Strony

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Trzy koty


We śnie były trzy koty.
Pierwszy, wielki, puchaty i łaciaty jechał na poduszce na dachu samochodu.
Drugi malutki, czekał u weterynarza, a ja szłam tam martwiąc się jak się czuje i ile zapłacę.
Trzeciego wypuściłam w domu, żeby zabił i przyniósł kociaki-mieszańce, których nie mogłam znaleźć, bo kocica je schowała. I faktycznie okazał się skuteczny – przynosił trupki.

niedziela, 29 kwietnia 2012

20% też dobrze



Przyleniłam się ostatnio. Kiedy nie zapisuję – nie zapamiętuję. Kiedy siedzę do późna też.
Dziś pamiętam tylko, że koniecznie pamiętałam żeby zabrać postacie leczące z nami i cieszyłam się, że są o 20% lepsze niż inne.
Nie wiem czemu potrzebowałam leczenia, ale może te drinki wieczorem miały coś wspólnego z tym faktem.

piątek, 27 kwietnia 2012

Nie wsiadaj do windy z szafą

Marriott się palił i musiałam ewakuować ludzi. Latałam jak mogłam szubko po pietrach i krzyczałam na ludzi, którzy oleli alarm, że jak zaraz nie pójdą to się spalą. Ewakuowaliśmy jakiś szpital i pacjenta na łóżku, ktoś to łóżko pchał. Były jakieś elegantki z kwiatami z jakiejś imprezy okolicznościowej i tym się w ogóle nie śpieszyło. Jakieś baby zwoziłam windą na dół razem z szafą, wsadzoną na skos. Drzwi się nie chciały domknąć, a one na tej szafie na półkach stały.

nie buduj pustelni obok potwora i nie baw się plasteliną

Mama wybrała się w odwiedziny do swojej dawnej znajomej – z zawodu pustelniczki, również artystki. Widziałam kilka jej prac, płaskorzeźby w metalu – okrągłe, z różnymi twarzami w większości paskudnymi, ale jakaś normalna też się znalazła. Było też trochę biblijnych scen np Maria Magdalena. Miałam nadzieję, że sobie coś wybiorę kiedy mama je sortowała, ale żadne dzieło mi nie podeszło, za bardzo brzydkie albo za bardzo biblijne. Zabawne, że wyjmowała je z pudła a wkładała do szafki, która stała dokładnie na miejscu pieca, i w sumie wyglądało to jakby wkładała je do pieca np żeby je przetopić.
Dotarliśmy do mieszkania pustelniczki, mieściło się  w nim łóżko i dwie stojące osoby. W sumie klasyczna pustelnia. Kobiecina nie wyglądała najlepiej, ale który pustelnik na odludziu jest okazem zdrowia. Wyjrzałam na zewnątrz i stwierdziłam, że nie ma co, ładne sąsiedztwo ma nasza pustelniczka. Wejście do jej domu leżało nisko nad poziomem morza, w pionowym skalnym klifie, a paręset metrów od niego na lewo, ze skało wystawała wiązka wężowatych istot, olbrzymich i wściekłych, w dodatku z tą charakterystyczną poświatą jaką mają bossowie potworów w grze (nawiasem mówiąc sądząc po czerwonym kolorze poświaty należało się po bydlęciu spodziewać deszczu meteorów). Tabliczki z podpisem nie było, ale wiedziałam że to Scylla, czyli Charybda też będzie gdzieś niedaleko.
I co zrobiłam? Oczywiście udało mi się zwrócić uwagę bossa i zaatakował miasto. Nie wiem skąd się tam wzięło greckie, starożytne miasto. Ale jeżeli poczwary są mitologiczne to i miasto się ma szansę znaleźć. Nie pamiętam na czym stanęło w dyskusji między poczwarą a ludnością lokalną.
Potem we śnie znajoma kupiła jogurty mrożone i wstrzykiwała do nich wodę. Na końcu okazało się, że to plastelina w wielu kolorach, które oczywiście pomieszałam, bawiąc się nimi. Miałam poważne trudności w rozdzieleniu kolorów i oczywiście wyszło mi coś zupełnie innego jak ją oddawałam właścicielce. Była zaskoczona ale nie marudziła za bardzo.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Nie stawiaj krzesła na pionowej ścianie

Zwiałam do zamku na wyspie, pawie zabrały się ze mną. Teraz babcia ma mi za złe, że porwałam jej dzieci i nasyła na mnie policję. Co ja poradzę, że ptaszyska poszły za mną. Spotkałam w górach na stoku E. przy stoliku do herbaty. Chciałam się dosiąść ale nie wiedziałam jak postawić krzesło na pionowej ścianie. To było dość straszne, czułam, że zaraz zjadę w dół po brązowej skale, ale zamknęłam oczy i wszystko wróciło do normy.

środa, 25 kwietnia 2012

Islandia Mekką dla rodaków

Ojciec dostał robotę na Islandii – dwa miesiące. W związku z tym cała rodzina pojechała, nawet ja – uznałam, że najpierw mam urlop, a potem praca zadaniowa będzie. Na Islandii zapowiedziałam, że potrzebuję na 8h dziennie kompa z siecią i żałowałam, że nie zabrałam mojego, bo nie wiedziałam ska wytrzasnę SVN. Spodziewałam się, że ludkowie na Islandii będą ze mną po angielsku gadać, bo polskiego ani w ząb i się zdziwiłam. Wszyscy nawijali po polsku. Jak chciałam po angielsku powiedzieć gospodyni, że przed domem stoją greckie kolumny, to trzy razy powtarzałam, aż wezwała wsparcie, usiedli na kanapie, popatrzyli na mnie jak na kretynkę i poprosili żeby im to na mapie pokazać.
Pamiętam też, że montowałam z filcu jakiś zakazany herb z orłem, pegazem i czymś jeszcze. Tudzież lampę w kącie pokoju. Lampa dawała mocne światło – czerwono fioletowe i cały czas przebudowywała się jak kalejdoskop hipnotycznie przykuwając moją uwagę.
kolejny sen o językach…heh

wtorek, 24 kwietnia 2012

Japończycy wychodzą z hotelu

Nnie pamiętam za dobrze dzisiejszego snu, poza tym, że zawierał on pojemnik na śmieci i ojca bijącego psa, dlatego wrzucę archiwalny żeby się nie opuszczać.
We śnie dostąpiłam zaszczytu bycia członkiem brygady antyterrorystycznej albo wywiadu. Interesowały nas tajne plany japońskiego wywiadu. Ich jedna kryjówka otwierała się kiedy chodziło się dookoła wejścia, inna była jaskinią. We dwie ( z inną agentką) weszłyśmy do pierwszej kryjówki. Była pełna ubrań, korali, pereł i różnorakiej biżuterii w tym cudownego diamentu. Nie mogłam się oprzeć i dotknęłam go, a wtedy włączył się alarm i musiałyśmy uciekać. Chciałam schować się w szafie, ale instynkt pchał mnie dalej. Ona biegła też i to pomagało. Rozpędziłam się wręcz tak, że aż znikła mi z oczu w tyle. Wołałam ją po imieniu – Monika! ale jej nie było. Wybiegłam na zewnątrz i znalazłam się przed kryjówką mafii – drogim hotelem i widziałam jak wychodzą z niego Japończycy. Druga agentka, ubrana w strój płetwonurka, badała zalaną jaskinię. Było ciemno, a dookoła ze ścian sterczało mnóstwo drutów i kabli. Bałam się, że się zaplącze i utknie. Dobrze, że chociaż miała latarkę. Nagle jakiś głos powiedział „ja też nie chciały zostać tu na zawsze”. Powiedział też „właźcie do tej puszki to wyniosę was na zewnątrz” Zamiast puszki jednak trzymał w ręku zwitek papieru. Szef mafii powiedział, że to fałszywe wiadomości dla niego. Wyszłyśmy przed hotel i znów zobaczyłam tą samą scenę z Japończykami wychodzącymi z hotelu.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Do you speak my language?

Usiadłam w ławce, pani napisała na tablicy temat i natychmiast zorientowałam się co jest nie tak. Ja do cholery nie znam cyrylicy! Dlaczego musiałam się przenieść akurat do klasy z rosyjskim. Myślałam najpierw żeby chociaż temat zapisać, ale nie – musiałabym go przerysować. Nie było rady musiałam iść z nauczycielką na korytarz i powiedzieć jej, że w podstawówce w czasie zmiany systemu rosyjski stał się niemile widziany, a uczyłam się angielskiego. Natomiast w zeszłym roku tutaj rusycysta był historykiem więc na rosyjskim zawsze była historia – ergo ja ani w ząb nie gadam tymi literkami. Musiałam mieć naprawdę żałosną minę, bo wróciliśmy do klasy a nauczycielka podała mi (ku uciesze gawiedzi, która non-russian speaking person jeszcze nie uświadczyła) obrazkowy elementarz z przykazaniem znalezienia sobie lektora, który mnie najpierw obkuje z alfabetem.
Scena nr dwa – ten sam numer. Po co ja poszłam na zajęcia z tajskiego? Ciągnie mnie do dziwacznych alfabetów czy jak? Oczywiście powiedziałam, kobiecie że nie znam liter, a ona mi na to, że to nie litery tylko słowa. I skończyliśmy rozwiązując krzyżówkę po tajsku. Hasła były rozmieszczone dziwacznie, a pytanie nr 35 brzmiało : Zlożył skargę, bo pokój był………..I nastąpiło zbiorowe zastanawianie się jaki był pokój przeplatane kutrowymi wzmiankami o tym na jakiej wysokości powiesić napisy i co mu się mogło nie podobać. Mieliśmy nawet screen ze ściany tego pokoju. Wpadłam na pomysł, że facet jest zbiegłym kryminalistą, bogatym ale ukrywającym się i w hotelu przeszkadzają mu dechy w ścianach, bo woli lepszy standard.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Nie unikniesz aopkalipsy

Na dzisiejszą noc demony zaplanowały apokalipsę, a ja się męczyłam, żeby im przeszkodzić. Niestety demony okazały się być bardziej ogarnięte i ogólnie lepiej zorganizowane, bo na każdym kroku wyprzedzały nas. Dorwały nasza matkę i planowały dorwać szeryfa, co podkreślały ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W zasadzie to niedługo już im się skończą bliskie nam osoby do zadręczania na śmierć, bo działają straszliwie entuzjastycznie. Poza tym okazało się, że miłość mojego życia, bibliotekarka o cielęcym spojrzeniu też jest demonem. Co prawda lamerskim i obarczonym wyrzutami sumienia tudzież dręczonym wątpliwościami co do konieczności apokalipsy, ale nie przeszkodziło to jej stanąć przeciwko nam i i przy okazji oddać zajebistą bibliotekę pełną ksiąg tajemnych demonom, które oczywiście ją zniszczyły. Bo po co ludzkość ma czytać recepty na pozbywanie się sił nieczystych. Całkiem źle było, kiedy właścicielka restauracji, kobieta o  ładnym głosie, często śpiewająca gościom też okazała się demonem i poszczuła nas swoimi szczurzymi demono-pomocnikami. Rozgryzłam ją wcześniej niż inni, kiedy zobaczyłam szczury, ale nadal za późno. Pomyśleć, że wpadliśmy do tej restauracji odpocząć i ogarnąć się po walce ze złem.  Ganiałam też jakieś demoniszcza po pociągu i wyskakiwałam za nimi z jadącego wagonu przez okno i ogólnie robiłam co mogłam. Bibliotekarka pocieszała nas, że niektóre demony nie chcą apokalipsy i będą pisały petycję, żeby odwołać, ale jakoś czarno to widzę. W kazdym razie męczyłam się bardzo, ale było co raz gorzej.
Nie wiem jakby się to skończyło, gdyby syn sąsiada z góry nie uznał za stosowne porozmawiać poważnie ze swoją kobietą w środku nocy na temat jej prowadzenia się i pokrewieństwa ze ścierkami, na korytarzu i mnie nie obudził.

sobota, 21 kwietnia 2012

takie tam po dzwonku

dziś było duuużo :) z czego większość w ciągu godziny po tym jak jakaś jełopa obudziła mnie dzwoniąc do moich drzwi zamiast do cudzych
a) klasówka – pisałam jakiś test, teoretycznie łatwy, ale robił się coraz trudniejszy po tym jak natrafiłam na pytanie o smak czegoś w statystyce (truskawkowy) i na drugie – jak należy zmniejszyć zanieczyszczenie na Ziemi (zasugerowałam zakazać produkcji telewizorów i lalek barbie)
b)zaświaty – nie wiem jak tam wlazłam, ale żeby stamtąd wyjść musiałam dać kotu 10 zeta, złapać go za skórę i poderżnąć mu gardło – to przerzucało mnie z powrotem. Kot oczywiście przeżywał operację i po naszej stroni był żywy.
c) szmaragdowe trawy – w świecie opanowanym przez maszyny (zupełnie nie przypominającym Matrixa ani świata z Terminatora) ludzkość mieszka skupiona w wielkich, tajnych, chronionych miastach. Maszyny myślą, że nas nie ma chyba. Reszta świata jest piękna. Pamiętam zieloną łąkę, wysokie falujące na wietrze trawy i kobieta, która uciekła z jednego z miast i wędrowała przez tę łąkę, prawie schowana narażając się na namierzenie przez satelity, schwytanie i przesłuchanie. Wtedy miasto by upadło. A łąka była jak morze, wielka i falująca.
c) targ, na którym kupowałam naszyjnik z turkusów albo lapis lazuli (tanio). Chyba leżał w zaświatach.

głównie mur, ale jest też trochę krwi

Postanowiłam wybrać się do E. Nie wiem czemu, bo na jawie mamy na pieńku, znaczy mi przeszło, jej nie wiem. We śnie szłam brzegiem rzeki, pomiędzy wodą a wysokim murem miejskim w kierunku bramy. Mur był z kamienia. Rzeka prawie na pewno była Wisłą i ostrzegłam chłopaka idącego  z nami, żeby uważał jak idzie po dnie (brodził po kolana), bo Wisła może nagle robić się głęboka, akurat wtedy wpadł po pas, a ja stwierdziłam „told you”. Minęliśmy bramę i szliśmy dalej, ja kawałek  przepłynęłam żabką (normalnie nie umiem pływać, a we śnie prześcignęłam tego chłopaka w pływaniu), aż dotarliśmy do zakrętu muru. Muszę tu zaznaczyć, że mur był wieeeeeeelki, wysoki, solidny, gruby, gładki, jednym słowem nie do zaatakowania. Wręcz mówił – walcie się i tak nie wejdziecie.  Za zakrętem grunt opadał, mur stawał się więc jeszcze wyższy po stał na klifie. Klif był cały wybity kamieniami brukowymi, tak że wyglądał jak przedłużenie muru. Z miejsca, w którym staliśmy rozciągał się widok z jednej strony na  majestatyczną stromą kamienną ścianę i brukowany klif, a z drugiej na rozległą płaską dolinę daleko w dole. Zaparło nam dech w piersiach – nie mogliśmy iść dalej, więc wróciliśmy do bramy.
Mieszkanie E.  za to wyglądało normalnie. Od razu poszłam do łazienki i wlazłam pod prysznic, żeby spłukać z siebie krew. Nie wiem skąd się wzięła i nie umiałam tego wyjaśnić. Potem siedziałyśmy w fotelach po dwóch stronach pokoju, daleko od siebie.

stwory i krasnoludy

Krasnoludom nie wiodło się dobrze. Podupadały jako cywilizacja, a dawna świetność ich rasy upadła wraz z ich technologią. Było ich coraz mniej i zsuwali się powoli ale nieubłaganie z politycznej sceny świata. Zaprzyjaźniłam się z jednym z nich i widziałam jak bardzo się stara zrobić coś dla swoich rodaków. Nie spodziewałam się, że mu się uda, a jednak dokonał tego. Odkrył istoty, które swoja siłą wypchnęły krasnoludy na ich zasłużone miejsce. Za pewną cenę oczywiście, ale o tym potem.
Istoty te, były dużymi bestiami, żyjącymi w mroku i drążącymi korytarze pod ziemią. Właśnie ta umiejętność okazała się przydatna i pozwoliła krasnoludom wybudować wspaniałe podziemne warownie niemal w mgnieniu oka. Ich rasa odzyskała swoją świetność i znów słynęła jako budowniczy. Nie musieli bratać się już z ludźmi i coraz trudniej było mi się spotkać z przyjacielem. Król nie pozwalał mi wchodzić do podziemnego miasta, mogłam jedynie przekazywać mu listy, dlatego nie było mnie przy nim kiedy zachorował i umarł.
Wracając do ceny jaką zapłacili za odzyskanie swojej dumy. Stwory są mięsożerne i brutalne, żyją w ciemności i drążą skałę, jakby to był papier. Proponowaliśmy zrobić okna w ich stajniach ale król nas wyśmiał. Stwory nie potrzebowały słońca, potrzebowały mięsa. Ich strażnicy to największe krasnoludy jakie widziałam, odziani w mocne kolczugi i uzbrojeni w topory. Ale raz na jakiś czas, któryś ze stworów pożera jednego z nich. Wciąga w mrok i pożera. Taka jest cena, jeżeli pracujesz jako pilnujący stworów, prędzej czy później zostaniesz pożarty. Taka ofiara, z którą naród się godzi.

piątek, 20 kwietnia 2012

17 cyganów i jedno mydło

Razem z mamą poszłam znienacka odwiedzić J. Zabrałyśmy ze sobą małego czarnego psa. Martwiłam się, że nie będzie jej w domu, ale była. Powiedzieliśmy sobie cześć i wyszłyśmy, ona poszła w swoim kierunku, a my w swoim. Szłyśmy przez park, w którym była brudna fontanna, a w niej kąpały się dzieci.
Poza tym G załatwił naszej rodzinie autokar, 17 cyganów i kostkę mydła, żebyśmy mogli zwiedzać piwniczną. Martwiłam się, że na pewno kupi za drogie mydło.

wojna światów

a dziś jak na złość nic…urlop wpływa ujemnie na zapamiętywanie snów. Dlatego leci archiwalno-apokaliptyczny. Kiedyś spędziłam większość wakacji śniąc sny o apokalipsie, która oczywiście nie nadeszła.
Spojrzałam w niebo. Połowa, równo jak nożem przeciął była brązowa. Niezwykły kolor dla nieba. Druga była szafirowo-granatowa w pięknym głębokim odcieniu. Taka kolorystyka była efektem walki dobra z siłami zła gdzieś tam w górze. Raz na jakiś czas widziałam rozbłyski dalekich wybuchów niczym małe supernowe.
Do tego miałam komentarz z bitwy, nadawany przez głos z nieba i przypominający tonem komentatora sportowego.

czwartek, 19 kwietnia 2012

a ty? Wypowiesz świete słowo?

Zatrzymałam się przed fontanną, na powierzchni wody stała chińska panna młoda, odziana w kolorową sukienkę i masę biżuterii. Otaczający ja ludzie albo wiedzieli albo podejrzewali, że ona nie jest człowiekiem. Jeżeli chciała dokończyć rytuał ślubu, musiała udowodnić że jest/stać się człowiekiem. Nigdzie nie było widać pana młodego, jakby nie był konieczny. Udowadnianie, że jest człowiekiem miało się odbyć przez wypowiedzenie zdania, w którym będzie 5 sylab „ki”. Ki to święte słowo więc nie-człowiek nie może go wymówić, a jeżeli wymówi to stanie się człowiekiem. Panna młoda była pewna siebie, pomalowała usta czerwoną szminką i roześmiała się. Wtedy zobaczyłam, że jej usta są strasznie szerokie, takie jakby mogła cały świat pożreć. Ale kiedy spróbowała wymówić 5 razy Ki – nie udało się jej i przy piątym zamieniła się w wodę. Przez chwilę była rzeźbą z wody, a potem wchłonęła się w fontannę. Ludzie komentowali, że w takiej fontannie musi jej być kiepsko, bo jest brudna.

środa, 18 kwietnia 2012

jaki projekt wymaga miecza i materiału w kwiaty?

chyba tęsknię za pracą :) dziś śniło mi się biuro. Pewnie w momencie kiedy przestanie uznam, że urlop się skończył.
We śnie zazdrościłam zespołowi projektowemu, który dostał niszę  na open space i wieeeeeeeeelki ekran. Kiedy ich obserwowałam, mieli na podłodze rozłożone kawałki materiału w kwiaty pod wykrój jakiegoś ubrania, a na ekranie wyświetlał im się obraz przedstawiający apokalipsę. Cały zespół siedział przed ekranem i przyglądał się szczegółom jakiegoś miecza.
W drugiej części snu, kolega z zespołu usprawniającego pracę innych zespołów za pomocą gry RPG on line usiłował namówić zespół do synchronizacji swoich komórek z pocztą biurową.

wtorek, 17 kwietnia 2012

gota kech dem ol

Dziś byłam w jakimś średniowiecznym zamku, w którym odbywał się całkiem współczesny kiermasz. Podszedł do nas jakiś mężczyzna i pyta „czy jesteście pokemonami” – w sensie czy możemy się zamieniać w potwory. Potwierdziłam, a on się ucieszył, bo właśnie potrzebował pokemonów, żeby zabiły dla niego konkurencyjnego sprzedawcę.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

nie można dwa razy przejść tą samą drogą?

zaniedbuję się z przedegzaminowego stresu.

Dziś śniłam o tym, że szłam ładną górską drogą, znaną mi od zawsze i musiałam ją przejść. To jednocześnie była droga, którą chodziłam w dzieciństwie na spacery. Teraz wiele się zmieniło i sen to odzwierciedla. Jest trudniejsza, brzydsza, pasą się na niej hipopotamy i ktoś z krowami łazi, a ktoś wycina drzewa i rozkopuje ścieżkę. Nic nie pozostaje takie samo.

sobota, 14 kwietnia 2012

drewno raz poproszę

Najpierw czekaliśmy w samochodzie z ojcem na mamę, aż wyjdzie z pracy z wielkiego szklanego biurowa. Na biurowców jak mi się wydawało siedział ogromny czarny kot, ale po przyjrzeniu okazało się, że to nie kot tylkod wa czarne , wielkie psy chodzą za mamą po biurze. Kiedy wyszła opowiedziała coś o kocie, a ojciec skomentował cynicznie, że już na pewno ma odmrożony ogon i żeńskie narządy rozrodcza i umrze od tego. Wtedy N, która siedziała obok mnie wysłała mi maila, ze screenen z tego co powiedział i złośliwym dopiskiem, że ciekawe czemu nie napisze, że mu męskie odmarzły. Na kopii dała kilka osób.
Potem byłam w domu i umawiałam się z mamą, że wpadnę kiedy ojca nie będzie. Potem mijałam się z nim jak szłam na duranów, kiedy on wyjeżdżał na polowanie i musiałam mu coś  podać.
Potem U robiła remont mieszkania, a ja z  J siedziałyśmy i patrzyłyśmy jak się kurzu, a U tłumaczyła, że cały dzień będzie bezdomna przez ten remont.
Potem siedzieliśmy w jakiejś restauracji, ktoś poszedł do domu, bo umarła mu babcia. Nie było jedzenia więc ogryzałam kawał drewna. Smakował no jak drewno…ble

piątek, 13 kwietnia 2012

szlafroki mogą się wam przydać w śledztwie

W Łazienkach znaleziono ciało kobiety, leżała tam, a właściwie siedziała taka martw już kawał czasu. Nikt nie przechodził tą alejką, a jak przechodził to smród papierosów, które paliła przed śmiercią go odrzucał więc nie podchodził dość blisko żeby zauważyć, że jest trupem. Aż w końcu ktoś ją znalazł. Wezwano policję. Sprawą zajął się taki starszawy smutny komisarz w szarym płaszczu, pasujący do klimatu kryminału. Jego asystentka, młoda i gruba dziewczyna zaproponowała teorię, że smród fajek i brudne zęby zwłok odstraszały ludzi i dlatego nikt nie podszedł dość blisko. Odkryła też, że kobieta była lekarką. Powiedziała policjantowi, że jest jego animą.
Jednocześnie to samo śledztwo dotyczyło dzieci, które porywał jakiś osobnik i w celu późniejszego zamordowania umieszczał na wyspie. Pamiętam dwóch bliźniaków,  blondynów z lekką nadwagą biegnących przez las z  białymi szlafrokami. Biegły, bo ktoś wołał o pomoc. Dzieci były jakoś zorganizowane i szukały wyjścia z tej wyspy, która przecież nie była wyspą, bo był z nimi policjant i je przesłuchiwał. Pamiętam jak ktoś krzyczał – ale weźcie szlafroki, mogą się wam przydać, ale oni nie chcieli tych szlafroków.

czwartek, 12 kwietnia 2012

I see dead people

Najpierw O i M zapraszali mnie na Mazury na jakiś obiad do O rodziców.
Potem rozmawiałam z mamą małej Madzi, o tym, że jak dziecko nie okazuje ci żadnych emocji to się je chce zabić.
Potem rozmawiałam z kolegą na korytarzu gdzieś w tropikach w tesco o tym, że potrzebuje psychoterapeuty.
Potem kupowałam selera w Liroy i o mało co za niego nie zapłaciłam i o mało co nie wybiegłam bez reszty.
Potem chciałam na polu zabić jakiegoś żywego trupa, ale musiałam przed nim uciekać. Ucieszyłam się, że żywe trupy wolno biegają, ale okazało się, że co prawda ten i owszem wolno, ale jego koledzy za nim szybko. Ledwo dopadłam drzwi nauczycielki, kiedy walnęła w nie kula ognia. Kiedy nauczycielka wypadła na zewnątrz żeby ich opierdolić – trupy łaziły bez sensu jak pacjenci w psychiatryku, były zażenowane, bo nie wiedziały co się stało, a ślad po ogniu na drzwiach zniknął jakby nigdy nie istniał.

środa, 11 kwietnia 2012

kiepska dzielnica panie

Dziś sen mam pocięty i nie trzymający się kupy.
Najpierw ogłaszali, że człowiek któremu psy zjadły kota sam m został rozszarpany przez psy w ubogiej dzielnicy. Był jakimś aktywistą, a dzielnica była naprawdę paskudna. Dlatego mijając ją ktoś odprowadzał mnie do domu. Ten ktoś kupił mi pod drodze pączka.
Potem sama odprowadzałam jakieś dziecko do domu, omijając siedzących w przejściu podziemnym lokalnych wyrostków.Pamiętam, że uratowałam to dziecko przed kimś osłaniając je naprawdę wielkim rowerem. Dzielnica nędzy była właściwie jednym podwórkiem i leżała pomiędzy całkowicie normalnymi domami.
Tłumaczyłam matce dziecka, że nie jest człowiekiem ale sama nie pamięta jak to było, bo wychowywała się z ludźmi i jej syn też nie jest człowiekiem więc niedługo zacznie używać magii. I to nie to, że jest niedorozwinięty, ale po porostu inny.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

jak to trzeba sobie drogę utrudnić żeby sobie ją ułatwić

Jechałam samochodem przez Sochaczew, właśnie skręciłam w swoją ulicę kiedy zauważyłam coś ciekawego. Po obu stronach mojej ulicy na kawałku na rogu (przy skrzyżowaniu) ktoś ułożył wysokie mury z kamieni, podejrzewałam, że dlatego, żeby kierowcy nie jeździli przez trawnik tylko po drodze. Wjechałam tam i nagle poczułam, że dookoła mnie jest woda. Szyba w samochodzie była pęknięta i zbyt długie pozostanie w tym miejscu oznaczałoby zatopienie. Dzięki temu rozwiązaniu mieliśmy uniknąć korków na ulicy.
Pomyślałam : jak to trzeba sobie drogę utrudnić żeby sobie ją ułatwić.

niedziela, 8 kwietnia 2012

muszę poważnie porozmawiać z rodzicami – ja tu czegoś nie wiem

Kolejny dzisiejszy. Rano nie miałam siły zapisać dwóch snów, dopiero kawa i poczucie obowiązku mnie zmusiły.
We śnie pracowałam nie wiem gdzie, ale miałam koleżankę, która pracowała w szkole. Wychodziłyśmy razem z pracy więc podejrzewam, że ja też tam pracowałam. Szkoła stała w Sochaczewie. Koleżance skąpy dyrektor szkoły przydzielił  mieszkanie służbowe w standardzie, którego nawet karaluchy by się brzydziły. Pewnego dnia kiedy wychodziłyśmy z pracy, pod szkołę podjechała furgonetka, biała i odrapana. I wiedziałam, że jest problem. Bo oto okazało się, że wcale nie jestem jedynaczką. Rodzice ukrywali przede mną fakt, że mam braci. Sztuk dwie i to zajętych ciężką pracą cyngli. I jak się dowiedziałam, zwłaszcza w obecności przyjaciółki to teraz już nasze życie przekręci się do góry nogami. Musiałyśmy wsiąść do furgonetki. Okazało się, że nie ma kierownicy, kierowcy też brak. Jeździ na zdalne sterowanie. Pojechałyśmy gdzieś. Po drodze miałam okazję obejrzeć motocyklowy pościg jak z filmu w wykonaniu nowo odnalezionej rodziny.
Potem istotnie nasze (moje i koleżanki) życie się zmieniło – znaczy moje bardziej. Ja siedziałam w domu, piłam piwo i grałam w planszówki z cynglami i ich zajebistym kumplem (wymyślonym przez podświadomość na uwagę świadomości, że ślinić się do własnych braci to tak głupio), a ona miała nowego dyrektora, który też przydzielił jej badziewne mieszkanie z przeciekającymi murami i odrapanymi ścianami.
Wreszcie chłopaki przemyśleli sprawę i stwierdzili, że wszystko fajnie, ale nie można się opierdalać i muszę się też nauczyć zawodu.
A wtedy zadzwonił budzik :/

Klasztor bez klamek

Wstałam o jakiejś nieludzko wczesnej porze i z koszykiem jajek pod pachą pomaszerowałam jeszcze po ciemaku do klasztoru. W klasztorze coś mi nie szło od wejścia, bo od razu jak otwierałam drzwi klamka została mi w ręku i nie bardzo wiedziałam co z nią potem zrobić. Mnisi patrzyli na mnie jak na debila, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Wreszcie jak tak się tułałam jak cymbał po klasztorze przeszkadzając mieszkańcom w czymkolwiek robi się w klasztorach o 4 nad ranem, ktoś mnie litościwie zapytał co tu robię. Nie bardzo wiedziałam więc nakłamałam, że szukam sali konferencyjnej, bo chcę ją wynająć. Wtedy mi łagodnie acz stanowczo wyjaśniono, że osobnikom takim jak ja się sal nie wynajmuje, a tam są drzwi. I zabrali mi klamkę.

sobota, 7 kwietnia 2012

nie kradnij niczego wampirom z chaty

Szukałam z ojcem skarbów. Oczywiście nie z moim realnym ojcem. Tego nie znałam, ale wiedziałam, że ta obsesja mnie doprowadzi do problemu. Albowiem skarbów owych szukaliśmy na prywatnej posesji, a nawet gorzej, bo we wnętrzu willi, korzystając z chwili snu właściciela. Co oznacza, że to nie żadne szukanie skarbów, ale zwykłe złodziejstwo. Właścicielem willi był stary dziad, o którym chodziły legendy, że trzyma masę bogactw pochowanych po domu. A dom miał naprawdę wielki. Wracaliśmy tam co noc. Szukaliśmy nawet w jego sypialni, pod podłogą i za ścianami. Lokaj chyba z nami współpracował, bo jak pan się raz obudził, to udawał przed nim, że nas nie widział. Potem na jego polecenie zaaplikował mu bolesny zastrzyk w tyłek na sen i mogliśmy dalej szukać. Tego dnia miałam wizję. W domu starego odbywało się wampirze zgromadzenie. Właściciel posesji okazał się był Drakulą we własnej wrednej osobie. Nudziło mu się i zamierzał poczekać aż przyjdziemy następnego dnia i wtedy nas zjedzą. Oczywiście mówiłam to ojcu, ale olał mnie.W ogóle mi nie uwierzył. I oczywiście musieliśmy pójść tam prosto w pułapkę.
Goniły nas przez cały dom. Gdzie nie skręcałam to natychmiast z cieni wyskakiwał wampir. Tylko kot, którego miałam ze sobą mnie uratował, bo zamieniał się w cienie i odstraszał te wampiry. Ojca więcej nie zobaczyłam i pewnie dobrze. Za to ja się uratowałam.
Potem widziałam mapę drogi do tego domu. Nasza trasa na mapie była schematem wijącego się węża, a dom był głową.

piątek, 6 kwietnia 2012

przeszczep serca

Wybierałam się na egzamin. Trzeba było zabrać ze sobą masę rzeczy, ponieważ na każdej części egzaminu potrzebne było co innego. Rezultatem była góra pudeł i nóż do ich otwierania. Niektóre kartony będę pierwszy raz otwierać na egzaminie.
Poza tym byłam na wojnie i zostałam ranna. Zanosiło się, że umrę ale przeszczepili mi serce. Lekarze marudzili, że jestem za słaba i serce się u mnie marnuje, ale ja chodziłam pomału i jakoś żyłam. Potem byłam coraz zdrowsza.

czwartek, 5 kwietnia 2012

PRZESTROGA:zdmuchnięcie świecy wyzwala kolczaste kule

Zamek należący do przyjaciół, a my akurat wychodzimy zabierając ze sobą moją książkę. Przyjaciółka chce ją koniecznie pożyczyć ale ja się nie zgadzam – wynika z tego dyskusja i przepychanka. Oni chcą zamknąć bramę, żebyśmy nie mogli wyjść, a nasz wielki transformer trzyma ją żeby się nie zamknęła (brama jest opuszczana). Kiedy transformer się zirytował, że się kłócimy, ktoś dmuchnął. Magicznie dmuchnął, podmuch zgasił świecę po drugiej stronie bramy i to odpaliło system alarmowy. Przyjaciel stojący za po drugiej stronie(wewnątrz) nagle znalazł się pośrodku systemu wirujących ostrzy i kolczastych walców, ledwo przeżył. Mózg nie mając doświadczenia z takimi scenami pokazał mi to jako film animowany. Kiedy służba już uspokoiła system, oczekiwał, że go przeprosimy albo przynajmniej się zainteresujemy, ale kiedy otworzył bramę my zbieraliśmy się właśnie do odejścia dyskutując o tym czy zgaszenie świecy powinno dawać takie efekty. w tym momencie wnętrze zamku miało pośrodku jezioro i on na tym jeziorze siedział, a właściwie stał w łódce i nam wygrażał.

Wisielec na bramie

W naszym zamku był zdrajca. Dość gotycko wyglądał i zdradził nas albo byłemu koledze z sąsiedniego zamku albo wręcz złej czarownicy więc bez długiego namysłu powiesiliśmy go na bramie. I zaczęły się kłopoty. Dyndał jak wyrzut sumienia i powodował upadek morale. Wtedy jedna z nas – dziewczyna, którą nazywaliśmy Krukiem stwierdziła, że źle zrobiliśmy. Przede wszystkim naszym problemem – powiedziała – jest to, że nie wiemy co potrafimy (we śnie mieliśmy jakieś talenta magiczne, ale nie sprecyzowane). No i przede wszystkim coś z nią było nie tak. Jej aura wyglądała źle – była czarna ale w większości czerwona. Miałam poczucie, że powinna być jednokolorowa, a najlepiej czarna. W jakiś sposób zabicie przez nas człowieka zaszkodziło jej.
Najgorsze, że wiedźma, ożywiła zwłoki i teraz nasz zdrajca został wąpierzem, popatrzył na nas z wyższością i sobie poszedł. Ale coś czułam, że jest między tą dziewczyna a nim.
Jakoś niezadługo potem wpadliśmy na pomysł, że potrzebujemy koniecznie uwolnić jakiś niewolników czarownicy. Więc we dwie, z tą dziewczyną wybrałyśmy się do domu wiedźmy. Podejrzanie przypominał biuro. Prześlizgnęliśmy się obok wielu gabinetów. Do jednego wślizgnęliśmy się dla nie poznaki, siedział tam facet za biurkiem, podałam mu kopertę, popatrzył na nią i odesłał nas do pokoju obok. Pokój obok należał do wiedźmy, a my miałyśmy zamiar wysłać z jej kompa nakaz wypuszczenia niewolników. W gabinecie jednak czekała sekretarka, taka gruba baba w swetrze w paski, musiałam ją uśpić magią (podejrzanie przypominało to duszenie), ale zdążyła wzbudzić alarm. Tak czy siak sygnał wysłaliśmy ale musieliśmy się zabarykadować na magię, przed nacierającym tłumem. Nie jestem pewna czy dziewczyna nie wyprowadziła nas przez ciemność.
Widzieliśmy szczęśliwych uciekających niewolników w dziwacznych strojach. Minęliśmy też żelazne drzwi za którymi wiedźma trzymała naszego zdrajcę. Kiedy wróciliśmy do zamku, wysłałam ludzi żeby go przyprowadzili, a oni przyprowadzili latająca bestię. Oddałam ją tej dziewczynie, a ona podziękowała i powiedziała, że to było bardzo ważne. W ten sposób przywróciliśmy równowagę. Bestia warczala na wszystkich ale na nią nie.

i analiza :)
Brama – przejście z jednego stanu do drugiego, sądząc po grubości murów, po tym, że mówimy o zamku i po mechanizmie bramy, mówimy tu o jednym stanie uporządkowanym i drugim stanie niebezpiecznie chaotycznym. Mury oddzielają cywilizację od napastników, a brama jest po to, żeby wpuszczać tylko kontrolowane treści.
Zdrada – nie wiadomo jaka, jest niesprecyzowana, ale mam poczucie, że będąc wewnątrz pracował dla zewnętrza. Kontakt środka z chaosem. Porządek nie lubi chaosu.
Egzekucja- porządek pozbył się elementu chaosu, jako złamania reguły
Zburzona aura – czarno czerwona – kruk – ptak związany z królestwem cienia ergo przeciwnym do uporządkowania zamku, jednocześnie uosobiony może przebywać na terenie zamku. Jednak atak na ciemność przez egzekucję powoduje, że w tym ambasadorze ciemności w świetle przestaje panować równowaga i rozświetla się. Tracimy chaos. Czerwona aura = plamy krwi jak u lady Makbet. Zbrodnią jest zamordowanie czegoś tak definitywnie.
Wisielec – wisi smętny, ewidentnie pracuje dla ciemności, co widać po długim czarnym płaszczu, ale nie wygląda na martwego. Wisielec w tarocie jest uśpiony. Nie udało się go zabić.
Wiedźma zamienia go w wampira – nasz wisielec ożywa za sprawą siły wiedźmy. Już drugi raz ją spotykam, najwyraźniej jest bardzo wpływowa. Ma swoje królestwo i swoje zasady, które nie są morlane i negatywnie się kojarzą. Teraz wisielec jest zabrany właśnie tam i trzymany pod kluczem. Wampir to istota co prawda martwa i potworna, ale nie może się obywać bez istot nie potwornych.
Zamknięcie i transformacja – zaczął, jako żywy agent ciemności, potem był uśpionym wisielcem, a wreszcie został nieumartym wampirem. Teraz pod ziemią, za żelaznymi drzwiami przemienił się w coś co wygląda jak latający potwór. Lugia – pokemon harmonizujący elementy żywiołów. Potwór jest wściekły, ale żywy. Gad- wąż- smok?
Uwolnienie – szliśmy uwalniać niewolników. Ale uwalnialiśmy tak naprawdę jego. Zeszliśmy do królestwa podziemi, gdzie udusiłam cerbera (czuję się jak Herkules), a nasz Kruk wyciągnął nas stamtąd przez wędrówkę w ciemności. Ciemność uwolniła nas z podziemi. Ciemność zaadaptowana do życia w świetle. Nawet uwalnianie odbyło się zgodnie z zasadami. Rytuały są ważne.
Zaproszenie do zamku – pod strażą przyprowadziliśmy potwora, a on był groźny, ale ciemność przejęła nad nim kontrolę i dołączyła go do siebie, jako jeden z elementów.

Wymówka, po co schodziliśmy – po dusze – do Hadesu najpopularniejszy cel wycieczek.

Coś z ciemności wyłoniło się i zostało przetransformowane na potrzeby systemu.

środa, 4 kwietnia 2012

pędzą pędzą słonie

Afryka, widok z lotu ptaka na pędzące stado słoni. Najdziwniejsze jest nie to, że słonie pędzą po czym im się podoba pędzić i lepiej nie wejść im pod nogi, bo z ludzi zostają krwawe plamy. To akurat naturalne, że wkurzony słoń rozwala. Dziwne jest to, że te słonie wychodzą z ziemi, jakby się wykluwały. I od razu wychodzą takie wkurzone.
Poza tym widziałam dwie skóry gepardowi załatwialiśmy chyba przez sztuczne zapłodnienie geparda do ZOO. Żeby nie było zapładnialiśmy samca, żeby nie było zadziałało. Ale nie obyło się bez pogryzienia.

Wielki pająk w akcji

Włożyłam dużo wysiłku w zadbanie o te wybrzeże. Ogrodziliśmy je, żeby nikt nie niszczył, wywalczyliśmy przepisy zakazujące wydobycia krzemienia. Japończycy wydobywają u siebie krzemień z oceanu, ale u nas nie będziemy tego robić. Morze jest dzięki temu czyste.
Para starszych ludzi siedzi sobie za płotem i łowi ryby. Starszy pan ma do mnie pretensje, że nie wydobywamy krzemienia jak Japończycy. Potem znajdujemy go martwego obok rozwalonego wybrzeża. Pędzimy do ratusza na konferencję prasową, a pani burmistrz obwinia mnie i moja politykę za to wydarzenie i mówi, że dla dobra równowagi powinnam popełnić samobójstwo.
Tej nocy ośmieleni złodzieje, zaczynają odwiert i dokopują się do czarnej ropy pod morzem, ale w wyniku wypadku ropa rozlewa się i jest wszędzie. Katastrofa ekologiczna.
Potem jest dużo obrazków z wojny.
Potem, jesteśmy w kosmosie i atakujemy bazę wroga. Pani burmistrz jest wściekła, bo została oszukana. Ma postać gigantycznego pająka z kobiecą głową. Dostajemy się do środka i zwyciężamy. W bazie jest wielkie centrum handlowe. Na wystawie znajduję idealne adidasy i kupuję je, bo są w przystępnej cenie.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Święty Jan chrypiał

- no doprawdy, to co mówisz jest jak Apokalipsa – powiedział mężczyzna
- czy ja ci wyglądam na św Jana – zarechotałam męskim głosem i potrząsnęłam brodą

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

wstyd

do wypicia herbaty pamiętałam dzisiejszy sen..ale wiem na pewno, że zawierał kolesia z twarzą poorana pazurami i zbiegłych murzyńskich niewolników. Heh..ciężko z moją pamięcią. Ale czego się spodziewać przy porannych 984 hPa? Dobrze, że pamiętałam, żeby wstać.

niedziela, 1 kwietnia 2012

całe trzy na dziś :D

  1. Byłam nad rzeką. Woda była bardzo wysoko ponieważ zaczęły się wiosenne roztopy. Weszłam do wody i przeszłam jakoś po dnie, a potem przez okno do pokoju nauczycielskiego. Razem ze mną był gość w stroju płetwonurka, chyba uczeń. Pytał, czy zabierzemy dzienniki skoro już tu jesteśmy, ale mu nie pozwoliłam. Najlepsze było to, że w pokoju nie było ani grama wody. Wszyscy się dziwili jak się dostałam, skoro wszystko zalane, a ja wchodziłam przez okno. Nie zastanawiałam się czemu jestem sucha mimo nurkowania i czemu woda przez okno się nie nalewa. Ale trudno zaprzeczyć, że miałam sprytny sposób.
  2. Potem był sen o biurze skrzyżowanym z mieszkaniem. Puzia tam pracowała. Wyglądało jak mieszkanie, ale otwierało się na warszawską ulicę jakby nie miało zewnętrznej ściany. To było oczywiście biuro tłumaczeń. Puzia tłumaczyła mi jak się zachowuje kiedy pracuje, a jak kiedy nie. Po biurze biegały sobie trzy małe biurowe kocięta. Później w tym śnie znalazłam Peppera, martwego i sztywnego jak deska, najwyraźniej umarł znienacka w nocy. O dziwo nie histeryzowałam tylko pognałam wybierać nowego kota. Na końcu snu o biurze – zamieniło się ono w przychodnię lekarską gdzie miałam umówioną wizytę, ale niestety coś się popsuło i nie wierzyli mi, że dziś mam być u logopoedy.
  3. Ten był najdziwniejszy, bo pamiętam wyścigi w zjadaniu kawałków ogórka kiszonego, w żółtym ciągnącym się serze. Kawałków było 76 albo 86. Pamiętam bo sama kroiłam.