Strony

sobota, 31 marca 2012

dziś kolekcja koszmarów, żeby nie było czasem je miewam


Ponieważ dziś zaspałam i pamiętam tylko to, że pokazywałam komuś tatuaże, a on nie był pod wrażeniem mojego kozactwa, postanowiłam dodać archiwalny koszmarek. Praktycznie jedyny jaki pamiętam tak dokładnie.

No więc, miałam w tedy na oko 10 lat albo i mniej. Byłam w posiadaniu spodni (w realu), które wykonane przez moją mamę z dobrymi chęciami ale ze złego materiały krępowały ruchy, gryzły i ogólnie przejmowały kontrolę nad człowiekiem. We śnie mnie zgubiły.

Byłam u sąsiadów z przeciwka, zwykle bawiłam się tam z ich dziećmi, nieco młodszymi ode mnie siostrami i z również młodszym synem ich sąsiadów. No i obie dziewczyny poszły na jego podwórko zostawiając mnie samą. Podczas zabawy mieliśmy pomarańczowe pudełko z igłami mojej mamy. Razem ze mną była tam obca dziewczyna, kiedy kolega odchodził, zabrał pudełko, ale wszystkie igły wyjęła ona. Zapytałam, po co jej te igły, a ona na to, że zamierza je we mnie wbić. Chciałam uciec, ale te złośliwe spodnie hamowały moje ruchy, w dodatku pamiętam, takie uczucie jakbym chciała zębami ten materiał pogryźć, a on był za gruby. Brrr….to chyba najgorsza część snu, być hamowaną przez własne ubranie.

Z koszmarów pamiętam jeszcze lokomotywę, która mnie goniła, ale przestała kiedy ją zapytałam po co mnie goni i kosmitów, którzy chcieli nas zagazować w domu, ale rozmyślili się jak zapytałam po co.

Plus co dziwne, raz obudziłam się zdjęta atakiem paniki, z wrażeniem, że przez okno dachowe wpadło niebieskie światło i uderzenie mocy. To było wtedy kiedy we śnie wyjrzałam przez nieistniejące okno w moim pokoju i zobaczyłam imprezę u sąsiadów z przeciwka. Cała była w błękitno – białych klimatach, a mała dziewczynka rozsypywała sztuczny śnieg  z koszyczka. Wtedy właśnie wpadłam w panikę.

Była też kiedyś mumia, którą walnęłam energy-ballem i dziki kot, który gonił mnie po lesie ale rozszarpałam go na strzępy.


Share on facebook

piątek, 30 marca 2012

okna z zasady powinny być przejrzyste


dziś odwiedziłam J.. Nie wiedziałam, że ma dwójkę dzieci i trzecie w drodze. Wyglądało to dość dziwnie, bo z jednej strony chciała kolejnej ciąży, a z drugiej, dzieci chodziły luzem, wpadały na meble, wypadały z wózków i były brudne. Nie poświęcała im w ogóle czasu zbyt zajęta innymi obowiązkami.

Zauważyłam też, że okno w pokoju jest oszronione od środka i jak zwykle nieszczelne. Zapytałam, czemu nie wymieni. A ona na to, że nie lubi półmroku. Zasugerowałam, że  można by wstawić takie przejrzyste.

Potem poszłyśmy do jej znajomych. Na miejscu okazało się, że ona tam zamierza prowadzić sesję, a ja sobie mogę słuchać więc po prostu sprawdziłam, gdzie jest przystanek i sobie poszłam. Na szczęście jeździł tam tramwaj – 9.

A na końcu siedziałam w barze na polach Mokotowskich i obserwowałam jak dra drużyna koszykówki. Jeden zawodnik, murzyn wychodził na boisko tylko raz – przesądzał o wyniku i udawał, że ma kontuzję po czym schodził z boiska. Był tak dobry, że trener mu na to w każdym meczu pozwalał.

czwartek, 29 marca 2012

no to zostałam rajskim hydraulikiem, ale następnym razem zostawcie mi trochę więcej brzoskwiń


Najpierw usiłowałam komuś dać wyprawioną skórę z dzikiej świni.  Zachwalałam ją ale jakoś nie byłam przekonana. Skóry źle mi się kojarzą.

Potem był problem, bo dworzec PKS był zablokowany przez kibiców z Barcelony, bo ich drużyna grała u nas w coś i było widać, że dopóki Barcelona się nie zapakuje do swoich autokarów to drużyna przeciwna też się nie ruszy, bo nie zbliżą się nawet do dworca.

A potem poleciał pełen mistycyzm. Szłam z dwiema osobami przez pokój z drewnianymi płaskorzeźbami na ścianach. Przedstawiały rozwój dziecka, od małego chłopca do dorosłego człowieka. Sęk w tym, że za małym chłopcem stała maleńka Godzilla. W miarę jak chłopiec rósł ona też robiła się większa, a on miał na sobie coraz więcej elementów kostiumu Godzilli, kolce, kości jakieś. A kiedy chłopiec był już duży okazało się, że widzę nie Godzillę, ale chrześcijańskiego typowego diabła. Jak się zastanowię to mam wrażenie, że człowiek zhybrydyzował się ze swoją poczwarą i tak powstał diabeł. W tym czasie wiedziałam już, że jedna z osób, która tam ze mną jest to Bóg.

Potem była rzeźba przedstawiająca człowieka i anioła, a anioły się obraziły, bo dzieło sztuki sugerowało, że anioły i ludzie są podobnie, a one uważały, że to nie prawda.

Wyszliśmy na otwarta przestrzeń parku/ogrodu – prawdopodobnie edenu. Durga osoba, która mi towarzyszyła była ogrodnikiem, ale kojarzyła mi się z ojcem. Pewnie dlatego się obraził i powiedział „widzimy się w mój wtorek” i sobie poszedł.

Zostałam z Bogiem i spacerowaliśmy, a kiedy zrobiłam się głodna strząsnął dla mnie morele z drzewka, ale zdążyłam podnieść jedną, bo pojawili się inni ludzie i pozbierali resztę. Poszliśmy dalej aż doszliśmy do fontanny i Bóg powiedział „idź i napraw pompę swojej matki, wlazłam do wody i patrzę a pompa przypomina magiel, dwa ciasno przylegające obracające się walce, z pomiędzy których wycieka woda.

Walce były obrośnięte glonami i pewnie dlatego się nie kręciły dobrze. Trochę się bałam, żeby nie wkręcić sobie ręki, ale popchnęłam parę razy górny walec i glony się starły. Woda zaczęła mocniej lecieć. Naprawiłam. Wyszłam z wody i poszliśmy dalej.

środa, 28 marca 2012

oddawaj granat ty chuda łajzo


W towarzystwie mamy szlam na stację, żeby pojechać do Wawy, ale już na przejeździe zauważyłam, że uciekają mi dwie wukadki i trzeba będzie iść na normalny pociąg. Zatrzymałam żółty samochód Czarka, okazało się, że jedzie w nim Czarek i Czarek. Podwieźli mnie, chociaż nie byli pewni gdzie jest najbliższa baza teleportów. Na peron wjechałam na grzbiecie hitlerowskiego szkieletu, w ostatniej chwili zauważyłam, że bydlak dla samoobrony trzyma granat w łapie. Wyłuskałam mu granat z chudych paluchów i wyrzuciłam, niestety spadł na tory, ale  na szczęście nie zabił nikogo i kiepsko eksplodował, bo chyba z pierwszej wojny jeszcze był, stare toto więc mało efektywne.

Za nami płynął sobie w powietrzu zmarły dziadek z babcią.  Chciałam ich przekonać, żeby dali się zmumifikować, ale dziadek protestował, mówiąc że niczego nie zrobił co by…i tu nie pamiętam. Wtedy dogoniła nas mama.

wtorek, 27 marca 2012

na róże na dole gerbery


Dziś wpadła babcia z ciotką z okazji jakiegoś rodzinnego spędu. O dziwo babcia ruszyła się zz fotela na którym spędziła ostatnie kilkanaście lat komenderując ciotką. To, że nie żyje od jakiegoś czasu też w sumie jest dziwne, ale nie tak dziwne że nie dość, że wstała to jeszcze przyniosła mamie kwiaty. Róże, jakieś takie blado czerwone. Zajrzałam do torby i miała tam też gerbery w mini wieńcu, bo po imprezie wybierała się na cmentarz. W ogóle mnie zatkało, że babcia coś dała.

Potem usiłowałam podpytać mamę na jaki kurs w domu kultury chodzi, bo ja szukam kursu robienia na drutach.

poniedziałek, 26 marca 2012

upss tramwaj, czas zejść z torów


Dziś byłam na imprezie, byłoby fajnie gdyby nie laska, która łaziła za mną i podawała mi co chwilę jakieś leki. Kiedy podała mi kilka połamanych na cztery części pigułek, udałam, że je połykam, a potem się ich pozbyłam. Ponieważ były to pigułki na usunięcie ciąży.

Potem musiałam wziąć jedzenie i zanieść rodzicom w tramwaju, bo ojciec był obrażony i nie mógł być na imprezie. Tramwaj jechał w kierunku centrum.

niedziela, 25 marca 2012

dziś błyskawiczna pielgrzymka


Wczoraj było piekło, to dziś będzie Częstochowa.

Nie wiedzieć czemu wracając skądś zabrałam się z koleżanką z roboty pociągiem do Częstochowy. Ona akurat jechała do rodziny, ale ja po co to nie wiem. Zamierzałam tam pojechać i wrócić z nią. Na miejscu, ok 11 stwierdziła, że jedzie do rodziny, ale nigdy nie zostaje dłużej niż do 14. Więc żeby zabić czas poszłam zwiedzać. Częstochowa ze snu była mniejsza niż rzeczywista. Obeszłam dookoła rynek, pogadałam z ludźmi, spotkałam miejscowych dresów, kupiłam książkę jakąś, byłam w warzywniaku i w budce lotto, Na końcu lub na początku trasy, bo w końcu była kołem stała katedra. Wiedziałam, że być tu i jej nie zwiedzić to obciach, ale drzwi były zamknięte i czułam, że nie mogę/nie chcę tam wchodzić. Nawet powiedziałam koleżance, jak wróciła, że ja i kościół nie lubimy się specjalnie.

piątek, 23 marca 2012

od ciąży przez bombę do restauracji


Dziś śniła mi się dość żałosna laska, którą oskarżono o spowodowanie śmierci kolegi szpiega (przez wysadzenie). Wiedzieliśmy, że laska potrzebowała pieniędzy i podejrzewaliśmy przekupstwo. Przyciśnięta do muru laska przyznała się płacząc i jęcząc, że co prawda nie zabiła kolegi, ale potrzebowała pieniędzy, żeby pomagać kobietom chcącym zajść w ciążę. I na dowód tego pokazywała filmiki na you tube.

Potem grupa antyterrorystów uczyła się na symulatorze rozbrajać bomby. Siedziało kilku chłopa przed monitorami i klikało sobie. Nagle okazało się, że wskutek maila od wroga, jedna z bomb jest prawdziwa. I oto jeden z nich został sam na podłodze/ziemi z ładunkiem przymocowanym do ciała i czekając na rozbrojenie/wybuch. Ekipa rozbrajała zdalnie z bezpiecznej odległości. Była noc.

Noc jednak ma to do siebie, że się kończy i nadchodzi dzień, a w dzień ludzie muszą iść do pracy. I idąc przechodzą sobie nad nim. I powstaje taki dość absurdalny obrazek. Pan rozwalony w pozie Rejtana z bombą na klacie, ekipa rozbrajaczy klikająca bombę zza krzaków, a ludkowie z neseserami i w garniakach pomykają do pracy, przekraczając pana jakby był gałęzią która spadła na chodnik. Kompletnie ignorując zagrożenie.

Potem T dała mi GPMowy projekt i trzeba było odmalować całą szklarnię na przyjazd klienta. A potem zabraliśmy ich do restauracji i martwiłam się czy będzie wystarczająco wypaśna dla klienta.

czwartek, 22 marca 2012

„chcę zjeść twoje serce”


Byłam w sklepie magicznym. Obsługa w sumie inna niż normalnie. Mam wrażenie, że raczej obsługiwał nas facet, który robił mi tatuaż, a nie ten cienki i smętny pan, który normalnie siedzi za ladą we Frajdzie. Byłam tam z O, w sumie sensowne, często tam chodziłyśmy.

O kupowała jakiś weekendowy kurs, o  który się zapytałam. Ja kupiłam nowego Prattcheta i omal nie kupiłam drugiego, bo okładka wydawała mi się nowa. Na okładce był Bóg, a w tytule też było coś o nim. W każdym razie rozpoznałam, że tę już jednak czytałam i zrezygnowałam.

Problemy zaczęły się kiedy pan z rozmachy uznał, że ja też wymagam weekendowego kursu i policzył mi za niego 145 zeta. Zażądałam, żeby to skasował, ale sprawa była poważniejsza i musiałam poczekać aż będzie po godzinach pracy. Siedziałam w sklepie i obserwowałam jak pan obczaja ogromny kryształ, kóry miał być nagrodą w konkursie dla niepełnosprawnych dzieci, czy też zbiórce na niepełnosprawne dzieci. Obok leżał złoty owoc, taki kolczasty jakby był zrobiony z kryształów i pozłocony. Zapytałam, czy to złoty durian, a wtedy on odpowiedział mi o tej nagrodzie.

Potem rozmawialiśmy sposobach zwrotu mojej kasy. Proponował mi szantaż emocjonalny, to znaczy albo on doda mi drugi darmowy kurs (nie chciałam) albo będzie musiał oszukiwać w podatkach.

Potem zauważyłam na stole leżące luzem serce powiedziałam mu, że podoba mi się jego córka. Podał mi talerz z zupą, włożywszy do niego to serce. Zjadłam zupę, mając nadzieję, że serce zostanie, ale ono się chyba rozpuściło więc je zjadłam. Zostało tylko trochę krwawych skrzepów na dnie. Zupa nawiasem mówiąc była dobra.

Potem pisałam na gg do dawno nie widzianej koleżanki, ale jej matka odpisała natychmiast, że czego chcę i że Anka nie przyjmuje żadnych ciężkich koleżanek, bo jest chora. Potem spotkałam jej brata alkoholika, który niósł jej dwa wina. Poradziłam, że na przeziębienie lepsza wódka, ale nie posłuchał.

środa, 21 marca 2012

I’m going deeper underground


Zeszłam do lochów, bo pamiętałam, że jest tam zejście w głąb. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale jak pokonasz drogę w dół znajdujesz przejście do prawdziwego dołu. Odnalazłam je przypadkiem i teraz usiłowałam jeszcze raz się tam dostać. Wzięłam przyjaciela, żeby nie iść samemu i osłaniana prze niego/nią dotarłam do cmentarza na szarej płaszczyźnie, gdzie stała kaplica, w której powinno być przejście. Niestety okazało się, że kaplica była zamknięta, a na drzwiach miała wielką kłódkę. Tego się nie spodziewałam. Tak się rozkojarzyłam, że szkielety zastrzeliły mnie z łuku.

A oto jak dostałam się tam za pierwszym razem.
Goniły mnie potwory, straszne hybrydy ludzko zwierzęce. Uciekając przed nimi zeszłam do lochów, które jak nakazuje tradycja, oczywiście były pełne potworów.

Wszystkie potwory usiłowały się dostać kamiennym mostem do wejścia wąskiego tunelu prowadzącego w głąb. Biło z niego złote światło jak od gorącej lawy. Wiedziałam, że patrzę na samo dno – jeżeli komuś uda się tam wskoczyć to się rozpuszcza i płynie. Stapia się z całością, podstawą.

To może brzmieć strasznie, ale było naprawdę kuszące. Potwory hurmem rzuciły się do tunelu. Ja też ruszyłam biegiem. Tylko kilku pierwszych mogło się przedostać. Miałam motywację, nie dość że goniły mnie potwory to jeszcze miałam to ciepło i światło przed oczyma.

Pamiętam, że tunel był jak teleskop – każdy kolejny segment węższy.

I właśnie do tego tunelu chciałam dostać się teraz. Być może chciałam go pokazać przyjacielowi i dlatego nie otworzyły się drzwi.

wtorek, 20 marca 2012

dzisiejszy odcinek sponsoruje Ferdek


Jest wojna, miasto w środku ewakuacji, na ulicy przed zaparkowanym samochodem stoi mała dziewczynka zawinięta w kołdrę i beczy. Podbiega do niej para psychologów i pyta „czemu płaczesz dziewczynko”. Dziecko na to „bo on mi nie pozwoli odejść” – i pokazuje palcem na Ferdynadna Kiepskiego. Więc psychologowie (samiec i samica) łapią dziecko i zabierają. Niestety wszedłwszy w posiadanie dziecka nie bardzo mają dla niego czas. Jedno drugiemu radzi jaką metodę użyć. Ale mało przekonania w tym.

A tymczasem w kabaretach już wystawiają sztukę o nieszczęsnym Ferdynandzie kiepskim, któremu psycholodzy zabrali dziecko. I wszyscy z nim sympatyzują.

Scena druga.

zupełnie goły Boczek w seksownej pozie owinięty w prześcieradło wita się z Ferdynadnem.

Scena 3 wchodzę z ojcem (Ferdek) po schodach. Jestem chłopcem. Rozpoznaję te schody ze snu o babci walczącej z kocankami. Niesiemy bukłaczek wina typu czar pgr-u i mortadelę z warzywami. Matka wyjechała więc świętujemy.

Jestem w małym pokoju w domu. Na stole mortadela. Na ekranie TW jakiś człowiek chce pieniedzy on innego więc go uderza w brzuch, a tamten pada i wyrzyguje frytki i jakieś inne żarcie, a w nim zmięty banknot. Ktoś go podnosi i odchodzi. Zdjęta odrazą chowam mortadelę, bo nie dość że na ekranie paskuda to jeszcze takie kiepskie żarcie.

poniedziałek, 19 marca 2012

znudzone głowy nie pogadają do człowieka z przyszłości


Dziś śniło mi się, że lekarze chcieli znaleźć i określić raka toczącego pacjentkę, ale ona odmówiła, powiedziała, że i tak umrze i nie chce. Co by nie było jeszcze takie dziwne, tylko że kobieta była totalnie nieprzytomna wtedy. Czyli pierwszy przypadek pacjenta, który się nie zgadza, będąc nieprzytomnym.

Do tego spotkałam pod kościołem człowieka z przyszłości, który chyba kradł leki.

Poza tym ktoś porwał staruszkę z kościoła.

No i nie zgadzałam się z rodzicami, że odczekanie paru dni po śmierci, odcięcie głowy i przechowywanie jej na poczcie to dobry pomysł na pochówek. Dla nich to chyba było jak archiwum, ale dla mnie te głowy świadome, ale nie do końca, bez możliwości pogadania i ruszenia się z miejsca musiały się wyjątkowo upiornie nudzić.

: ciekawa idea, że dwa razy powtarza się motyw ograniczonej świadomości. Raz pacjentka, która mówi, ale jest nieprzytomna, a potem głowy niemówiące ale przytomne. Czy to podkreślenie, że są części psychiki, które nie mają głosu chociaż są świadome i takie które nieświadomie protestują?

niedziela, 18 marca 2012

kobra, urna i zapałki


W kuchni w Sochaczewie były kobry – jadowite jak zaraza. Trzeba je było wyłapać więc dostałam rozdwojony na końcu kij, miałam nim łapać węża za łeb i wywalać albo do wora. Ale kiepsko mi to szło i skończyło się na tym, że ucinałam im te głowy. W końcu wystarczy jedno ukąszenie, żeby zabić. Na końcu snu została jedna niejadowita kobra i tą mogłam oswoić.

Szukałam też na cmentarzy ceramicznego znicza w kształcie malej urny chyba na duszę.

Przekazałam też mężczyźnie pudełko zapałek od jego bliźniaka, z którym nawiasem mówiąc całowałam się na cmentarzu, stojąc na nagrobku, bo był za wysoki dla mnie.

sobota, 17 marca 2012

sprzatanie lasu


Czasami kiedy klasa jest na wycieczce część uczniów, która została  musi dołączyć do innych klas albo dostaje inne zajęcia.



No więc z takiej właśnie okazji dziś zamiast zajęć poszliśmy do lasu sprzątać. Kluczowej jest to że las kojarzy mi się z łowiskiem ojca, a więc kojarzy mi się źle.

Na zajęcia spóźniłam się, bo kiedy minęło 45 minut, dopiero stanęłam na moście, na który moja grupa właśnie wracała ze sprzątania lasu. Wracaliśmy najpierw w górach po śniegu i błocie, ale nie było dużego mrozu, jakby przedwiośnie, a potem przez jar obrośnięty drzewami. Właściwie nie tyle jar ile baaardzo starą drogą.  Drzewa ją tak zarosły, że nawet kiedy szłam samym środkiem gałęzie podrapały mi twarz do krwi. Wreszcie wyszliśmy z lasu i zapanowała wiosna. Ciepłe słońce, błękitne niebo i zielona trawka, naprawdę relaksująca przygoda. Niestety jak wróciliśmy do domu/szkoły czekał nas opierdol. Że przestraszyliśmy niedźwiedzie, że rozmawialiśmy z owcami o wypasie, że ingerowaliśmy w dziką przyrodę. I na nic się zdały tłumaczenia, że przecież chcieliśmy dobrze, a wypas owiec jest pożyteczny. I za karę musieliśmy tam wrócić.

Tym razem byłam wściekła. Jakieś zwierzę, chyba żbik zaatakowało Peppera. Więc złapałam kota pod pachę i pogoniłam żbika, a potem pobiegłam do domu. Po drodze zauważyłam jeszcze jakiegoś tygrysa i wpadałam w masę kolorowych kulek skrywającą drabinę w dół. Miała 35 stopni. Na końcu rozdwajała się na część „zabić Snape-a” i „nie zabić Snape-a”. Nie pamiętam, którą wybrałam, ale sądząc po wściekłości to było raczej zabić.

Sprzątanie lasu – w szkole co wiosnę robi się jakieś takie głupie akcje

Szkoła – przymus i ograniczenie, ale też socjalizacja

Las – wiadomo, nieprzyjemne miejsce, którego podziwianiem katowali mnie rodzice w dzieciństwie. Zawsze jak chcą się zrelaksować jeżdżą do lasu. Ja za lasem nie przepadam. Znoszę go i jego walory artystyczne kiedy mam dobre towarzystwo, ale rodzina nie powoduje u mnie podziwiania lasu i zachwycania się sarenkami. Zwłaszcza, że pamiętam sen o sarenkach i lesie, który przeszedł w sen o ptaku zombie. Więc las jak widać jest niekontrolowany. Tym razem zaczął od zimy, a skończył na wiośnie.

Droga z drzewami – droga do rozwoju boli.

Pretensje nauczyciela – to pretensje ojca, ingerowałam w jego przyrodę – jego domenę i przestawiam ją po swojemu. Nic dziwnego, że jest wściekły, nie wyobraża sobie żeby silne niedźwiedzie mogły zostać zastąpione białymi owcami. Ale on już nie jest niedźwiedziem.

Żbik, który usiłuje pożreć Pieprza.  – trudno nie zauważyć, że oba to koty. Ratuję kota domowego przed atakiem dzikiego. Usiłuję uciec dzikim emocjom, ale robię to z wściekłością. Mało tego w tle widzę tygrysa. Co sugeruje, że o ile na razie uratowałam kotka, to w tle czają się większe pokłady dzikości niż sądziłam. Muszę pamiętać, że o ile czuję wyraźnie presję ze strony ojca, żeby być grzeczną dziewczynką respektująca naturalne prawa (przede wszystkim jego prawo do strzelania do zwierzątek) to ten porypany las jest niestety mój i nie mogę go projektować na zewnątrz. To mój kot, ale i mój żbik i mój tygrys. Ergo jestem tym samym kotem w trzech wersjach. Jung coś zdaje się pisał o zwierzęciu pożerającym inne zwierzę.

Kulki i 35 stopni drabiny – może to poród? Znaczy płód zstępuje w dół – w tym wypadku ja determinuje w dodatku swój los dokonując wyboru? Kulki są takie jak w Kolo-Rado czyli sugerują element dziecięcy.

wiedźma i krzyż


Stałam w Sochaczewie na podwórku koło szklarni i czekałam na śmierć. A to z tej racji, że byłam wiedźmą. Mogłam sobie obejrzeć dużo pouczających rycin, co się w takich okazjach robi. Np przybija do krzyża i obrzuca kamieniami. I było sporo ludzi dookoła, wszystkim było głupio, że mam umrzeć (chociaż nie tak bardzo jak mi pewnie) ale jakoś nikt się nie kwapił, żeby coś zrobić. I tak sobie patrzyłam na obrazek boga na krzyżu i myślałam, że może przynajmniej nie będą we mnie rzucać takimi rzeczami jak w niego. Jakoś nie mogłam się pogodzić  z tym, że zaraz będę wiedziała jak to jest umierać.

A w końcu uratował mnie autobus wbijający się w betonową ścianę szklarni obok mnie. Nie żeby kogoś uderzył, albo wpłynął, po prostu to było takie odwołanie wykonania wyroku. Wyrok przestał być ważny.

wiedźma – coś nienaturalnego – chociaż pewnie nie dla wiedźmy. Posiadanie wiedzy niezrozumiałej dla innych i prawdopodobnie nie przeznaczonej dla człowieka. Zmienianie naturalnego porządku rzeczy.

Sochaczew – cóż, nadal  mam poczucie, że w domu nie ma miejsca na prawdziwą mnie. I ze równie dobrze mogłabym omawiać z rodziną teorię strun jak i to czym się interesuję. Prawdopodobnie z teorią strun byłoby łatwiej.

Jezus na krzyżu – tak się ostatnio zastanawiałam, pod wpływem czytania Junga, na temat kolektywnego cierpienia i tego, że mając świadomość, że twoje cierpienie jest tym samym co przechodzą tysiące innych, a  nawet sam bóg łatwiej się je znosi. Więc naturalnie szykując się na męczeńską śmierć pomagałam sobie tą metodą. A poza tym w którymś z poprzednich snów utożsamiałam się ze zbawicielem, który ma zmienić świat.

Autobus – jak już mówiłam, autobusy, trajtki i pociągi to głębokie idee poruszające się pod powierzchnią, w mroku niczym węże morskie. i jedna z nich właśnie wybiła się na górę ratując mnie przed śmiercią wbijając się w szklarnię.

ktoś chce numer gg do męskiej prostytutki na białym rowerze?


Blok – nowoczesny, ale widzę przeważnie klatkę schodową. Bloki to umysł – od piwnicy aż po dach. To dobra metafora. Mnóstwo zamkniętych mieszkań, ciężko powiedzieć co jest za którymi drzwiami. To umysł podzielony na kawałki wielkości mieszkań. Dzięki temu nie musimy widzieć wszystkiego, zgadzać się ze wszystkim, odnosić się do wszystkiego. Ignorujemy sąsiadów.

Była noc, a ja siedziałam na gg. I nagle znalazłam nr gadu do męskiej prostytutki. Pomyślałam, że przecież nie będę pisać do męskich prostytutek, bo ich nie potrzebuję, ale wtedy on zapingał do mnie przywołany myślą. Mało tego odezwał się w słuchawkach.

Pamiętam ze snu, że mieszkał w bloku, ubierał się na biało w metroseksualnym stylu i jeździł do klientek na białym rowerze. A ja do niego nawet pojechałam. Nie pamiętam, czy korzystałam z jego usług ale pamiętam, że oglądałam telewizję u niego w mieszkaniu leżąc na podłodze przed telewizorem.

A noc była raczej niebieska.

piątek, 16 marca 2012

tajemnica rozwiązana


dziś niewiele pamiętam.

- babcia przeklęła nas za jedzenie hinduskiego żarcia

- byłam na wsi u drugiej babci, ale nie pamiętam co tam robiłam

- czytałam mamie książkę o smoku, nie wiem czy ona w tej książce nie zmieniała się w smoka (co ma sens – ponoć smok jest symbolem matki)

- W dwóch pierwszych słowach na świecie był błąd w wymowie i stąd całość jest jaka jest.

czwartek, 15 marca 2012

everybody needs a hug


Poszłam odwiedzić znajomych. Znajoma siedziała przed telewizorem wiec skorzystałam z okazji, wyskoczyłam z odzienia i wpakowałam się znajomemu do łóżka. Za bardzo się nie krzywił, ale zauważył jednakowoż, że to głupie jak jego żona jest w domu. Więc posłaliśmy ją po coś do sklepu i powiedzieliśmy jej, że zamierzamy oglądać arkusze maturalne.
W każdym razie, nie miałam za bardzo ochoty na tego znajomego ale naprawdę potrzebowałam przytulenia. Nawet we śnie powiedziałam „I just need a hug”

środa, 14 marca 2012

3 i pół snu o psychopacie


Seria z psychopatą :

sen 1.

Po mieście grasował psychopata. Cóż  -miasto to świat czy umysł? W każdym razie grasował, wybierał ofiarę i jak wiedziałeś, że cię wybrał to równie dobrze mogłeś położyć się i umrzeć. Sytuacja była poważna  na tyle, że zebrał się komitet mający na celu wyśledzenie drania. Najważniejsze persony w mieście plus właściciel kapitału, który finansował śledztwo. Byłam detektywem albo policjantką w tym śnie. A psychol naprawdę był taki, że ludzie lali po nogach ze strachu, że weźmie ich na cel.

sen2.

Lord Vetinari byl właścicielem miasta, w którym psychopata grasował. Sprzedał duszę diabłu, żeby móc pokonać psychopatę i obronić mieszkańców. Co zabawne, chodziły za nim dwa niekształtne golemy, które mówiły dość smętne i zabawne zarazem rzeczy. Pamiętam rozmowę psychopaty z lordem. Obaj siedzieli za biurkiem, ale co dziwne biurko zdawało się należeć do psychopaty. Pod biurkiem na podłodze był namalowany krąg, a dookoła niego mniejsze kręgi, tworzące jakby kwiat. Vetinari siedział w jednym z tych małych kręgów, a psychol mówił, że ochronę daje tylko ten duży. Vetinari na to, że nie prawda, przecież psychol nie może go tknąć pomimo, że nie siedzi w dużym kręgu. Ale mały krąg był ciasny i niewygodnie się w nim siedziało więc wstał i z niego wyszedł, a wtedy psychol się na niego rzucił. Jednak nie zrobił mu krzywdy, ponieważ ofiara złapała go za ręce i unieruchomiła.

sen 2,5.

Vetinari mieszkał z kochanką, która najwyraźniej była tym psychopatą. Miała masę ksiąg dotyczących przyzywania diabłów i innych złych bądź magicznych rzeczy. A on te księgo nie bacząc na jej protesty zaczął palić, ponieważ zbyt zła się stała i zbyt dużo szkód wyrządzała.

sen. 3

Nie wiedzieć czemu siedziałam psychopacie na kolanach i całowałam się z nim. Pewnie, miałam nadzieję, że mnie nie zabije.



Generalnie cała ta seria dziś dotyczyła prób neutralizacji psychopaty- czyli czegoś nie dość że złego to jeszcze ze swej natury nieprzewidywalnego totalnie szkodzącemu porządkowi i jedności mojej osoby reprezentowanej przez miasto.

zamek – dlaczego po nikim nie odziedziczyłam

Ktoś w rodzinie umarł, a ciotka Halina, biedna jak mysz kościelna odziedziczyła zamek. Ale nie chciała go przyjąć. Mama przekonywała ją żeby wziąć zamek, można go sprzedać i zapłacić mój kredyt mieszkaniowy nawet jeżeli ciotka nie chce kasy sama. Pojechaliśmy wiec oglądać zamek, okazał się być ponurą budowlą w ponurym miasteczku. Pamiętam, że zaparkowaliśmy w wąskiej uliczce, bo jedno z dzieci musiało pobiec po klucze, które zostawiło na furtce. Martwiłam się o nie, bo furtka przy zamku była spory kawałek od samochodu i w dodatku jakoś tak mrocznie ta sprawa wyglądała.

twój dopelganger ma zawsze lepiej od ciebie.


Chodziłam w towarzystwie złej dziewczyny po domu towarowym, było parno i duszno, i chyba był wieczór, bo światło było przygaszone.  Wreszcie podążając za nią trafiłam na salę kinową, gdzie weszłyśmy bez biletu, ona usiadła tak żeby jej za bardzo nie było widać ale móc oglądać film, a ja się zawstydziłam i przestraszyłam, że mnie ktoś złapie i postanowiłam wyjść. Przed wyjściem kupiłam los na loterię.

Wygranymi były sesje zdjęciowe, zwyciężczynie jako modelki w sukniach znanych projektantów. Wygrałam sesję w jadalnej sukni ze słodyczy. Pół godziny zdjęć w cukierkowej kiecce. Smacznie wyglądała. Ale panie od loterii wyjaśniły mi, że niestety mój los był podwójny i tę samą sesję wygrała inna dziewczyna, a kucharz (znaczy projektant) wybrał po namyśle ją. Spojrzałam i zorientowałam się, że tą dziewczyną ode mnie można odróżnić jedynie po nadciętym uchu. Mieszkała w Sochaczewie i była moim dopelgangerem. Tym z depresją i wiecznym dołem.

ciemność nie tylko napływa ona potrafi cię porwać w mrok


No to leci najdziwniejszy dziś. Perła normalnie.

Po wizycie w centrum handlowym gdzie mnie/kolo mnie uderzył piorun przeszłam z parnego letniego dnia w  podziemia WKD na lekcje. Siedzieliśmy sobie przy oknie w podziemiach (prowadziło oczywiście do większej ilości podziemi i przypominało okno w pokoju kontroli lotów) kiedy nagle bezdomny mężczyzna z którym rozmawiałam został wyssany przez okno. Szyba pękła, chyba się o nią oparł i wypadł. Przez chwilę widziałam jego dłoń zaciskającą się na parapecie, chciałam ja złapać, ale było tam szkło i przestraszyłam się, że się potnę. Wtedy puścił i wypadł. Lecąc najpierw się chyba nie zorientował, co się dzieje, bo usiłował skończyć zdanie, które mówił, a potem zdanie zmieniło się w krzyk i uderzył o ziemię.
Zaczęłam krzyczeć, że trzeba dzwonić na policję i wyciągnęłam komórkę. Ludzie biegali dookoła spanikowani, niepewni co się stało. Za pierwszym razem nie udało mi się połączyć, chciałam żeby kto inny zadzwonił, ale nikt nie chciał więc zadzwoniłam jeszcze raz. Powiedziałam im, że to zły dzień, że uderzył piorun, że wyciągnęło już drugą osobę.

Zeszliśmy na tory, leżał tam ze strzaskaną głową, ale chyba żywy. Głowa była wykręcona pod dziwnym kątem. Patrzyliśmy i nie mogliśmy przestać. Ciotka Marysia powiedziała, że na policzy do trzech i wszyscy odejdziemy. Tak zrobiliśmy. Wtedy na peron wjechała karetka. Podbiegłam do ratowników, żeby pokazać im gdzie leży ofiara. Zatrzymaliśmy machaniem pociąg WKD, żeby po nim nie przejechał.

Przykryli go folią i zapytali, czy mają zabrać oby. Opierniczyłam ich, że mają go ratować, bo on przecież żyje. Popatrzyli z bliska i mówią, no faktycznie, serce bije. I pokazują serce. Małe jak u dziecka, odcięte od reszty i trzymane w ręku. Biło. Wrzucili je do miski z gęstą jak zupa krwią, a my zastanawialiśmy się czy nie trzeba je do czegoś podłączyć. To pytanie zadała moja ginekolożka, która nie wiedzieć skąd tam się wzięła. Zastanawiałam się, jak z takiej sieczki uda się im odtworzyć człowieka i czy warto.

W tym śnie najbardziej zszokował mnie moment kiedy on wypadł. To było jakby opierał się o szybę, szyba pękła a on nie tyle wypadł, co został wyssany przez ciemność na zewnątrz. Jakby była żywa.

to przynajmniej wiem jak wygląda piekło i że organizują tam szkolenia

Coś zagrażało ludzkości, coś małego ale niebezpiecznego. Poszłam do samego piekła, żeby się dowiedzieć co to i zapobiec tragedii. Piekło muszę przyznać przypominało szkołę i nie widziałam w nim ani jednego demona, za to masę ludzi, którzy czegoś szukali, albo wręcz mieli przepustki na szkolenia. Dowiedziałam się, że szukam małej metalowej, starożytnie wyglądającej figurki. Figurka znajdowała się z przodu pociągu. Nie mogłam dopuścić żeby pociąg ruszył, dlatego sterroryzowałam motorniczych przy pomocy drzewnego golema. I zdobyłam figurkę

wtorek, 13 marca 2012

i jak zwykle egzamin


odczuwam zmęczenie materiału połączone z wyrzutami na sumieniu.

Mój sen dziś powiedział, że za mało się uczę. Ponieważ do firmy przyjechała kobieta zrobić mi egzamin. Bardzo ważny i bardzo kosztowny. Mój egzamin będzie dopiero 16 kwietnia, ale we śnie miał być jutro, czyli dziś.

poniedziałek, 12 marca 2012

aniołoy i demony 3d


Pracowałam na zmywaku w Wielkiej Brytanii już od jakiegoś czasy kiedy nagle zauważyłam, że coś z nim jest nie tak, Właściwie z całym światem jest coś nie tak. Jest za mały i sztuczny. Wtedy nagle wyrzuciło mnie z niego w prawdziwy świat.
Tymczasem prawdziwy świat pogrąża się w chaosie. Po ulicy łażą demony, a raczej ludzie w nie zamienieni, z rogami na łbach i ślepiami na czerwono błyskają. Napadają porządnych ludzi i strach postawić nogę na chodniku, bo wszędzie pełno pułapek rozstawionych dla zabawy.
A jednocześnie chrześcijaństwo się rozpleniło i chrześcijanie właśnie głosują za tym, żeby wszystkich naukowców skazać na zesłanie. Połowa rzeczy jest zakazana. Nawet sprzedawca znaczków pocztowych zniknął, bo znaczki zakazane.
W tym świecie czekał ruch oporu, szłam za nimi i rozglądałam się. Faktycznie rogatych gości było od cholery na ulicach. Jakiś cymbał z mieczem świetlnym, albo z ognistym batem wrzasnął na nas, żebyśmy się zatrzymali, bo on jest demon i w ogóle. Stanęłam i czekam, co też ciekawego zrobi, ale najwyraźniej był debilem bo nic nie zrobił. Musiałam też ostrożnie chodzić, bo każdy drucik, każdy śmieć na chodniku mógł być pułapką.
Pamiętam, że mówiłam do gości z ruchu oporu, że w takich sytuacjach zwykle Bóg wysyła zbawiciela, żeby stał się przyczyną przemiany ludzkości. Nie rozumieli co mówię, ale ja miałam nadzieję, że to ja sprawię, że ludzkość się zmieni.
Najśmieszniejsze było to, że całe akcje chrześcijaństwa najwyraźniej nie wpływały na rozplenienie demonów. A kiedy oświadczyłam, że prędzej wyjadę niż wyrzeknę się nauki, jakiś głos dodał. Głupia, ja bym nie wyjechał, w końcu ja jestem tym mądrym, jak się zabarykaduję to się nawet do mnie nie zbliżą.

niedziela, 11 marca 2012

Korea – najbliższy afrykański sąsiad Polski


Znów byłam dzieckiem. Tylko gdzieś tak około 17-18 lat i jechałam z klasą na wycieczkę autokarową. Kierunek najbliższe europejskie afrykańskie państwo – sąsiad Polski czyli oczywiście Korea. Podświadomość jak widać nie przejmuje się geografią i chronologią. Dojeżdżamy do granicy Polski  z Rosją (jadąc na południowy zachód zaznaczam) kiedy orientuję się, że nie mam paszportu. Ale nic to, Rosja w Unii to paszportu nie trzeba więc wystarczy dowód. Okazałam – przepuścili. Po chwili okazało się, że co prawda przepuścili, ale chyba z dobrej woli tylko, bo dowód osobisty (starego typu) ma wyrwane najważniejsze kartki. Czyli następna granica może już być problemem. Ale przepuścili i oto jestem w Pradze. Chodzimy po sklepach, ale okazuje się, że brakuje mi kolejnej rzeczy – rubli. A tu pełne sklepy, lalki, książki, słodycze. A ja nic.

W końcu jesteśmy w Korei. I co ja głupia robię? Głupi żart na temat ich głowic nuklearnych. Więc jest problem,  z jednej strony europejka, z drugiej strony nawet paszportu nie ma. Zastrzelić czy nie. Ludzie się patrzą jak na ufoka, ja się usiłuję kłaniać i udawać, że dziwna jestem, może nie zastrzelą.

W końcu zdecydowali, że oddadzą mnie jako zwierzątko do koreańskiej rodziny. I ta rodzina zaczęła mnie uczyć obyczajów. Zaczynając od jedzenia. Bo ja chciałam pałeczkami, a w Korei się je wykałaczką.

Dziś dzień geografii

sobota, 10 marca 2012

wszystko płynie – zwłaszcza kiedy jest powódź.


Dziś na tropikalnie. Dom w dżungli, taki trochę w klimatach południa Stanów z czasów wojny secesyjnej. A w domu powódź. Wszystko płynie, zielona woda zalewa podłogę, meble sobie dryfują. Robię dziurkę w ścianie i woda przez nią ciurka do domu. A wreszcie jako punkt kulminacyjny całego snu dom odrywa się od ziemi i unosi na wodzie odpływając sobie pomału w kierunku dżungli. Osiada tak pomiędzy lianami i tropikalnymi kwiatami i tam zostaje



morał: zawsze trzeba pamiętać, że podstawa jest płynna i ciągle się zmienia, a także wykazuje się własną decyzyjnością.

Przynajmniej piękny luksusowy dom przepływa jacy do dżungli  na zielonej wodzie jest lepszy niż to co mi się ostatnio śniło czyli woda z krwią podmywająca zagraconą oborę. Trudno uwierzyć, a jednak to ten sam umysł.

piątek, 9 marca 2012

no i gdzie ona położyła mleko?

w dzisiejszym śnie mama urodziła sobie kolejne dziecko. A potem gdzieś poszła i kazała mi się nim zajmować. Musiałam wlekać je ze sobą wszędzie, karmić i uspakajać. Wyganiałam kota z wózka, bo wlazł. Nawiasem mówiąc było cicho kiedy kot tam siedział. Tylko nie mogłam znaleźć mleka w proszku żeby je nakarmić, bo w kuchni oczywiście był burdel. Znajdywałam wszystko, mąkę, płatki mydlane, proszek do prania, ale nie mleko. Ktoś mi zasugerował, że szukam na złej półce, bo mleko leży obok wina, ale nie zdążyłam sprawdzić, bo zadzwonił budzik. Zastanawiałam się jak można mając dziecko w ogóle spać, bo za cholerę nie wiadomo co taki niemowlak zrobi. Jak tu spać?

czwartek, 8 marca 2012

mysz

dziś zamiatałam kuchnię i nagle pojawiła się mysz. Zmiotłam wszystkie śmieci na jedną kupę, a mysz usiłowała się w nich schować i nie mogłam jej przepłoszyć.

morze zimą – morze latem


Z racji kiepskiego snu i masy dziwnych czynników nie zapamiętałam dziś nic poza nędzną myszą. Więc wrzucam archiwalny.

Byłam nad morzem z przyszywaną ciotko-sąsiadką. Wiadomo, wszystkie starsze babki są dla dziecka ciociami. Nad Bałtykiem leżał śnieg, ale wcale nie czułam chłodu. Nad morzem spotkałam syna tejże ciotki z jego kolegą. Siedzieli na plaży w samych slipkach i się wygrzewali na tym śniegu. Co było logiczne, bo przecież byli na koloniach. Popatrzyłam na nich w slipkach, potem na siebie w futrze i zwątpiłam. Nagle zawiał wiatr i przywiał od strony morza mały obłoczek. Był tak nisko, że mogłam go dotknąć. Nie zdążyłam jednak, bo odpłynął. Zastanowiłam się jaka też może być temperatura wody i włożyłam do niej rękę. Była cieplejsza niż w lato.

środa, 7 marca 2012

żeby mnie odwieźć do domu musisz ukraść samochód

Stałam przed motelem. Była noc, a ja czekałam na W, żeby jak co dzień ukradł komuś samochód i mnie podwiózł. Wreszcie wyszedł z pracy i poszedł po auto, ale nie było go bardzo długo. Zasnęłam i obudziłam się w pokoju, w którym dwie laski (miałam wrażenie, że są parą) szykowały naczynie z wodą dla kota. Chciały temu kotu zostawić słomkę, żeby miał przez co pić tę wodę. Najpierw nie wiedziałam gdzie jestem, potem zorientowałam się, że wciąż w motelu. Spałam długo, chociaż wmawiałam sobie że krótko. Potem mieliśmy iść do samochodu. Pokój był ciepły i były w nim kwiaty, a na zewnątrz była noc. Zastanawiałam się, jak W, potem oddaje te samochody.

uciekam

Byłam gwiazdą i musiałam uciec. Koniecznie natychmiast i koniecznie starym dużym fiatem, który właśnie podjechał i wlazłam do niego przez bagażnik. Tylko, że fiat nie odjechał, ale skręcił za róg, gdzie się zatrzymał. Wysiadłam, nagle sławna i bogata, udzielałam wywiadów, oglądałam stragany z pięknymi rzeczami i perfumami, słodyczami i biżuterią, nie byłam pewna czy ja już fizycznie mam te pieniądze czy nie. Żegnałam się z ludźmi, udzielałam wywiadów, podpisywałam płyty i ogólnie opóźniałam swoją ucieczkę. Znów wygląda na to, że poleciałam na błyskotki zamiast wykonać zadanie.

uczcijmy małego niedorozwiniętego Jasia chwilą milczenia


W tym znów byłam gwiazdą. Oj chyba lubię koncentrować na sobie uwagę. Tak do hałaśliwości, materializmu i zadęcia mi dorzuciła podświadomość jeszcze egocentryzm. No więc jestem gwiazdą i mam dziecko. Ale ono jest pająkiem, ma długie łapy i jakoś dziwnie powyginane. Często włazi na scenę i mnie to złości. Umówiłam się z kierownikiem klubu, że jak jeszcze raz moje niedorozwinięte potomstwo wlezie mi na scenę to przestaję śpiewać. Niestety kiedy już to załatwiłam, okazało się, że  wrzaski i awantura zdarły mi gardło tak, że żebym się przewlekła na lewą stronę to nie zaśpiewam. Więc piosenkę puszczono z play-back. A tak naprawdę to śpiewał mój syn, o wojnie owadów (bo widownia to insekty były) i teledysk do tego był, gdzie ślad buta człowieka znaczył miejsce rozdeptanego owada. Piosenka przyniosła mi sławę.

Tak naprawdę nie znoszę tego snu. Ograniczyłabym ilośc tej konstruktywnej krytyki, ale nie próbuję bo się nie da.

Dwa sny gdzie jestem gwiazdą. W pierwszym staję się sławna dzięki swojemu niedorozwiniętemu dziecku w drugim uciekam, w trzecim w zasadzie też. W dwóch snach są samochody, ale oba są nie takie. Jeden jest kradziony, a drugi rozwalony. Za pierwszym razem uciekam wśród nocy, za drugim skuszam się i tylko udaję przed sobą, że uciekam. Czuje się jak ta laska, która nie mogła we śnie dojść do granicy. Sława jest czymś co powoduje, że uciekam. Nie czuję się z nią źle, ale uciekam mimo to, wiedząc, że to obowiązek sławy. Uciekam w nocy, po ciężkim dniu pracy, zmęczona. Na scenie jestem zmęczona krzykiem tak, że nie mogę śpiewać. W czasie kłótni z ojcem byłam zmęczona tak, że nie mogłam na niego nakrzyczeć. Byłam zła, ale dostałam wyraźny sygnał, że akumulatory padły. Gdzieś poszła ta energia. Tu jest to samo. Przed motelem jestem tak zmęczona, że zasypiam we śnie i budzę się gdzie indziej.

Podsumowując: dwa wyjazdy, dwa razy zmęczenie. Niedorozwinięte dziecko – przykry obowiązek? dziecko, które nie spełnia wymogów swoich rodziców? może to ja? Ale dziecko z talentem, które powinno zostać docenione. To miejsce we mnie gdzie jest energia. Dziecko wyglądało jak pająk w za ciasnym pudełku – ma za mało miejsca. Ale ma siłę.

Pająk – pająk wystraszył blondynę we śnie. Pająk to dziecko. Wystraszył kawałek przeszłości spadając jej na głowę. We śnie Sochaczew to przeszłość. Dzieciństwo.

Znam tez kawał o pająku:

Był sobie mały Jasio, który nie miał rączek, ani nóżek, ani korpusiku, tylko główkę. Ale mama kazała mu się modlić o rączki i nóżki do bozi i jak się pomodlił to mu natychmiast wyrosły. Tylko o korpusiku zapomniał chyba. W każdym razie kiedy w łazience podziwiał przed lustrem rączki i nóżki, wpadł ojciec z roboty i poszedł do łazienki. Po chwili słychać wrzask, huk, wychodzi ojciec z kapciem w ręku i mówi – stara, ale pająka w kiblu zabiłem.

No i tak to bywa, jak ojciec się nie zorientuje na czas, że nagle dostaliście rączek i nóżek. Czuję się jak mały Jasio normalnie.

upadłam, ale w dobrym towarzystwie


Najpierw góra. Wiszę sobie w przestrzeni kosmicznej, gdzieś na orbicie i atakuję wrogi statek kosmiczny aż nagle patrzę, a to nie ja tylko Batman. Celowo nie wspominam w jakim statku ja byłam, bo nie byłam. Atakowałam tych kosmitów luzem. Bez statku, bez kombinezonu. To było dość męczące i mam wrażenie, że zostałam ranna, bo zaczęłam tracić przytomność. Już miałam odpłynąć i spaść z wysoka, kiedy wyrosła mi druga głowa. Identyczna jak poprzednia. Całe ciało zmieniło się ni to w orła ni to w kruka. Głowy coś  do siebie pogadały i zaczęłam spadać Na szczęście skrzydła mnie trzymały i było to bardziej jak skok ze spadochronem.  Dopiero nad samą ziemią wróciłam do własnej formy.

Leżałam/stałam po środku czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak wysypisko śmieci dla superbohaterów. Leżeli tacy połamani, rozbici, wyglądało, że oni też spadli, ale nie mieli tyle szczęścia co ja. Widziałam nawet Hulka, wystawał ze stosu innych.

Co się okazało. To co we mnie wstąpiło jako druga głowa i zmieniło mnie w ptaka było Aniołem. Tylko, że zbuntowanym aniołem, bo Bóg właśnie odkrył, że nie potrzebuje ludzkości do niczego i absolutnie zakazał nam pomagać. Czyli łapiąc mnie anioł złamał boski zakaz.

Czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Naprzeciw mnie wyszedł komitet powitalno-gratulacyjny. Istoty, które znam ze swojej książki, z sesji w RPG, i które są generalnie tym co w moim świecie najbardziej przypominało anioły. Takie świetliste, ze złotymi ozdóbkami, skrzydlate i w ogóle. Aż od nich światło biło, wyglądały zupełnie nie na miejscu w tym śmietniku bohaterów.

wtorek, 6 marca 2012

nie hałasuj bo cię słyszę


Siedziałam na korytarzu w bloku. Wiadomo, w tradycyjnym bloku na korytarzu znajdzie się i fotel i kwiatki, a czasami półka z czasopismami. Właśnie w takim fotelu pod drzwiami mieszkania na lastrykowej podłodze, siedziałam i czytałam kiedy przyszły dzieci i zaczęły się ze mną kłócić. Nie lubię hałasu, ale niestety sama go często robię. Krzyczałam więc na nie, a one na mnie. Wreszcie sobie poszły, a z drzwi naprzeciw wyszła sąsiadka i zaczyna się skarżyć na krzyki. A ja oczywiście zgrywałam święta, no bo przecież ja wcale nie chcę krzyczeć, ja zostałam zmuszona przez okoliczności do uniesienia się sprawiedliwym gniewem. A w ogóle to siedzę tu i czytam książkę.

Morał z tej bajki: powinnam robić mniej hałasu, bo sama widzę jaką hipokrytką jestem czepiając się innych którzy hałasują. Sen wziął się ze wstydu, bo jak ochłonęłam po emocjach kłótni z ojcem to zastanowiłam się, co też słyszeli sąsiedzi. A na pewno słyszeli. A ja tyle razy marudziłam, że u nich hałas, dzieci krzyczą, matka się drze itd. A tu taka gafa…

konstruktywna krytyka


Byłam w szkole. Coś na kształt Hogwartu. Super ważna uczelnia, ludzie wyniośli i przeświadczeni o swojej wyższości moralnej i wszyscy kują do końcowego egzaminu. A ktoś mówi mi nagle „biegaj” – ktoś z kadry uczelni. Nie powinien był mi tego mówić, bo to tajemnica, ale jakimś cudem udało mu się ominąć blokadę, którą wszyscy mieli nałożoną i dał mi taką radę. Nie mówił po co ani dlaczego. Zaczęłam biegać i co  się okazało? Egzamin był maratonem. Chamskim biegiem. Jaka jest szansa, że student magii przebiegnie maraton? Brutalnie niska – no może niektórzy przebiegną, ale niektórzy umrą. Dzięki bieganiu wiedziałam, że dam radę i od razu ruszyłam do biegu.



morał: wydaje mi się, że jestem nie wiadomo kim, że zdaję PMP? Pomijając, że jeszcze go nie zdałam. Dostałam radę od szefowej, żeby tłuc testy, co jest pewnie odpowiednikiem biegania. A Egzamin to maraton właśnie – 4h = 40km i 200 pytań. Moja podświadomość mówi mi, że w gruncie rzeczy to brutalny i chamski bieg, a nie żadne wysublimowane wyższe tajemnice smoczej magii. Dziś widzę podświadomość się ze mnie nabija. Wytknęła mi hałaśliwość i nadęcie. Cóż pozostaje mi przyjąć to w pokorze.

poniedziałek, 5 marca 2012

pająk


Najpierw byłam w Socho, w swoim pokoju na strychu i czegoś szukałam. Blondyna powiedziała, że spadł tu na nią pająk i narobiła takiego wrzasku, że…..i tu nie pamiętam kawałka. Ale pająk w wizualizacji był dorodny i kolorowy, w paski.


dawna znajoma w centrum

W centrum przy zejściu do podziemi na przystanku tramwajowym, którego w tym miejscu nie ma, spotkałam laskę. Rudą, w makijażu, trochę podobną do Moni z twarzy, ale nie do końca. Wiedziałam, że to moja koleżanka z Mazur, którą poznałam jak obie byłyśmy małe, trochę z nią potem korespondowałam, ale ze względu na nasze różnice charakteru znajomość przygasła. Zapytała mnie czy ją poznaję, powiedziałam, że nie chociaż już miałam przeczucie, że to ona. Nie chciałam się zbłaźnić na wszelki wypadek jakby to nie była ona. Zapytała mnie jeszcze raz. Odpowiedziałam, czekaj, pisałam do ciebie dziś maile ale cię nie poznaję. Ale potem przyznała się i powiedziałam :Marta?

soczewica – a ja znowu jem :D

Byliśmy w restauracji jakąś grupą i zamawialiśmy jedzenie. Dodatkowo zamówiłam soczewicę. Kiedy byliśmy w tej restauracji następny raz, wyglądała trochę inaczej, ale kelnerki same z siebie przyniosły mi bez zamawiania soczewicę w jakiś plackach. Darmową.

znęcanie się nad świadomością przez podświadomość


Dalej byłam w tej restauracji, kiedy podeszło do mnie dwóch meneli z listem, że mają szczeniaka do oddania i będą się nad nim znęcać (przynajmniej ja to tak zrozumiałam) lub że już się nad nim ktoś znęcał, jak go nie wezmę.

Zapisałam ich nazwiska i numer rejestracyjny samochodu i zaniosłam na policję list ze skargą na nich o znęcanie się nad zwierzętami. Ale na policji mnie wyśmieli, a ich wypuścili.

niedziela, 4 marca 2012

foch i ch….


kilometr 999

Byłam na studniówce z chłopakiem i ktoś nagle obraźliwie go nazwał. Ten się obraził i wyszedł. Pomimo, że było jeszcze wcześnie poszłam za nim i zostawiłam imprezę. Szedł tak szybko, że nie mogłam go dogonić i wydawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na mnie i na to, że poświęciłam studniówkę, żeby wyjść z nim.

W drugim śnie, ustawiałam srebrne figurki na ołtarzu w kościele.

W trzecim wychodziłam z Ewą z pracy, ale co chwilę okazywało się, że czegoś zapominała i musiałyśmy wracać. Tak co najmniej trzy razy z nią wracałam.

Morał:

Po pierwsze ważne – kościół, studniówka i praca były wszystkie w moim biurze. Tam się koncentruje moja aktywność poza domem i tam najwięcej się socjalizuję.

Po drugie – foch chłopaka – to odzwierciedlenie focha, który strzelił mój ojciec. Focha, przy którym odniosłam wrażenie, że równie dobrze mogę mówić do ściany. Ojciec jak sfochuje to się nie odzywa. Typowa akcja typu „Foch i chuj!”. Miałam zaszczyt przemawiać 10 min do jego wypiętego siedzenia, jak obrażony wyglądał przez okno, przekonując owo siedzenie o moich córczynych uczuciach, co było równie bezsensowne jak i bezskuteczne. Sfoszony zapada się bowiem we własny świat i tam cierpi. Kawałka ze mną nie rejestruje wcale. Obawiam się jednak, że smyczo-pępowinę czas przeciąć. Ciężko będzie.

Ołtarz -kościół-figurki -srebro -  Srebro. Gość, którego chwaliła koleżanka jako terapeutę nazywa się srebrny. Więc mam rozwiązanie problemu zasugerowane. Figurki były małe tak jak mały okazał się ojciec strzelając focha. Od idoli na ołtarzach oczekuje się wielkości nie ataku focha jak u panienki, nie obrażania się jak baba. Sen zasugerował, że bóstwo jest małe. Czas znaleźć nowe. Koniec składania ofiar.

Cofanie się – dla towarzystwa=akceptacji robię kroki w tył w rozwoju. Udaję, że mi to nie przeszkadza, ale rubberband error zwykle kończy się źle. Warto pamiętać. (Rubberband – w grze jest wtedy kiedy wskutek błędu lub lagów twoja postać biegnie, ale tak naprawdę tkwi w miejscu, najczęściej zaklinowana w grupie przeciwników i kiedy myślisz, że przebiegłaś i żyjesz, potwory cię zabijają, a ciebie nagle cofa do twoich zwłok).

sobota, 3 marca 2012

ja jadę……a drzewo, a nie to tylko krzak ze zboczeńcem


Lecąc od końca:

Umówiłam się w metrze z W. Przyszedł ze swoją małą córeczką (której nie ma w realu). Miał ze sobą rower, biało niebieski. Wsiadłam na niego i jechałam – nie do końca wygodnie, bo nie ustawiłam odpowiednio pedałów. Ale jechałam po trawniku koło uniwerkowych akademików jak mi się zdaje. Strasznie mi przeszkadzało, że krzyczał ciągle na córeczkę, która też wsiadła na ten rower. Tak – na ten sam rower- tu się robią schody. Że wsiadła, bo jest fajniejszy, że ma uważać, że się zaraz przewróci, że na coś wjedzie. I jak tak się na nią darł, to się bałam czując, że tak naprawdę to drze się na mnie.

Czyli we śnie czuję się małym dzieckiem, które jednocześnie zamyka się pod kloszem i pragnie żeby poradziło sobie w świecie. A i żeby nie wychodziło przed szereg i nic sobie nie zrobiło. W sumie, jak byłam mała roweru nie znosiłam. Nie chciałam się go uczyć, ale musiałam pod groźbą pasa. Za to jeżeli poszłam na długi spacer sama w miejsca, które uwielbiałam dostawałam wyjaśnienie, że tam w świecie ktoś mnie wciągnie w krzaki (zboczeniec konkretnie) i po krótkim wykładzie dostawałam lanie. Oczywiście na chodzenie ze mną w te wszystkie miejsca nikt nie miał czasu więc byłam w pełni uzależniona. Tego co lubię nie mam prawa robić sama bo stanie mi się coś złego. Nie powinnam chodzić sama z podobnych powodów.



A wszystko zaczęło się od dyskusji o wychowaniu dzieci, wczoraj w biurze. Widać poszło jak lawina.

pociag – nic dodać nic ująć


Numer pierwszy był klasyczny – chcę się dostać ze stacji oddalonej o 1 przystanek do Socho. Więc czekam na WKD na peronach. Podjeżdżają różne pociągi. Za krótkie, dalekobieżne, nie takie, nie WKD-ki, wjeżdżają na zły peron. Wreszcie wsiadam do WKD i jadę,…przez las…Ja pierdolę! Lasu nie ma w Sochaczewie, ale spoko – jedziemy przez Kampinos. A jak wygląda Kampinos na wiosnę? Mokro. Na torach stoi woda. I coraz mniej gruntu, a coraz więcej tej wody. Zaczęłam się zastanawiać czy pociąg nie zaleje się i nie zatrzyma. Wtedy sen się urwał.

We śnie pocienianiem nie da się jechać z punktu a do punktu b z nadzieją, że się minie punkt C, który powinien być po drodze. Zwracam uwagę, że pociąg jedzie przez las. A las jest zły – bo ma krzaki i jest daleko – w lesie siedzą wilki, czarownice, poczwary różnorakie i przede wszystkim zboczeńcy. W lesie może być tylko myśliwy, a dziewczyny zjadane są przez wilki albo się gubią. Oczywiście las jest mi reklamowany jako super miejsce i kontakt z przyrodą, ale rozważany jest tylko w towarzystwie rodziców czy męża leśniczego. Poza tym w lesie są pająki na wysokości twarzy i się gubię. To trochę jak rower – ambiwalentne dość takie. Z serii musisz – ale nie wolno.

Do tego woda go podmywa. Pociąg w „Spirited away” jeździł w wodzie. Nieświadomości konkretniej. Mam wrażenie, że czuję się spirited away. Zdarzyło się coś co świadomość przełknęła, bo już raz to przerabiała, ale głębiej jak u kaczuszki nóżki pracują.

każdy kawałek wzięty z życia, ale razem tworzą coś czego nie ogarniam


To lecimy ze środkowym ładnie, a raczej nieładnie nawiązującym do poprzednich.

Jedziemy do lasu – oczywiście z rodzicami, samochodem, jest ciepło i słonko świeci. Po drodze mijamy geparda, co jak wiadomo jest naturalne w Polsce i sarenki nam drogę przechodzą. I jest git. Sielanka normalnie.

Póki nie dojeżdżamy do kolegi taty – myśliwego, na jakiejś wsi. Kolega najpierw pokazuje mi kotkę z kociakiem – a potem mówi, że no tak ładna, ale pogryzła jego córkę.

Potem jesteśmy w lesie, leżą poprzewracane drzewa i chyba jest jesień. Ojciec woła nas  na miejsce wypadku. Widzę poprzewracane drzewa, a pomiędzy nimi coś co wygląda jak wychudzony niczym szkielet czarny wielki pies. Pomyślałam o afganie, ale okazuje się, że to nie pies, bo ma też skrzydła i dziób. Ma to EUFEMIZM! Skrzydła to pozbawione skóry kawałki rozkładającego się mięsa. Widzę kości. Pióra wypadają. Całe ciało się rozkłada, jakby było martwe od dawna. Ciekną z niego różne rzeczy, a wtedy ptak podnosi głowę, bez oczu, z czaszką wyglądającą z pod zgniłej skóry i patrzy na nas. Ma ostry długi dziób jak czapla, która stoi wypchana w domu na szafie. Nie jestem pewna czy on cierpi, żeby cierpieć trzeba mieć mózg, a jego mózg już chyba zgnił. Ale cały czas żyje i to jest złe. Dlatego to był „wypadek” tak się naturalnie nie umiera. Mamy ze sobą psa myśliwskiego – pies przegryza mu szyję z chrupnięciem, a potem ojciec ukręca ptakowi głowę. Przez chwilę obawiałam, się, że ukręci psu, bo był blisko.

Potem odwiedzamy innego kolegi ojca. Do jego domu wchodzi się jak do obory u ciotki na wsi. Korytarze są ciemne, wąskie i nie wykończone. Stoi na nich masa gratów i trzeba uważać, żeby się nie potknąć. Wreszcie trzeba przejść przez korytarz zalany wodą z krwią.

A wtedy okazuje się, że zostajemy u tego kolegi na noc. Rano następnego dnia jestem wściekła, bo mama chce zostać na resztę weekendu. A ja chcę do domu. Mieliśmy jechać na wycieczkę nie na weekend – czuję się oszukana. Oczywiście oni tego nie rozumieją. Wrzeszczę, że chcę do domu, bo mam dość ptaków zombie, krwi na podłodze, zalań i lasu. Poza tym muszę się uczyć do egzaminu PMP. Na to mama, że ona przecież może mi pomóc. Tylko jej muszę powiedzieć. Bo tu są książki o leśnictwie i ono na pewno  zawiera elementy PMP.  Tłumaczę jej, że stanowczo nie. Że pytania na egzaminie będą wymagały powtarzania zdań z książki, ale nie dociera.

Postanawiam iść sama do domu, ale kolega ojca mówi, że to 1000 km w środku lasu i mogę sobie iść, powodzenia. Czuję się uwięziona.

piątek, 2 marca 2012

histeria


Nie pamiętam wiele, ale pamiętam nogi – a konkretnie stopy, miałam zamiar boso i na piechotę przejść z Niemiec do Polski.

A J. wstała z łóżka i oświadczyła, że nie czuje lewej nogi. A ja pomyślałam, że to na pewno histeria, ale nie byłam pewna jak jej powiedzieć.

Poza tym śniło mi się żarcie. Byłam chyba w restauracji i zamawiałam jedzenie.

czwartek, 1 marca 2012

„nie wyspałam się bo była apokalipsa zombie”


Była sobie szkoła. W tej szkole stał gołębnik lub budka meteo. Coś w rodzaju pudła na słupie. Poszliśmy do tego pudła, ale z nami poszedł jakiś nauczyciel. Zajrzał do środka i zobaczywszy podejrzaną kupkę przedmiotów w tym kości i płytkę CD poruszył ją. Kość wypadła na trawę i pękła. A to było naprawdę niefortunne wydarzenie, bo kość należała do kota i strzegła całości. A za karę przyszły dwa zombiaki (wyglądające raczej jak miniony z mojej gry – znaczy nie humanoidalne tylko jakby ktoś wrzucił normalne zobmie w maszynkę do mięsa i efekt uformował w ludzika bez głowy) żeby nauczyciela zeżreć. Stojąc na drabinie koło pudła, kazałam sobie podać pękniętą kość, ułożyłam ją na płycie, ale zobmie sobie nie poszły. Więc powiedziałam grobowym głosem do nauczyciela „a teraz uciekaj, bo zjadłeś kota generała McArthura” – w sensie, że potłukł kość. Facet w długą, a miniony za nim w świat. Oczywiście, że go dopadły ale pogryzły też ludzi i zaczęła się zombie apokalipsa.

Potem bez szczegółów, bo ich nie zapamiętałam – grunt, że była ciemność , panika na ulicach, puste samochody, ogólne gryzienie, świadomość tego, że nie ma co się przebijać przez miasto do rodziny, bo oni już są zombie i niemożność wyjścia za drzwi w obawie przed zombifikacją. W ogóle strach było podejść do kogokolwiek na ulicy, bo mógł być zombie. Jednak na wsi trafiłam na dziewczynkę, na oko 15-16 lat i jej rodziców, którzy nie przejmowali się zombifikacją, tańczyła sobie w ogródku najwyraźniej zadowolona. Co dowodzi, że obszary gorzej zaludnione mają niższy współczynnik zombizmu niż aglomeracje.

To dziewczyna, a może jej rodzice (podejrzanie przypominający z wyglądu Adamsów) poradzili nam, żeby kość zakopać, co też zrobiliśmy i apokalipsa zombie się skończyła, a wszyscy ludzie wrócili do swojej normalnej formy.


Była apokalipsa zombie, ale jakoś tak tydzień czy dwa po odpaleniu. Samochody uprzątnięto z ulicy, ocalali starają się jakoś sobie radzić, mięsa w sklepach brakuje, a zombiaki zbiły się w armię i szykują do wojny. W oczekiwaniu na ostateczne uderzenie planowaliśmy się zamknąć w twierdzy, ale stwierdziłam, że globalnego ducha lepiej oddaje Manhattan, gdzie w wieżowcu łatwiej będzie wytłuc zarazę. A muszę przyznać, że różnorodna była, wcale nie jednego rodzaju szare i kiwające się ludki z zielonymi zębami.

W tym celu przenieśliśmy się na Manhattan – ja i jakiś nastolatek. On musiał koniecznie coś zabrać ze swojego mieszkania  w mrówkowcu. O dziwo blok chociaż podniszczony nadal był zamieszkały. W mieszkaniu czułam się nieco niepewnie – wiadomo zamknięta przestrzeń,  a ja żadnej broni na zombie. Poprosiłam go żeby przynajmniej ustawił odkurzacz w tryb burzenia, bo ja nie umiałam sama. A z gołymi łapami na zombie nie ma sensu, bo gryzą. Spotkaliśmy jego matkę, która nie chciała go wypuścić ale obiecałam jej, że oddamy jej potomka i się zgodziła.

Potem mijaliśmy publiczny kibel, zajrzeliśmy bo dobiegały z niego wrzaski. Ja patrzę, a tam macho w podkoszulku zapakował blond dziunię do kosza na pranie i gdzieś wiezie. No to spuściłam mu solidny wpierdol (nie używając trybu burzenia w odkurzaczu), a kiedy pojawił się policjant, ja z rozsądku, a gość ze wstydu, zeznaliśmy, że sam się potknął.

Potem mijaliśmy mieszkanie, gdzie nie było drzwi, ale szmata zawieszona zamiast nich, a ojciec chodził w powyciąganym szlafroku. Syn go przekonywał,  że przecież nie muszą jeść ciągle tego samego, bo są już specjalne mieszanki, które zstępują mięso, ale ojciec się nie dawał przekonać. Wtedy kot -szary i pręgowany i gruby jak beka – który okazał się być towarzyszącym mi dzieciakiem, zawlókł i położył im na wannie kawałek takiego mięsa. A wtedy ojciec, który już był głodny zmienił zdanie. Gorzej, że kota zobaczyła masa psów i wszystkie za nim pognały. Ledwo co uciekł. Na szczęście banda jamników zobaczyła sklep mięsny i tam pobiegła.

Potem była scena w domku na wsi jak rodzice i dziadkowie tańczyli walca, bo wtedy zombie zaglądające przez okno ich nie atakowały. Zastanawiałam się kiedy się zmęczą.

Potem był gość, który chodził z martwym niemowlakiem w wózku, a na dziecku były ślady zębów bo je zagryzł.