta kobieta, a kobietę obserwował siedzący obok kosmita, a właściwie nie tyle kosmita, co jej dziecko. Mężczyzna, będący z zawodu super bohaterem zbierał próbki gdzieś na innej planecie i nie słyszał, że kobieta go woła. Chciała go zapytać, co zrobić z zielonym ciastem, leżącym na stole. Nie odpowiadał, więc je zjadła. Potem drugi raz go wołała, ale był za oknem i schylał się po coś więc jej nie zauważył. Jakoś tak,  z braku wsparcia wyszło, że  sama adoptowała dziecko, a potem znalazła mężczyznę,  z którym miała sypiać, żeby dziecko miało ojca. Tylko, że po jakimś czasie coś jej się odwidziało, pokłóciła się z mężczyzną, wygnała go i wygłosiła przemówienie do wszystkich o tym jacy mężczyźni są niepotrzebni. W wyniku przemówienia świat zszedł na psy. Dzieci w przedszkolach marzły, bo nie były odporne,  zamiast się uodparniać dostawały kocyki. Ludzie zrobili się leniwi i mięczakowaci. Ja odmówiłam wróżenia z kart i AN miała to robić za mnie, a przecież nie umiała. Ogólnie świat stanął na głowie. Ludzie, którzy nie palili zaczęli palić. A w dodatku w kinie wyświetlili film „jak zmienić kobietę i to pojąć”, który okazał się być pornograficzny i dwie panie z rzędu za mną wstały i wyszły oburzone jeszcze przed zaczęciem seansu. A ja zostałam zastanawiając się jak to będzie siedzieć i oglądać pornola w ciemnym kinie pełnym ludzi, w tym facetów.

Pan Dominik

Dziś we śnie obracałam się wśród emerytów. Przyjaźniłam się z nimi, rozmawiałam i chodziłam na zakupy. Pamiętam, że obserwowałam starszą panią z pieskiem, która wysiadała z autobusu. Drzwi zamknęły się za nią i jej York odjechał sobie, podczas kiedy ona została na przystanku. I o dziwo, machanie rękoma i krzyczenie pomogło, bo kierowca się zatrzymał, otworzył drzwi, a starsza pani wsiadła i pojechała dalej.
Potem w jakimś podwórku spotkałam Barb, która siedząc wśród rozłożonych na betonie warzyw, zakuwała do egzaminu. Kuła aż się kurzyło i zupełnie nie miała czasu dla mnie. Ogólnie we śnie sporo przewijało się warzywnych motywów.
Wreszcie odprowadziłam zaprzyjaźnionego emeryta „Pana Dominika” do bloku, w którym miał oglądać mieszkanie. Drzwi otworzyła zgarbiona staruszka i pan Dominik wszedł do środka. Korytarz bloku sprawiał wrażenie dość ponure. W ogóle podwórko wyglądało na starą Pragę, czerwona cegła i zrujnowane kamienice. Zostawiłam przyjaciela ze staruszka i poszłam. Jednak, kiedy długo nie wracał zaczęłam się niepokoić i odczuwać wyrzuty sumienia. Wróciłam do bloku i tym razem nie wyglądał on już tak obskurnie. Sufit korytarza był półokrągły i przeszklony, a drzwi prowadziły do ogrodu. Nie byłam sama, bo było ze mną kilka innych kobiet, które poprosiłam o pomoc. Jedna z nich zajrzała do mieszkania i krzyknęła. Ze strachem zajrzałam, ponieważ spodziewałam się znaleźć zwłoki starszego pana.
Faktycznie, kiedy weszłam zobaczyłam coś leżącego na podłodze, mężczyznę całego we krwi, ale poruszał się jeszcze i nie był panem Dominikiem. Był brodaczem i stanowczo był młodszy od naszego zagubionego emeryta. Nie wiem co mu się stało, ale chyba musiał uszkodzić sobie głowę albo kręgosłup, bo jedna z jego nóg drgała niekontrolowanie.
Kazałam wszystkim zostać przy drzwiach i zawołałam tylko jedną osobę, która umie udzielić pierwszej pomocy. Okazało się, że to MAR.  Kiedy ona robiła co mogła, żeby opatrzeć biedaka, ja trzymałam go za rękę i słuchałam co mówi. A z tego, co mówił wynikało, że emeryt może jeszcze wrócić, pod warunkiem, że AN odda mu jego skradzione niebieskie kartki z danymi do pracy.
Byłam w rozterce, wiedziałam, że AN ma dupie pana Dominika i porywanie go żeby ją postraszyć było głupie. Poza tym gość wyglądał jakby sam miał za chwilę umrzeć i wtedy nigdy byśmy się nie dowiedzieli, co się stało z porwanym.

wtorek, 17 grudnia 2013

goryle

Niewiele pamiętam dziś oprócz pociągu, który jak zwykle pojechał w zła stronę i goryli, które zapewniały, że pod moją nieobecność nie zrobią w domu imprezy.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

migrena

Migrena wpływa na sen bardzo ujemnie. Siedziałam we śnie w teatrze, na przedstawieniu interaktywnym i kobieta, jedna z aktorek podeszła do mnie, żeby coś powiedzieć. Pamiętam, że miałam inne zdanie niż ona i protestowałam w jakiejś sprawie. Ponadto cały sen marzyłam o tabletkach na ból, bo strasznie bolała mnie głowa i nie mogłam się w ogóle skupić na przedstawieniu przez to.

niedziela, 15 grudnia 2013

gówno

Rozległ się dzwonek alarmu pożarowego przyłapując mnie w niewygodnej pozycji, bo ze stopą we wspólnym bucie z kimś innym.  Zrzuciłam but i utykając na bosą stopę pognałam na boisko, z puszką kukurydzy w jednej ręce, a bodajże kurczakiem w drugiej. Na boisku okazało się, że nie ma żadnego pożaru, a dyrektor użył alarmu, żeby zwołać nas na apel. Pośrodku boiska, na którym zwykle odbywały się zakończenia roku szkolnego, stały trzy kobiety z wózkami. Pierwsze zabrała głos, opowiedziała jak to poroniła kilka razy i zabiła kilkoro swoich dzieci (w sensie, że aborcja), a teraz jej córeczka jest nieco dziwna i cicha, i  w ogóle opóźniona więc, żebyśmy się nie dziwili, że na korytarzu nie będzie nam odpowiadać, kiedy się do niej odezwiemy. Pomijając fakt, że jest za mała na szkołę - pomyślałam. Wtedy dyrektor poprosił drugą matkę o głos, a ona rozejrzała się po ludziach i powiedziała tylko - Gówno. Jej mąż zdaje się był dresem.

sobota, 14 grudnia 2013

opalanie się w cieniu

Byłam na wielkim latającym statku i nie wiedzieć czemu dostałam kabinę z matką z dzieckiem, która narobiła wrzasku, kiedy Waldemar uwalił się z rozpędu na łóżku z niemowlakiem.
A i tak najgorsze było wtedy  kiedy inny statek ostrzelał nas z armat, bo zobaczyli na pokładzie wampira, którym mam wrażenie byłam ja. Za to byłam czaderska, bo w nocy o północy opalałam się w bikini na pokładzie. Bardzo gotycko moim zdaniem.

piątek, 13 grudnia 2013

pająk....

Ze snu pamiętam najpierw wycieczkę na mazury, ewidentnie byłam dzieckiem, ponieważ byłam z rodzicami. Rozważałam możliwość rejsu widokowego po jeziorze i odmówiłam stanowczo obejrzenia gniazda bielika na moście, do którego podziwiania namawiał mnie pan z aparatem. Most się chwiał jakby był statkiem, a gniazdo stało na pojedynczym słupie, do którego można było dojść tylko i wyłącznie po długiej belce. Opalałam się nad Wisłą w pięknym słońcu, w towarzystwie mamy, kiedy przypomniałam sobie o włochatych nogach i uciekłam zrobić z nimi porządek. Wreszcie skoro o włochatych nogach mowa - obejrzałam kolekcję mega wielkich i totalnie obrzydliwych pająków jednej panny. Panna opowiadała, że największy z jej pająków już już dymał w jej stronę na tych swoich cienkich łapskach, żeby ją ukąsić na śmierć, kiedy się biedak nagle po drodze ożenił i wtedy go złapała.
Potem rozzłościłam się na mamę, ponieważ zaproponowałam wycieczkę w góry w przyszłym roku, a ona zareagowała jakoś totalnie dziwnie. Stwierdziła, że ona pociągiem nie jedzie. Ja jej na to, że tata nas przecież zawiezie,  a ona dalej wyrzeka na pociąg. Wreszcie wydarłam się, że przecież jedziemy samochodem, a ona spojrzała na mnie jak na głupią i stwierdziła, że tata się na pewno nie zgodzi.


wtorek, 10 grudnia 2013

zła materia


Widziałam ludzi i zwierzęta. Wyglądali na pierwszy rzut oka normalnie, ale byli niewłaściwi. Zbudowani z innej materii. Podstawowym składnikiem ich materii było coś innego niż u nas.
Widziałam też rośliny, które ewoluowały tak długo, że wykształciły możliwość ruchu i nawet upodobniły się do ludzi. Świat należał do roślin. Niektóre wyglądały jak olbrzymy bez głów, smukłe i zielone, pochylały się i porywały ludzi, żeby ich pożreć. Pamiętam jak leżałam w szpitalu, a pielęgniarka roślina dotknęła mnie. Poczułam ból, bo jej skóra wydzielała kwas, który miał mnie strawić. Nawet gdyby nie chciała mnie wchłonąć, to każde dotknięcie sprawiałoby mi ból. Na końcu snu wysadziliśmy ten świat w powietrze. Pamiętam, że ktoś, kto nieźle sobie radził wśród agresywnych roślin, protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale i tak to zrobiliśmy.

egzaminy

Stałam sobie w porcie obserwując „zaparkowane” statki przygotowane do testów. Śmieszne, bo oba teoretycznie mieściły się w moim polu widzenia, jakby były rozmiarów samochodu, a przecież to były prawdziwe kolosy. Olbrzymie kontenerowce, a ja miałam jeden z nich poprowadzić przez ocean. Oprócz mnie do egzaminy podchodził jeszcze jakiś mężczyzna. Pamiętam, że śmiałam się, że jeżeli po drodze statek nie wyewoluuje w wycieczkowiec, to nie zdamy.
Wreszcie pozwolono nam wejść na pokład i zadziwiła mnie płynność ruchu, z jaką poruszały się te olbrzymie maszyny. Nie pamiętam, żebym kręciła sterem, raczej statek poruszał się tak jak myślałam, że powinien. Sprzężenie telepatyczne lub coś w tym rodzaju. W pewnym momencie poczułam, że drugi statek zbliża się do mojego, wyglądało to tak, jakby się przyciągały. Udało mi się chyba wymanewrować jakoś z tej sytuacji.

środa, 4 grudnia 2013

goryle

Jechałam sobie pociągiem przez las. Chyba było ciepło, bo ludzie spacerowali po leśnych ścieżkach. Ktoś szedł z fuzją, ktoś z psem. Las był rzadki i chyba liściasty. Obserwowałam sobie go z okna, kiedy nagle rzuciła mi się w oczy dziwaczna scena. Otóż na drodze, pomiędzy drzewami odbywała się wymiana zakładników. Nieco dziwaczna, bo gangster wymieniał czyjąś porwaną rodzinę na rodzinę puchatych goryli. Naprawdę były wyjątkowo puszyste, jak na goryle oczywiście. I gangster groził temu komuś, że jak nie odda goryli to nie zobaczy rodziny. Zastanawiałam się, czy nie powinnam zadzwonić na policję, ale nie bardzo wiedziałam jak im powiem gdzie ta scena się odbywała. Ponadto miałam wrażenie, że mogę się skontaktować z policją dopiero po dotarciu na miejsce, bo chyba nie miałam ze sobą komórki.

wtorek, 3 grudnia 2013

ile to ja tracę

Śniłam podróż z ciocią P i z Lamą do jakiegoś tropikalnego kraju na wakacje. Leżałam sobie na leżaku podczas kiedy Lama i ciocia P gdzieś się wybrały. Z mojej miejscówki miałam świetny widok na wodospady i jezioro. Woda była nieprzyzwoicie lazurowa, piana nieprzyzwoicie biała, a słońce świeciło na nieprzyzwoicie niebieskim niebie. Orgia nieprzyzwoitości. Tylko cyknąć fotkę do folderu reklamowego biura podróży. Pamiętam, że patrzyłam ze smutkiem na te wodospady i tłumaczyłam komuś, ile ja w życiu tracę przez mój brak umiejętności pływania. Wreszcie góra, z której wypływała woda okazała się być wulkanem i wybuchła, śląc w naszą stronę fale uderzeniowe. Dziwiłam się, że siedzimy tak daleko, a one i tak docierają. Wydaje mi się, że jedna mnie trafiła, chociaż nie poczułam niczego. Wreszcie wulkan zmienił się w eksplodujący pałac kultury i sen się skończył.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

pająki, śnieg i narkotyki

Sen zaczął się normalnie, stałam w pokoju u babci, obok pieca, z tą małą różnicą, że to nie był piec, ale szafka na wysokich nóżkach. Miałam na sobie spodnie do kolan, albo spódnicę. Pamiętam, że widziałam rajstopy. I nagle z jakiegoś powodu, którego nie pamiętam z pod szafy wylazł pająk. Taki z serii kuleczka na nóżkach, dość wypasiony, i zaczął leźć w moim kierunku.  Nie wykazałam się entuzjazmem i cofnęłam się z obrzydzeniem. Wtedy pojawił się drugi pająk i też ruszył w moją stronę. Za nim kolejne. Cofnęłam się jeszcze dalej i powiedziałam coś do kogoś na temat tej inwazji. Niestety pająki najwyraźniej mnie polubiły, bo wszystkie lazły za mną. I cały czas ich przybywało. Jeden nawet wgramolił mi się na nogę. Dziwne, że nie dostałam ataku paniki, bo przecież boję się pająków. Tymczasem o ile niepokoił mnie fakt, nagłej miłości do mnie tych małych łobuzów, to nie czułam strachu ale lekkie obrzydzenie.
Potem sen owijał się wesoło wokół faktu, że wiszę komuś 1200 złotych za ostrze do wyrzynarki, oraz 600 komuś innemu, nie wiadomo za co. Zamierzałam poprosić rodziców, żeby zapłacili za mnie i pozwolili mi płacić im w ratach po sto złotych.
Wreszcie wybrałam się na wf, zapisując się na listę u murzyna, a może z murzynem. Tylko, że zamiast zajęć wf, lista dotyczyła osób zainteresowanych narkotykami. Nie wiem jakimi dokładnie, ale ewidentnie do użytku wewnętrznego. Skoro już byłam na liście to pojechaliśmy z M. do lasu spotkać dilera. Las był pełen śniegu i panował trzaskający mróz. Zaparkowaliśmy na polanie, możliwe, że był to jakiś teren biwakowania  w lato, bo stała nawet dość przyzwoita wygódka (zamknięta na kłódkę). Czułam zimno gryzące mnie w skórę i zastanawiałam się jak my zamierzamy nie zamarznąć, będziemy przecież naćpani więc nie pojedziemy samochodem, a leżenie na mrozie skończy się źle. Niemniej jednak ustawiłam się w kolejce do wygódki i zdjęłam kurtkę, żeby odsłonić rękę. Wygódka stała się gabinetem lekarskim, gdzie pielęgniarka daje zastrzyki. Stała przed nią mega kolejnka ludzi i nawet zażartowałam coś o zapisach na NFZ. Za pielęgniarkę robił M, zakrzywioną igłą zadrapał mi rękę. Ofuknęłam go, że nie zmienia igły, ale było już za późno.