Strony

czwartek, 28 lutego 2013

co poruszyło podświadomość?




Mama była gdzieś daleko i nie wiedziałam co się z nią dzieje. Wiedziałam tylko, że jej życie jest zagrożone i w każdej chwili może umrzeć. Siedziałam w swoim mieszkaniu i nagle zdałam sobie sprawę, że równie dobrze ona może już nie żyć. Nagle w domu zapaliły sie światła i przez chwilę pomyślałam, że to jest ten moment, kiedy duch przychodzi powiedzieć że odszedł. Ale okazało się, że to tylko Barbara, moja lokatorka wpadła z koleżanką Pauliną.
Paulina miała problem, ponieważ nie miała chwilowo gdzie mieszkac i Barbara naciskała na to, żeby pozwolić jej wynajmować pokój razem z nią. Przemyślałam sprawę i stwierdziłam, że w życiu nie zaufam jej, że nie wypuści moich kotów. Barbara i Paulina usiłowały mnie przekonac apelując do sumienia i roztaczając wizję bezdomności, ale ja upierałam się, że moje dotychczasowe doświadczenia z lokatorami były masakryczne i że nie mam pewności, że koty nie uciekną. Barbara była zła, bo nie chciałam przyjąć Pauliny, a ja bo mnie naciskali czego niecierpię.
Potem byłam w operze jako przewodniczka opiekunka dziwnej dziewczyny. Pewność siebie na 100% ale dostosowanie do świata na  minus milion. Byłyśmy w operze, tłumaczyłam jej, że ten gość z wąsami naprzeciwko to aktor, a ten drugi śpiewa i tak naprawdę to grają razem jedną osobę. Jedna daje twarz, druga głos. Podeszłyśmy do śpiewaka po autograf, ona skoczyła od razu i podstawiała mu pod nos 500 dolarowe banknoty żeby je dla niej podpisał. Bogata była najwyraźniej i niedbająca o kasę. Jednak była tak bezczelna, że facet obraził sie i udawał, że nie słyszy nawet jej żądań. Więc zamiast niego podpisała się sama na banknocie (tak jakby ona mu dawała autograf) i podpisała się też za niego.
Zaczęłam go prosić po angliesku, zeby mi się podpisał na formularzu zwrotu biletu (z pewnymi problemami, bo we śnie zapomniałam słowa ticket) i wreszcie się podpisał.
Potem odwiedzałam go w domu, a ona jakby była jego córką. Zdaje się przechodziła jakąś terapię i owinęła sobie terapeutę wokół palca, możliwe że go uwiodła. Opowiadałam artyście, że cokolwiek ona z nim wyprawia robi to tak, żeby każdy widział co się z nim dzieje. Artysta się zezłościł, już się podrywał, żeby polecieć i robić awanturę (nie wiem komu jej czy jemu) ale uspokoiłam go, że przecież może się to samo ułożyć, no chyba że coś się stanie i ona zbije szybę. Nie wiem co ma do tego szyba, ale miałam wizje pustego pociągu z wybitą przednią szybą, a ona w środku stała z młotkiem i do tego miałam pasujące poczucie, że to będzie skrajna katastrofa dla tego terapeuty, bo to go zniszczy.

Z ciekawostek, kiedy wchodziłam po schodach do domu artysty, szłam jako pierwsza i trafiłam na barierkę na mojej drodze. Chciałam ją przeskoczyć, ale okzało się, że kołki w tej barierce sa podnoszone i przechodzi się pod nimi.

środa, 27 lutego 2013

biżuteria

Nie wiedzieć czemu wróciłam do szkoły. Budynek należał do podstawówki, ale ja byłam w wieku co najmniej studenckim. Udałam się na zajęcia z nową nauczycielką.
Babka była starszawa, a na głowie miała siwą i wielką trwałą. Zadawała pytania, a my zgłaszaliśmy się do odpowiedzi. Co najmniej dwa razy odpowiadałam na pytanie, a ona albo przygłucha była albo udawała specjalnie, że mnie nie słyszy. 
Drugie pytanie dotyczyło wynalazcy koktajlu Mołotowa, a odpowiedź brzmiało Orgon. Byłam zła na babę, że mnie tak ostentacyjnie ignoruje.

Potem nie wiem po co, ale poszliśmy grać w piłkę w starej obleśnej łazience z zardzewiałą wanną. Z tejże potwornej łazienki uratowałyśmy jakiegoś młodego człowieka z dumnie podniesioną głową i nadęta miną. Prosił nas o pomoc, a ja mu zdradziłam, że jestem wiedźmą i on się tak strasznie ucieszył, że aż mnie obezwładnił i okradł z biżuterii magicznej w tym mojego zajebistego niebieskiego naszyjnika.

Na szczęście nie wiedział, że najbardziej przepakowany mroczny artefakt mam na szyi więc kiedy dziad zwiewał z moją biżuterią, pognałam za nim. Wiedziałam, że żeby uciec musi wejść na wierzę, więc żeby go wyprzedzić postanowiłam skoczyć z okna. Ścisnęłam amulet i wierząc w to, że nic mi nie będzie skoczyłam. Faktycznie nic mi nie było, złapałam dziada, postraszyłam amuletem i zabrałam swoją własność.

poniedziałek, 25 lutego 2013

bunt farby i logo Ikei

Z nieznanej dla mnie przyczyny, moja firma była zła i koniecznie należało ją sabotować. Sabotaż miał polegać na uzbrojeniu się w farby i mazaniu włoskiej flagi oraz logo Ikea na ścianach. Umówiłam się z koleżanką, że pójdziemy jak gdyby nigdy nic, udając uczennice (a tak bo to jednocześnie szkoła była) i pomażemy ściany, po czym ulotnimy się jak sen złoty.

Niestety koleżanka z niewiadomych przyczyn zniknęła a ja zostałam z niekompletnymi kolorami. Mazałam ściany białą farbą mając nadzieję, że inni buntownicy domalują resztę flagi. Ale jak to zwykle bywa przejechałam się na tej wierze, bo przyszły jakieś smarki, w powyciąganych podkoszulkach i użyły mojego tła do jakiś swoich bohomazów.

Znalazłam więc inną wspólniczkę, bez farb co prawda, ale nadającą się na wsparcie moralne i uprosiłyśmy kolegę, który właśnie miał konferencję z klientami, żeby nas wpuścił na balkon sali konferencyjnej. Musiałyśmy szybko tam wyjść, bo mówili jakieś mega  tajne kawałki i za żadne skarby nie wolno nam było ich słyszeć. Wylazłyśmy na taras, siadłyśmy na stopniu i patrzymy, co też za farba nam została. Okazało się, że blado żółta. Miałam nadzieję na niebieską, żeby logo Ikei zacząć, ale cóż kiedy brak.

Zdążyłam pomazać stopień od schodów, kiedy koleżanka krzyknęła że woźny na dole na nas patrzy. Faktycznie cieć w pikowanej kurtce gapił się na nas i jak się zorientował, że my go też widzimy dał w długą, żeby nas złapać. Upchnęłam farby między puszki po koli na tarasie, a  potem nie dbając o tajność, przebiegliśmy przez salkę i pognałyśmy już oddzielnie na korytarz gdzie zrzuciłam kurtkę i skoczyłam razem z tą kurtką do wody.

Do wody, ponieważ był to staw dość płytki zresztą, na korytarzu i wymyśliłam, że w stawie mnie cieć nie zobaczy. Plecaka już nie miałam, bo zostawiłam go gdzieś wcześniej, mama co chwilę dzwoniła więc nie chciałam, żeby mnie wydała tym dzwonieniem komórki.

Cieć mnie jak się okazało nie szukał, a ja zostałam na zimnie z mokrym ubraniem. Na szczęście przez okno zauważyłam, że u sławnego piłkarza jest trening i jak mnie zobaczyli w takim stanie to zaprosili mnie do środka. Oczywiście dziewczyna piłkarza, modelka mnie nie polubiła. Może dlatego, że na wejściu wywaliłam jej na kieckę tacę z kanapkami, po czym razem z jej chłopakiem zaśmiewaliśmy się do łez jak smarkacze. Zostałam tam parę tygodni i nawet zaczęłam się zastanawiać czy mama się o mnie nie martwi.

niedziela, 24 lutego 2013

godzilla oh godzilla

Na wzburzonej wodzie unosił się samolot pasażerski, kiwał się spokojnie na granatowych falach nieświadom tego, że nie poderwie się już nigdy. Pasażerowie i pasażerki taplali się spokojnie dookoła samolotu i bawili we wrzucanie pieniążków do wody, po to żeby zobaczyć jak w miarę opadania na dno, rozgrzewają się do czerwoności. Woda na powierzchni była przyjemnie ciepła, jednak im bliżej pokrytego płynącą lawą dna tym robiło się goręcej. Rzucane pieniążki zaczynały świecić rubinowo już na głębokości około 3 m. Wulkan powoli zabierał się do wybuchu i ludzie nie mogli zostać tam gdzie byli.

Kobieta w długim płaszczu wzięła więc największy garnek jaki mogła i popłynęła w nim do brzegu, nakazawszy pasażerom czekać i nie panikować. Brzegi wyspy porastała zielona dżungla i nasza bohaterka zagłębiła się w nią odważnie, po czym znalazłszy jaskinię zamieniła się w raptora i weszła do środka. W ciemnym wnętrzu czekał na nią niesympatyczny i nieprzyjaźnie nastawiony tyranozaur. Wykorzystała swoją moc porozumiewania się, skoczyła i schwytała go za pysk. Raptory są nieduże więc zawisła na nim jak szmatka, ale cel osiągnęła. Porozumienie nastąpiło, tyranozaur był zły i niechętny do współpracy, ale wydawał się rozumieć, że pojmuje konieczność zaakceptowania obecności rozbitków na wyspie. Zwłaszcza, że postraszyła go bronią palną.

Pozostało już tylko przewieźć ludzi na wyspę, czego dokonała również za pomocą garnka. Mieszkańcy, nie do końca będący ludźmi mogli ich nie zaakceptować więc rozbitkowie dla zwiększenia swoich szans, przebrali się w krzakach w normalne ciuchy. Tylko jeden z nich, będący zielonym, chudym gadem zwinął się w bransoletkę na ręce kobiety, żeby tubylcy go nie rozpoznali.

Miasteczko było rozciągnięte wzdłuż brzegu morza, a  z drugiej strony otoczone plantacjami ananasów i lasami. W lasach oprócz tyranozaurów grasowały godzille i zdarzały się walki między tymi dwoma gatunkami. Kobieta martwiła się, że ludzie nie powinni widzieć wielkich gadów, a i tak ci którzy weszli na wierzę obserwacyjną zobaczyli godzillę depczącą ananasy.

Tak czy siak nie wyglądało, żeby oni kiedykolwiek mieli wrócić do domu. Chociaż wyspa miała być tylko prowizorycznym schronieniem, utknęli na niej na zawsze.

sobota, 23 lutego 2013

odrodzenia



Rodzina była na mnie obrażona i jadła śniadania na stole na podwórku, nawet pomimo tego, że było zimno. Wstawali sobie rano, stawiali herbatę i robili piknik, kiedy ja szlajałam się po kuchni szukając jedzenia. Ciotka też robiła pikniki ale u siebie na rogu domu. Rozmawiała właśnie z moim tatą o butli gazowej, którą dostała – butla miała  nieświeży zapach i była za wysoka. Tata sugerował jej, żeby nie sadziła tyle mieczyków (miała całe poletko),  a ma ich miejsce przesunęła swój piknik, a wtedy butla się zmieści.
Pamiętam, że wyszłam przed dom, w stanie niepokoju i zauważyłam jak na horyzoncie przesuwa się trąba powietrzna. Pomyślałam, że nic dziwnego, że jestem taka poruszona, bo trąba przecież leci. Rodzina była po drugiej stronie płotu, u ciotki więc zaczęłam krzyczeć do taty,  żeby wyszedł przed dom, ale zanim dobiegł trąba skręciła i znów trzeba było biec, tym razem za dom. Wreszcie  okazało się, że na tle nieba trąba jest świecąca, a potem znika zostawiając po sobie jedynie tęczowe przebłyski.
Potem dyskutowaliśmy o hodowli borówek taty, które trąba w zeszłym roku przysypała lodem i zamroziła. Wyglądały dziwaczenie, bardziej jak jemioła niż borówki. Mama sugerowała, że z zielonych listków odrosną żywe krzaki. Generalnie jednak chodziło o to, że zostały zniszczone, bo nie były szczelnie przykryte workami z piaskiem. Faktycznie na krzakach, nie robiąc żadnej szkody swoim ciężarem leżały worki pełne piachu.

W drugiej połowie snu był korek z samochodów, a sławny muzyk miał zagrać na ich klaksonach. Coś mu jednak strasznie nie pasowało i wreszcie nastroił klaksony sam, co mnie oburzyło, bo uważałam, że tylko ja mam prawo zmieniać ustawienia. W każdym razie jego działanie dało skutek, bo muzykę zagrał i korek wesoło trąbiąc ruszył. Ja ruszyłam piechotą za samochodami i znalazłam się na polanie po wypalonym lesie. Na ziemi wszędzie były suche liście, miejscami z pod nich wyglądała zielona iglasta, odrastająca gałąź. Po jednej stronie miałam drogę, po drugiej zagajnik czarnych kikutów. Obejrzałam się i zobaczyłam kopalniane kominy miasta. Zawróciłam i przez suche liście i zaorane, błotniste pola szłam do miasta, kiedy zobaczyłam niepokojąco wyglądającego menela. Miał mordę taką, że podejrzewałam, że mnie napadnie. Ale minęłam go stanowczym krokiem i wtedy się obudziłam.

czwartek, 21 lutego 2013

przeważnie jaskinie z udziałem bomb

Gosia w zamian za przysługę poprosiła mnie o zdjęcia kilku ogłoszeń z tablicy na płocie, obok kiosku na ulicy Okrzei. Zrobiłam to ale po jakimś czasie mijając tamto miejsce zorientowałam się, że cała tablica zniknęła, a na Okrzei robotnicy rozstawili się z wielką budową (teraz przypomina mi się, że ostatnio w jednym ze snów również szłam tą ulicą i była zablokowana z powodu budowy). Wyglądało to jak centrum handlowe sądząc po wymiarach.

Nie wiem na ile dalsza część snu była związana z tymi robotami ziemnymi, ale okazało się, że w pobliżu naszego domu jest stara kopalnia, którą trzeba wysadzić. I na wysadzanie tej kopalni robotnicy zwozili coraz to kolejne wielo-megatonowe bomby wodorowe i rozstawiali je po tej kopalni. Miałam konkretną zagwostkę ponieważ podejrzewałam, że cała okolica pójdzie w piz...wybuchnie i z naszego domu nie zostaną nawet smętne zgliszcza, ale stopione szkliwo. Z jednej strony ktoś mnie uspakajał, że to będzie ładunek kumulacyjny, który imploduje tylko kopalnię i nic więcej, a z drugiej rozsądek mówił, że te megatony jakoś nie wyglądają na ładunki kumulacyjne. Zaczęłam się zastanawiać co zabrać (a byłam w domu rodziców) i stanęło na tym, że zapakowałam całego Junga i założyłam optymistycznie, że rodzice jeżeli zechcą zabrać rzeczy to zorganizują wóz przeprowadzkowy. Paradoksalnie pocieszał mnie fakt, że przedmioty nie zostaną zabrane jeżeli wybuchnie ale zniszczone w ciągu milisekund i będzie spokój.

Potem chyba kopalnia została wysadzona, ale jeden kurduplowaty asura wcisnął się do niej przez dziurę i znalazł tajne laboratorium innego słynnego asury, wezwał wsparcie i zaczęła się eksploracja podziemnych chodników pełnych kurzu i włóczących się ziemnych elementali. Całość kopalni była bardzo przestrzennie wyśniona, torowiska na wysokich palach, głębie i wielkie jaskinie wykute w skale.

W laboratorium znaleźliśmy grobowiec Abadona (tego co will eat your eyes). Pomijam fakt, że mimo zgonu dobrze się trzymał i czytał w naszych myślach, odpowiadając na pytania których jeszcze nie zadaliśmy. Wołał swoich kapłanów, po kolei, po imieniu a ja mu odpowiedziałam w myślach, że oni wszyscy już umarli.

 Potem chyba zamknęliśmy wejście do laboratorium, co ma sens, bo Abadon był ogólnie kiepskim bogiem i chciał cały świat pogrążyć w mroku, ale ktoś znów tam wszedł i tym razem odnaleźliśmy zasuszony szkielet Myszki Miki, a obok pod metalowymi drzwiami mumię Minnie. Mumia w najmniej spodziewanym momencie okazała się być nie do końca martwa i zaczęła ku mojej zgrozie coś mówić.
Potem już nic nie pamiętam.
 

jestem mordercą


No więc zabiłam człowieka i uprzedzając pytanie nie mam pojęcia dlaczego. Zabiłam, kazałam nahajcować w piecu i spaliłam zwłoki. Śmierdziało na całą okolicę ale co tam, nikt się nie zorientował. Posprzątałam magazyn ze śladów zbrodni i założyłam tam sklep, a konkretniej księgarnię. Chodziłam po niej i zastanawiałam się, czy ktokolwiek zauważy ślady krwi po remoncie, na tych złoconych półkach, oświetlonych jasno powierzchniach czy luksusowym dywanie.
 Poznałam też mężczyznę, w którym się zakochałam, głównie za bezczelność. Bezczelnie urwał mi z mojego bukietu róż, jeden kwiatek żeby przypiąć go sobie do garnituru.  Kilkanaście lat żyłam sobie w spokoju, prowadząc sklep i mając widoki na przyszłość, kiedy ktoś coś wychlapał.
Okazało się, że zabiłam niejaką Julię i jej kolegów turysttów na wycieczce w górach, nie pojedyńczego  mężczyznę w magazynie. Widzieli to bezdomni, którzy nie wiedzieć czemu akurat teraz zdecydowali się zeznawać. Nie wiem co było dalej bo obudziły mnie koty.

środa, 20 lutego 2013

o co tyle hałasu?

dziś nie ma takiej wyczesanej fabuły, bo sen wyszedł pokrojony zupełnie

Pamiętam, że wybierałam się na wesele czy ślub, chciałam umyć ręce i schyliłam się po mydło jakkolwiek by to nie brzmiało. Mydło miało kształt serca i leżało na ulicy, a kiedy je podniosłam okazało się, że moja ręka jest cała w błocie prawie do łokcia. Mycie tylko mnie ubrudziło. 

Poza tym chciałam coś od pani T., która we śnie mi szefowała, ale ona nie mogła przyjść. Wreszcie przyszła ale jako moja matka, i to w fatalnym momencie, bo właśnie robiłam sobie dobrze i popsuła całą sytuację. Kto by chciał widzieć rodzica akurat w takiej chwili? W każdym razie rzut oka na moje majtki upewnił ją, że coś jest na rzeczy, bo wpadła w panikę i poleciała do swojego syna, lat 6, (nie mam na jawie brata) żeby sprawdzić czy nie kolekcjonuje literatury erotycznej. Wyglądało to jakby nagle odkryła, że istnieje seks i tak się go bała, że aż wpadła w panikę. Potem przyleciała do mnie z pytaniem, czy robiłam TO. Na co odpowiedziałam, że a i owszem i nie wiem o co tyle hałasu.

wtorek, 19 lutego 2013

historia autobusowa

Dziś z Olą i Maćkie pojechaliśmy do Shambali. Tak, mistycznie zabrzmiało i oczywiście było mistycznie. Chociaż nie dość mistycznie jak dla mnie, ale do rzeczy.

Pojechaliśmy tam, podróż zajęła jakiś dzień, w celu odbycia szkolenia rozwoju duchowego (ja) i serii masaży relaksacyjnych (oni). Miejsce było luksusowe, ciepłe i miało mnóstwo jasnego drewna i schodów. Z tego co pamiętam było wręcz znane na cały świat ze swoich szkoleń i byłam totalnie podekscytowana możliwością takiego szkolenia. Maciek z Olą od razu zapisali się na swoje masaże, a ja niestety zorientowałam się, że w domu czekają głodne koty i muszę wrócić i wydać im kocie chrupki, bo będzie źle.

Umówiłam się z prowadzącą dom kobietą, że wrócę za dwa tygodnie kiedy będę miała urlop. Kobieta coś mi nie leżała, jako dowód na mistycyzm Shambali pokazała nam stół lewitujący w powietrzu. Ja tylko rzuciłam okiem i jako osoba przyzwyczajona do takich pierdół, skrzywiłam się pogardliwie. W końcu lewitowanie to podstawowa sztuczka, a nie jakieś duchowe szczyty rozwoju.

W każdym razie stanęłam przed innym problemem, przyjechałam z przyjaciółmi, oni zostają więc nie mam jak wrócić. Kraj obcy więc waluty niet, oni co prawda mieli mi dać jakieś eurosy ale nie dali. W końcu nie wiem jak, ale zapakowałam się z moją przewodniczką do autokaru i ruszyliśmy. Niestety w autokarze wdaliśmy się w dyskusję z jakąś babką, której nie wiem po co zasugerowałam, że jestem lesbijką. To mi nie poprawiło wizerunku. Potem jeszcze jakiś debil w garniaku obraził w windzie moją przewodniczkę więc nazwałam go burakiem i dupkiem. Co mi też nie poprawiło wizerunku. Więc nic dziwnego, że po postoju autobus odjechał beze mnie.

Dogoniłam go po jakimś czasie, ale przewodniczka kazała mi się dla bezpieczeństwa przesiąść w inny. Akurat jechał za nim. Tym jechałam już sama. Kierowca był naprany w cztery dupy i jechał  malowniczym zygzakiem. Wreszcie wjechał do lasu i mimo moich ostrzeżeń utkwił w wykrocie, a ja poleciałam po pomoc piechotą.

poniedziałek, 18 lutego 2013

wyjście przez okno nie jest wyjściem z sytuacji

Nasz dom znienacka okazał się wysoki jak kamienica, a Wojtek również znienacka okazał się być profesorem i to profesorem w kłopotach. Wybierał się bodajże na tamten świat. Szukał czegoś po całym domu, my szukaliśmy jego, zabezpieczenia go nie tolerowały i wyszedł z tego film szpiegowski normalnie.

Np mieliśmy iść za nim, żeby się wydostać i go uratować, ale po drodze spotkaliśmy psy obronne. Zaczęły szczekać i my na nie też zaczęliśmy szczekać, zadziałało i dały nam spokój. Niestety na kolejnym piętrze sytuacja się powtórzyła, ale psy nie dały się przerazić i odpowiedziały nam, żebyśmy sobie nie myśleli i że nie będzie łatwiej, bo na górze jest jeszcze więcej zabezpieczeń.
Wreszcie dotarliśmy na piętro z małym oknem, on je otworzył i wyszedł. My chcieliśmy iść za nim, ale zorientowaliśmy się nagle, że tam nie ma żadnej drabiny ani nic, ale za to jest okropnie wysoko. Nie wiem jak on to zrobił, ale my nie umieliśmy powtórzyć jego wyczynu.

Pamiętam, że liczyłam na przejęcia jego biblioteki i pamiętam Witkacego na półkach. Potem dyskutowałam o tej biblioteczce z chłopakiem, z którym szliśmy przez centrum Warszawy. Obiecałam mu oddać wszystkie książki o popach.

Szliśmy we 4 osoby, co najmniej dwóch facetów, pod rękę i obserwowaliśmy holograficzną symulację zabudowy centrum. Szkaradna była, projekt zakładał istnienie wielu betonowych bloków, czarnych i zamieniających śródmieście w jakiś kanion, ciemny i ponury. Zażartowała, że będzie tam wlatywał smok i łaził piechotą, bo miejsca za mało.

sobota, 16 lutego 2013

no weź mnie nie deletuj

Od jakiegoś czasu czekam na książkę, która jedzie do mnie z Wielkiej Brytanii. We śnie spiknęłam się z kimś kto też czeka i poszłam do innego wymiaru do gościa, który tę książkę przetrzymywał. Weszliśmy do jego domu, zabraliśmy książki, a ja jeszcze zaproponowałam, żeby go złapać i skręcić mu kark, ale mój towarzysz nie poparł tego pomysłu. Wreszcie właściciel domu się znalazł, a jego siostra powiedziała mi, że zajrzała do książki i masakra, na pewno mi się nie spodoba. Nie umiała jednak spójnie wyjaśnić czemu.

Potem sceneria się zmieniła. Byliśmy na śniegu, były zaspy wysokie na dwa metry, dostawałam ślepoty od światła odbitego od bieli i się gubiłam. Przebijałam się przez śnieżne ściany i ślizgałam między samochodami na drodze. Wreszcie inny wymiar zaczął podejrzenie przypominać nasz, tylko z dodatkowym śniegiem.

A potem znalazłam interfejs w ścianie i to nie była dobra wiadomość. Na interfejsie bowiem widniało ostrzeżenie od boga, że byliśmy (ja i ten ktoś) niedobrzy i nas zamierza zniszczyć. W dodatku na obrazkach (jak dla debila) wyświetlało się jak powinnyśmy się zachowywać żeby być dobrymi dziećmi bożymi. Generalnie bóg poczuł się niedoceniany i się zezłościł. Ekran był dotykowy i ile ja się nie namacałam, żeby znaleźć opcję - nie nie deletuj nas. Wreszcie zmęczona usiadłam pod ścianą z ekranem i doznałam wizji.

Najpierw zobaczyłam ludzi jadących samochodem, który obsiadły grube brytyjskie koty. Uznałam, to za znak, że każdy ma swoje przywary, a u nich symbolizowały to koty. Potem w dziurze na niebie zobaczyłam białe ptaki jak maleńkie punkciki lecące nad odległym kontynentem (oczywiście do góry nogami). Potem mapę ziemi, a potem wizja zaczęła blaknąć. Do póki trwała odznaczała się jaskrawymi kolorami w przeciwieństwie do reszty snu. A ja pomyślałam "o mam wizję, ciekawe czy tam gdzieś w realu leżę i się nie ruszam i  nie wiem co się dzieje, kiedy tak mam wizję".

Potem postanowiłam pomóc komuś i znalazłam naród liliputów, który miał problem, bo czekolada runęła i powstało rumowisko. Zaproponowałam pomoc i przeniosłam pudełka i czekoladę w inne miejsce, ale oni jeszcze się naradzili i mieli pretensje do mnie, że wrzuciłam czekoladę do tunelu zamiast odważnie tam wejść. Więc wlazłam i znalazłam olbrzymów (mojej wielkości), którzy zaczęli atakować liliputy. Chciałam ich rzucić czekoladą, ale była rozpuszczona i ile razy jej nabierałam i rzucałam w nich, trafiałam liliputy, a one się awanturowały o to. Po trzech próbach dałam spokój. Wtedy przyszła olbrzymia baba i złapałam ją za gardło. Baba zaczęła narzekać, że oni mają dość tych liliputów, bo robią ciągły hałas i imprezy do drugiej w nocy. Zrobiło mi się żal więc wygłosiłam mowę. Powiedziałam małym, że duzi mają prawo do spokoju, ale mali źle to zrozumieli i uznali, że to oznacza, iż prawo obowiązuje tylko dużych. Strasznie się ucieszyli, a na końcu na ziemi następlował się wielki, czerwony znak "rekord". Dałam im chyba dzień wolny w tygodniu mając nadzieję, że wtedy będzie spokój.

Pamiętam też, że chciałam kupić butelkę słodkiego wina, ale najpierw w sklepie nic nie było do wyboru, a potem zamiast wina chcieli mi wcisnąć dwu-tomową książkę o tym winie.

piątek, 15 lutego 2013

przeprowadzka

Przenosiłam talerze z domu do sąsiadów, bo moi rodzice przenosili się w góry. Pamiętam ten zestaw białych porcelanowych talerzyków, dostałam je od koleżanki, mają złoty szlaczek i są takie cienkie. Wyciągam je od święta. Stawiałam je u sąsiadki przed domem. Nasze podwórka były połączone. Normalnie stoi tam płot, ale dziś była brama, a co śmieszne, miejsce gdzie była prawdziwa brama było zamknięta.

Przez cały sen przenosiłam swoje rzeczy z domu rodziców do nowego. Zdawałam sobie sprawę, że wszystkich nie zabiorę ze sobą. Na przykład puzzle zostały w Sochaczewie, a ja cieszyłam się, że kupię nowe puzzle już na miejscu. Nie zabierałam wszystkich kamieni ze sobą, część dużych egzemplarzy z kolekcji zostało w domu na półkach.

Rzeczy przenosiłam do domu w górach, zostawiałam je tam i wracałam po następne. Co śmieszne, dom w którym je zostawiałam nie był docelowym, ale sąsiednim do tego, w którym mieliśmy mieszkać. Przypominał studnię, był wysoki, stał w ciemnej dolince i już widziałam, że światła za dużo to tam nie będzie. Szafki były bardzo wysoko i zastanawiałam się jak będę na starość cokolwiek z nich wyciągać. Widziałam nawet plastikowy składany stopieniek, do sięgania do szafek. Pomyślałam, że takie coś się nam przyda w nowym domu.

Właściwy dom okazał się być normalniejszy i jaśniejszy. Miał długi korytarz, który kończył się antresolą z moim pokojem. Tata negocjował z gospodarzem możliwość powieszenia jego plakatów, a ja zostawienia jakiejś rzeźby z korzenia. Dopytywałam się też czy moge powiesić swoje fotografie i usłyszałam, że oczywiście mogę.

W oknie domu widziałam kratę dla kotów i zastanawiałam się, czy będzie ona dość profesjonalna i jak ściągnąć ludzi okratowywujących okna z Wawy. Za oknem rósł jakiś krzak, ogród wyglądał na zaniedbany.  

Poszłam jeszcze do domu obok, gdzie jacyś ludzie siedzieli i jedli nasze zapasy. Chciałam zabrać im jedną z toreb z jedzeniem, ale powiedzieli, że to nie po chrześcijańsku odbierać komuś jedzenie od ust. W końcu zabrałam tę torbę, zdaje się zawierającą pierogi, ale jedzący nadal nie byli zadowoleni z tego jedzenia, które zdecydowałam zostawić dla nich.

Naprzeciw domu była restauracja, wyglądająca na chińską, z fioletowymi ścianami. Ogólnie wyglądało, że dom stoi w centru małego górskiego miasteczka.

Pamiętam też, że planowąłam wynająć Warszawskie mieszkanie i z tego spłacac kredyt.

czwartek, 14 lutego 2013

magia odwołana

Było sobie miasteczko i burmistrz. Miasteczko jakiś czas temu przeszło na chrześcijaństwo z pogaństwa. Jednak co roku burmistrz, który za pogaństwa był szamanem jakimś, podejmował inicjatywę magiczną i co roku kończyła się ona failem. W tym roku było podobnie, a fail był tak spektakularny, że mieszkańcy wkurzyli się i postanowili skończyć z pogaństwem na amen, a nawet ścięli święte drzewo rosnące w centrum wioski.
Fail był zaiste niewąski, albowiem wszystko się waliło, dymiło, przewracało i padało z hukiem, a na końcu przeleciał jeszcze przez wiochę, wrzeszczący kot. Nic dziwnego, że stracili cierpliwość do magii.

środa, 13 lutego 2013

Lena i koła

Kiedy tylko rodzice wyszli wpadła Lena. Nie pamiętałam,żebym ją zapraszała, ale co tu kryć nie zapraszałam, bo wiem, że ona mnie nie lubi. Byłam wręcz zdziwiona, a nawet szczęśliwa, że jednak nic do mnie nie ma i wpadła. Opowiedziałam jej o tym, jak można wykorzystać moją grę komputerową do poprawienia formy. Otóż wprowadzili taki dodatek, gdzie jak w realu biegasz sprintem, żeby postać w grze przebiegła przez jak największą ilość kółek i zebrała za to punkty. Lena nie wydawała się entuzjastyczna.

wtorek, 12 lutego 2013

zima zimą a smoki smokami

Zima, śnieg leży, minus 20 na liczniku, a ja jak głupia stoję przed ekranem publicznego komputera zawieszonym na słupie koło przejazdu i gram. Zalogowałam się i nawalam smoki. W szlafroku, z mokra głową owiniętą w ręcznik i na boso. Sama nie wiem czemu stoję na zimnie, chociaż mi nie zimno i gram tu, a nie idę do domu gdzie mam krzesło i kaloryfer. Cóż. Poszłam po rozum do głowy i jak  sarenka śmignęłam do domu.

poniedziałek, 11 lutego 2013

znowu szkoła

Pamiętam, że byłam w klasie w szkole, gdzie pracowałam. Zadzwonił dzwonek i zaczęła się przerwa. Niestety uczniowie zajęci byli jedzeniem składników, które miały być użyte do gotowania na następnej lekcji. Pogoniłam jedną uczennicę, żeby nie jadła i wyszła na przerwę, a ona się tak tym zdenerwowała, że zaczęła się krztusić.

Poza tym pamiętam, że lepiłam kule z błota i gnoju niczym jakiś żuk gnojak.

sobota, 9 lutego 2013

burza

Byłam na dyskotece, z tą aktorką, która w naszych serialach gra nianię. Dyskoteka była zorganizowana na lodowisku, a chociaż byłam już wewnątrz - niania upierała się, że dostanę się do środka, jeżeli wyjdę i poproszę jakiegoś mężczyznę, żeby ze mną wszedł. Obawiam się, że to typowa kobieca logika.
Poza tym było dość nudno na tej zabawie więc kiedy trzech facetów poprosiło mnie na zewnątrz, żeby mi coś pokazać - poszłam. Zaprowadzili mnie w krzaki za dyskoteką i wskazali na rzekę płynącą w dolince. Woda była zamulona i wezbrana. Położona wyżej łąka też była zalana, ale nie przez rzekę, ale przez deszcz. W wyniku strasznej burzy woda z łąki zlewała się do rzeki pieniąc się i szumiąc.  Niebo miało stalową barwę i raz na jakiś czas waliły pioruny powodując, że coś się zawalało. Jeden z domów stracił na moich oczach cały róg. Z innego wyszła starsza kobieta, popatrzyła i zaczęła łapać kociaki, żeby się schować. Ale dorosłego, rudego, kota zostawiła na zewnątrz.
W kolejnej scenie snu płynęłam na  oderwanej od czyjegoś domu werandzie, z czterema kotami i wreszcie przybiłam do jakiegoś budynku, do którego usiłowałam przejść.
  

żydzi na sali

Kobieta wygłaszała mowę z ambony ale po drodze poruszała chyba wszystkie punkty zapalne jakie mogła. Zamierzała opowiedzieć kawał o feministkach (sala zaczęła szemrać) ale zaczęła go od tego, że do rabina przyszedł ktoś tam i oczywiście żydzi obecni na sali zaczęli się burzyć. Byłam wkurzona, bo nie wiedzieli co chce powiedzieć, a już się obrażali. Nie sądzę, żeby udało jej się skończyć ten dowcip.

pocięcty bilet

Nie wiem, co załatwiałam w urzędzie, ale opryskliwa pani w okienku przy okazji załatwiania tego przecięła na pół mój bilet kwartalny. Był wart 250 zeta i wkurzyłam się niewąsko, ale baba za żadne skarby nie chciała się zgodzić na zwrócenie mi kasy. We śnie bilet był z papieru i przypominał moją kartę do biblioteki. Zastanawiałam się czy on w ogóle ma szansę działać w tym stanie.

piątek, 8 lutego 2013

mściwy sąsiad

Dziś zapomniałam połowę snu, albowiem obudziłam się z niego około 3 w nocy pamiętając jeszcze jak zawiły i obrazoburczy był. Przede wszystkim pamiętałam  że czas w tym śnie był zwijany i rozwijany dowolnie przez jego bohatera, którego władza nad czasem była nieograniczona.


Niestety rano pamiętałam już tylko kobietę, która strasznie się bała, bo policja powołała ją na świadka w sprawie. Miała zaświadczyć o zawartości garażu mściwego sąsiada i obawiała się, co też on zrobi jeżeli się dowie. Kiedy była u mnie w odwiedzinach, siedziałyśmy na dywanie obserwując dwa bawiące się kociaki. Mojego i jej. Nagle sąsiad zawołał coś do nas przez drzwi i jej kociak rzucił się do niego, przepychając się przez szparę pod drzwiami. Próbowałam go zatrzymać, ale widziałam, że nie da rady, bo jego głos przyzywa zwierzaka.

I chociaż dla snu to był tylko początek, to dokładnie tyle zapamiętałam.

środa, 6 lutego 2013

popielne drzewo

Na podwórku rosło drzewo, właściwie drzewko, które tata szarpał tak długo, aż część korzeni się odsłoniła. Na moje argumenty, że drzewo zginie, odpowiadał, że chce niebieskich kryształów, które rosną w korzeniach drzewa.Dlatego wyrwał je i podsypywał popiołem ze spalonych książek, żeby kryształy lepiej rosły. Ja z mamą przynosiłyśmy mu te książki z komórki, tak jak przynosi się drewno na opał. Pamiętam, że oszczędziłam jedną książkę "Baśnie z wyspy Lanka", którą czytałam jako dziecko.

Poza tym znaleźliśmy z jakimiś ludkami bryłę skamieniałości, która na pierwszy rzut oka wyglądała na drogocenną, ale przy dzieleniu jej okazała się być tylko zlepkiem kolczastych nasion przypominających rzepy.

poniedziałek, 4 lutego 2013

kultyści

Starszawy ksiądz stał w tunelu biegnącym pod miastem. Akurat w portalu drzwi prowadzących na zakrystie, kiedy najpierw zauważył biskupa wchodzącego w drzwi kawałek dalej. Zdziwiło go to, ale nie tak bardzo jak zgraja dzikich psów, która ze szczekaniem i warczeniem przebiegła obok niego.

- Prędzej czy później kogoś zagryzą - zmartwił się

Nie miał jednak czasu nic z tym zrobić, ponieważ śpieszył się do dworu, w którym popełniono morderstwo. Wezwano go jako eksperta gdyż policja odkryła tajemnicze kamienie pokryte inskrypcjami ma miejscu zbrodni,

Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że faktycznie w domu gdzie zginął człowiek jest sporo okrągłych kamieni pokrytych hieroglifami, niektórymi wręcz przypominającymi malowidła jaskiniowe. Wyglądało to na jakiś kult.

Właścicielka domu miała jednego małego i rozpuszczonego bachora, dwójka pozostałych zginęła w katastrofie lotniczej. I ten bachor akurat wyrwał się jej i pobiegł gdzieś w głąb domu. Policja za nim oczywiście. Podczas poszukiwań wpadli do dziecinnego pokoju z trzema łóżkami, co miało sens, bo kiedyś przecież dzieci była trójka.

Sensu nie miało jednak to, że na jednym z łóżek siedzieli dwaj mali chłopcy o nienaturalnie zielonych oczach i perski, rudy kot. Kiedy próbowali ich zanieść (łącznie z kotem) do właścicielki domu, kot drapał a dzieci się darły i wyrywały, bo jak się okazało poza pomieszczeniem zaczynały się starzeć. Podejrzewano, że to właśnie te dzieci zginęły w katastrofie i w jakiś bluźnierczy sposób zostały przywrócone do życia.

Sprawą zajął się sam komendant, który kazał zabezpieczyć kamienie. Podobny kamień znajdował się też w kościele, u biskupa. Funkcjonariusz wysłany po niego zdążył akurat w momencie kiedy biskup usiłował się go po cichy pozbyć, żeby zatrzeć ślady. Zabrał go więc jako dowód i pognał do komendanta.
Niestety wiedźma, właścicielka domu i bachora zahipnotyzowała komendanta, żeby go nie dopuścił do siebie, a potem zaczarowała tak, że popełnił samobójstwo. Funkcjonariusza się też zabili i kultyści mieli już spokój.

smoki i antychryst w liczbie mnogiej

Dziś znów na bogato.

Najpierw popisywałam się przed kimś walką ze smokami i zdolnością do wywoływania tsunami. Tsunami nie było typowe, bo nie wpadało w głąb lądu ale popylało wzdłuż wybrzeża. Niestety koło powietrznego smoka za szybą zostawiłam komórkę, czy też coś równie ważnego i musiałam podkraść się do każdego smoka od nowa. Nie szło mi już tak dobrze, bo na przykład ziemnemu smokowi wykopałam za wielką dziurę i był zbyt silny, ktoś mnie musiał potem z tej dziury wyciągnąć.

Niezerową rolę we śnie odgrywali chodzący po wodzie antychrystowie, których trzeba było odnaleźć.


sobota, 2 lutego 2013

ale jaka wojna w Tybecie?

Dziś podróżowałam  w myślach. Konkretnie wyobraziłam sobie małomiasteczkowe, niskie domki po bokach drogi i nagle ruszyłam z miejsca niczym samochód albo kamera na wciągniku. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że dotarłam do domu koleżanki i spotkałam się tam z jeszcze jedną koleżanką. Nie wiedzieć czemu rozmawiały o wojnie w Tybecie i koleżanka nr 1 radziła numerowi 2 tam pojechać, żeby być przy śmierci Tybetu.
Potem zapakowała jej leki na drogę i nastąpił koniec wizyty. W drogę powrotną ruszyłam już normalnie, znaczy podwożona przez nr2. Nie mogłam się doczekać, żeby się nie pochwalić tym jak to ładnie podróżowałam w myślach.

piątek, 1 lutego 2013

moja wizyta w kościele

Spacerując nocą po mieście postanowiłam wpaść bez zapowiedzi do znajomej, co do której byłam prawie pewna gdzie mieszka. Po drodze jednak nie wiedzieć czemu wstąpiłam do kościoła.

Akurat odbywała się tam ceremonia ślubu znajomej gruzińskiej księżniczki i było sporo osób, które mignęły w moim życiu na którymś z jego etapów. Generalnie wszyscy, którzy mnie zauważali byli zdziwieni moją obecnością tutaj. Ja odpowiadałam, zgodnie z prawdą zresztą, że to tylko przypadkiem.

Atmosfera w kościele była ciężka ale spokojna. Na dworze noc i bodajże śnieg, ale w środku ciepło, chociaż nie do końca jasno. Takie złotawe przyćmione światło zalewało cały budynek.

Z lewej strony ołtarza leżały na brzuchach, machając nogami, dzieci. Miały czarne ubrania i głowy podpierały sobie rękoma.

Dalej stała mównica, a z niej myszka miki puszczała coś, co w założeniu miało być kościelnymi pieśniami, ale zawierało reklamy.

Księżniczka też nie była zadowolona, ponieważ brakowało jej motta do wypisania na butach (od spodu) albo na transparencie. Próbowałam coś wymyślić, ale nie za bardzo mogłam.

Wreszcie znudziłam się i wyszłam. O dziwo, chociaż spodziewałam się totalnego zagubienia, odnalazłam prostą drogę do centrum.