Strony

niedziela, 30 grudnia 2012

papugi na wodzie i bezglutenowa rzodkiewka



Zacznę od końca. Jechałam z rodziną samochodem wzdłuż rzeki i rozmawialiśmy o tym, że nie jest ona zbyt imponująca. Jezdnia na brzegu była zalana, a kiedy prawie dojechaliśmy do mostu zobaczyłam siedzące na tej zalanej jezdni dwie szmaragdowe papugi ary. Na nasz widok poderwały się i usiadły na brzozie. Zastanawiałam się jak one mogą przeżyć jeżeli jest zima. Na szczęście dla nich kiedy wjechaliśmy do miasta okazało się, że na jednym z balkonów czeka na nie ktoś z gwizdkiem, a papugi były tylko na krótkim spacerze. W pewnym momencie zastanawiałam się czy nie zwabić ich na owoce, które wieźliśmy ze sobą.

A wieźliśmy sporo rzeczy, bo dopiero co wyjechaliśmy z naszego magazyny warzyw. Mama uprawiała jakąś bezglutenową roślinę, która dawała wszystkie inne warzywa, ale bez glutenu właśnie. W hali stał szereg rusztowań, z ukośnie ustawionymi skrzynkami. W jednym widziałam kurki. Właśnie odbywał się zbiór bezglutenowych rzodkiewek. Rosły na pędzie jak korale, jedna za drugą. W zasadzie nie były korzeniami, ale pąkami. Zapakowałam kilka do torby, żeby poczęstować ludzi w pracy. Spróbowałam jednej z nich i wtedy odkryłam, że to pąk. Poza tym liście bezglutenowej rośliny miały dziwnie znajomy zapach, przypominający selera. Ta opinią podzieliłam się jakimś obecnym chłopakiem.

Co mogłoby odwrócić uwagę od faktu, że chcę się wymigać od basenu z szefową. Obiecałam jej, że z nią pójdę, ale nie zamierzałam. Mój kostium był za duży, nie miałam czepka i nie umiem pływać. Do tego basen jest daleko, a rezerwacja w godzinach pracy. Wychodząc z pracy dzień przed basenem poszłam do cukierni i już wtedy szefowa się obraziła, że ją zostawiam. 

Na początku snu zaczaiła się grupa najemników. Trenowali dzieci od małego do walki. Tak na oko dziesięciolatki to były. Widziałam jak awansowali jakieś dzieciaki ze zwiadu wyżej, a inne przenosili do zwiadu właśnie, na trening. Były zdyscyplinowane i wszystkie wydawały się zadowolone. Trenował ich wielki murzyn. Jednego z nich po coś posłał i nie zauważył, że go nie ma,  a wtedy ich pociąg odjechał bez  tego jednego dziecka. Chłopiec nie wiedział, co zrobić z wolnością, gonić pociąg czy próbować żyć samemu. Niestety jego pierwszą znajomością była stara dewota, która wrobiła go w załatwianie, żeby jakieś przyjęcie oficjalne odbyło się u niej zamiast gdzie indziej. Na jej polecenie krążył po mieście, odwiedzał ludzi i omawiał z nim kwestię. Po drodze poznał dziewczynę z bogatego domu, która idąc jadła jabłko. Naśmiewała się z niego, ale nagle powiedziała, że boli ją głowa i jest jej gorąco i zaczęła biec przed siebie na ślepo. Pobiegł za nią, proponował odprowadzenie do szpitala, ale ona spanikowała i nie chciała się zatrzymać. Na szczęście dla niej dopadł ją, ścisnął pod przeponą i wtedy wykaszlała kawałek jabłka, który utkwił jej w gardle i to pomimo, że ludzie krzyczeli, że napastuje dziewczynę z dobrego domu. W tym momencie pojawił się psychiatra, żeby zabrać do szpitala organizatorów przyjęcia i dewota się ucieszyła, że teraz będą musieli zorganizować je u niej. Na szczęście dla chłopca podjechał też ich pociąg i mógł dołączyć do swoich, którzy jak się okazuje nawet nie zauważyli, że go nie było.  

sobota, 29 grudnia 2012

wigilię diabli wzięli



W czas świąteczny nawiedzają ludzi różne metafizyczne byty, duchy, anioły i święty Mikołaj. Mnie odwiedził Diabeł. Przez duże D. Zaczęło się od kultystów, których myślę, że na potrzeby niniejszego tekstu możemy określić jako „szatanistów”. Kultyści mieli swoją siedzibę na latającej wyspie i zaznaczam iż była to siedziba wypasiona i będąca pałacem, a nie standardowa satanistyczna mroczna piwnica. Robiliśmy tam owym kultystom wjazd antyterrorystyczny i nieco się obawiałam, bo nas jakoś mało na ten cel było. Szef podstępnych kultystów wręczył mi podczas tego zjazdu zestaw do aromaterapii, który po bliższym obejrzeniu…jak nie jebnął. Willa na wyspie zamieniła się w czarną polanę, a ja zostałam z flaszeczką olejku w ręce i durną miną.
Właśnie wtedy wylazł Diabeł. Nie sam, ale w jakimś podejrzanym towarzystwie. Oświadczył, że zamierzają świętować Boże Narodzenie i porwał mnie w diabły. Cóż mówić, święta były w jego wykonaniu dość ponure. Najpierw udaliśmy się lecąc po niebie do sąsiadki w moim rodzinnym mieście, gdzie jak się okazało czekały na nas zamówione choinki. Każde z nas złapało po jakimś drzewku, wiązance lub jemiole i przenieśliśmy się do nas. Po drodze z lotu ptaka mogłam ku uciesze Diabła podziwiać mega wielki buldożer w Amazonii, który pilotowany przez wojaków miażdży drzewa i spycha wielką pryzmę ziemi na protestujących ludzi. Smutno mi się zrobiło, ale nie skomentowałam, bo taka już diabelska natura, żeby takie rzeczy robić. Zasiedliśmy przy stole i zaczęła się rozrywka, kuzyn Diabła odpakował różowy polar, który mu na zlecenie nieczystego kupiłam w galerii Mokotów. Trochę pokręcił nosem, ale kupiłam taki jak kazali. Potem dla zabawy sprezentowali mi ślepotę i paraliż. Siedziałam taka ślepa i pogięta i już myślałam, że tak zostanie, kiedy zapytali czy uważam, że to było nieuprzejme z ich strony. Obawiałam się, że i tak po wigilii skończę jako ślepy paralityk ale postanowiłam wykorzystać szansę i stwierdziłam, że owszem. Oślepienie kogoś na wigilii jest nieuprzejme i zwrócili mi wzrok.
Pamiętam, że potem graliśmy w jakieś gry, a ja zastanawiałam się czy nie zapytać Diabła, czy to naprawdę on robi całe zło na świecie, a jeżeli tak, to kto jest sprawcą zła, które spotyka jego. Nie zapytałam, bo zadzwonił budzik więc kwestia pozostała nierozwiązana.

piątek, 28 grudnia 2012

perły i diamenty



Stałam w hali magazynowej i wysłuchiwałam oskarżeń, może i bym się wybroniła, ale okazało się, że mają nagraną moją wątpliwą etycznie rozmowę, w której deklaruję się kryć mojego partnera. Wspominałam, że byłam policjantem? Pewnie nie. W każdym razie po odsłuchaniu rozmowy rzucili się na mnie jak sępy na nieświeżego schabowego. Mój dowódca nie chciał mi dać dojść do głosu, ale wkurzyłam się i stwierdziłam, że skoro oni i tak dobiorą mi się do skóry to nie mam nic do stracenia. Oni pokiwali głowami potwierdzając, że w istocie mają szczery zamiar zrobić mi z dupy jesień średniowiecza. Nie wiem czy mi się udało coś sensownego powiedzieć, bo nagle wywiązała się bójka. Moja cywilna znajoma rzuciła się z pięściami na oskarżycielkę, ta ją chciała odpędzić walizką, w rezultacie zamieszania, walizka wyleciała przez okno i eksplodował założony na niej ładunek. Nie wiem co on tam robił, później były dyskusje czy ładunek może tak sobie walnąć od uderzenia o ziemię. Najważniejsze było to, że z walizki wysypało się mnóstwo klejnotów pochodzących z napadu na bank. Okazało się, że cały  czas winna była oskarżycielka.

czwartek, 27 grudnia 2012

nie jestem tłusta i znerwicowana przecież

Idąc na egzamin powinnam była wziąć pod uwagę to, że jestem niepełnoletnia. Trzeba było wziąć mamę ze sobą, a ja zapomniałam, bo przecież jestem dorosła. Na szczęście z dowodem i butelką piwa w ręku, będąc moją tłustą i znerwicowaną byłą znajomą wślizgnęłam się na egzamin w fabryce, udając moją matkę. Głupio jednak, że z niego zrezygnowałam, tylko dlatego, że kazali mi zaśpiewać. Czułam się potem nieswojo, kiedy już jako własna matka dotarłam na miejsce po tym jak już wyszłam, a jednocześnie jako córka oglądałam zachód słońca nad fabryką drutów do wózków supermarketowych.

wtorek, 25 grudnia 2012

wojna

Dziś rewolucja, wystrzelaliśmy przeciwników na stacji kolejowej i zajęliśmy pociąg. Wszyscy rzucili się do naprawiania torów. Jeden nawet wlazł pod wagon i przykręcał śruby. Wagon ruszył, ale na szczęście przejechał nad nim.
Potem ruszyłam na wojnę, traciliśmy fortecę i własna siostra moja była po stronie wroga. Powiedziałam jej, żeby się nie krępowała i zabiła mnie z trebuszetu, w końcu byłam praktycznie ostatnim obrońcom. Oczywiście strzeliła di mnie, ale ktoś odrzucił jej ładunek. Szarpaliśmy się  jeszcze z twierdzą, kiedy zadzwoniła mama, że miałam z nimi iść na urodziny do znajomych i musiałam wyjść z bunkra.

niedziela, 23 grudnia 2012

czas najdluższych nocy i ciemnych mocy..heh

Dziś sen nieszczególny, najpierw otworzyłam na chwilę okno i wtedy Waldemar skorzystał z okazji i czmychnął przed blok pogonić jakiegoś psa.Zeskoczył najpierw na parapet poniżej, a potem na boisko. Musiałam go gonić i wołać, jak już dopadłam, miał pościerane łapy. Na szczęście weterynarka pomogła mi, bo była na miejscu. Dała też Waldkowi środek uspakajający, żeby nie dostał zawału ze strachu. Zatargałam go wreszcie do domu...

i znalazłam się w psychiatryku z "Grave encounters" i ktoś pokazywał mi oddział badania snów. Powiedział, że tam się tak nie mordują, ale za to wygląda na to, że mieli śpiączkę. Patrzyłam zza winkla na faceta, który stał spkojnie, jego otwarte oczy ruszały się, ale patrzył do wnętrza swojego snu. I tak się bałam, bo nie dość, że wyglądał upiornie to jeszcze przyzwyczaiłam się, że Grave Encounters wszystko usiłuje cię zabić, bez wyjątku.Na szczęście od razu obok było wyjście. Przed wyjściem siedzieli chorzy na  KRI - śpiączkę. Przed nimi leżały talerze, a ja je zmywałam, tłumacząc ludziom, że nie głodzę tych ludzi, tylko oni sami nie jedzą.Wreszcie w głównym holu rozrzuciłam masę cukierków promocyjnych, dziennikarze się rzucili na nie, a potem zaczęli się rozglądać po budynku i próbowali robić wywiady ze śpiącymi. Miałam nadzieję, że w ten sposób nagłośnię sprawę.

A gdzieś po drodze miałam jeszcze pudło po butach z ciałem/głową krasnoludzkiego króla, którą zabrałam przestępcom. Zastanawiałam się gdzie to ciało pochować.

ludzki kartofel :)

Dziś tak chamsko się wysypiałam, że zdążyłam zapomnieć większość snu. Pamiętam wielkie włochate krowy i głaskanie po pysku konia stojącego za ogrodzeniem.

Tudzież koleżankę, która w celu zmierzenia kąta, potrzebnego do odkrycia tajnej skrytki ze skarbem zamieniła się w obranego i nadkrojonego kartofla, z linijką. Kartofel powyższy przetrzymałam nieco w lodówce i obawiałam się czy jej nie zaszkodzi. Skarb okazał się być potłuczonymi krzyżami i był w skrytce w Wielkiej Brytanii w katedrze/muzeum, w ściane oznaczonej lwem, niedźwiedziem i słoniem na znak pokonania trzech sił przez imperium brytyjskie.

Poza tym przecięłam 3000 woltowy kabel , bo potrzebowałam trochę prądu, a jakiś dzieciak koniecznie chciał dotknąć do kabla, a ja mu tłumaczyłam, że jak to zrobi to się zamieni w prażynkę. Tak obstawiam, że to ten sam gówniarz co nas ostatnio katapultował z samolotu, kiedy mówiłam, że nie przyciska się tego czerwonego guzika, kiedy maszyna stoi na pasie startowym.

sobota, 22 grudnia 2012

cienie i herbatniki

Była sobie pewna kobieta, która w zasadzie nie była kobietą ale syreną. Płynęła przed siebie i płynęła aż pożarł ją potwór. Dlatego jej mąż zrobił się nadopiekuńczy dla swoich dwóch córek, co im pewnie zaszkodziło na głowy, bo zaczęły omawiać idealny ustrój i jako żywo wychodził im komunizm. Oburzały się, że nikt nie dostaje luksusowych racji żywnościowych, co w czasie trwającej wojny było bezsensem. Wojna wymagała specjalnych środków, dlatego żołnierze pobierali sobie święte herbatniki (metr na metr) jako racje żywnościowe. Podniosłam jeden ale się ułamał.

Na korytarzu szpitalnym było pełno ludzi kiedy wpadł tam czarny cień i pociął ludzi na kawałki. Pędził przed siebie, a ludzie na których wpadał po prostu byli szatkowani na kawałki. Mam wrażenie, że to był mój cień, na szczęście moje zwierzę zabiło go. Patrzyłam na to przez okno z małego pokoju w Sochaczewie.

piątek, 21 grudnia 2012

Chiny i Uwieliny

Postanowiłam wrócić do pracy w szkolnictwie, żeby sobie dorobić, tak na kawałek etatu. Zgłosiłam się więc do mojej byłej szkoły i już byłam gotowa na pracę kiedy dyrektorka stwierdziła, że mogę pracować tylko na cały etat, a ja na cały to już miejsca w życiorysie nie mam. Zrezygnowałam z bólem serca, a już się zaczynałam przyzwyczajać do nauczania fizyki.

Poza tym była jakaś tragiczna historia ze smokami w tle.Uknuły jakiś spisek i miały na królewskim dworze swojego doradcę i szpiega. Jedna kobieta to odkryła i uciekła do chin z wiadomością. Wiadomość, która miała otworzyć jej drogę, dostała od króla, dla którego to był chyba pierwszy etyczny uczynek w życiu. Poza tym jej kochanek zginął, żeby ona mogła wsiąść na statek. W Chinach zażądała widzenia z cesarzem, ale jakiś minister chciał ją spławić. Ona powiedziała, że ma liczbę, która sprawi, że się z cesarzem spotka. Minister pytał ile, bo myślał, że chodzi o łapówkę. Ale tak naprawdę to była właśnie ta wiadomość od króla. Pobiegła z nią, ale jakimś cudem wpadła do złego budynku i trafiła do stołówki w sierocińcu gdzie się wychowała, a to było właśnie przy tej szkole gdzie chciałam pracować.

czwartek, 20 grudnia 2012

oni

Jechałam metrem obserwując jak co stację inna subkultura bierze sprej i maluje swoje wzroki na wewnętrznych ścianach wagonu. Ostatni był gość w bluzie Nike. Po nim kolejny już nie mógł mazać ponieważ metro dojechało do końca trasy. Dlatego z bronią w ręku zagnał jakiś nieszczęśników za siatkę i ich tam zamknął. Dopiero ochrona metra ich znalazła,
Ponadto wracałam przez las, w ładny dzień z koleżanką i dziwiłam się jej czemu tak się obawia niebezpieczeństw. Pogoda ładna, las ładny, trasa przyjemna.Co się może stać? Uwierzyłam dopiero kiedy zobaczyłam na drodze pętle pułapek. Wystarczy wdepnąć, linka się zaciąga i już dyndasz na drzewie za nogę. Oni...znowu oni...robią się bezczelni, zastawiają na kobiety pułapki.Ale są reguły, nie napadają nas sami..musimy wejść w pętlę. O dziwo koleżanka chociaż pełna złych przeczuć, lazła po kolei w każdą i musiałam ją wyciągać albo wypychać zanim pętla zaczęła się zaciskać.
Wreszcie dotarłam do windy, gdzie spotkałam dawnego kolegę na czele grupki/gangu bandytów. Zapytałam czy to on tak poluje na przechodniów ale zaprzeczył.
Potem chciałam wejść do windy kupić batona, ale bankomat w niej nie przyjmował kart. Jakiś gość się w niej zaciął i siedział tam po ciemku.

wtorek, 18 grudnia 2012

mówcie mi poskramiająca mosty

Jechałam do zakładu wyjątkowo rowerem. Niestety droga na Boryszew okazała się być w budowie i co chwilę musiałam omijać jakieś mega wielkie i podstępnie zakamuflowane wykopy po mojej stronie ulicy. Co usiłowałam się rozpędzić to zaraz następował hamulec przed następną niewinnie wyglądającą, ale tak naprawdę głęboką dziurą. Wreszcie dotarłam do mostu. Most był na miejscu, w którym w realnym świecie jest przejazd kolejowy. Pewnie dlatego podejrzanie przypominał most kolejowy. W dodatku złośliwie był w budowie. Składał się w większej części z przejść niż ze zdatnych do użytku kawałków. Jednak okazałam się uparta i przeszłam po nim. Nie bez pewnych trudności,przełaziłam pod rusztowaniami i omijałam betonowe krawędzie na wysokościach trzymając się śliskich, chromowanych rur. Wreszcie przelazłam na drugą stronę i tym samym nie podążałam już do pracy ale do domu.

Sam most jak się później okazało nie był budowany  z myślą o wybudowaniu, jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało. Panowie stukający na nim młotkami byli bezmyślnymi manekinami, ustawionymi dla picu. Most generalnie miał służyć do tego, żeby po nim nie przechodzić. I jak na niego nie spojrzeć, to faktycznie trudno się dziwić. Przerwa, przęsło, przerwa - a ja po nim przelazłam mimo to. Mosty jak widać nie są dla mnie wyzwaniem.

Skoro przeszłam przez most musieli się mną zainteresować złole, brzydcy i niedobrzy, korporacyjni i skorumpowani. Zaczęli mnie ścigać więc w te pędy pobiegłam do pana Mijagi, żeby mu o tym powiedzieć, ale okazało się, że jego też ścigają i nawet, że go złapali pomimo próby ucieczki do Japonii. Mnie dopadli przypadkiem, kiedy dwie hostessy skusiły mnie na jakiś zabieg kosmetyczny. Okazało się, że podczas zabiegu wpadłam w będące skrzyżowaniem ekstazy i agonii konwulsje, na skórę wystąpił mi smolisty pot i hostessy zaczęły krzyczeć, że mam w sobie plastik i jestem agentką CIA. Wtedy właśnie mnie złapali złole.

Złapanych zamienili w zombie i kazali nam walczyć na arenie, ale wtedy się obudziłam, albo sen się zmienił, bo nie pamiętam jak się skończyło. Martwiłam się o mistrza, sama czułam się na siłach do walki.

niedziela, 16 grudnia 2012

pociąg bylejaki

Wysiadłam z pociągu, dźwigając wiklinowy kosz na pościel, jako mój bagaż. Nie mam pojęcia co do niego zapakowałam, ale nie był ciężki. Zadzwoniłam do ciotki z pytaniem, czy mogę do niej wpaść, ale ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała, że nie bardzo. Skrzywiłam się, bo spodziewałam się raczej kolacji i potem powrotu do domu wieczorem. Ale zadzwoniłam do rodziców i czekaliśmy wspólnie dalej. Babcia robiła trochę problemów, bo uparła się kupić jakieś kwiatki w kwiaciarni, ja tylko oglądałam.Były maleńkie fiołki alpejskie i pojedyncze główki od goździków w doniczce. Wreszcie podjechał pociąg. Wsiadłam z mamą i wtargałyśmy mój kosz, ale zanim wsiedli tata i babcia, drzwi się zamknęły i pociąg ruszył. Byłam oburzona, na szczęście ktoś pociągnął za hamulec awaryjny. Pociąg wrócił na stację, gdzie wepchnęła się masa ludzi. Wyglądałam przez drzwi i wołałam tatę, ale nie zauważyłam go. Wróciłam do mamy, nie od razu ją znalazłam w tej ciasnocie. Okazuje się, że dzwoniła do niego i oczywiście jest smutny, ale nie będzie wsiadał do zatłoczonego pociągu.

Mistrzem drugiego planu okazała się duża wiewiórka, z którą na stacji zmagała się policja.

W ostatniej części, tuż przed budzikiem wielka blond Walkiria (jak góra) stała nad górska chatką i usiłowała śpiewem wywabić na zewnątrz śpiącego mężczyznę. On jednak śnił o mieczach, więc nie udała jej się ta sztuczka. Zaznaczam, że on specjalnie śnił o tych mieczach. Potem ktoś zawołał tę olbrzymkę i odeszła. Rano znaleźliśmy olbrzymie ślady stóp na grządce z kapustą. Byliśmy pewni, że nawiedziła nas tylko wielka głowa, ale ślady udowodniły, że istniała też reszta poczwary.

sobota, 15 grudnia 2012

kto porywa dzieci

Stałam na ulicy i gapiłam się na ludzi kiedy nagle przejechała ciężarówka z wielką klatką pełnych chłopców na pace. W klatce z sufitu zwisają z sufitu łańcuchy, o różnokształtnych ogniwach. Chłopcy zastanawiają się, co trzeba zrobić z łańcuchami.Jeden proponuje potraktować je jako fale, każde ogniwo jest inną falą, innym kolorem. W ten sposób szło by się od przodu do tyłu na podobnym poziomie. Inny mówi, że równie dobrze, to nie ma znaczenia i można spokojnie dotknąć ogniwa na samej górze i nic się nie stanie. Próbują, a wtedy kierowca wypuszcza gaz usypiający, który unosi się dookoła samochodu. Chłopcy padają jak ścięci.

Kierowca zatrzymuje ciężarówkę i wysiada taszcząc małego rudzielca. Wciska go kobiecie kierującej karetką i nie zważając na jej protesty dodaje "jeżeli chcesz, żeby  twoje dziecko żyło, wychowasz to". Kobieta nie słucha go i idzie do najbliższej policjantki stojącej przy radiowozie i melduje o przestępstwie. Policjantka nie chce jednak przyjąć meldunku, wręcz, żeby pokazać swoją współpracę z porywaczami dzieci demonstruje kobiecie swoją bezkarność. Wjeżdża na jej oczach w kobietę z dzieckiem, przygważdżając ich do ściany.

wysoko

Cień pająka, który utkwił w zapalonym kloszu od lampy budzi niepokój. Nie wiesz czy go zabić i mieć na sumieniu czy wyłączyć lampę i zastanawiać się przez całą noc, gdzie też ta cholera poszła i dlaczego do twojego łóżka?

Zabrałam klasę na lotnisko, żeby obejrzały myśliwiec, pilotka wpuściła nas do kokpitu i demonstrowała rożne przyciski. Jeden odpalał laser, inny rakiety, inny karabin maszynowy. Ale jeden przycisk wywalał samolot w powietrze a potem rzucał nim o ziemię, oczywiście w locie to wyglądało całkiem inaczej i miało sens, ale na ziemi - śmierć. No i któryś ze smarkaczy przemknął mi się pod ramieniem i wcisnął ten przycisk. Tak z czystej ciekawości. Na szczęście zdążyłam nas katapultować, ale po wylądowaniu w pobliskiej rzecze i przeliczeniu pogłowia, okazało się, że pilotki nie ma. Najpewniej zginęła osieracając małe dziecko.

Potem brnąc przez rzekę, po pas w wodzie wysłuchałam prelekcji na temat zachowania się w przypadku wpadnięcia w ręce japońskiej armii.

Wreszcie dotarłam na wzgórze nad przepaścią. Skakałam po skałach mając nadzieje zeskoczyć pomału na sam dół, jednak dotarłam do punktu bez wyjścia. Stałam na kamiennej iglicy, stromej jak zaraza. W górę za wysoko żeby się cofnąć, w dół za wysoko, żeby się nie zabić. W dodatku skała obok niebezpiecznie się kiwała. Zaznaczam, że było naprawdę wysoko. A ja nie przepadam za wysokościami. Kiedy tak się zastanawiałam co by to zrobić, spojrzałam na skałę po prawej i zauważyłam, że na podobnej iglicy siedzi dziewczyna z książką i czyta. Nie wyglądało, żeby jej przeszkadzała wysokość.
Wdałyśmy się w dyskusję. Pytała dlaczego nie skoczę skoro i tak mnie wskrzesi, powiedziałam, że mogłabym, ale coś mnie powstrzymuje jednak. Ta myśl, że spadnę i się rozpłaszczę na amen jakoś mnie nie przekonuje, podobnie jak dłuuugi lot w dół. Powiedziałam, że siedzenie na tej iglicy to świetny sposób na ćwiczenie walki z lękiem wysokości.Potem rozmawiałyśmy jeszcze o karmelowych serkach, które ona bardzo lubiła. Wreszcie poczęstowała mnie jednym. Zjadłam go na górze, ale wzięłam go z dołu.

Wreszcie znalazłam się w bloku. Otworzyłam drzwi kluczem i ku mojemu zdziwieniu trafiłam nie na mieszkanie, ale na gabinet lekarski. Otworzył mi jakiś sanitariusz z wąsami. Zamknęłam drzwi i zobaczyłam koleżankę siedzącą na ziemi pod ścianą. Opowiedziała mi jak źle i słabo się czuje, ale zamierza odpocząć u  mnie i wrócić do sprzątania.

czwartek, 13 grudnia 2012

dzisiejszy odcinek sponsorują żarówki Osram

Dziś motywem przewodnim była sraczka, którą mieli wszyscy począwszy od kota Waldemara po naszych gości. Cała akcja odbywała się w bloku podczas jakiś uroczystości. Mama podała coś do zjedzenia i to coś zadziałało piorunująco. Najpierw na kota, który zdesperowany osrał na rzadko dywanik łazienkowy. Potem na uduchowioną koleżankę, która zamknęła się w kiblu i walczyła tam ze spłuczką. Wreszcie dopadło i mnie i to tak, że bezwzględnie wywaliłam gościa z kibla i zatrzasnęłam się tam sama. Trochę mnie zdziwiło to co zastałam w środku ale przynajmniej zrozumiałam czemu kanalizacja się zatkała. Otóż w muszli toaletowej, całkowicie zalany wodą z rzadką sraczką siedział kot Waldemar. Nie wyglądało, żeby się topił, ale ogówniony był jak nieboskie stworzenie i zatykał odpływ. Zawsze wiedziałam, że koleżanka ma coś do mojego kota ale żeby go tak od razu do kibla pakować? Nie wiem też czy ona go tak udekorowała czy sam się osrał, ale wyglądało to dość spektakularnie. Westchnęłam, wsadziłam rękę do kibla, złapałam Waldka za skórę, wyciągnęłam i przerzuciłam do wanny. O dziwo nie bardzo protestował przy operacji mycia pod prysznicem i to nawet pomimo użycia mydła. Nie udało mi się tylko domyć zadnich rejonów kota i pozostały lekko brązowe kiedy czmychał.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ta cała akcja wywołała jakiś cudowny i magiczny efekt, do tego stopnia pożądany, że  rozważaliśmy jak to zastosować na masową skalę.

Potem mama wysłała nas do sklepu, skąd pamiętam przynieśliśmy ser, co by nie odbiegało od normy gdyby nie to jak dam się dostaliśmy. Najpierw wyszliśmy na dach naszego bloku. Było okropnie wysoko, a na żwirku na dachu stała zebra i antylopa gnu. Ewidentnie wyszły z klatki schodowej. Zebry i antylopy były w porządku, ale jak pojawiły się w korytarzu na przeciwko dwa lwy, zrobiło mi się nieswojo. Lwy były oddzielone kratą, ale wystarczyło, żeby ją popchnęły żeby wydostały się na powierzchnię żwirowanego dachu niczym na arenę. Postanowiliśmy się ewakuować. Do ucieczki posłużyła nam długa wstęga w kolorze tęczy zwisająca z dachu aż do ziemi. Technika była prosta, trzeba zawisnąć na wstędze, okręcić się kilka razy,  żeby zwinąć ją w spiralę i już można zjeżdżać na sam dół, całkiem bezpiecznie..

środa, 12 grudnia 2012

wiosna i głębiny

Przyszła wiosna, a jak wiadomo na wiosnę ptaszki się rozmnażają na potęgę i wieje ciepły wiaterek i ogólnie jakoś lżej na sercu każdemu. Mijałam więc sobie, odczuwając tę lekkość, wiatę, gdzie w rynnie zagnieździły się mewy i robiłam uniki, obawiając się słusznie zresztą, obrzucenia kałem przez pisklaki czyszczące gniazdo. Uniki się nie udały, ale na szczęście pociskami okazały się nie świeże ptasie kupy, a pączki liści. Potem w przypływie altruizmu złapałam na gałązkę wypadającą z gniazda puchatą młodą sóweczkę. Kiedy podsadzałam ją z powrotem, druga też wypadła i usiadła na moim palcu. Wsadziłam i ją do gniazda, a wtedy jakiś głos narratora stwierdził, że pisklęta już są gotowe do wyloty.

Potem w towarzystwie jakiegoś podejrzanego gościa wyciągaliśmy z mułu, zatopione i zakonserwowane w bagiennym humusie srebrne łyżki i widelce, z jakimś szlacheckim herbem. Potem wyciągnęłam też z czarnej, tłustej, mułowej pułapki kilka książek, w tym dwie małe, niebieskie książeczki autorstwa samego Mao. Poszliśmy z tym do wyceny do znajomego grubasa z kucykiem. Wiedziałam oczywiście, że chce mnie orżnąć, dlatego że głos narratora podszepnął mi, że te niebieskie zwłaszcza są drogie.  Grubas zaproponował sześćdziesiąt tysięcy za całość. Nie sprzedałam.

Stałam nad brzegiem głębokiego jeziorka o krystalicznie czystej wodzie. W jeziorku mieszkały potwory, znajdował się morderczy labirynt, obowiązkowy skarb oraz wielkie pancerne ryby i posterunki komunistów. Posterunki umiałam zdjąć i szykowałam się właśnie do skoku do wody, kiedy kolega przypomniał o morderczym labiryncie. Poradził mi też użycie umiejętności, która moim zdaniem wyglądała jak czarna dziura, ale jego zdaniem jak wybuch atomówki. Niestety chybiłam :/

wtorek, 11 grudnia 2012

Góra i dół i znowu góra.

Góra i dół i znowu góra.
Dziś weszłam z dziadkiem na strych. Czy dodałam, że dziadek dawno nie żyje? No więc, weszłam z nieżyjącym dziadkiem na strych gdzie stoi stary drewniany magiel. Dawno temu mama maglowała na nim prześcieradła. Na nim czy w nim? Czy może nim? Magiel jest tak stary, że gramatycznie odległy.
Pod maglem znajduje się głęboka dziura, możliwe, że sięga do piekła. Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Dziura ma ściany z ostrych desek, kantów, wystających gwoździ i wszelakiego ustrojstwa przez które niewygodnie się przeciskać. Śmieszne, że trzeba wejść na strych, żeby zejść do dziury ale inaczej się nie da.
Po strychu dla dodania smaku całej sytuacji jest ciemno i ponuro i krążą upiory. Nie interesują się nami chwilowo, ale mogę być pewna, że jeżeli podejdę za blisko to nie omieszkają uszczknąć sobie troszku żywego ciała. Taka ich upiorna profesja. Wpisują sobie to w CV.
Na dnie dziury na ciemnym, zaupiorzonym strychu leży niebieska kula. I my właśnie po nią przyszliśmy.

Pytanie, po co nam kula z dna dziury? Po to, żeby się wznieść. Jeżeli trzymasz ją w rękach możesz odbić się i wylecieć wysoooooko do góry. Dość wysoko, żeby wydostać się z dziury. Ale nie z tej, w której ją znalazłeś. Z tej na której leży strych. Góra i dół to względne pojęcia. Tkwimy w pułapce.

Upiory są straszne i nie wstydzę się przyznać, że czuję się nieswojo będąc tu. W dziurze pewnie jest gorzej. Dziadek schodzi w dół. Boję się, że nie zdobędę kuli, ale pocieszam się myślą, że do tej dziury każdy prędzej czy później zejdzie. To jak zejdzie to od niego pożyczę. Czy można pożyczyć cudzą kulę?

W drugim śnie nie jest już tak mistycznie. Nie ma upiorów, ale jest sprzęt AGD, który ma swój własny mózg i jest we mnie zakochany..Zaraza. Pralka z napisem I Love you :/

niedziela, 9 grudnia 2012

Omnomberries



Najpierw byliśmy w innej krainie i zbieraliśmy omnomberries. Ja i Ola. Ola zbierała je szybko, ale ja byłam obładowana bagażami i zbierałam powoli. Musiałam jej przypomnieć, że w ten sposób to ja nie zbiorę nic, bo ona wszystko przede mną wyzbiera. A jedzenie Omnomberries było bardzo ważne, ponieważ jak się okazało, są one kluczem do wyjścia z krainy.
Drzwi do i z krainy otwierały się raz na parę godzin, nie wiem co w niej było fajnego, ale podejrzewam, że głównie fakt bycia innym wymiarem. Żeby można było wyjść trzeba było zjeść 30 sztuk omnomberriesów. Za pierwszym razem miałam z tym problem, i kiedy kolega wyszedł ja zostałam.
Potem krainę zaczęli nawiedzać źli. Kiedy udałam się do niej ze znajomym po imiona sześciu bogów natknęliśmy się na ich psy. Zamierzały nas rozerwać na strzępy i ciężko było z nimi walczyć. Pomagały mi moje psy, nieżyjące już, te które miałam dawno temu. Nie wyglądały imponujące przy wielkich bydlakach trenowanych do walki, ale pomagały.
Stojąc na drabinie walnęłam jednego agresora latarnią z imieniem bóstwa i metoda okazała się skuteczna. Drugiego nie trafiłam już tak dobrze, ale jakoś udało się nam je unieruchomić. Patrzyłam na pokaleczonego psa i zastanawiałam się czy pozwolić koledze przetrącić mu kark. Zdecydowałam, że nie będę okrutna. Nasze psy zmieniły się w pantery i uciekły. Okazało się, że tak naprawdę nie były naszymi psami tylko czymś w rodzaju strażników. Ewakuowaliśmy się biegiem zanim agresorzy się zregenerowali.
Kiedy drzwi do krainy otwarły się ponownie, przeszedł przez nie mężczyzna z małym dzieckiem. Dziecko zostało rozszarpane przez psy. Próbowaliśmy mu pomagać. Ja nadal szukałam nadal omnomberrisów, ale miałam z tym problemy. Odwiedzający niszczyli krzaczki i  zostało ich niewiele. Spędziłam trochę czasu czekając przy kamieniu wejściowym/wyjściowym. Przypominał czarny kamienny portyk i chyba stał na cmentarzu sądząc po cyprysach dookoła.
Na końcu krążyliśmy po krainie z przyjaciółmi szukając zaginionych córek pewnego człowieka. Ktoś je porwał do burdelu i rozglądaliśmy się za nimi po stoiskach z kwiatami, ponieważ były gerberami.