Strony

środa, 18 lutego 2015

Deszcz gówna

Zaczęło się od garbusa. Takiego kaprawego, krzywego, z jednym okiem wyłupiastym i większym, coś jak Igor skrzyżowany z Quasimodem. I on koniecznie się upierał, żebym mu pozwoliła poprowadzić lokomotywę, jak będziemy wracać do stolicy. No i ja, głupia, miękkie serce miałam i się zgodziłam. Wjechałam do stolicy pociągiem prowadzonym przez garbusa, co jak się okazało królewnie absolutnie nie przystoi. 

Matka natura aż się wzdrygnęła z odrazy, sąsiedzi zagrozili zbrojną napaścią i żeby jakoś to wszystko uładzić, garbusa trzeba było poświęcić. Wylądował biedak w kazamatach, a ja nawet będąc królewną nie miałam tu nic do powiedzenia. W sumie to się nawet pogodziłam z losem (garbusa) i nie próbowałam interweniować, póki nie okazało się, że trzeba go poświęcić bardziej i uciąć mu głowę W tedy powiedziałam „Dość! Garbus jest niewinny”. Natura natychmiast wróciła do wzdrygania się, a sąsiedzi zaczęli szykować wojsko.

Nasza stolica podejrzanie przypominała Złote Tarasy. Zapewne przez oszkloną kopułę osłaniają miasto. Przy głównym wejściu wojsko zaczęło się zbierać, żeby w razie czego odeprzeć atak ,oburzonych ułaskawieniem garbusa, wrogów. Na zewnątrz natura szykowała się do potężnej burzy, zwiadowca wysłany na rekonesans, wrócił biegiem, bo omal nie trafił go piorun. W oddali chłopi wypędzali w popłochu bydło ze wzburzonego jeziora i gnali je do obór. Czarne chmury zasnuły niebo, wiatr wył, suche liście latały, deszcz zacinał. Jednym słowem gniew przyrody na całego.
Patrzę tak sobie na te jezioro wzburzone, na te chmurzyska ponure i rozważam swoją decyzje, kiedy nagle słyszę wrzask jakiegoś poddanego. Wzmiankowany poddany, patrzy w górę, palcem celuje w kopułę nad nami i krzyczy „Deszcz gównaaaaaa!!!!!”, a wtedy z głośnym „plask”, jedno za drugim na szkle lądują, rozpluskując się, karnie zesłanie przez naturę gówniane pociski.