Strony

sobota, 3 marca 2012

ja jadę……a drzewo, a nie to tylko krzak ze zboczeńcem


Lecąc od końca:

Umówiłam się w metrze z W. Przyszedł ze swoją małą córeczką (której nie ma w realu). Miał ze sobą rower, biało niebieski. Wsiadłam na niego i jechałam – nie do końca wygodnie, bo nie ustawiłam odpowiednio pedałów. Ale jechałam po trawniku koło uniwerkowych akademików jak mi się zdaje. Strasznie mi przeszkadzało, że krzyczał ciągle na córeczkę, która też wsiadła na ten rower. Tak – na ten sam rower- tu się robią schody. Że wsiadła, bo jest fajniejszy, że ma uważać, że się zaraz przewróci, że na coś wjedzie. I jak tak się na nią darł, to się bałam czując, że tak naprawdę to drze się na mnie.

Czyli we śnie czuję się małym dzieckiem, które jednocześnie zamyka się pod kloszem i pragnie żeby poradziło sobie w świecie. A i żeby nie wychodziło przed szereg i nic sobie nie zrobiło. W sumie, jak byłam mała roweru nie znosiłam. Nie chciałam się go uczyć, ale musiałam pod groźbą pasa. Za to jeżeli poszłam na długi spacer sama w miejsca, które uwielbiałam dostawałam wyjaśnienie, że tam w świecie ktoś mnie wciągnie w krzaki (zboczeniec konkretnie) i po krótkim wykładzie dostawałam lanie. Oczywiście na chodzenie ze mną w te wszystkie miejsca nikt nie miał czasu więc byłam w pełni uzależniona. Tego co lubię nie mam prawa robić sama bo stanie mi się coś złego. Nie powinnam chodzić sama z podobnych powodów.



A wszystko zaczęło się od dyskusji o wychowaniu dzieci, wczoraj w biurze. Widać poszło jak lawina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz