niedziela, 18 marca 2012
kobra, urna i zapałki
W kuchni w Sochaczewie były kobry – jadowite jak zaraza. Trzeba je było wyłapać więc dostałam rozdwojony na końcu kij, miałam nim łapać węża za łeb i wywalać albo do wora. Ale kiepsko mi to szło i skończyło się na tym, że ucinałam im te głowy. W końcu wystarczy jedno ukąszenie, żeby zabić. Na końcu snu została jedna niejadowita kobra i tą mogłam oswoić.
Szukałam też na cmentarzy ceramicznego znicza w kształcie malej urny chyba na duszę.
Przekazałam też mężczyźnie pudełko zapałek od jego bliźniaka, z którym nawiasem mówiąc całowałam się na cmentarzu, stojąc na nagrobku, bo był za wysoki dla mnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz