Strony

sobota, 31 sierpnia 2013

wielbłąd

We śnie robiłam birmańską zupę i gadałam z wielkim, włochatym, dwugarbnym wielbłądem. Zapytał mnie czy już pracowałam z wielbłądami, powiedziałam, że owszem - z jednym. Ucieszył się i dał  mi błogosławieństwo na pracę z wielbłądami, dzięki czemu wielbłądy będą mnie teraz uwielbiać.

Wisła

Po zajęciach dziewczyny stwierdziły, że mają głęboką potrzebę skoczenia nad Wisłę i rytualnego spalenia jakiś pozostałości po czymś. Nie podobał im się pomysł, że chcę skoczyć do domu po spodnie, bo w pidżamie nie będę jechać nad wodę. Co gorsza spodnie wzięłam takie znienawidzone z dzieciństwa, grube, gryzące, krępujące ruchy i do tego w kratę. Ostania ich rola w moim śnie to koszmar, w którym hamują mi ruchy i nie mogę uciekać. Jednym słowem, spodnie grozy.
Wzięłyśmy trochę drewna z komórki na ognisko, a ja zapytałam taty, czy może mi powiedzieć gdzie ostatnio biwakował nad rzeką. Oczywiście zamiast powiedzieć, uparł się nas podwieźć. Dziewczyny nie były zadowolone. Przepraszałam jak mogłam.
W dodatku do samochodu (nie wiem jak) wsiadła jeszcze mama, obowiązkowo na przód i dziadek, z nami do tyłu. Mama cytowała jakieś przysłowie "zaraz to dziad naraz, a trzy jadą głąbami", co we śnie robiło sens, ale równie dobrze robiło obciach. Dziadek nie mógł znaleźć pasa, a wreszcie przypięłam go jednym pasem z koleżanką. Jak na babski wieczór nad rzeką, to nie był dobry pomysł, żeby zabierać rodzinę.

czwartek, 29 sierpnia 2013

najbardziej dziwią mnie druty

Dziś motywów było kilka.

Raz- ktoś niezgrabny wypuścił mi koty na klatkę, w dodatku okna były otwarte. Na szczęście byłam na tyle przytomna, że zanim pobiegłam za kotami, kazałam dwóm osobom zamknąć te okna i nic się nie stało. Koty zostały przemocą zmuszone do powrotu. Co ciekawe miałam dwa koty ale oba były rude, plus jeden z nich był kociakiem. Przy okazji łapania okazało się, że na górze mieszkają dwa zupełnie dzikie kociaki i mignął mi też tłusty brytyjski kot. Brytyjski ponieważ jego sierść miała kolory i wzór flagi, a nie dlatego, że był niebieski.

Potem - Rozwoziłam sobie spokojnie po biurze papiery do podpisania (kamienne tablice), kiedy wpadła Zenka i kazała mi niczego nie dotykać, przestać i w ogóle zaczęła panikować, że katastrofa i ona już tu nie pracuje jako księgowa (jakby kiedykolwiek pracowała). Wyszło na jaw,że dupa z niej była nie księgowa, nie zapisywała połowy zakupów i właśnie to kontrola odkryła. Co ciekawsze, o tym i tak wiedziało całe biuro, a i tak wszyscy byli zdziwieni, że wpadła na tym.

Na końcu znajomy zaprosił mnie do labu na ostatnim piętrze na wódkę. Lab poznałam, albowiem już kiedyś tam chlałam z nieżyjącym obecnie profesorem. Lab był super tajny i moja karta magnetyczna oczywiście tam nie działała. Kolega dopytywał się jak weszłam ostatnim razem, ja mówiłam, że nieboszczyk mnie wpuścił, ale nie miałam jego zeznań na potwierdzenie tej teorii, bo jak większość nieboszczyków był martwy. Lab wyglądał dość obskurnie i wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam się, co oni tu właściwie badają. Akurat zdaje się chlaliśmy bimber. Pokazał mi wyciągniętą  z szafki tackę z pokrojonymi na plasterki fasolkami, były pełne rakowatych przerostów. Okazało się, że jedzenie takich fasolek jest zabójcze. Potem poszłam do domu, ale nie wiem czemu wyszłam z czołem pełnym drutu. To znaczy przez całą wizytę w labie jako środek bezpieczeństwa miałam poprzebijaną drucikami (nie tak znowu cienkimi) skórę na czole. Kiedy wyszłam dopiero poczułam, że jest mi niewygodnie i jeden z nich wyjęłam, ale pomyślałam, że resztę wyjmę w domu, bo będę widzieć w lustrze, co robię.

Pamiętam też, że na początku snu głos powiedział mi, że jak będę drażnić ukryte między ludźmi istoty opowiadając im o źle, żeby się wkurzyły i ujawniły (bo były bardzo empatyczne) to dostanę karę.

środa, 28 sierpnia 2013

krakowski słoik

Szłam przez peron na stacji kolejowej, udając Krakowiankę wracającą ze słoikami do domu. Irytowało mnie nieco, że jestem we śnie krakowskim słoikiem ale musiałam udawać, chociaż nie wiem z jakiego powodu. Co ciekawe, wzdłuż peronu stały okrągłe betonowe postumenty, takie walce, a na każdym walcu stała policyjna furgonetka. Ot tak, na wypadek zamieszek. W dodatku na niektórych walcach stały tylko podwozia, bo jak się okazało, w przypadku konieczności użycia tych samochodów, przybiegali policjanci i szybciutko składali te samochody w całość.

wtorek, 27 sierpnia 2013

bicie dzieci

Dziś śniłam małego chłopca, który przyniósł w naczyniu wodę do podlania kwiatów. Ojciec go zobaczył, a ponieważ był sadystą postanowił go za to skatować, że niby za karę za przyniesienie wody. Mały miał na tyle przytomności umysłu, żeby zapytać czy może nawet odstawić tę wodę, a potem zgłosi się na bicie. Najważniejszym dowodem w sprawie o katowanie dziecka okazał się być wykopany w lesie dół, w którym ojciec go bił. Dzieciak miał takie sine ślady na plecach, że nie było widać normalnego koloru w ogóle. Dlatego odebraliśmy ojcu prawa rodzicielskie i zmieniliśmy jego żonie zamki w drzwiach i założyliśmy dodatkowe szklane drzwi, żeby nie mógł wejść do domu.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Flaming lilies

Byłam sobie ludkiem w utopijnym systemie, w którym wszyscy byli normalni i szczęśliwi, bo jakby nie byli to by się dopiero porobiło. Niestety wyłamałam się nieco, a właściwie wyłamałem, bo we śnie byłam niskim, grubawym facetem z wąsami i w szelkach.
Zaczęło się od tego, że zrobiłem ciastka, z jakiegoś jadalnego materiału i moja żona zaprezentowała je królowej. Ciastka wyglądały naprawę apetycznie i królowa miała zgadnąć, które to jest ciastko z chili. No i zgadła i zjadła. Tylko, że zapanowało ogólne zamieszanie i szok, bo ciastka miały być atrapami, a tu okazały się prawdziwe. W dodatku królowa domagała się, żeby jej powiedzieć jak się nazywa to co zjadła, a moja żona wpadłszy w panikę powiedziała, że ciastka nazywają się Fred, ale mojego imienia nie zdradzi, bo ja się nie chcę ludziom kojarzyć z ciastkami, bo chcę się kojarzyć tylko z brudem. W sensie - brudem jak proch marny i inne takie nic nie warte.
No nic jakoś to było, pomimo mojego skandalicznego zachowania i wybicia się ponad przeciętność, tajne służby jakoś nie zareagowały.
Niestety jak to zwykle bywa rewolucyjny duch ma zwyczaj się rozkręcać, jeżeli raz się go uwolni i tak też było w moim przypadku. Przygotowałam i postawiłam koło stacji kolejowej tablicę informacyjną. Nie żeby jakąś z "Precz" albo "Jestem przeciw", po prostu jakaś informacja, neutralna zupełnie. Ale to było nie do pomyślenia, żeby obywatel takie rzeczy wyrabiał więc musiałam się schować w damskim kiblu, żeby rozwścieczony tłum mnie nie zlinczował. O dziwo nie byli aż tak wściekli, żeby wyciągać mnie z kibla, a mnie wojsko ewakuowało tylnym wyjściem na plażę gdzie zakamuflowano mnie między wesoło rozrabiającymi szkrabami zakopującymi w piasku dziadka.
Wreszcie przewieziono mnie z całą moją grupą edukacyjną/klasą do kopalni, gdzie wagoniki dowiozły nas na miejsce wzrostu larw. Larwy wyglądały jak surowe macki zdechłej ośmiornicy, ale okazało się, że można na nich latać jak na powietrznych ścigaczach z gwiezdnych wojen. Wyglądało to dość dziwacznie ale latało się błyskawicznie. Larwy należały do gatunku roślin (o dziwo) nazywanych "flaming lilies" i ewidentnie wojsku zależało na ich wykorzystaniu, nawet jeżeli przypominały mackowate latające penisy.  Ot, wojsko tak ma. Tylko, że larwy nie wykluwały się, jeżeli im się nie pomogło. A pomóc mogli tylko buntownicy z charakterem tacy jak ja, zwykłe szczęśliwe szaraczki nie miały szans. Właśnie po to mnie ściągnęli, żebym zdobyła dla nich te flaming lilies.

niedziela, 25 sierpnia 2013

wybory życiowe

Pamiętam, że powiedziałam coś złośliwego babci, a potem wypomniano mi to na sądzie ostatecznym. Głos powiedział mi, że teraz zobaczę jak by było, gdybym nie mówiła tych złośliwych rzeczy ludziom. Na przykład pokazano mi wujka, który bez mojej złośliwości zostałby słynnym bejsbolistą. Widziałam go na stadionie, ze złotym pucharem w rękach, wśród wiwatującego tłumu. Tego mu zaoszczędziłam, mówiąc mu złośliwość.
Tylko, że był jeden haczyk. Wujek w świecie ze złośliwością wyjechał do dżungli, gdzie odkrył kopułę prowadzącą do innego świata, tego, w którym ludzie pojawiają się po śmierci. I udało mu się odnaleźć drogę pod tę kopułę, dzięki czemu rozwiązał największą tajemnicę ludzkości. I jak dla mnie to było o wiele wspanialsze od bycia sławnym zwycięzcą ze złotym pucharem.

srebrna gwiazda

No więc szef dostał medal, srebrną gwiazdę dla mistrza. Super rzecz, pewnie dlatego zajebał ją Kim i zwiał z nią do Korei. Dlatego po cichu, chociaż przyznaję, że czołgiem wteleportowałam się mu do biura i ukradłam,a właściwie odzyskałam medal. Było ich tam więcej, ale mi zależało na zabraniu tego jednego. Kiedy już zabrałam i zamierzałam znikać okazało się, że mój czołg zmienił się w wózek dziecięcy. Na szczęście udało mi się w nim usiąść i znów stał się czołgiem.  Wróciłam bezpiecznie, ale okazało się, że Kim to mściwa bestia i rzucił na mnie klątwę. Klątwa bazowała na roślinie, jakiejś takiej  baldaszkowatej, robiłam z nią różne rzeczy, włącznie z wysłaniem badziewia na słońce, ale ona odrastała za każdym razem. Wreszcie doszłam do wniosku, że muszę ją przyjąć na klatę i zasymilować, bo inaczej jej nie zlikwiduję.

piątek, 23 sierpnia 2013

wiochy i wilkołaki

Środek angielskiej wiochy, prawie jak z "Hot Fuzz". Mały pub z oknami z małych, kwadratowych  i pamiętających lepsze czasy szybek, ciasny i nieco ciemnawy. I w tym właśnie pubie dziennikarka oświadcza, że ona wszystko opowie, a wieśniacy na to, że po ich trupie, i że się nie wydostanie ze wsi nawet, nie wspominając o dotarciu do kogokolwiek z tym info. To jakie to było info mi umknęło, widać nie było to coś ważnego.
W każdym razie wsiadła w swój kabriolet i wyjechała z wiochy, tylko jakoś tak podejrzanie wolno, jakby hamowało ja powietrze. Chociaż nikt jej gonił, ale coś ewidentnie było nie tak. Wreszcie dotarła do mojego domu i weszła do pokoju, w którym odbywało się przyjęcie.
Na przyjęciu był obecny mieszkaniec owej wiochy i od razu zauważyłam, że aż mu się oczy świecą, żeby ją przechwycić i nie dać jej nic mi powiedzieć. Niestety mogła mówić tylko do mnie, a to dlatego, że tylko ja ja widziałam. Generalnie to dlatego, że była duchem, bo faktycznie ją ci wieśniacy zabili.
Żeby uniknąć ingerencji tego pana, z miejsca się wydarłam "Niech nikt się  nie rusza, ty też zostań na swoim miejscu!" - podziałało. Nikt się nie ruszył. Następnie wyprosiłam laskę do pokoju obok żeby z nią pogadać i opracowałyśmy plan.
Plan zrealizowałyśmy w ten sposób, że w przebraniu dwóch grubych gimnazjalistów wróciłyśmy do wiochy. Taszczyłyśmy złoty puchar, za Warszawskie zawody w łowieniu wilkołaków. Tępi chłopi nie chcieli nam wierzyć, że takie wyniki w ogóle można mieć, ale wyśmiałyśmy ich, że u nas w Warszawie to nie takie wilkołaki się ubijało i nas wpuścili.

sobota, 17 sierpnia 2013

dziary

Jesteśmy w Warszawie, na wakacjach. Czasem jestem narratorem czasem osobą biorącą udział, ale nie jestem najważniejsza w tym śnie.

Głównymi postaciami są syn i jego ojciec, no i wąż.

  • Syn jest odpowiedzialnym facetem po trzydziestce, chodzi do biura i nosi garniaki, co jest rozczarowaniem dla jego ojca.
  • Ojciec jest podstarzałym, wydzierganym luzakiem, niespecjalnie zadowolonym z syna.
  • Wąż przebywa w kieszeni, ale bynajmniej nie jest metaforą, ale prawdziwym, niewielkim zygzakowatym i jak się okazuje jadowitym zwierzęciem, które ze znanych sobie przyczyn nie kąsa swojego pana. Należy do ojca.
W pewien ciepły dzień, w dodatku w jakieś święto obaj panowie mają już właśnie wsiąść do kabrioletu i wrócić do domu, kiedy wzrok młodszego pada na jakieś drzwi w oszklonym budynku obok i syn oświadcza, że skoczy jeszcze coś kupić. Moje protesty (przez chwile byłam ojcem), że dziś wszystko zamknięte zignorował i poszedł. O dziwo było otwarte i zniknął w drzwiach.

 Zniknął to dobre określenie, bo przez cały dzień się nie pokazał. Nie było wiadomo, co to za sklep jest, do którego wszedł, ani po co. Nie odzywał się i nie dawał znaku życia. U ojca pojawił się następnego dnia rano - cały wydziergany. Jak się okazało, chciał się upodobnić do staruszka, pokazać mu, że też potrafi zaszaleć. No i faktycznie zaszalał, biorąc pod uwagę ilość wzoru, od geometrycznych małych skaryfikacji na stopach, przez pełne wypełnienie na łydkach, spirale i kropki w spirale na reszcie ciała (stanowczo tribal) to musiało nieźle napierdalać, z przeproszeniem czytelnika. Ojcu oko zbielało, mi oko zbielało i co najważniejsze wąż doznał szoku. Kiedy ojciec podniósł jak zwykle swojego węża z szuflady, gdzie spał ów gad, wąż w szoku użarł go i w wyniku tego użarcia ojciec  jak się okazało umarł.

Potem była jakaś przerwa w  akcji, której nie chwytałam, w której jechałam przez odzieżową ikeę, na wózku inwalidzkim, po szkolnym korytarzu, aż zobaczyłam wychodzącą raczkującą córkę i już całkiem mobilnego syna koleżanki, zaparkowałam wózek pod drzwiami, a jej mąż pokazywał mi jak zmontować ze szkolnej kolekcji kamieni model statku kosmicznego w wierzy. Zapewniłam , że już na to wpadłam i to pomimo tego, że komin przebija dach.

Wreszcie okazało się, że wskutek jakiegoś nokautu moje ciało (kobiety) się nieco nie nadaje chwilowo i lekarze pożyczyli mi  męskie ciało, właśnie od tego syna (na jakiś czas). Więc po pierwsze napierdalały mnie świeże dziary i matka musiała mnie od stóp do głów smarować alantanem, po drugie łaziłam po mieście czując, że jestem facetem, co było niezwykłe, a po trzecie stwierdziłam, że zajebiste dziary, naprawdę i też tak chcę.

W dodatku spotkałam Jareckiego pod budką z kioskiem przerobionym na szwalnię i ekran telewizyjny i sprzedałam mu całą historię ku jego zdziwieniu. Ku mojemu zdziwieniu nie mówił, że nie mam racji (pewnie dlatego, że byłam facetem).

piątek, 16 sierpnia 2013

niewidzialna siła

Zgubiłam bagaż, to znaczy nie jestem pewna jak to możliwe, ale wiedziałam, że leży tu na stacji, a jednocześnie usiłowałam go szukać w pociągu. Niestety pociąg odjechał, a mój bagaż został gdzie leżał. Na szczęście nie spanikowałam, ale wysiadłam na następnej stacji, wsiadłam w pociąg powrotny i już niedługo siedziałam na swoich walizkach, z których o dziwo nie zniknął nawet portfel, chociaż leżały tu długo.
Dość długo, żeby jedzenie w nich się nadpsuło. Ser żółty wyglądał na zasuszony ale jadalny, ale papryka i pomidory były zwiędłe. Odradzono mi jedzenie ich.
W każdym razie byłam daleko od domu i mogłam sobie pozwiedzać, niestety nadeszła burza. Chociaż trudno to nazwać burzą. Niebo było niebieskie, ani jednej chmurki, zero grzmotów, słońce nawala, aż tu nagle pojawia się poryw wiatru i zrywa dach z jakiegoś domku. Z co najmniej trzech tak zerwało ich dachówkowe i blaszane daszki. Myślałam, że mój dom się ostoi, ale wiatr dmuchnął, papa się na dachu nadęła, a po chwili cała część, która kiedyś służyła za ciemnię oderwała się i uniosła.
To co we śnie najbardziej było odczuwalne to ta niewidzialna siła wiatru, która nadymała dachy i odrywała je od domów.

czwartek, 15 sierpnia 2013

kur Warszawa nie hoduje, ani kotów jeżeli już

Ktoś zdecydował się wykupić mi kurs medytacji. Prowadziła go jakaś egzaltowana laska, wiązało się to z machaniem rękoma, siadaniem na poduchach i ogólnie z uduchowioną atmosferą, która oczywiście momentalnie zaczęła mi działaś na nerwy. Urwałam się więc z kursu i wróciłam do Warszawy. W centrum napatoczyłam się na laskę, która w podskokach, rozkosznie uśmiechnięta, z miną idiotki biegała dookoła stojącego na światłach tramwaju "bawiąc" się z małym kotkiem. Kot znaczy się spierdalał pod tramwajem na drugą stronę, a ona za nim. I od nowa, on uciekał a ona za nim. 
Opierdzieliłam kretynkę, że nie może gonić kota pod tramwaj, bo to prosta droga do katastrofy. Przy okazji wyszło na jaw, że laska pracuje dla firmy marketingowej, która wynajęła bandę kotów od Pruszkowskiego Domu Tymczasowego, na parę dni. Po czym wypuściła te koty w centrum żeby sobie biegały i tworzyły rozkoszną atmosferę podczas kursu medytacji. Zaznaczam, że koty były wymagające opieki, czasami specjalnego karmienia, a ta kretynka puściła je luzem w centrum miasta. Żeby sobie biegały. Zastanawiałam się czy ich nie łapać, ale nie za bardzo wiedziałam jak. Kretynka zeznała, że autorem tego pomysłu był jej sąsiad. Wygląda na to, że uważała iż się ucieszę, że wszędzie dookoła kotki biegają. Obudziłam się tak wściekła, że jeszcze przeklinałam kiedy już otworzyłam oczy.

wild wild west

Sceneria - dziki zachód, małe miasteczko, drewniane domy, biedni mieszkańcy i obowiązkowo dręczący ich bandyci.

Ja oczywiście nie mogłam się nie wtrącić więc przegoniłam bandytów, a konkretnie nagadałam im tak, że uciekli. Jeden nawet, na czas mojego awanturowania się, zakopał się w piachu. Kiedy skończyłam, odkopał się i zwiał do swojej kopalni (albowiem był to herszt zbójów i miał własną kopalnię).

Gdzieś po drodze zauważyłam niewysoką i pulchną panienkę, zdaje się grała pielęgniarkę, w którymś z seriali o lekarzach. Tym razem była rewolwerowcem i wybierała się właśnie do kopalni, ustrzelić herszta zbójów. Zakradła się tam zanim herszt się odkopał. Ja obserwowałam całą scenę z ogródka piwnego jakiegoś saloonu.

W każdym razie, po jakimś czasie od powrotu herszta, wyszła laska, goła, owinięta w koc i upokorzona, zapłakana. Najwyraźniej zgwałcona, a herszt jeszcze za nią krzyczał "nie zapomnij się umyć, ma nie być loczków" (loczki wzięły się stąd, że w podstawówce, kiedy to człowiek odkrywał istotę rozmnażania, kolega zwykł pytać nas w przypływie ciekawości, czy kobiety mają tam na dole loczki). Ergo cała scena wygląda jednoznacznie, przylazł, zgwałcił laskę, a teraz się z niej nabija.

Tak więc zawzięłam się i powiedziałam, że ja tak tego nie zostawię. Obmyśliłam plan. W przebraniu mężczyzny, zbliżę się do dziada i go zabiję. Parę dni obcinałam włosy na głowie i zapuszczałam na nogach. Wreszcie wyszłam z takimi włochatymi nogami na miasto, czując się naprawdę dziwacznie, a jednocześnie szczęśliwa, że raz mogę poświecić bezkarnie włochatymi girami. Ktoś coś do mnie zagadał kiedy tak sobie jechałam na taczce przez miasto, że niby jako facet powinnam machać łopatą, ale odcięłam się, że nie jestem rolnikiem jakimś. 
Wreszcie zajechaliśmy pod burdel.  Żeby wejść, ja i jakiś mój kolega musieliśmy udowadniać iż posiadamy męską krzepę i przenosiliśmy betonowe kule. On dwie mniejsze, a ja jedna większą. Udało się. Dostaliśmy się do burdelu, namierzyliśmy zbója i weszliśmy z nim w układ, że pojedziemy do Stonehenge kopać  złoto. Na miejscu miałam opłaconych ludzi, którzy rzucali styropianowymi bryłami pomalowanymi na złoto, krzycząc, że właśnie odkryli samorodek.

Niestety po jakimś czasie ludziom się znudziło i postanowili ogłosić bunt, więc uznałam, że już czas skończyć plan i gościa zabić. Wtedy właśnie okazało się, że on cały czas był niewinny, bo laskę zgwałcił w kopalni bosman. Tyle czasu zmarnowałam....

wtorek, 13 sierpnia 2013

Niemcy

Dziś we śnie odziedziczyłam dom po babci. Dom stał na miejscu domu Biernackich, ale był inaczej zbudowany i nie ukrywajmy, ładniejszy. Odziedziczyłam go z cała zawartością i sortowaliśmy z rodzicami rzeczy. Generalnie było tego sporo, w tym stare książki. Jedna z nich traktowała o drugiej wojnie światowej i znalazłam w niej ważne informacje. Między innymi obrazek przedstawiający niemieckiego żołnierza, w pokoju dziecięcym, wsadzającego łapę pod sukienkę jakiejś dziewczynce i obcych w niemieckich mundurach, z bronią i bagnetami. Okazało się bowiem, że wojnę wywołali nie Niemcy ale kosmici udający ludzi.
Z domu zapamiętałam też, że tylny wyjście wychodziło na pole, pośrodku którego stały zabudowania gospodarskie. Do tego drzwi były bardzo zniszczone i z cienkiego drewna. Zastanawiałam się jak tam mam spać, jeżeli w każdej chwili można się włamać.

Potem kupowałam papużki faliste po 5 PLN. Zamierzałam kupić trzy, bo tylko tyle zostało ich w sklepie. Sprzedawca właśnie pokazywał mi 10-litrową klatkę, a ja miałam zaprotestować, że to za mało, kiedy interweniował budzik.

niedziela, 11 sierpnia 2013

wojna z Japonią

Stałam nad jakimś gościem, leżącym w okopie, na granicy z Japonią i pytałam go, czy naprawdę byłby w stanie zacząć tę wojnę, odpalić te rakiety i zgotować straszliwy los tylu ludziom.

armia czerwona

Śniło mi się, że znienacka szefowa zdecydowała mi się powiedzieć, że mnie wyrzuca z pracy. Co dziwniejsze, było to już po tym jak dostałam podwyżkę. Zatrudniłam się za mniejszą kasę w magazynach przy lotnisku i od razu narobiłam tam kłopotów. Pomimo ostrzeżeń szefowej, że mam jedzenie trzymać w kuchni, przyniosłam je do magazynu i oczywiście wskutek tego reaktor się stopił i powstała katastrofa nuklearna. Na szczęście na czas pojawiły się duchy armii czerwonej, żeby posprzątać ten nuklearny bałagan.

niemożność

Zapamiętałam wizytę w centrum handlowym  Mokotów, z moją kuzynką Justyną. Po wyjściu chciałam ją o coś zapytać, ale ona dała gazu w swoim maluchu i odjechała zanim dokończyła odpowiedź. Poza tym przez sen przewijał się zajebiście tańczący człowiek. Cokolwiek nie robił, tańczył, a ludzie wiedzieli, że jest naprawdę super tancerzem. Dalego kiedy wreszcie wyszedł na scenę, zaczęli klaskać i dopingować go. I właśnie wtedy dostał ataku tremy, znieruchomiał i nie mógł zacząć tańczyć.

środa, 7 sierpnia 2013

metro

Na moście stał psychopatyczny przestępca, którego od dawna ganialiśmy i wygłaszał górnolotny monolog. Co ciekawe przestępca okazał się policjantem, o imponującym obwodzie, zapewne powstałym w skutek jedzenia pączków. W zasadzie wyglądał niczym niejaki Boczek ze świata kiepskich. Nawet mundur mu się nie dopinał więc świecił gołym brzuchem. Co ciekawe w ukrywaniu przed policją pomagała mu jego matka.

Przez chwilę wyglądało to jakby zamierzał skakać, ale okazało się, ze jednak za nim nie znajduje się barierka ale schody i zamiast skoczyć zwyczajnie zwiał.
Pognaliśmy za nim do metra, ale zdążył odjechać ostatnim wagonikiem, tuż przed naszymi nosami. Co więcej metro się zamknęło, światła zgasły i zaczęła się noc. Poszwędaliśmy się po podziemiach i wpadliśmy na niesamowicie genialny pomysł. Będąc pod peronem, w kanale, raz na jakiś czas mijaliśmy górki usypane z okrągłych, żółtych biletów z numerkami. Ludzie po użyciu wywali bilety i one gromadziły się w tym kanale na dole. Nasz złoczyńca był ostatnim pasażerem więc jego numer ma najwyższą liczbę. Znając jego numer, będzie można go namierzyć i złapać. Faktycznie już po krótkim czasie udało się nam znaleźć właściwy token i starą gazetę.

wtorek, 6 sierpnia 2013

sowy



Śniło mi się, że spałam sobie w łóżku, kiedy nagle zobaczyłam, że na zagłówku (którego nie mam) siedzą sobie trzy nieduże sowy i patrzą na mnie. Wyciągnęłam rękę, żeby jednej dotknąć i poczułam ciężar na plecach (leżałam na brzuchu). Coś utrudniało mi oddychanie i ciążyło więc uznałam, że to kot i spróbowałam się poruszyć. Udało mi się i ciężar jak gdyby się rozpłynął. Obudziłam się i żadnego kota na plecach nie znalazłam.

morderca

Byłam z przyjaciółmi w mieszkaniu mordercy, w pokoju na poddaszu. Morderstwo najwyraźniej uczyniło go bogatym, bo miał tam masę rzeczy, ale jednocześnie podejrzliwym i paranoidalnym. W zasadzie wystarczyło poruszyć niewłaściwą rzecz i od razu prawda mogła wyjść na jaw. Pamiętam, że w pewnym momencie odleciały jakieś balony ujawniając morderstwo. Wiem też że gdzieś po drodze, ktoś temu mordercy groził ujawnieniem prawdy, a prawda zdaje się była taka, że zabił kobietę na leśnej drodze, w nocy i ukrył zwłoki. Ten grożący szantażysta zaminował nawet chlew i oborę mordercy, żeby mu uprzykrzyć życie, ale nie odniosłam wrażenia, żeby chodziło mu o sprawiedliwość, raczej o dokuczenie. Chlew nawiasem mówiąc wyleciał w powietrze.
Generalnie cały sen obracał się dookoła ukrywania mrocznej prawdy i tkwienia na wąskiej krawędzi pomiędzy dostatnim życiem, dzięki występkowi, a popadnięciem w ruinę i nieszczęście jeżeli się ten postępek wyda.

niedziela, 4 sierpnia 2013

dotarlam

Hahahahha….wreszcie dotarłam. Nigdy wcześniej mi się nie udało. Zawsze utykałam gdzieś po drodze ale tym razem dotarłam. Do Ameryki oczywiście.
A było to tak. Nie wiedzieć czemu musiałam uciekać z kraju, pod pozorem szkolenia z pracy właśnie w Stanach.  Oczywiście żądna wrażeń ale geograficznie niedokształcona podświadomość wysłała mnie do Stanów przez Moskwę. A Moskwa wymagała jakiejś koszmarnej liczby dokumentów, z czego trzech najważniejszych, za którymi stało się godzinami, bo w ambasadzie tylko trzy panie miały kalkulator i umiały te dokumenty wypełnić. Dwa zdobyłam od razu, a o trzeci zamierzałam żebrać, bo trzeba było czekać do jutra, a jutro to ja już miałam lot.

Rodzina przy pakowaniu niewiele pomogła, głównie kręcili się pod nogami i nie umieli znaleźć tego co potrzebowałam. W ostatniej chwili zapakowałam jakieś książki Karola Maya, bo 12 godzin w samolocie może człowieka zanudzić na śmierć. Kupiłam sok, do wypicia  na miejscu, bo do samolotu i tak by mnie z nim nie wpuścili, popanikowałam w temacie wynajmu pokoju, kiedy się leci tak na przypał bez planu. Zdecydowałam, że rodzina ma wynająć moje mieszkanie, na koszty tegoż pokoju w Ameryce. I poleciałam.

W Ameryce zaczepiłam się w jakiś gospodarstwie rolnym, miejsca owszem dużo, ale jakoś atmosfera wiejska. Po jakimś czasie przeszłam test kurczaka, znaczy wypuścili kurczaka i patrzyli czy ukradnę. Nie ukradłam.

A potem stałam na stacji i mijały nas pociągi z wielkimi oknami, przez które widziałam luksus i rozpustę, łóżka gdzie najwyraźniej odbywały się orgie i cheerleaderki w cekinowych kostiumach pijące w barze.


czwartek, 1 sierpnia 2013

nowa moda

Dziś w skutek jakiegoś szpiegowskiego filmu ludzie się tak napalili na klimaty z 007, że łazili po ulicach przebrani w mundury. Sama spotkałam na przystanku ruskiego generała, który celował do mnie z palca, o czym opowiadałam znajomym. Poza tym po ulicach krążyła cała masa kobiet w burkach albo chustach.