Strony

środa, 31 lipca 2013

kosa i schody

Wybierałam się na działkę i potrzebowałam rąbać drewno, więc wpadłam po drodze do Wolfa żeby pożyczyć od niego siekierę.  Wolf mieszkał u ciotki Maryśki w salonie, posiedzieliśmy nad herbatką w filiżankach, poplotkowaliśmy o głupotach, po czym wzięłam kosę i poszłam. Kosa okazała się być jakimś dziwacznym kolczastym, srebrnym łańcuchopodobnym tworem, który zwijał się w spiralę albo rozwijał w kosę. Ludzie nieco dziwnie na mnie patrzyli, kiedy z nią szłam ulicą.
W każdym razie pogoda była ładna i zdecydowałam się na spacer, doszłam do jakiś bloków i sklepów i nadziałam się na kobietę pytającą o trasę do sali świadków Jehowy. Wskazałam ją jej, po czym okrążyłam sklepy, przeszłam przez park i dotarłam do lasu. W lesie stwierdziłam, że coś trasa nie do końca biegnie tak jak się spodziewałam i muszę trochę zboczyć, żeby zrobić koło i wrócić do domu. Trochę się martwiłam bo las wyglądał krzaczascie i mało zadbanie, ale w sumie było ciepło i fajnie więc zbiegłam ścieżką w dół i wróciłam do właściwej trasy.
Wracając do domu natrafiłam na mojej ulicy na leżące przed biblioteką książki. Były wielkości cegieł, w czerwonej, skórzanej oprawie. Jedna po obejrzeniu okazała się mieć tytuł „ Miażdżące różnice pomiędzy glonami, a zwierzętami”. Zastanawiałam się, czy ktoś je wyrzucił, bo wyglądały kusząco, ale okazało się, że należą do biblioteki. Podobnie jak grafika przedstawiająca składanie ofiary przez jakąś grecką kapłankę, za szkłem i oprawiona w ramkę. Bibliotekarka pokazała mi tez fajne kapciuszki do chodzenia po bibliotece – okrągłe,  zrobione z materiału takiego jak rękawice kuchenne. Większość z nich została ponoć wywieziona do Bułgarii.
Pokłóciłam się z nią też o eksperymenty na zwierzętach. Pokazywała mi psa z elektrodami w głowie, mówiła, że jest wesoły, ale ja widziałam, że ma brudne futro, co jest oznaką choroby.  Nie mogłyśmy się dogadać w tej kwestii i poszłam sobie zła na nią.


W drugiej połowie snu byłam na dworcu centralnym, stałam przy ciągu schodów. Dwa albo trzy ciągi, podzielone półpiętrami. Obok schodów stała matka z małym dzieckiem i to dziecko strasznie darło się, że chce jeść i biegało jak głupie. Wreszcie potknęło się i spadło ze schodów. Przeturlało się przez dwa ciągi schodów i zamarło na półpiętrze w kałuży krwi. Podeszłam, żeby zobaczyć, co mu się stało, bo matka się nie interesowała, ale kiedy tam dotarłam okazało się, że  już go nie ma, została tylko krew. Wezwałam policję, bo uznałam, że matka chce ukryć coś i kiedy policja przyjechała opowiedziałam im o całej scenie z dzieckiem.

poniedziałek, 29 lipca 2013

katastrofy

Dziewczyna była szczupłą blondynką, z długimi włosami i mało inteligentnym wyglądem i była skazana. Zaczęło się od niepokojących snów, w których ścigały ją postacie z My Little Pony Friendship is Magic (konkretnie Nightmare Moon i Discord). A ścigały ją tak uparcie i szarpały ją przy tym tak zaciekle, że doszła do wniosku, że musi to stanowić jakiś znak. Zwłaszcza, że ten sen powtórzył się również następnej nocy. I faktycznie, okazało się to być zwiastunem nadchodzącej katastrofy.
Katastrofę również przewidziało dwóch facetów kupujących coś w sklepiku na stacji benzynowej. Patrzyli w ekran telewizora kiedy spiker zapowiedział wyginięcie jastrzębi, kolorowa mapka pokazywała wiszące w regularnych odstępach, wysoko nad ziemią okrągłe, przypominające rzutki, obiekty. W jakiś sposób wiązało się to z nadchodzącym deszczem meteorów. Panowie postanowili się ewakuować, ale było już za późno więc jeden z nich złapał kamerę i wybiegli na zewnątrz, żeby chociaż nagrać te meteory.
Tylko, że to nie były meteory, ale regularne trzęsienie ziemi. Żeby uciec ze stacji benzynowej, która jak wiadomo jest złym miejscem do przebywania zarówno w czasie trzęsienia jak i deszczu meteorów, trzeba było przebiec pod estakadą. Jednemu się prawie udało i estakada zawaliła się na niego, a drugi został przed nią i nie mógł uciec.

Śmieszne, że pod estakadą było wejście do metra i ludzie uciekali żeby się tam schować. Tylko, że zaraz za nimi wpadały wielkie kawały betonu z walącej się konstrukcji i prędko wejście stało się śmiertelną pułapką. Wreszcie zamiast zejścia na perony pojawiła się ziejąca czarna otchłań. Na jej krawędzi z trudem trzymał się autobus wypakowany po brzegi przerażonymi ludźmi. Drzwi były otwarte więc stojący blisko wyjścia mieli poważny problem. Właśnie tam, w drzwiach stała ta blondynka. Masa ludzi wypychała ją na zewnątrz, a pod jej stopami otwierała się wielka dziura w ziemi. Czyjeś ręce usiłowały ją przytrzymać, ale wyślizgnęła im się i wpadła prosto do dziury, krzycząc i machając rękoma.

sobota, 27 lipca 2013

tunelem panie, tunelem

Pamiętam, że zaczęłam sen od tego, że poprosiłam kogoś o zorganizowanie mi fotografa, który pstryknie mnie w fajnych ciuchach na różowym tle, żebym mogła oddać fotografie na wystawę. Pamiętam też, że pani fotografka miała przerwę.

Potem...

Pracowałam gdzieś w zupełnie nieznanej mi małej firmie, po drugiej stronie Wisły Okolica też mi nic nie mówiła. Niespecjalnie też wiedziałam, co właściwie robimy w tej placówce. Pewnego dania szef kazał przynieść nam do pracy 5 sztuk kasków ochronnych, nawiasem mówiąc produkowanych przez naszą firmę. Skąpiradło powinien był je zapewnić,  a nie kazać nam je od siebie kupować.
W każdym razie grzecznie pojawiliśmy się w kaskach na głowach.
Stanęłam przy biurku i zaczęłam nalewać butanol do plastikowego pojemnika, z baterią czy butelką w środku. Niestety pojemnik stał w tak zabałaganionym miejscu, a w dodatku na czymś krzywym, że się przewrócił i spadł na ziemię. Co prawda chlapnął mi nieco butanolem na wargę po drodze, ale o dziwo na ziemi wylądował w pionie i nie przewrócił się.

Tego dnia wracałam z pracy i zwiedzałam okolicę. W pewnym momencie uliczka doprowadziła mnie na plac/podwórko otoczone kamienicami. Właściwie to wyglądało tak, jakby kiedyś w tym miejscy stała kamienica, ale została zburzona. Ceglane ściany dookoła nosiły ślady kul. Całość robiła spore wrażenie, niczym ceglany wąwóz, który nagle ukazuje się oczom idącego. Podwórko było położone nieco niżej niż uliczki dookoła, a w dół prowadziły wysokie, ceglane stopnie. Z góry widziałam robotników kopiących jakiś tunel w gliniastej ziemi i drugi tunel, prowadzący przez ścianę podwórka, nie wiadomo dokąd. Glina była mokra więc nie zachęcała mnie do zejścia tam. Spróbowałam poszukać innej drogi w znajome rejony, ale po dłuższym błąkaniu okazało się, że nie potrafię. Zadzwoniłam do koleżanki, a ona poinformowała mnie, że jedyną trasą jest ten tunel. To zarazem pamiątka po powstaniu, a jednocześnie ukłon władz miasta w stronę lubiących skróty mieszkańców.

poniedziałek, 22 lipca 2013

latawiec

Krążyłam po bazarze w poszukiwaniu kryształowej różdżki. Potrzebna mi była do sprawdzenia magicznego obiektu. Różdżkarza jednak mimo całej ezoteryczności bazaru nie mogłam namierzyć. Za to znalazłam stoisko z wisiorkami w kształcie smoka. Wreszcie trafiłam na stoisko wróżki, która miała szansę mieć kryształową różdżkę, jednak nie było jej chwilowo i musiałam czekać. Stoisko było na rogu ulicy Ryżowej i Dzieci Warszawy. Wróżki się nie doczekałam, ponieważ jak się okazało, wojsko przypadkiem zastrzeliło ją kiedy przelatywała. Teraz jej smętne zwłoki szybowały nad nami uczepione latawca.

sky crystals

Dziś znalazłam się w grze, miałam za zadanie skoczyć na dach, bardzo wysoko i zebrać znajdujący się tam kryształ. Po wskoczeniu na sam czubek konstrukcji nadal miałam trudności ze znalezieniem kryształu, ale wreszcie ktoś mi go pokazał. Byłam naprawdę wysoko, ale nie bałam się, skakanie sprawiało mi przyjemność. Wspięcie się na najwyższy punkt to jednak niesamowita frajda.

Do tego ArenaNet postanowiła zrobić update i w jego wyniku na przystań, na której byliśmy, napadli piraci. Walka była ostra i żeby nie wpuścić ich do miasta musieliśmy odgrodzić się od nich murem z desek i kawałów drewna. Niestety mur wyrósł tak szybko, że nasi sprzymierzeńcy zostali odcięci razem z piratami.

Jednocześnie, co dziwne mieliśmy cały czas możliwość wejść do świata piratów. Różnił się od pozostałych map w grze tym, że można było tam wykopywać, jako zasoby korale i kryształy (oszlifowane) w skrzynkach rozsianych po całej mapie. Nie poszalała jednak za bardzo, bo musieliśmy wrócić. Po drodze goniła nas fala ciemności wygenerowana przez jakiegoś bossa.

Ogólnie sen miał atmosferę przestrzeni i tajemniczości. Skomplikowane struktury do skakania i skarby do wykopania były fajną zabawą. 

sobota, 20 lipca 2013

do bani

Dziś pojechałam do domu i dostałam zjoba od rodzicielki, za to, że przeze mnie ma syf w domu i w dodatku śmiem nie doceniać jej książek. Próbowałam przeczytać jeden z jej romansów o lagunie i w sumie zapowiadał się fajnie ( co mnie, muszę przyznać, przeraża). Kiedy szłam do domu, mijałam drzwi babci, naprzeciwko drzwi jest toaleta. We śnie miała otwarte drzwi, a moja nieżyjąca babcia siedziała na sedesie i narzekała na zatwardzenie. Poprosiła mnie o pomoc, ale nie pozwoliła nikogo zawołać, a ja nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. W dodatku dookoła leżały kocie, lub psie odchody.
Jakiś niefajny ten dzisiejszy sen.

czwartek, 18 lipca 2013

przeprowadzki

Nadeszła pora snu, wszyscy na open space rozłożyli swoją pościel na biurkach, ale ja mojego łóżka nie mogłam namierzyć, więc zwinęłam się w kłębek na pościelonym biurku koleżanki. Nie była zadowolona, bo strasznie się wierciłam. Wreszcie zirytowana zapytała, czy zamierzam tak całą noc się kręcić, ale zapewniłam ją, że tylko dopóki nie zejdzie mi silniczek. Wydawała się usatysfakcjonowana.

Nagle, kiedy już myślałam, że usnę zauważyłam, że koleżanka zniknęła. Wszyscy zniknęli, biurka stały puste. Przeszłam się do drugiego open space gdzie dowiedziałam się, że przed chwilą wpadł prezes i zarządził przeprowadzkę. Przeprowadzka wzięła się stąd, że sale po innej firmie w naszym budynku stoją wolne, a prezes musi je opłacać, więc trzeba je wykorzystać. IT przeniosło nas błyskawicznie, ale mało efektywnie. Nie potrafiłam jakoś po tej przeprowadzce zmontować blatu łóżka z desek, bo ewidentnie ich brakowało.
Do tego sala przypominała stare budownictwo w stylu szpitalnym, miała odrapane ściany, a w rogu wisiał zakamieniony zlew, a pod nim równie zakamieniony pisuar. I właśnie w tym rogu, naprzeciwko pisuaru stanęło moje biurko. W zasadzie pogodziłam się z faktem i nie przeszkadzało mi to bardzo.

Za to następnego dnia, kiedy rano pojawiłam się w pracy okazało się, że nastąpiła kolejna przeprowadzka.  Nie byłam pewna dokąd, więc złapałam Karola, a on najpierw w ataku dobrego humoru postraszył mnie, ze do Stanów, a potem zeznał, że przeprowadzamy się do tajemniczego czerwonego budynku niedaleko. Co ciekawe nasze biurka tę małą odległość pokonywały kołującym samolotem. Ja natomiast, ponieważ byłam spóźniona i nie dałam IT numerka mojego gniazdka dostałam karę. Moje biurko leciało jako ostatnie. To oznaczało, że dostanę jakieś badziewne miejsce.

Mało tego, gość od przeprowadzek strasznie margał, i nie przyjmował wyjaśnień, że nie mogłam dać numerka gniazdka IT bo przyszłam na ósmą. Musiałam pomagać mu znosić moje biurko po schodach, szłam jako pierwsza, kiedy powiedziałam, że on sobie nawet nie zdaje sprawy, do jakiego stopnia nie obchodzi mnie jego zrzędzenie, popchną mnie i omal nie spadłam ze schodów.
Wreszcie już na dole wkurzona przeciągnęłam swój kosz na pościel do nowego budynku. Weszłam do środka i zobaczyłam swój kwiatek na biurku. Już miałam je przeciągnąć na lepsze miejsce pod oknem, kiedy zorientowałam się, że wysunęła się z niego szuflada, a zawartość nie jest moja. To oznaczało, że nie to nie moje biurko, ergo – nie mam biurka, jak również, że ktoś gwizdnął mój kwiatek.

roboty

Dwa kultowe roboty z Gwiezdnych Wojen zwiewały przez pustynię przed wrogiem i liczyły na pomoc sławnego gitarzysty. Po przemyśleniach zgodził się pomóc. A przemyślenia brzmiały: mogę być sławny i pomóc bohaterom, ale być martwy, ale z drugiej strony zajebiście by było być żywym, sławnym i pomóc bohaterom. 

Jasio

Mama małego niepełnosprawnego Jasia obraziła się na mnie albowiem użyłam jej dziecka w grze. Gra polegała na tym, żeby przejść przez płot, wcisnąć przycisk i rzucać gumowymi kółkami na paliki. Przyznaję, że nie powinnam była planować przebrania małego Jasia z zespołem downa za świętego Mikołaja i  przerabiać go na taboret. Zresztą akcja z taboretem nie wypaliła, bo Jasio włożył nóżki do nogawek, ale rączek do drugich nogawek włożyć już nie chciał i taboret miał tylko dwie nogi zamiast czterech.

sobota, 13 lipca 2013

song

Nie pamiętam po co, ale szliśmy wzdłuż szosy nad jezioro, pamiętam, trzciny przy brzegu i sporo ludzi dookoła. Pamiętam też, że byłam w domu u naszego Syryjczyka z zieleniaka i niechcący stłukłam mu dwie szyby w pokoju. Jedną w oszklonej szafce,drugą, z boku kanapy. Potem udawałam, że nic nie zrobiłam i nic nikomu nie powiedziałam.
Na końcu śpiewałam w duecie z szefową naszych publisherów piosenkę na jakiś konkurs. Ona, w czerwonym prochowcu, stała z kimś na środku pokoju, zwróceni do siebie tyłem śpiewali zwrotki, a ja miałam chodzić dookoła pokoju i dołączać się podczas refrenu, który brzmiał "sing a song, sing a song". Kiepsko mi szło śpiewanie i mam wrażenie, że starałam się to robić tak, żeby nikt mnie przypadkiem nie słyszał, jakoś tak niepewnie. Do tego, w pokoju obok było otwarte okno i  hałas wchodził nam w nagranie. Nie byłam pewna czy w studiu dadzą radę usunąć go z tła.

piątek, 12 lipca 2013

ale, że wata?

Śniło mi się, że miałam kochanka, spotykałam się z nim w mieszkaniu, które jak sądziłam należało do  mnie. Był w tym mieszkaniu nawet mój kot, nie wspominając o moich rzeczach. Jednak, któregoś razu jak wychodziliśmy, kochanek powiedział, że on się śpieszy i żebym ja tym razem wynajęła to mieszkanie na za miesiąc. Zdziwiłam się, bo to oznaczało, że ktoś inny przez ten czas będzie mieszkał z moimi rzeczami i z kotem. Kota wzięłam więc pod pachę i postanowiłam zabrać, bo nie dowierzam obcym ludziom w kwestii opieki nad zwierzakiem. W dodatku wychodząc, rozmawialiśmy o czyichś butach, które się popsuły. Podczas rozmowy spróbowałam założyć własne (trzy pary stały pod drzwiami) i nagle odkryłam, że moje też się popsuły, bo mają na palcach wydarte dziury.

Potem spotkałam kobiety, na jakiejś oszklonej werandzie, które  szykując się do orgii, wpychały sobie watę do pochew. Miałam niemiłe przeczucie, że im się wydaje, że to jakaś antykoncepcja jest, ale po zapytaniu okazało się, że one pchają sobie tę watę ponieważ w jakiś sposób zabawne jest, kiedy partner wyjmuje ją im zębami. Zastanawiam się, czy powiedziały mi prawdę, bo wyglądały jakby nie chciały się przyznać, że są dość głupie, żeby używać waty jako antykoncepcji.

kaczka

Śniło mi się, że miałam wymyślić coś, co wychodzi  z wody i robi wielkie wrażenie. Niestety to co wymyślałam przypominało kaczkę i ruszało się jak kaczka więc powiększyłam to do rozmiarów tyranozaura i dodałam mu wielkie szponiaste przednie łapy. Być może ze względu na wodę we śnie, miałam na sobie przezroczyste gumowce.

antykwariat

Weszłam do antykwariatu wiedząc, że nie mam kasy, bo ominęłam bankomat. Na szczęście znałam właściciela i wiedziałam, że mogę ewentualnie wyskoczyć po kasę, po wybraniu książek. Na jawie ten znajomy prowadzi zupełnie inny interes, ale we śnie miał antykwariat i asystentkę. Pomagali mi wybrać kilka książek, szukałam takich, które zawierałyby wizje i były psychodeliczne. Z tego co pamiętam wybrałam coś z "mag" w nazwie, coś co było bardzo grube. Do tego kilka innych książek. Pamiętam, że właściciel stał za ladą, a za nim była ściana z książek, asystentka przynosiła mi nowe z zaplecza, a po prawej stronie miałam duże okno wystawowe.

środa, 10 lipca 2013

Nie lubię wychodzić zimą

Najpierw z wycieczką szkolną byliśmy w jakimś miejscu, gdzie zgubiła się nasza koleżanka z klasy. Znalazła się po latach i okazało się, że ona się nie zgubiła ale uciekła celowo i teraz nas nienawidzi. Musieliśmy z nią walczyć.
Potem siedziałam na matematyce i patrzyłam jak koleżanka rozwiązuje zadanie w zeszycie. Nie wiem czemu straszną frajdę sprawiało mi bycie w szkole i robienie wszystkiego jak trzeba. Jak zobaczyłam zadanie, wyjęłam linijkę i jej podałam. Położyłam ją na jej zeszycie, żeby mogła sobie zmierzyć coś do zadania, ale ona nie chciała i dziwiłam się, czemu? Po bliższym przyjrzeniu się zadaniu okazało się, że wie dziewczyna co robi. Zadanie okazało się być typu :jeżeli Ala ma dwa centymetry, a szafa stoi pięć moli od ściany to ile volt ma książka  pachnąca milimetrem. Nie do rozwiązania i nie do próbowania rozwiązywania.

Potem pisałam w  zeszycie wypracowanie na temat „nie lubię wychodzić zimą” i zamiast normalnego wypracowania napisałam o saniach zaprzężonych w białe konie i nagiej kobiecie, okrytej futrem, która wysiadła, zdjęła futro i zamieniła się w kamień.  Pisałam bardzo starannie, ale i tak musiałam nieco kreślić. Miałam zielony długopis, z tego co pamiętam. Cała idea wymyślnego opowiadania polegała na tym, że chodziło o to, że ja tej całej sceny z kobietą nie zobaczyłam ponieważ nie wyszłam, a nie wyszłam, bo nie lubię zimą wychodzić.

Potem poszłyśmy wydrukować/skserować moje opowiadanie. Na korytarzu mijałyśmy jakąś blondynkę, machającą radośnie rękoma i wyglądającą na głupią. Okazało się, że to jakaś pracowniczka, której nie można dopuścić do drukowania, bo coś narozrabia. Kiedy podeszłyśmy do drukarki myślałam najpierw, ze ja coś popsułam, bo było za dużo kartek, ale okazało się, że nie wydrukowałam kilku kopii, jak się obawiałam, ale jedną ale jednostronnie.


Wtedy minęłam się z szefową i poprosiłam o nowy podręcznik, a ona powiedziała, żeby wpaść do niej po niego. Ela się dziwiła, co trzeba mieć żeby dostać inny podręcznik, a szefowa na to, że depresję i nerwicę.

poniedziałek, 8 lipca 2013

smoki, wilki i statki

Ze snu pamiętam wielką salę gimnastyczną, ewidentnie byłam w szkole, ale nie mogę powiedzieć, żeby to była któraś ze szkół, do jakich uczęszczałam. Sala gimnastyczna ma tę cechę, że przez małe drzwiczki wchodzisz do wielkiego pomieszczenia. W tym wypadku w kątach sali coś się znajdowało, coś niebezpiecznego, mam wrażenie, że w którymś kącie czaił się smok. Poszłam do tej sali pomimo obecności smoka, a możliwe, że mając nadzieje, że on zje tego, z kim poszłam.
Ponadto w innym wielkim pomieszczeniu, przypominającym mi teatr, lub salę kinową, być może tę salę gdzie uczęszczałam na zajęcia z medytacji, miał się odbywać wykład z matematyki. Oczywiście wykład z jednej strony wzbudził we mnie typową pradawną grozę (nie mam najlepszych wspomnień tego przedmiotu z czasów szkolnych) ale z drugiej wiedziałam, że muszę iść i już więc nie panikowałam tylko poszłam.
Usiadłam w drugim rzędzie, ale wtedy wykładowca poprosił, żebyśmy przesiedli się bliżej niego. Wiadomo, w szkole zawsze siadało się jak najdalej od tablicy. Wstałam i przeszłam do pierwszego rzędu, gdzie stwierdziłam, że ta przesiadka mnie nie urządza. Po pierwsze moje miejsce wypadało naprzeciw ściany, a nie sceny, a po drugie, musiałabym strasznie zadzierać głowę przez cały czas, bo byłam za blisko. Powiedziałam więc profesorowi, że ja jednak zostanę w drugim rzędzie, odchodząc zauważyłam, że pierwszy rząd zajęli prymusi, dostrzegłam nawet znajomą z klasy. Zawsze miała najlepsze oceny, ale na studia nie dostała się  za pierwszym razem. Cóż, może ja nie byłam prymusem, ale wiedziałam gdzie mi wygodnie.
Przez cały czas miałam wrażenie, złocistości dookoła ekranu kinowego. Tak jakby złoty pył unosił się dookoła niego. Poza tym na scenie z prowadzącym stała dwójka uczniów i omawiali jakąś sprawę. Kamera filmująca ekran zarejestrowała ich, zrobiła zbliżenie i w efekcie na telebimie mogliśmy podziwiać zoom ucha ucznia, z damskim kolczykiem, uczeń był gejem. Obok mnie za to siedział schizofrenik, którego poznałam w liceum, skaranie boskie, które przez co najmniej rok było przekonane, że polecę na jego tłuste włosy, smród potu i absolutny brak inteligencji emocjonalnej. Nie wiem skąd wziął się w moim śnie, ale pokazał palcem na geja i zaczął się z niego nabijać, na co odpowiedziałam mu, żeby pomyślał o sobie, bo z niego również ludzie się śmieją. Nie zdążyłam mu wyjaśnić dokładnie z czego się śmieją, bo zaczął się wykład.
O dziwo nie dotyczył on matematyki, ale statku. Statek należał do rasy pochodzącej od roślin, ale antropomorficznej i był po prostu wielką, ukształtowaną, w jakiś abstrakcyjny kontur gałęzią. Patrząc na nią wiedziałam, że to statek, ale wątpię, żeby ktokolwiek poza snem rozpoznał w tej abstrakcyjnie artystycznej kresce, okręt. A jak się okazało, to nie był byle jaki okręt, ale słynny, legendarny wręcz, znany z przepychu i rozmiarów statek.  Wykładowca odpalił jakąś opcję, która pozwoliła nam w technologii 3D zobaczyć wnętrze statku. Było naprawdę wielkie i bogate, do tego pełne jakiś zwiewnych zasłon i kotar, bardzo kolorowych. Dwóch uczniów weszło na statek pomimo zakazu i kotary wypchnęły ich delikatnie ale stanowczo na zewnątrz. Wyglądało to trochę jakby  się rodzili. 
Dalej sen trzymał się w klimatach tej roślinnej rasy i ogólnie gry, w którą gram na sieci. Otóż moja koleżanka, była kimś kto może zaczarować zwierzę i wejść z nim w mistyczny związek dusz. Cała zabawa z czarowaniem i wyborem swojego zwierzęcia była jednak poważną kwestią, bo można było kiepsko wybrać. Ona właśnie na początku sny poszła ze mną na salę gimnastyczną, gdzie spotkała legendarnego, niszczycielskiego wilka i nie wiedzieć czemu właśnie jego zaczarowała. To jak się okazało był mega mezalians kulturowy, bo zwierzak w odbiorze tej rasy był jednoznacznie zły, niszczycielski i generalnie najmniej odpowiedni do odłowu. Dlatego też ojciec dziewczyny wpadł znienacka do snu i wilka zabił, co wywołało oczywiście histerię i płacz , bo rozrywanie związku ze zwierzęciem jest traumą.
Nie jestem pewna jak się to odbyło, ale śmierć zwierzęcia nie oznaczała jednak jego śmierci, bo stał przed nami, wielkie bydle, całe poranione, z powbijanymi  pod skórę jakimiś metalowymi odłamkami i wymagał interwencji lekarskiej. Trzymałam go z całej siły, chociaż w sumie się nie szarpał, a ktoś obcęgami wyciągał z ciała różne ostre odłamki. W tle histeryzowała ta moja znajoma, a ja ogólnie też czułam żal, bo zabieg musiał bardzo boleć.

Wreszcie dostałam list od nieboszczyka, z prośbą o przysługę. Ktoś, kto umarł ale przeżył napisał do mnie, że uciekł po łańcuchu, który wedle moich informacji powinien być niedotykalny ale okazał się jak najbardziej dotykalny, również dla mnie. Nie pamiętam o jaką przysługę mnie poprosił. 

wojsko

We śnie musiałam dla wojska produkować jakieś tajne plany mające postać krzyżyków na linii. Pracowałam jako naukowiec, ale wojsko przejmowało naukowców. W sumie już pogodziłam się z tym i nawet szłam przez pole bitwy, kiedy ktoś z moich naukowych przełożonych zawołał mnie, tak jak się woła psa, żebym wracała. Więc zawróciłam i szłam powoli w jego stronę, patrząc jak żołnierze dookoła się rozstępują przede mną.

piątek, 5 lipca 2013

licze na licze

Stałam na ulicy i patrzyłam na bloki naprzeciwko. Kiedy ostatnio sprawdzałam, bloki były normalne, komunistyczne wielkopłytowce całe w odrapanym tynku. Teraz ktoś je usunął i zastąpił nowymi blokami, czyściutkimi, o nowoczesnym designie i ze szklanymi balkonami. Nie wiem po co, na każdym balkonie była przyśrubowana mosiężna tabliczka z numerkiem, chyba żeby lepiej można było się zorientować, gdzie jest szukane przez nas mieszkanie. Zastanawiałam się, co z tymi ludźmi, którzy świeżo wyremontowali sobie lokale, a potem ktoś przyszedł i wymienił cały blok.

Zwiedzałam klatkę i przy okazji pomagania sąsiadce z pod siedemnastki odkryłam, że ma psa i cztery koty, a ponieważ niedługo zaczyna remont i się wyprowadza, musi je wszystkie uśpić. Postanowiłam jej pomóc znaleźć chętnych opiekunów na te koty, a w ostateczności sama wziąć jednego. Nie wiedziałam, którego, ale cóż. W dodatku omal nie zapomniałam jej numeru mieszkania, na szczęście trafiłam tam jakoś ponownie.

Mijając wieżę ciśnień znalazłam dwa kontenery na śmieci, pełne książek. Prawdopodobnie wyrzucone z remontowanego mieszkania. Wybrałam sobie kilka lektur, zdaje się coś o kosmicznych bogach, taki Daniken. Książki były cienkie i miały białe, twarde okładki z jakimiś hieroglifami.

Wreszcie na końcu byłam jakimś przystojniachą, jak nic magiem i porywałam jakiegoś faceta, z jego mieszkania.  Nie wiem po co i nie znam, go, ale pamiętam, że miał ponaszywane skórzane łaty na łokciach wełnianego swetra.  W zasadzie to się nie bronił, raczej uciekał ze mną, więc nie wiem co to było za porwanie.
Cała akcja była stresująca  o tyle, że policja wiedziała co się święci i była na miejscu. Jakieś dwie umundurowane laseczki biegały za nami przez cały sen. My do dyspozycji mieliśmy tylko czar niewidzialności, chyba facet którym byłam, był dobry w te klocki i bezczelny w dodatku. Chodziliśmy niewidzialni po tym samym mieszkaniu co policja, oni nas szukali, my im schodziliśmy  z drogi. Prawie się udało, kiedy porywany zobaczył jakiegoś żuka i zaczął na głos go komentować, co przerwało zaklęcie na nim. Ja dałam dyla na klatkę schodową i wlazłam do czyjegoś mieszkania, policja za mną i dalejże przeszukiwać. Schowałam się w łazience, a jak się zaczęło robić gęsto, prześlizgnęłam się między dwoma gostkami na korytarz i potem na dwór. Przykucnęłam w trawie oparta o ścianę domu babci i ze źdźbłem w zębach czekałam w bezruchu. Policja przyszła, a policjantka najwyraźniej zdeterminowana mnie złowić zaczęła macać powietrze w poszukiwaniu mnie.  W pewnym momencie stała tuż przede mną i powiedziała „ha! Mam!” a ja nie wiedziałam, czy wpadłam czy ona blefuje. Pozostałam w bezruchu mając nadzieję, że jednak nie wie o mojej obecności. Machnęła ręką i złapała za źdźbło, które gryzłam, wyrwała mi je, ale na szczęście okazało się, że blefowała i trawkę złapała czysto przypadkiem. Przekonana, że znalazła tylko kępę zielska odeszła, a ja złapałam znów mojego porwanego i zwialiśmy.
Nie wiem po co zwialiśmy na cmentarz, w którym groby kojarzyły się ze starymi blokowymi garażami. Były popękanie i poniszczone. Tylko czekać, aż coś wylezie. Policja oczywiście za nami. Nie wiem co zrobiliśmy, ale w wyniku naszej manipulacji z jednego z grobów wygramolił się potężny licz i zaatakował policjantki. Już je miał ubić, bo zemdlały i leżały jak długie, kiedy mój bohater stanął na wysokości zadania, zastąpił złolowi drogę i używszy pieczęci ninja, złapał atakującego licza, jedną dłonią za pięść, drugą za mordę i to najwyraźniej zamknęło jakiś magiczny obwód. Licz z poczwary zrobił się liczem w wieku dziecięcym i to do tego stopnia niegroźnym, że zamiast standardowego glinianego dzbana do wiązania takich bytów, policjantki zapakowały go w naprędce przyniesiony słoik.
Przy czym okazało się, że po pierwsze są wdzięczne i nas tym razem nie zamkną, po drugie jedną znam bardzo dobrze z przeszłości, po trzecie najwyraźniej polowanie na upiory było moim zawodem zanim zaczęłam porywać ludzi. Porwany solidarnie oświadczył, że on tu z własnej woli jest i nie wnosi oskarżeń.

A na końcu odprawiliśmy rytuał przyzwania medium, ale nie wiem po co.

czwartek, 4 lipca 2013

chromosom Olsona

Prawdopodobnie na urlopie, z trzema dziewczynami. Z jedną w zasadzie prawie straciłam kontakt. Zwykle w moich studenckich na wyjazdach grywało się w RPG gdzie popadnie, w pociągach, w trasie w górach, po schroniskach. W tym śnie też mieliśmy zamiar grać ale dotarliśmy do restauracji i pomyślałyśmy, że parogodzinna sesja może nieco wkurzyć obsługę. Więc przyjaciółka zapytała kelnerki, czy możemy sobie tu siedzieć, pić kawę i gadać przez parę godzin, a kelnerka odparła, że i owszem. Rozsiadłyśmy się i grałyśmy spokojnie, kiedy nagle przylazło dwóch gości i zaczynają pytać czy znamy jakiegoś Olsona czy też Ofsona. Stwierdziłyśmy, że nie ale zauważyłam, że kiedy odpowiadałyśmy w środku trzech z nas pokazały się niebieskie kropki, a w jednej czerwona, co było oznaką kłamstwa. Facet, który pytał też zauważył, bo się wkurzył i rzucił na nas z sufitu. To z kolei wkurzyło mnie więc zatrzymałam go, chociaż nie pamiętam jak i zwymyślałam od idiotów. Przecież Olsonów to może być masa, nawet w tym miasteczku może byś ze czterech i jak niby mu się wydaje mamy załapać, o którego mu chodzi. Równie dobrze zresztą możemy nie pamiętać, że go znamy w ogóle. A tak poza tym, to znam Olsona, o którym pomyślała ta koleżanka, co skłamała i on chyba rozwozi warzywa w naszym mieście.
Rozwożenie warzyw chyba nie było tym co pasowało gościowi do jego idealnego Olsona, bo ustąpił wyraźnie skonsternowany. W dodatku zrobiło się jakoś zimniej, więc dziewczyny poszły się przebrać w coś cieplejszego, a kiedy wróciły okazało się, że dwie z nich wpasowały się we wspólne wdzianko i wyglądały teraz jak skrzyżowanie muffina z chromosomem. Nawet im powiedziałam, że wyglądają jak rybosom i wstydziłam się, że tak głupio mogłam pomylić chromosom z rybosomem.

środa, 3 lipca 2013

szczebelek

Właziłam po drabinie opartej o urwisko, w celu odzyskania obiektu - będącego najprawdopodobniej jakimś egipskim przedmiotem. Kiedy wlazłam prawie na samą górę i od bezpieczeństwa płaskiej powierzchni dzieliły mnie dwa szczeble, zobaczyłam kolegę z liceum stojącego na górze. Oczywiście spojrzałam w górę, a potem w dół i stwierdziłam, że jednak się boję wysokości. Pogadałam z kolegą, był tak miły, że przesunął się na drugi pas drabiny, żeby mi nie torować drogi (tak, drabina była dwupasmowa), a kiedy spróbowałam wejść wyżej okazało się, że jeden ze szczebli odpadł i został mi w ręku. Na szczęście byłam dość stabilna i oprócz głupiej miny nie było innych konsekwencji. W tle na urwisku, biegła droga, a wzdłuż niej rosły topole.

wtorek, 2 lipca 2013

pociąg i woda

Nie pamiętam co robiliśmy na szkolnym korytarzu w nocy, ale musieliśmy konkretnie hałasować, skoro Lama wyszła, żeby nam zagrozić policją. Potem, kiedy postanowiłam ją odwiedzić, nadal było ciemno, zdaje się, że to był środek nocy. Wpuściła mnie, ale kiedy zamykałam za sobą drzwi musiałam bardzo uważać. Cały korytarz był wypełniony wodą i jeżeli nie zamknęłabym ich szczelnie, to zalałaby całe mieszkanie. Mimo moich wysiłków trochę wody jednak się dostało, na szczęście nie dużo, bo szybko udało mi się odciąć jej odpływ.
Miałam z mamą sprawę do załatwienia na stacji kolejowej w Sochaczewie. Kiedy mijałyśmy przejazd kolejowy, obok nas przejechał pociąg i mama powiedziała, że teraz musimy pobiec i wskoczyć do niego. Chciałam zaprotestować, że się nie da ale ona pobiegła i wskoczyła więc sytuacja była taka, że nie bardzo był czas na zastanawianie się i dyskusję. Pognałam za pociągiem, skoczyłam na schodki i wskoczyłam do wagonu. Następnie koło stacji Sochaczew wyskoczyłam w biegu. W wagonie zastanawiałam się, czy nie nadzieję się może na kanara.