Strony

niedziela, 18 marca 2012

kobra, urna i zapałki


W kuchni w Sochaczewie były kobry – jadowite jak zaraza. Trzeba je było wyłapać więc dostałam rozdwojony na końcu kij, miałam nim łapać węża za łeb i wywalać albo do wora. Ale kiepsko mi to szło i skończyło się na tym, że ucinałam im te głowy. W końcu wystarczy jedno ukąszenie, żeby zabić. Na końcu snu została jedna niejadowita kobra i tą mogłam oswoić.

Szukałam też na cmentarzy ceramicznego znicza w kształcie malej urny chyba na duszę.

Przekazałam też mężczyźnie pudełko zapałek od jego bliźniaka, z którym nawiasem mówiąc całowałam się na cmentarzu, stojąc na nagrobku, bo był za wysoki dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz