Strony

środa, 28 maja 2014

rogi

Dziś śniłam zabójcę w kapturze, który zeskoczył na linie z wysokiej wierzy i dźgnął jakiegoś mężczyznę w pierś nożem. Dźgniety, złapał się za serce i osunął na ziemię, ale została mu w ręku lina, która jak się okazało była przerzucona przez bloczek, a na jej drugim końcu wisiał w górze zabójca. Leżący powiedział, że teraz się zemści, bo jak umrze i puści linę to zabójca spadnie i też zginie. Ale jakoś po drodze mordercy udało się zjechać niżej, po drodze zahaczając o ramę od obrazu i poroże jelenia. Wreszcie wylądował na ziemi i jacyś napastnicy zaczęli mu się naprzykrzać. Odganiał ich tymi rogami zdjętymi ze ściany.

poniedziałek, 26 maja 2014

jelonek

W kuchni biegał sobie zapas uroczych zwierzątek do zjedzenie. W tym dwa małe jelonki, nie byłam przekonana kiedy okazało się, że tata prosi o uśmiercenie jednego, bo jelonek był mały i totalnie słodki .Ale słodycz słodyczą, a kwiatki z parapetu, jak się okazało wpierdzielał. Więc żeby uratować kwiatki postanowiłam go zabić, tak jak uczyła mnie koleżanka z pracy. Poprzez pociągniecie za głowę tak, żeby rozerwać rdzeń. Po pierwszym pociągnięciu jelonek padł, ale wciąż jeszcze się poruszał, po dwóch następnych tak samo. Panikowałam, bo nie umiałam go zabić tak żeby się nie męczył.

demony - manual

Po okolicy grasowali sataniści, znajdowaliśmy ślady ich działalności w pomieszczeniach niedaleko stacji kolejowych. Wzywali złe demony i trzeba było to ukrócić. Planowałam ukracanie poprzez wezwanie własnego demona, który będzie trzymał tamte za mordę. Ale był pewien szkopuł, nie da się wezwać demona tak po prostu, on musi opanować czyjeś ciało, zastępując jego umysł. Na szczęście miałam koleżankę, która  była tak płytka i bez charakteru, że idealnie nadawała się do tej roli, bo miała w umyśle tyle pustki, że było dużo miejsca na demona. Oczywiście koleżanka miała zniknąć w rezultacie, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.

stół

Wchodzę sobie do pokoju na poddaszu, mojego własnego, zaznaczam, a tu stół. Duży stół, rozkładany i krzywy do tego. I żeby jeden, ale kilka. Gdzie się nie obejrzę to stół. Wszędzie stoły zagracające mi pokój. Okazało się, że to nowe hobby taty, robienie stołów. Robi coraz to nowe i wstawia je na strych.

środa, 21 maja 2014

bóstwo bólu

Śniło mi się, że miałam polecieć balonem z kolegą i kogoś uratować.  Kiedy dolecieliśmy okazało się, że oprócz nas ktoś jeszcze przybył na ratunek, też balonem i to ze wsparciem. Uznałam, że to za dużo osób do ratowania i postanowiłam odlecieć niezauważenie. Dlatego trzeba było podnieść pułap o kilometr. Poprosiłam o to kolegę i faktycznie podlecieliśmy wyżej, aż miałam lęk wysokości. Przelecieliśmy przez drogę, przez którą prowadziły również marmurowe, białe, luksusowe schody. Śmieszne było to, że schody z marmuru prowadziły do dzielnicy fabrycznej. Zniżyliśmy lot i wylądowaliśmy, po czym ruszyliśmy zwiedzać miasto. Najpierw była dzielnica przemysłowo-nowoczesna, potem zwykłe miasto, potem coś jak warszawskie Stare Miasto. Mury stały się ceglane, ulice brukowane i wąskie, do tego było ciemno dość. Wreszcie zeszliśmy do jakichś podziemi i tam zobaczyłam dziewczynę idącą korytarzem. Ruszyliśmy za nią, a ona skręciła za róg, gdzie stała półka z przetworami. Chciałam ją podejrzeć, co zrobi, powie lub dokąd się uda, ale zobaczyła nas, wiec się przywitałam. Okazała się być córką właścicielki zamku, który zwiedzaliśmy. Siedzieliśmy przy barze, ona chyba była barmanką i rozmawialiśmy kiedy wpadła jej matka, niczym bomba i strzeliła mi w klatkę piersiową, po lewej stronie, jakąś strzałką czy igłą. Igła miała ok centymetra czy dwóch długości i wbiła się do polowy. Okazało się, że igła była "tagiem" i miała sprawdzić czy jestem tym kim mówię. Kolegę też tak sprawdzili.
Córka właścicielki powiedziała, że trzeba było udawać sławną kwiaciarkę, ale ja nie chciałam udawać nikogo. Matka wyjaśniła nam, że przychodzą do nich dziennikarze, którzy podają się za sławnych ludzi i w ten sposób się ich demaskuje. Igła pokazuje kim jesteś.
Powiedziałam, że nie szkodzi, kiedy ona wpadnie do mojego zamku, to zapakuję ją z miejsca do lochu. Byłam zła na nią. Nie miałam nic do ukrycia, ale takie naruszenie ciała i prywatności było dla mnie oburzające. Dane uzyskane z igły były interesujące, mnie przedstawiało zdjęcie, na którym całowałam się z jakąś dziewczyną. Potwierdzało to moją tożsamość, ale nie znałam tej dziewczyny, w dodatku zdjęcie było -i wyglądało dość artystycznie, dziewczyna (albo ja) była blondynką i na zdjęciu widziałam tylko jej włosy obcięte na pazia. Koledze wyszło coś bardziej interesującego, otóż wyszło na jaw, że uczęszczał do klubu sado-maso, gdzie spotykał się z kimś o pseudonimie "Bóstwo Bólu". Zapytany o tożsamość owego bóstwa stwierdził, że idea organizacji jest taka, że się nie wyjawia tożsamości. O dziwo, kobieta przestała pytać.

niedziela, 18 maja 2014

policja

Pracowałam na policji, ale jakoś mam wrażenie, że mój status odpowiadał statusowi jaki mam w pracy. Jestem starą częścią zespołu. W tej akcji mieliśmy udać się do centrum handlowego, jakąś podejrzaną trasą, i obserwować mafię. Na miejscu rozdzieliliśmy się, żeby nie rzucać się w oczy. W zespole ze mną była koleżanka z zespołu, za którą zresztą nie przepadam. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie mam broni i będę bezużyteczna w walce. Wróciłam więc tą sama dziwną trasą, jakimiś przesmykami, tunelami i kładkami do wierzy, w której mieściła się nasza kwatera i wyjęłam z szafki broń i telefon.  Z jakiegoś powodu wyglądał inaczej niż telefony pozostałych. Naciskałam przyciski, żeby zadzwonić do szefa, ale dodzwaniałam się do obcych osób. Chciałam powiedzieć, że musiałam zawrócić, i jeszcze, że mijałam mafię, kiedy wracałam. Mężczyźni spuszczali po pochylni jakieś kartony. Poruszały się szybko i wyglądały na ciężkie. Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce, było już po akcji, połowa ekipy w szpitalu w tym koleżanka. Szef powiedział, że ona była najgorszym nabytkiem w zespole. Wydawało mi się, że do mnie też coś ma. Powiedział, że nie może się przyczepić, ale coś mu we mnie nie pasuje. Tłumaczyłam się, że musiałam wrócić po broń, bo bez niej nic bym nie zrobiła.

środa, 14 maja 2014

drzewa na wietrze

Drzewa w nocy, wiatr za oknem. Pomarańczowe latarnie patrzą na to wszystko. Jedne drzewa uginają się bardziej niż inne ale nie dowiesz się jak to jest być drzewem jeżeli jesteś po drugiej stronie szkła. Masz jednak rację uważając, że niektóre drzewa wyginają się o wiele za mocno. Czasami łamią się i giną, ale czasami pękają i zabijają. Pytanie brzmi jednak skąd tak naprawdę bierze się wiatr?

W pierwszej części snu śniłam szkołę, w której dwa młodzieżowe gangi zamierzały stoczyć pojedynek na....taniec. Taki jak w filmach albo teledyskach. W jednym gangu był mój były uczeń, w innym szef jednego z naszych zespołów w biurze, bardzo odpowiedzialna osoba. Nie obejrzałam pojedynku ponieważ nie wykazałam najmniejszego zainteresowania nim i opuściłam budynek zanim się zaczęło.

Potem właśnie śniłam, że stoję przy oknie i obserwuję drzewa nocą, w świetle latarni. Wiał wiatr i drzewa uginały się, a mi ktoś powiedział, że niektóre z tych drzew na wietrze są niebezpieczne.

sobota, 10 maja 2014

koniec wojny

Miasto było okupowane przez Niemców, a chociaż kończyła się wojna, trudno było powiedzieć jednoznacznie, kto jest zwycięzcą. Niemcy przez jakiś czas chcieli miasto zalać, potem okazało się, że muszą uciekać. Ja pracowałam w banku i dorabiałam u fryzjera, albo w lodziarni. Nie byłam pewna, co będzie ze mną po wojnie, czy praca mnie utrzyma. Ludzie na ulicach cieszyli się, zdejmowaliśmy płyty wiórowe z okien. Kto mógł, wracał do domu. Starsza pani pod kościołem powiedziała, że musimy poczekać na księdza, bo tylko on może otworzyć kościół.

niedziela, 4 maja 2014

zombie

Byliśmy na jakiejś wycieczce, całkiem możliwe, że byliśmy turystami. Dotarliśmy na mój gust na południe Francji, w ciepłe zalesione rejony. I tam dopadła nas apokalipsa zombie. Nie zostaliśmy zeżarci, mieliśmy w okolicy centrum handlowe, jako ośrodek miejski, również się broniący. Początkowo planowaliśmy ucieczkę i powrót do kraju, ale ludzie się rozleniwili i przestali o tym myśleć. Tylko ja i pewien mężczyzna wciąż planowaliśmy tę trasę. Wreszcie zapakowaliśmy się, zabraliśmy kubki i antybiotyk, część zapałek i część kroplówki, jedzenie i inne potrzebne rzeczy. Tymczasem koledzy turyści bawili się w teleturnieje i woleli nie ryzykować. Naszym zdaniem, prędzej czy później zombie ich wykruszą. Przywódca grupy miał małą trzyletnią córeczkę, dziwiłam się, że naraża ją zostając. Usiłowałam go przekonać ale był nieustępliwy. Na nasz wyjazd niechętnie patrzono, ale jednak nas puszczono w drogę. Przed odejściem podeszła do mnie babcia i podała mi, ze łzami w oczach, dwie szpulki kordonka, każda miała zdjęcie blondynki na tekturce. Były owinięte taśmą klejącą  z podpisem Laura i XXX (nie zapamiętałam, ale też na L) Weasley. Babcia chciała, żebym odnalazła jej przyjaciółki i jeśli żyją, im przekazała te wiadomości. Tak mnie to wzruszyło, że aż się obudziłam.

piątek, 2 maja 2014

sensacja

Zacznę od drugiej połowy snu, bo ma więcej szczegółów skłonnych do umknięcia niczym płoche elfy w świetle dnia, że się tak poetycko wyrażę.

Otóż we śnie byłam swoją postacią z sesji rpg, którą prowadzi koleżanka, co oznacza magiczne moce i odpowiedzialność społeczną, albowiem pracuje dla rządu. 
Wracałam sobie właśnie z pod garażu, kiedy głos mistrza gry oświadczył (głos zaznaczam brał się z powietrza), że mija mnie w tym zimowym krajobrazie samochód, a w samochodzie wariat. Wariata charakteryzują dwie cechy, posiadani zakładnicy –dzieci (czyli wstępnie zgniecenie samochodu na miazgę magią odpada) i mega wysoka radioaktywność, którą wszakże ów trzyma magicznie przy sobie. Po rozważeniu za i przeciw, wyobrażeniu sobie dokąd on może jechać i po co, uznałam, że dzieci w porównaniu z zagładą miasta to pikuś i jak trzeba to je odżałuję i wrócę do planu transportowania całego zestawu(samochód-zakładnicy-świr) na księżyc. 

Nie dowiedziałam się co było dalej, bo sen przeskoczył i stałam na ulicy na której wywiązała się strzelanina. Czterech panów, ubranych jak mariachi wyskoczyło skądś, ni stąd ni z owąd i zaczęło strzelać. Na to otworzyły się wielkie drzwi jakiegoś budynku, właściwie brama do ogrodu owego budynku i inni panowie odpowiedzieli ogniem. Ludzie biegali w panice i krzyczeli, ktoś strzelał i w ogóle panował chaos. Długo po tym jak mariachi zniknęli, musiałam jeszcze uspakajać ludzi. Policja otoczyła całą okolicę, a ja  kazałam wszystkim położyć się na ziemi. Niektórzy jak nastolatki na przystanku nie chcieli więc pomogłam im telekinezą (co potwierdził głos narratora). Większość położyła się grzecznie sama.

Pozostawało sprawdzić budynek. Podeszłam do bramy i dowiedziałam się od odźwiernego, że mieszka tu znany polityk, a jego żona/dziewczyna dostawała pogróżki od byłego przyjaciela(niedoprecyzowane, na pewno się znali, może byli parą kiedyś). Pogróżka w formie komiksu o wydłubywaniu pani oczka, przypięta była do  tablicy ogłoszeń przy bramie.  

W środku najwyraźniej odbywało się przyjęcie i ludzie nie byli zachwyceni, że przyszłam im przeszkadzać. Wyjaśniłam, że była strzelanina, a ludzie z budynku brali w niej udział i policja będzie miała pytania. Nie spodobałam się jednak wielkiemu, łysemu ochroniarzowi i zamachnął się na mnie. Tu się okazało, że jestem też dobra w karate, albowiem zablokowałam cios. Zablokowałam też kilka następnych, niektóre siłowo, o dziwo miałam dość krzepy, żeby zatrzymywać zgoła na chama, uderzenia grubasa, budząc jego zdziwienie. Skomentowałam to dość chełpliwie, oświadczając, że jestem Conanem.
Sen znów skoczył i teraz byłam w pomieszczeniu, bodajże korytarzu, gdzie był polityk (ale nie robił nic ciekawego), laska (z zapędem samobójczym sądząc po akcji) i świr. A przeciwko niemu nie moja postać, ale bohater z mentalisty. Łagodne przemawianie do świra nie pomogło. Głównie dla tego, że laska rzuciła się do niego z entuzjazmem, krzycząc „no co ty!”, a wtedy on polał ją eliksirem ze strzykawki (seledynowym albo czerwonym, nie pamiętam, który  był antidotum, a który trucizną).  Kobitka zapieniła się na seledynowo i pokryła jakimś pluszowo-pierzastym kokonem. Pan polewając ją wygłaszał jakąś mowę, ale nie zapamiętałam jej. Ogólnie chodziło mu o to, że to zła kobieta była. Kobieta zaczęła spazmatycznie łkać i histeryzować, bo jej ciało zamieniło się w klejnoty, a więc jej serce też było teraz klejnotem (nie rozważałam tego pod kątem sprawności układu krążenia).

Bohater filmu usiłował wydobyć podstępem numer telefonu od świra, pod pretekstem potrzeby kontaktu w sprawie zalanego (jakoby) przez świra garnituru.  Tak naprawdę, to sam miał czerwony tusz w kieszeni i zalał sobie garnitur. Plan może by zadziałał, ale jak poinformował narrator, świr wpadł właśnie w apogeum schizofrenii. Wrzasnął „czy wszyscy dookoła są tacy sami”, uznał, że tak i jest to podstęp. Więc ruszył biegiem korytarzem lejąc ludzi swoim eliksirem.  Ludzie oczywiście nie byli tacy sami, na przykład wielki typ, ubrany w starorosyjskie giezło, trzymający córkę na barana, raczej się odcinał.  Wariat polał go od góry i córka i głowa ojca, zamieniły się w choinkę, jedną. Córka była czubkiem choinki i ku z grozie matki się połamała. Generalnie stanęłam przed problemem jak złapać świra i wydostać antidotum. 

To pierwsza, czyli druga polowa opisana, czas na drugą czyli pierwszą. 
Byłam na wsi, w domu babci, stałam na schodach,  a obok schodów siedział kot na łańcuchu. Dozorca podatkowy tłumaczył mi, że musi mu obciąć łapę za to, że nie jadł łyżką. Nie dawał się przekonać łajza. W momencie kiedy ruszył do kota, postawiłam mu się jednak i oświadczyłam, że nie pozwolę go kaleczyć, zaproponowałam, żeby się napił nalewki, a zwierzaka zostawił w spokoju i o dziwo to zrobił.
Potem z ludźmi siedzieliśmy/staliśmy pod garażem w Socho, rozmawiając o zimie, i zielonych liściach, które mimo morzu pojawiły się na bzie. Zdaje się, że obejmował mnie jakiś starszy, grubawy facet, co mnie mocno zdziwiło.  

Potem byłam w markecie, który był skrzyżowany z biurem, chciałam wynieść czekoladowe Mikołaje, z biurek. Dostaliśmy je na święta, ale Anna D nie pozwoliła. Argumentowała, że są na pewno przeterminowane. Wreszcie zamiast tego kupiłam wielkanocne zajączki czekoladowe. Gdzieś w markecie przewijała się też Justyna, ale nie pamiętam, co robiła,