Strony

wtorek, 1 marca 2011

nie wyciągaj korka bo sie utopisz


Byłam na biegunie północnym, z ojcem zresztą i wierciliśmy pod lodem. Dowierciliśmy się do wody – zapewne słodkiej bo wpadłam na genialny pomysł, że to uratuje świat, bo teraz ludzie będą mieli wodę. W ogóle wierciliśmy za ropą, ale to szczegół nieistotny w wielkim planie. Nabrałam tej wody w słoik, wsadzając rękę pod lód (no nie mówiłam, że głęboko było). Trochę paprochów w niej pływało, ale poza tym ok. Uznaliśmy, że trzeba sprawdzić, jak głęboko tam jest i jak wygląda ta jaskinia z wodą. Co uczyniliśmy w zajebiście profesjonalny sposób – znaczy ojciec złapał mnie za nogi i opuścił głową w dół do jaskini. Okazało się że a) woda jest płytka bo stanęłam na rękach na dnie, a nawet nie zmoczyłam włosów i b) jaskinia jest wielka – cały podziemny świat. Rzeki płynęły i ogólnie dużo miejsca było. Dla mnie to było fascynujące – taki nowy świat, ale wkrótce okazało się, że trochę przeholowaliśmy z tym nowym światem. Bo oto zza ściany lodu wylazły trolle. Najpierw zobaczyłam zgarbione sylwetki z kartoflowatymi głowami i od razu wiedziałam, że mamy kłopot. Przepędzić się tego nie dało. Z trollami przywlokły się czarne pantery i wilkołaki i elfy. Oczywiście zaczęły się bić ze sobą. Uciekliśmy do pokoju lodowego, z białymi rattanowymi meblami. Pokój wiał takim dziwnym smutkiem, znaczy w zasadzie wydawał się bezpieczny ale co dalej? Siedzieć tak na plecionym krzesełku po wieczność gapiąc się na trolle plądrujące świat? Umrzeć tu z głodu? No, bo jedzenia nie było za grosz. Takie miejsce w sam raz żeby usiąść i umrzeć w spokoju. No i znaleźliśmy pamiętnik, okazało się  że już ktoś tam tak utkwił i w dodatku z dziewczyną. Którą z właściwą dla snu logiką wrzucił do rwącej rzeki i się utopiła. Mówił, że woda ją porwała, ale wizualizacja była taka, że była związana i zakneblowana jak ją wrzucał. No to nie miała raczej wyjścia jak się utopić, zwłaszcza, że nurt dość konkretny był. Nie wiem jak myśmy się wydostali ani z kim ja się wydostawałam, ale potem byłam w mieście pełnym dekadenckich faerie, wilkołaków i inszego badziewia z jakimś facetem. Ukrywałam się. W jakimś nocnym klubie jakieś faerie pomagały nam udawać ich, ale chyba nie byliśmy dość dekadenccy bo elfy, wyglądające jak Robocop wszystkie co do jednego, zaczęły nas gonić. No to się zabarykadowałam, więc chciały wywalić drzwi. Na drzwiach była skrzynka pocztowa. Jak Robocop przywali z pięści w skrzynkę to skrzynka nie ma szans wiec ta też sie poddała. i wtedy okazało się, że skrzynki mają swoje duchy opiekuńcze…takie na motorach, w skórze, z irokezami i mające ostrza zamiast rąk. Coś jak zmotoryzowany nożycoręki. No i one przyjechały tym robocopom wpierdolić.

Nie wiem czym to się skończyło, ale who cares? Ludzkość i tak była wykopana z ziemi przez elfy i wilkołaki L Morał – nie wyciągaj korka.

guru i kije, a ja jak zwykle nic nie złowiłam

Teraz dla odmiany śnili mi się kultyści wielkiej matki. To wkurzające bo: a)nie znoszę kultystów, pamiętam żeby zawsze strzelać do arcykapłana b) guru kultystów miała twarz guru kultystów z filmu “kult” – a ona za samą twarz miałaby u mnie pierwszą kulkę między oczy c) kultyści przeszkadzali mi w łowieniu ryb d) nie złowiłam nic I tak, bo ojciec nie wziął dla mnie wędki. Naczelna guru kazała swoim podwładnym przełazić przez rzekę w takim miejscu, ze byłam pewna, ze się dranie potopią. Nie słuchała mojej argumentacji, nie przestraszyła się policji i olała moje apelowanie do sumienia. Nie potopili się  w sumie szkoda. Chociaż jeden taki łysawy to siny wychodził z tej wody, plus umazany błotem i wodorostami. Ale policję I tak wezwałam. Jak przyjechał samochód policyjny to podkradliśmy się i przyłapaliśmy kultystów na orgii z kijami…taaaa. To naczelna guru się wkurzyła, ożywiła drzewo, na rzut oka jakąś mega topolę, i owo drzewo jednym machnięciem konara zmiotło samochód policyjny z powierzchni ziemi i przeniosło go w sferę istot latających. Na ziemię powrócił sporo dalej kołami do góry. Ale rytuał został przerwany i naczelna guru się obudziła. A jak się obudziła to sie okazało, że jest starą pomarszczoną babą, śpiącą na jakimś łóżku z kotarami. I strasznie się chyba przejęła, że się obudziła, bo darła się jak opętana “byłam wdową guru…byłam wdową guru”..

a ja muszę aż na orbicie i co?

 Miałam penthouse – ale nie jakiś tam przeciętny ociekający luksusem tylko zajebisty. W skali zajebistości od 1 do 10 – 1215. Zwykłym milionerom wystarczają apartamenty na szczycie wieżowców, a ja miałam na orbicie. Dojeżdżałam windą orbitalną i miałam własny bar po drodze. Z kolorowymi drinkami tylko dla mnie . No i oczywiście, któregoś dnia okazało się, że winda eksplodowała i nagle nie mam się jak do domu dostać. Taki model rzeki i mostu – niby blisko na drugi brzeg, a zabierz go i pogadamy..Stanęłam w obliczu czegoś poważniejszego niż szukanie innego autobusu do domu. Odcięłam się od własnego mieszkania dokumentnie.  Jak czasami rzeczy oczywiste tak łatwo stracić i jakie to ma potem popierdzielone konsekwencje.