Strony

niedziela, 27 lipca 2014

polityka prorodzinna

Chodziłam po domu goła jak święty turecki (zapewne upały w dzień zainspirowały sen do negliżu) i cierpliwie znosiłam dyskusje o dacie rozwiązania. Wszyscy się upierali, że mam masę czasu do porodu, co w sumie miało sens, bo jakoś ciąży nie było widać,  a ja im mówiłam, że się nie znają, bo termin mam na wrzesień (jakby nie patrzył wrzesień jest 9 miesiącem, co dowodzi, że sen ma własne suche poczucie humoru) i to już za tydzień. Chodzę tak sobie i chodzę, zastanawiając się nad wybraniem się do szpitala, coby się w spokoju rozmnożyć, a tu jakiś głos jak nie ryknie „ to kołdra!”, aż się obudziłam i znalazłam kołdrę na podłodze.
W drugiej części snu byłam na ślubie koleżanki, na której ślubie byłam też w realu. Senny ślub jednakowoż był ciekawszy. Po pierwsze występował zespół hip-hopowy i pokłóciłam się z główną tancerką, o przewagę w małżeństwie bigosu nad krewetkami.  O dziwo dyskusję moderował ksiądz i nikt się nie czepiał. Poza tym na krzesełku, obok ołtarza w bocznej nawie, siedział muskularny striptizer, odziany jeno w slipy i muszkę, czekając na wesele, w którym miał odegrać jakąś rolę.  Kościół był wielki, ludzi masa, ceremonia nietypowa,

Miałam też w planach między kościołem, a weselem zrobić sobie paznokcie, ale koleżanka oświadczyła, że mamy tylko 10 minut do odjazdu autokaru i wiedziałam, że nie zdążę.

od opery do szkarady

Na ławce obok mnie, w sali gimnastycznej siedziała młoda dziewczyna w niebieskiej chuście na głowie, ozdobionej złotym obszyciem. Rozmawiała głośno z jakąś koleżanką, a jej głos był bardzo wysoki, drażniący. Zwróciłam jej uwagę, ale inaczej niż zwykle się zwraca. Zapytałam jej (po angielsku zresztą), czy nie rozważała śpiewania w operze. Zdziwiła się, ale wyjaśniłam jej, że pytam, bo ma bardzo silny głos. Roześmiała się i powiedziała, że kariera operowa jest dla niej zamknięta, bo w operze każdy musi mieć włoskie nazwisko, ale nawet zaśpiewała coś dla mnie. Pamiętam, że okazała się ładna i sympatyczna.

Odłączyłam się od grupy, profesora, asystenta i asystentki. Pracowaliśmy dla rezerwatu, i nie wiem co robiliśmy w Londynie. Ja czułam się jak na wakacjach i chciałam koniecznie wysłać kartkę do domu. Przejście podziemne, w którym staliśmy przypominało długą i ciemną uliczkę, w ścianie miało okienko, ponieważ we wnęce był kiosk. Sądząc po wystawionych widokówkach, wybór był szeroki. Uznałam, że wezmę dwie, związane z nawiedzonym miejscem, które zwiedzałam. Poprosiłam sprzedającego, kulturalnie i po angielsku, I want the one with the window (przedstawiała ponure okno starego budynku) and the one with the light (na tej była gazowa latarnia uliczna). Gość mi na to coś szwargoce niezrozumiale, a ja chociaż nachylam się jak mogę odróżniam jedynie, że mówi po polsku. Wreszcie podaje mi kartkę z papieżem ( Janem Pawłem II) i tłumaczy, że za dwanaście minut wychodzi więc są tylko takie kartki. W domyśle, że nie przyniesie z magazynu, bo mu się śpieszy. Byłam oburzona. W dodatku, kiedy odwróciłam się do mojej grupy, zobaczyłam, że asystent szarpie profesora. Profesor był na wózku, a asystent był kawałem chłopa. Zdaje się poszło im o rezerwat i straż miejską.
W dalszej części snu okazało się bowiem, że straż ma zakusy na rezerwat i chce go przejąć, zapewne żeby zrobić z niego park. Asystentka, sądząc po zdjęciach zabytków okolicznych, ukrywanych w kopercie, pracowała dla straży. Asystent natomiast podejrzewał profesora i stąd go szarpał.
Potem nastąpiła wyprawa wzdłuż jakiegoś zbiornika wodnego, w poszukiwaniu rzadkich i chronionych pająków z rezerwatu. Pamiętam, że wyruszyłam z profesorem i szłam boso, po czarnym błocie, póki nie wpadłam na pomysł założenia butów. W końcu pająki gryzą, a w lesie pełno jest gałęzi i ostrych rzeczy. Pierwsza część wyprawy nie dała rezultatu, nigdzie z przodu stawu, pająków nie było. Prawdopodobnie przeniosły się na tyły. Co ciekawsze, koniec naszej trasy nie był odwiedzinami u dzikiego źródła, ale zaprowadził nas do marmurowego budynku, gdzie dwoma kamiennymi rynnami/kanałami płynęła woda ze źródła. Tak więc rezerwat nie był taki naturalny jakby się można spodziewać.
Ostatnia część snu dotyczyła dwóch staruszek. Spotkały się i zakochały z miejsca. Tak na oko miały po 80/90 lat. Jedna nie miała nic do stracenia, a druga miała córkę, wielki dom i majątek i była czarownicą. Były bardzo szczęśliwe, że się odnalazły, tańczyły się i śmiały, ubrane w długie suknie wieczorowe. Wtedy znienacka wpadła do pokoju córka i zaczęła się awanturować. Wyglądała na oko tak koło 40 lat i była nieszczęśliwie brzydka, mordę miała końską, do tego czerwoną i pryszczatą, a płaską jakby jej ktoś łopatą w twarz przysunął.
- uspokój się ty żmijo! – ryknęła do matki – teraz pocałuję twoją miłość i przejmę twoją całą magię!

Bo to tak działało, że pocałunek miłości wystarczał do czarów, nawet jak się pocałowało cudzą miłość. No i biednej staruszce, którą szkarada rzuciła się całować nie zostało nic innego jak wyskoczyć przez okno. No bo, bez magii i majątku życie starszych pań byłoby okropne, a córka z pewnością starałaby się je jeszcze pogorszyć. Stąd staruszka popełniła samobójstwo, ale nie ma tego złego – szkarada wypadła razem z nią i też się zabiła. Bogata starsza pani żyła, ale była nieszczęśliwa i chciała się przeziębić i umrzeć.

sobota, 19 lipca 2014

ptaki

Stałam na jakiejś platformie obok mostu i obserwowałam małe ptaszki w gnieździe. O dziwo były to sowy i mewy, ale opiekować się nimi i osłaniać przez zimnem usiłowały wróble. Wreszcie sowy i mewy zdecydowały się opuścić gniazdo i kolejno wyskoczyły. Mewy poleciały, a sowy powpadały do rzeki, już się zaczynałam martwić kiedy się okazało, że sowy nagle nadymają się i wyskakują na powierzchnie. Wkrótce wszystkie sówki, siedziały na  łachach piachu, całkiem bezpieczne. Te ich rozdęcie przypominało nieco wybuchanie poduszki powietrznej lub samo napełniającego się pontonu.Stałam na jakiejś platformie obok mostu i obserwowałam małe ptaszki w gnieździe. O dziwo były to sowy i mewy, ale opiekować się nimi i osłaniać przez zimnem usiłowały wróble. Wreszcie sowy i mewy zdecydowały się opuścić gniazdo i kolejno wyskoczyły. Mewy poleciały, a sowy powpadały do rzeki, już się zaczynałam martwić kiedy się okazało, że sowy nagle nadymają się i wyskakują na powierzchnie. Wkrótce wszystkie sówki, siedziały na  łachach piachu, całkiem bezpieczne. Te ich rozdęcie przypominało nieco wybuchanie poduszki powietrznej lub samo napełniającego się pontonu.

piątek, 18 lipca 2014

szamani, katolicy i pragmatycy

W moim śnie były trzy krainy. W jednej mieszkali katolicy, w drugiej szamani, a w trzeciej pragmatycy. Tak zadecydował sen. Do tego był bóg i ja. Bóg pilnował terytorium pragmatyków i dbał, żeby pozostali pragmatyczni i żeby nie rozpleniał się im tam zabobon. Ja mu czasem pomagałam, zbierając ów zabobon i zjadając go albowiem był zrobiony z sękacza. Kiedy mnie na tym przyłapał zaczął mi czynić wyrzuty. Uważał bowiem, że ja pomagam mu tylko dlatego, że chcę się najeść zabobonu, a nie  z altruizmu i miłości do pragmatyzmu. Dodatkowo miałam przejścia ze wszystkimi trzema grupami. To dlatego, że publikowałam broszury o rytuałach szamanów, żeby pokazać ludziom jak one wyglądały. Katolicy się złościli, bo szerzyłam inną religię, szamani, bo zdradzałam ich sekrety, a pragmatycy, bo szerzyłam zabobon. No i oczywiście Bóg podejrzewał, że szerzę zabobon specjalnie, tymi broszurami  i wcale nie mając na uwadze badań kultury szamanów.  

poniedziałek, 7 lipca 2014

gęś

Wybierałam się z kolegą do koleżanki na urodziny. Nieśliśmy jej marcinki w doniczce, ale po drodze wstąpiliśmy do teatru alternatywnego. Sztuka była totalnie nie zrozumiała, a w dodatku ludzie nadęci i irytujący. Najgorsze, że spotkaliśmy innego kolegę, który oglądał nasze kwiatki, a kiedy je oddał okazało się, że są zniszczone. Potrzebowaliśmy na szybko nowego prezentu, ale sklepy były zamknięte. W jedynym, w którym były pluszaki, wyglądały one jak stwory z Czarnobyla więc nic nie kupiłam. Wpadłam więc na pomysł, żeby upiec koleżance gęś jako prezent. W domu ją obsypałam ziołami, ale wiedziałam, że nie zdążę jej upiec, bo mamy tylko godzinę. Dlatego z brytfanną z gęsią pognałam na imprezę. Nie wiedzieć czemu odbywała się ona w domu jakiegoś kolesia, właściwie w mieszkaniu w bloku. Domofon był zepsuty, ale wpuścił nas i tak, chociaż nie był za szczęśliwy, że jesteśmy tak wcześnie. Wytłumaczyłam, że muszę jeszcze upiec gęś i wsadziłam ją do piekarnika

Waldemar

We śnie wyprowadzałam kota Waldemara na spacer na smyczy, a on chodził jak pies. W pewnym momencie przeskoczył przez płot, wyrwał mi smycz z ręki i musiałam naginać siatkę, żeby go złapać, ale się udało.

hipopotam

Stałam po kolana w wodzie, a dookoła mnie pływał malutki hipopotam, wielkości szczeniaczka. Trochę się obawiałam, że ucieknie więc złapałam go do pudełka. Niestety kiedy jakiś czas później wyszłam na brzeg, tknęło mnie złe przeczucie. Zajrzałam do pudełka, a hipopotam był skulony i wyglądał na martwego. Zastanawiałam się czy przypadkiem nie wrzuciłam go do wrzątku. Woda w pudełku była podejrzanie ciepła. Hipopotam trochę się ruszał więc istniała szansa, że jednak to nie był wrzątek, ale po prostu gorąca woda i zwierzak ma udar cieplny, a nie ugotował się na śmierć.