Strony

wtorek, 27 stycznia 2015

Frank stoi wysoko, na rynkach panika więc się pewnie przyda skarb schizofrenika.

Frank stoi wysoko, na rynkach panika więc się pewnie przyda skarb schizofrenika.

Znaczy, jak tylko usłyszałam, że, nie wymieniony z nazwiska schizofrenik, ma opracowaną drogę do skarbu niewiadomego pochodzenia, od razu wyszłam od gospodyni i ruszyłam w drogę. Przede wszystkim musiałam zdobyć notatki. W tym usiłował mi przeszkadzać jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy, który jak mnie tylko zobaczył, od razu się przyczepił i pognał za mną wzdłuż korytarza.

Wpadłam więc do sąsiadów, żeby skorzystać z ich posadzki w przedpokoju. Typ zgodnie z przewidywaniami wpadł za mną, a wtedy ja cap go za łeb i łupnęłam wzmiankowanym łbem o kafelki na podłodze aż dźwięknęło. To dało mi dość czasu, żeby dobiec do skrzynek pocztowych, wyciągnąć ze skrzynki schizofrenika plan trasy do skarbu i zwiać do windy.

Windą zjechałam na pierwsze piętro, wiedząc, że agresor pognał na parter. Na pierwszym zmieniłam kierunek i pojechałam w górę, na samiutkie poddasze, gdzie usiadłam na schodach przed drzwiami. Jakaś kobieta wyszła z nich i zagadała do mnie, wyglądało na to, że siedzenie pod drzwiami, na podłodze z masą papierów automatycznie czyni z człowieka studenta. Kiedy kobieta sobie poszła, postanowiłam wreszcie zapuścić żurawia w notatki szaleńca.

Niestety notatki składały się w większości z małych karteluszek z cyferkami od 1 do 10. Do tego jakieś kartki wyrwane z zeszytu i zabazgrane. Do tego standardowa składowa skrzynek pocztowych (wszak znalazłam całość w skrzynce) czyli ulotki. Generalnie całość bez sensu. Znaczy oczywiście z sensem, bo schizofrenik wiedział co robi, ale żeby odczytać kod świra trzeba samemu być świrem. W dodatku rozsypałam kartki z numerkami i wszyscy przechodzący musieli pomagać mi w ich zbieraniu. Miałam przy tym taką dręczącą świadomość, że ja tu zgubię jedną jedynkę lub trójkę i cały kod schizofrenika diabli wezmę. I tak dobrze, że wyzbierałam większość. Niestety sen nie wspomina nic o odczytaniu kodu i znalezieniu skarbu.



poniedziałek, 12 stycznia 2015

złoty bażant

Byłam z wycieczką na wyspie, kiedy odwiedziła mnie mama. Koniecznie chciałam iść zwiedzać lokalne kościoły w jej towarzystwie, ale kierownik wycieczki nie pozwolił, ponieważ nasz samolot startował o 4 rano i nie było czasu. Jednak udało mi się wybrać na krótki spacer nad Wisłę. Pogoda była ładne i wszystko byłoby w porządku gdyby nie piraci i ich sterowce. Właściwie to cała wyspa okazała się aż roić od piratów. Mieli na niej cały kompleks jaskiń i chowali się przed władzami. Piraci zostali jednak pokonani, a jaskinie wysadzone.

Jednemu z nich ucięliśmy głowę i stałam patrząc na nią, przybitą do skalnej ściany, tak na wysokości mojej twarzy. Jednocześnie okazało się, że wisząca obok ośmiornica również jest jego głową. I głowa (nie wiem która) powiedziała nagle - "wasza wysokość niech weźmie to pióro z mojego kapelusza i nosi je na szyszaku). Król (, który jak się okazało stał sobie za mną) wziął to pióro i zaczął oglądać. Uznaliśmy, że należy do bażanta, niestety bażanty wyginęły w ostatnim kataklizmie, więc trudno było tę teorię zweryfikować. Byłam pewna, tak, na 90%, że to złoty bażant, chociaż wyglądało raczej jak złote pawie pióro. Trochę mnie niepokoiło, bo nie ufałam piratowi, nawet martwemu. Zapytałam króla czy zamierza faktycznie nosić je i potwierdził, bo jak sam powiedział, skoro przysiągł, to teraz musi spełnić przysięgę. Pióro było złamane, ale w sumie dałoby się je nosić.

ZOO

Śniło mi się, że zostałam na noc w zoo. Siedziałam w wielkiej, bardzo wysokiej szklarni, pomiędzy palmami i obserwowałam nocne niebo zastanawiając się, czy to ZOO wrocławskie czy warszawskie. Po czym doszłam do wniosku, że jednak musi to być nasze, stołeczne, bo we Wrocławiu mają większy tego typu obiekt. Co ciekawe, niektóre okna w kopulastym dachu były otwarte i zastanawiałam się jaki to ma sens. Z jednej strony ogrzewanie pomieszczenia zimą, a z drugiej te wietrzenie, przecież na zewnatrz jest mróz.

środa, 7 stycznia 2015

drzwi



We śnie szłam przez dom, pełen zamkniętych drzwi.  Otwierałam je kolejno i przechodziłam do następnego pomieszczenia, a potem pozostawiałam je otwarte za sobą. Po domu, jak to czasami w snach bywa, snuły się zombie. Nie były szare ani nie gryzły, wyglądały jak zwykli ludzie tylko, że bardziej zwykli niż zwykle, jeżeli wiecie, o co mi chodzi. Byli tacy apatyczni, bezwolni, nieruchawi. Kiedy opuściłam budynek zauważyłam, że zombie postanowiły wykorzystać okazję i uciec. Budziły się i wydostawały się na wolność. Tylko jeden, dość nadęty starszawy gość, z piwnym brzuszkiem, zamiast uciekać podszedł do mnie i zaczął w imieniu swoim i swojej żony zadawać głupie i roszczeniowe pytania. A ja tylko pomyślałam, „co jest z tobą facet? Drzwi za moimi plecami nie będą otwarte wiecznie, one już kolejno zaczynają się zamykać, a ty tu stoisz i marnujesz swój czas”. Faktycznie, drzwi w głębi domu zatrzaskiwały się kolejno, a wreszcie zamknęły się ostatnie. Kto nie zdążył ten został i będzie zombie przez następny nieokreślony odcinek czasu.

Umysł człowieka jest niczym dom, ma wiele drzwi i niektóre z nich pozostają zamknięte, z tych czy innych powodów, bywa że  nawet latami. Czasami jednak, z powodów równie trudnych do zidentyfikowania, te lub inne drzwi otwierają się, a myślowa zawartość pomieszczenia przemieszcza się i coś się w nas zmienia.  

piątek, 2 stycznia 2015

kto ma pszczoły ten ma miód, a kto ma niedźwiedzie ten ma...



Dziś szłam sobie grzecznie przez las, w towarzystwie dwóch nieznanych mi dziewczyn, kiedy stanęłyśmy przed mostkiem z uli. Mostek składał się z uli, ustawionych jeden obok drugiego, pszczoły dookoła latały brzęcząc, a dachy uli pokrywała czarna substancja, którą początkowo wzięłyśmy za asfalt.
Niestety kiedy stanęłam na tym asfalcie dotarła do mnie smutna prawda. W ulach jest miód, do miodu przyłażą miśki. Miśki srają na ule, a to czarne coś to gruba i zaschnięta z wierzchu góra czarnego niedźwiedziego łajna. Skorupa na wierzchu okazała się być zbyt cienka i o ile koleżanka chudzinka przeszła po niej, to ja się zapadłam po pas. Trzecia dziewczyna nauczona moim doświadczeniem jakoś ominęła tę gównianą pułapkę.
W dodatku przez cały czas do domu ścigały nas wściekłe pszczoły, zupełnie jak w filie o roju. Kiedy zabarykadowaliśmy się w budynku, pszczoły uznały, że przynajmniej pożądlą bawiące się na dworze dzieci. Na szczęście dla dzieci i ku mojemu skrywanemu rozczarowaniu, lunął rzęsisty deszcz i zmył owady.