Strony

czwartek, 31 października 2013

mało

Dziś obudziłam się w złym momencie, bo zapamiętałam tylko brzeg jeziora i meble w lesie. Do tego jakiś maraton czy ścieżkę zdrowia, którą pokonałam dwa razy.

wtorek, 29 października 2013

Casto

Dziś we śnie opiekowałam się cudzym niemowlakiem. Matka, bogata baka, siedziała z koleżanką za stołem, przy ciasteczkach, a ja, w roli ukraińskiej służącej, zapierdzielałam przy dziecku. Ogólnie było nieco dziwaczne, ale nietrudne w obsłudze, chociaż muszę przyznać, że przynajmniej raz je zgubiłam i obawiałam się, że się udusi bo zaplątało się w jakąś pościel. Wreszcie pojawił się pan domu i zarządził jakiś tygodniowy wyjazd. Zaczęłam sprzątać,żeby nie zostały opakowania po niedojedzonych lodach i inne pleśniejące rzeczy, ale powstrzymał mnie. Nie wiem czemu, uznał, że to poniżej ich godności, żeby po sobie sprzątać. A najśmieszniejsze to mieszkanie było w Castoramie.

poniedziałek, 28 października 2013

mistycyzm koło warzywniaka :)

Sen był lekko mówiąc mistyczny. Zaczęło się od dziewczyny, która była albo i nie była człowiekiem, chociaż zapewne nie była, bo nie byłaby w fabule. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Do dziewczyny w komplecie powinien być jakiś mężczyzna, ale nie jestem pewna czy można użyć tej nazwy do tego bytu. Oczywiście jak się przyjrzy szczegółom snu to wychodzi sieczka, ale wątek przewodni jest i tak ciekawy.
Otóż nasz bohaterka wsiada do autobusu i dostaje typowo hollywoodzkich przebłysków wizjonerskich. Widzi bramę i drzewa za nią, to widok, który porusza ją na tyle, że omal nie pozbawia jej przytomności. Słaniając się oświadcza kierowcy, że ona jednak wysiądzie. Kierowca wygląda na oburzonego, ale nie upiera się. W ogóle ta jazda autobusem była jakaś ważna, a wysiadka wiązała się z utratą na amen jakiejś szansy. To oznacza, że wysiadka koło warzywniaka na Dzieci Warszawy jest życiową decyzją, podjętą pod wpływem nieokreślonej wizji.
Sytuacja się wyjaśnia, kiedy pojawia się byt i wyjaśnia jakiejś czarnoskórej kobiecie, że jest właśnie bytem. Kobieta stoi do niego tyłem, bo jeżeli się odwróci to oszaleje od tego, co zobaczy. Nie wiem, co miałaby zobaczyć, bo byt ze snu nie raczył się przedstawić, ale ja jako narrator miałam błysk intuicji i błysk ów zawierał zarysy początków czasu, bramy raju i ciemnych mocy.  Pewnie dobrze, że kobieta się nie odwróciła, bo reszta snu zawierałaby kaftan bezpieczeństwa i pokój bez klamek. Nie da się patrzeć na niematerialną istotę, z początków czasu, z całą pewnością mroczą i bezbożną, ale najwyraźniej pracującą na posadzie jednej z podstawowych sił we wszechświecie. (Tak tu mózg podpowiada, że jeżeli jest się siłą we wszechświecie to nie stoi się na przystanku, koło warzywniaka gadając z czarną terapeutką, ale mózgu tu nie słuchamy.) Byt owy z jakiegoś, kluczowego dla funkcjonowania świata, powodu czuje pociąg do dziewczyny od wizji. Okazuje się, że ona w zasadzie też jest bytem, równie nieokreślonym tyle, że z jakiegoś powodu chwilowo została człowiekiem. Bycie człowiekiem jest skomplikowane, bo okazuje się, że nie tylko ciało jest przebraniem, ale umysł również. Co oznacza, że ona nie ma technicznie możliwości zorientowania się kim jest, bo jej umysł tego nie wytrzyma. Tak jak murzynka nie mogła patrzeć na swojego niematerialnego rozmówcę, tak dziewczyna nie może spojrzeć w siebie, bez popadnięcia w szaleństwo.
Niestety nie da się ukryć takiej istoty w człowieku, tak żeby nic nie wystawało, więc pojawiają się przebłyski pamięci. On by chciał być z nią, ale nie może, bo ona dostanie świra, więc mają problem.  Terapeutka radzi mu, żeby udawał człowieka i powiedział, że też ma przebłyski wtedy ma szansę.

Dalej robi się dziwniej, bo sceneria się zmienia na zimową. Warszawa zostaje górami, a nasza bohaterka musi przejechać jakimś śniegołazem przez górę. Wjechać na szczyt i zjechać po drugiej stronie. Tylko, że jest zmęczona, zamykają się jej oczy i zjeżdża z trasy. Ale wtedy rozlega się głos, niewątpliwie należący do naszego bytu. Głos mówi, że tak jak jej miłość definiuje jego, tak jego miłość definiuje ją. Takie kółko filozoficzne, jeden byt nadaje kształt drugiemu. To budzi bohaterkę, dostaje się ona na szczyt, gdzie wielka czapa śnieżna, blokująca drogę, zamienia się w wielką paszczę pożeracza i lawiną spada na nią, odbierając jej życie. Najwyraźniej kluczowym tu było, żeby ona zginęła w tej lawinie, a nie zjechała z trasy wcześniej. 
Kolejny sen dziś zaczęłam w śniegu po drugiej stronie góry z pierwszego snu. Szłam sobie piechotą, było zimno i śnieg zacinał, ale o dziwo nie widziałam, żadnych zasp, a na ziemi było ledwo co naprószone białego pyłu. Idąc spotkałam starowinę wybierającą się po zakupy. Powiedziałam jej, że pogoda nie jest najlepsza do spacerów, ale odpowiedziała, że nie ma nic do jedzenia w domu więc musi. Po czym z wrodzoną senną logiką zaprosiła mnie na obiad. Kiedy wchodziłam po schodkach do jej domu, zauważyłam sąsiadki na podwórku obok. Zapytały mnie, co robię, a ja powiedziałam, że się zaprzyjaźniam, po czym weszłam do środka.
W środku zachciało mi się spać, więc położyłam się do łóżka. Babina przyszła i zabrała mi kołdrę, żeby przykryć nią swojego psa, a zamiast kołdry dała mi wielką, puchatą, ale lekką pierzynę. Próbowałam zagaić rozmowę, o tym, że moja babcia miała podobną, i że puch się pierze z jakami, albo piłkami tenisowymi, żeby nie robiły się grudy, ale jakoś nie wyglądało na to, żebyśmy miały rozmawiać. Poza tym chciało mi się spać i odpływałam.

Teraz, kiedy już się obudziłam, zastanawiam się, czy ta babina zaprosiła mnie na obiad, bo chciała mnie zjeść? 

piątek, 25 października 2013

akcja Socho

Cała akcja odbywała się w Socho, niedaleko domu, po mojej stronie torów kolejowych.  Konkretnie przecznica na prawo od mojego rodzinnego domu w kierunku torów. Toczyła się w nocy. Socho wyglądało bardziej cywilizowanie, jak Warszawa z parkami, dookoła paliły się latarnie ale bardziej niebieskie niż pomarańczowe. W jednym z domów, niedaleko mieszkał pewien mężczyzna, który zaginął i poszukiwała go policja. Podejrzewano, że został zabity, ale nikt nie wiedział jak ani po co. Szukając jego zwłok trafiono na zwłoki trzech osób, w tym mojej koleżanki z klasy (z czasów licemum). Ciekawy był sposób morderstwa, ktoś rozdrażnił wrony siedzące na okolicznych drzewach, tak, że rzuciły się one na ofiary i zabiły je.
W innej części snu widziałam wzburzone morze, nocą. Stary statek żaglowy usiłował przemknąć się i uciec innym statkom, które go ścigały i strzelały do niego z armat. Widziałam ludzi za steram i zdawałam sobie sprawę, że według zaplanowanej fabuły ten statek ma dopłynąć cało do celu i uciec ścigającym. Aczkolwiek nie bardzo wiedziałam jak on to zrobi, bo kule świszczały w powietrzu i nie dałabym mu żadnej szansy.
Potem jednak byłam w porcie, kiedy już dopłynął. Sen zrobił się nieostry. Wiem, że ktoś, możliwe, że ja nurkował pod molo w czarnej wodzie. Jacyś ludzie stali na molo i ktoś mówił im, że osoby wykazujące się nastawieniem nieodpowiednim, zostaną ukarani, a tym, którzy mieli odpowiednie ktoś da jeden albo sto. Nie wiem czego.


poniedziałek, 21 października 2013

to przez te seriale

Dziś byłam małym chłopcem i mieszkałam na osiedlu domków jednorodzinnych z ojcem i macochą. Powinnam była ich unikać, ale kiedy zobaczyłam torebkę z zestawem do przygotowania sernika na zimno, uznałam, że na pewno w domu jest mama. Mama nie pozwoliłaby zrobić mi krzywdy. Pomyliłam się, w domu był ojciec z macochą. Posadził mnie na tapczanie i wyjął brzytwę. Pociął mi twarz w czterech miejscach, po obu stronach. To było straszne uczucie, być bezsilną ofiarą sadysty. Macocha w ogóle mnie nie broniła. Nie wiem jak znalazłam się na zewnątrz, na trawniku, ale pamiętam, że upadłam i podniosła mnie mama, ta prawdziwa. Schowałam się w jej domu.

Potem unikałam ojca. Ale pewnego deszczowego dnia wybrałam się na spacer w towarzystwie parki zakochanych. Postanowili pójść w górę strumienia prowadzącego do jeziora. Co dziwne, strumień płynął pod górę nie w dół. Jezioro było wyżej a woda w strumieniu płynęła właśnie w tamtym kierunku. Dno strumienia zwykle twarde i pełne kamieni, ale teraz kiedy tak lało ziemia rozmokła i zamieniła się w bagno. Podążanie strumieniem było głupim pomysłem. Kamienie zapadały się w muł, a ja sprawdzałam głębokość błota kijem i wychodziło mi, że sięga coraz głębiej. Przekonałam młodych, żeby się cofnęli, bo zanosiło się, że jeden krok dalej i zacznie robić się naprawdę niebezpiecznie.

Potem zorientowałam się, że ojciec mnie widzi. Rzuciłam się do wody i zaczęłam płynąć. Muszę przyznać, że bycie dzieckiem pozwoliło mi mieścić się pod rusztowaniami i balami w strumieniu i nurkować w wodzie za płytkiej dla dorosłego i prześlizgiwać się różnymi szczelinami. Płynęłam naprawdę szybko, była noc, woda była czarna, a on mnie gonił wściekły i chciał mnie skrzywdzić. Miałam plan, wciągnąć go w pułapkę więc krzyczałam na niego i wyzywałam od trolli, żeby mnie gonił. Przepłynęłam do jeziora i pokonywałam odległość zdumiewająco szybko, on był bardzo daleko, ale nie mogłam go zgubić. Wreszcie kiedy już miałam wyskoczyć na brzeg, dopadł mnie i złapał za nogę. Wtedy usłyszałam strzał i zobaczyłam jasne światło i już mnie nie gonił.

nie będę oglądać seriali przed snem

Pokój był na pewno hotelowy, ale korytarz przypominał szkołę podstawową. Na podłodze pod stołem upchnęliśmy związaną i niemrawo szamoczącą się ofiarę. Była nas trójka: ja, Kuba i jakaś nieokreślona kobitka i dostaliśmy ostatnią (trzecią) szansę na wykonanie zadania. Zadaniem tym było morderstwo.
Kojarzycie takie zdjęcie: trzy młode gepardy memłające jakąś smarkatą antylopę, nie mające pojęcia jak ją właściwie zacząć jeść? To było podobnie. Dwa razy nie umieliśmy zabić tej ofiary. Za trzecim musiałam się porządnie wydrzeć na współpracowników, zanim ktokolwiek nacisnął spust. Strzelba nie wypaliła. Pistolet też miał załadowane ślepe naboje. Ale musieliśmy tę babę jakoś zabić. Wzięłam kombinerki i walnęłam ja w głowę trzy razy. Ale co nie działa z bożonarodzeniowym karpiem  to z człowiekiem też nie zadziała, zwłaszcza kiedy się wali go po głowie zupełnie bez przekonania. Technicznie wiadomo, że trzeba walnąć raz, a mocno żeby się nie męczył, a w praktyce ręka sama hamuje na myśl o pękającej czaszce. Nieszczęsna ofiara dostała więc dość mocno, żeby dostać neuro-młotko-logicznie indukowanych drgawek, ale nie zamierzała się bynajmniej rozstawać z życiem. W dodatku zaczęła zrzędzić i wymyślać nam od różnych takich owakich.
Nie pomagały nam też osoby, które ciągle właziły po coś do pokoju. Wyganiałam każdego kto wchodził, bo w końcu kiedy próbujesz popełnić morderstwo to chciałbyś się móc skupić, a nie co chwilę, ktoś przyłazi i czegoś szuka.
Niestety, mimo naszych najlepszych chęci ofiara wkurzyła się, wstała i sobie poszła. Po czym dostarczyła mam pozew do sądu. Kuba był optymistycznie nastawiony, stwierdził, że skoro ofiara żyje to proces o morderstwo powinniśmy wygrać i nawet podał dostarczycielowi pozwu, nową rejestrację swojego roweru, żeby nie było kłopotu z szukaniem nas przed rozprawą.
Ja w każdym razie uznałam, że cała ta sprawa była jedną wielką żenadą.

chrupki

Byłam w sklepie niedaleko domu rodziców. Nie nawykłam do nadmiaru wyboru tam, więc nie oczekiwałam wiele po zasobach. Kupiłam czekoladowe chrupki kukurydziane, które miały postać czekolady pokruszonej w foliowej torbie. Zamknęłam się z nią na zakurzonym (i nieistniejącym) strychu garażu i postanowiłam oglądać telewizję. Rodzina usiłowała mnie wywołać do domu, ale nie podziałało. Zaniepokoiło mnie natomiast to, że przyłapałam samą siebie jak na dole bujałam się na drabinie. To mogło zaowocować odsunięciem owej drabiny totalnie i utkwieniem przeze mnie na strychu. Porzuciłam więc strych i poszłam oglądać telewizję gdzie indziej.

W drugiej części snu wybierałam się do koleżanki w towarzystwie znajomego małżeństwa i kupowaliśmy w małym osiedlowym sklepiku tort (oni) i whiskacza (ja). Sprzedawca polecił mi jakieś małobutelkowe trunki, o dziwo w niskiej cenie, a podobno dobre. Nie chciałam wydawać za dużo, bo i tak już coś miałam ze sobą dla gospodarzy.




piątek, 18 października 2013

wojna i dżem

Stałam przed kamienicą i patrzyłam w nocne niebo ponad dachem kościoła. Coś co z początku wyglądało na burzę robiło się coraz bardziej podejrzane. Wbijałam wzrok w ciemność dość długo, żeby wreszcie odróżnić maleńkie świetlne punkciki poruszające się parami nad warszawą. Wyglądały jak światełka samolotów, a pomiędzy nimi przeskakiwały poziome wyładowania elektryczne. Zawołałam męża i pokazałam mu je. Po dalszych oględzinach okazało się, że świetlne punkty to rakiety, rozpadające się na kilka mniejszych. Ewidentnie wyglądało to jak broń nuklearna z wieloma głowicami. Szykowała się wojna.
Pognałam do mieszkania, złapałam plecak i zaczęłam pakować się na wszelki wypadek gdybyśmy mieli uciekać. Zdołałam złapać brzydki szary sweter kiedy sceneria się zmieniła.

Następna scena również była w nocy. Spacerowaliśmy ze znajomymi dziennikarzami po zdobytym mieście. Zorientowałam się, że w ferworze trzeciej wojny światowej Polska zdobyła Moskwę. Nie wiem jak ale się udało. To właśnie było to miasto gdzie spacerowaliśmy.

Jakaś kobieta prosiła nas o przechowanie jej pereł w czasie wojny. Hindus pokazywał je nam. Jedna była wielkości grejpfruta, a dwie pozostałe były małe i czerwone. Poprosiłam o podanie mi tej dużej, ścisnęłam ją lekko i usłyszałam świst uciekającego powietrza. Perła była fałszywa. Okazała się być pomalowaną perłową farbą piłką. Pozostałe perły pochodziły z kosmosu, możliwe, że z Marsa. Na Marsa prowadziły drzwi w ścianie. Ściana wyglądała jak dekoracja filmowa udająca ścianę, a drzwi prowadziły w czarną przestrzeń z czerwoną ziemią.

Potem graliśmy w piłkę z jakimiś ponurymi typami. Boisko było częściowo na schodach. Nie pytajcie mnie co tam robił profesor Oak z pokemona, ani piłkarz z jakiejś starej kreskówki. Nie jestem pewna wyniku meczu, bo co prawda oszukałam przeciwników i strzelili sobie samobója, ale mimo wszystko byłam im winna kasę. Nabijali się ze mnie, że nie mam jak zapłacić, ale ja wpadłam na pomysł. Na Marsie porozkładałam na ziemi kanapki z dżemem i wysłałam ich przez te drzwi, żeby je zbierali. Bez problemu uwierzyli, że na Marsie są złoża kanapek z dżemem.

środa, 16 października 2013

stadion

Miasto planowało jakąś większą imprezę na Stadionie Narodowym. Nie wiem czemu po środku było lodowisko zamiast murawy, ale kojarzyło mi się to z wynajmowaniem stadionów na występy. (Jako dziecko byłam na podobnym, bohaterowie Disneya na lodzie, pewnie stąd lód. Poza tym ostatnio mieliśmy okazję gościć afrykańskiego księdza uzdrowiciela na stadionie.)
Tym razem miał występować jakiś słynny rajdowiec. Zajęłam miejsca na górze, na widowni, z całą rodziną. Ale kiedy poszłam do toalety i wróciłam okazało się, że nie siedzą już tam. Przenieśli ludzi z  tamtych rzędów. Nie przysiadłam się do nich, ale usiadłam na dmuchanym materacu plażowym, obok jakiś panienek w bikini. One wydawały się częścią przedstawienia, ale ja nie.
Słynny kierowca wsadził na chwilę głowę do sali, przeprosił wszystkich i powiedział, że wróci, za dziesięć minut. Wyglądał na wymoczka, a nie gwiazdę. Zdziwiło mnie to, a jego zdziwiło, że leżę na materacu i szykuję się do drzemki, zamiast go podziwiać. Od początku byłam sceptyczna, ale możliwe, że dlatego, że bilety dostałam od kogoś. Sama bym nie poszła.
Byłam dla niego złośliwa w trakcie występu, zapytałam go nawet czy wskrzesza.  To była aluzja do tego uzdrowiciela ze stadionu, którego uważam za szamana i oszusta. On pytał czy prowadziłam już samochód, a ja mu na to, że nie i nie zamierzam, bo jeszcze bym kogoś zabiła, tak źle jeżdżę.

piątek, 11 października 2013

zombie

Dziś wybuchła apokalipsa zombie. Nie widziałam ich zbyt wiele, ale wiedziałam, że gdzieś się kręcą po okolicy. O ataku zombie dowiedziałam się kiedy parkowaliśmy samochód przy rynku. Było ciemno, świeciły się tylko te irytujące pomarańczowe latarnie. Po dyskusji z tata wiedziałam już, że jeżeli ja i przyjaciele pozostaniemy w samochodzie (który był łóżkiem nawiasem mówiąc) i będziemy się trzymać szklarni, to będziemy w miarę bezpieczni. Okolice szklarni, ciepłe i podlana wodą ziemia jakoś nie sprzyjała zombiakom. Korzystając ze spokoju udało mi się nawet nieco się ochlapać wodą, żeby nie śmierdzieć. Nie ośmieliłam się zejść z łóżka, chociaż ponoć tu było to bezpieczne i nie widziałam żadnych żywych trupów w okolicy. Kolega zszedł, ale on nie bał się zombie, bo był wampirem i i tak miał szarą cerę i brak tętna. W każdym razie zombie pokręciły się koło niego i poszły sobie. Postanowiłam zaszaleć i zabrałam z domu dwie książki, w tym jedną grubą, oczywiście zapytałam pozostałych pasażerów łóżka, czy mogę, bo to jednak obciążenie i zajęte miejsce. Zastanawiałam się nad zabraniem jedzenia z kuchni, ale nie odważyłam się tam wejść.

wtorek, 8 października 2013

strych

Sen był nieprzyjemny dziś. Ciężki i mroczny.
Byłam w domu rodzinnym. Na strychu nie było jeszcze mojego pokoju, a na górę prowadziły stare schody. Była też klapa na strych. W sieni na podłodze zauważyłam krew, ściany blisko ziemi też były brudne, krew była ciemna i pieniła się lekko. Wiedziałam, że pewien mężczyzna zabił kogoś tutaj. Miałam mu za złe, że zostawił tu tę krew, bo było jej naprawdę dużo. Nie kałuża, ale cały stawek. Wyglądało to tak jakby nie było podłogi, ale fundamenty i to one były pełne krwi.
Mama robiła porządki i chciała oddać kilka rzeczy na aukcje. Poszłam z nią i z kimś jeszcze na strych, żeby je zanieść. Nie podobało mi się to, bo strych był nawiedzony. Duch nie był agresywny, ale jak dla mnie zupełnie wystarczy, że jest i już się boję. Na miejscu mojej starej kryjówki był  babciny okrągły stół, a na nim masa gratów. Pomiędzy gratami leżała widokówka, mama poprawiła ją, bo duch ją przestawił. Chaos był dowodem, że duch jest aktywny. Położyliśmy rzeczy i nagle mama i ta druga osoba szybko zbiegły na dół zostawiając mnie samą. Bałam się za bardzo na powolne schodzenie ze schodów więc zeskoczyłam od razu na sam dół.

szkolnie

Jak zwykle zgłosiłam się do szkolenia. Tym razem z monarchii brytyjskiej. Czwarty raz. Miała je poprowadzić jak zwykle królowa angielska. Siedziałam na bardzo wysokim łóżku, wysokości pieca i zastanawiałam się, czy czwarty raz to samo szkolenie nie jest zbyt nudne.

zęby i deszczówka

Wsiadłam do złego autobusu i zorientowałam się kiedy skręcił we właściwą stronę. Wysiadłam z niego nad rzeką. Pamiętam, że musiałam wrócić się z dziećmi  do przystanku, ale nie szłam asfaltową drogą, a ścieżką przez krzaki. Pamiętam ziemię pod stopami i zieleń liści, po mojej prawej stronie była rzeka, chyba Wisła, chociaż podejrzanie kojarzyła mi się z morzem. Pochyliłam się i podniosłam z ziemi telefon, jakiś stary model Nokii. Chciałam sprawdzić w nim dane, żeby zorientować się, kto jest jej właścicielem. Niestety software był po francusku i nie mogłam nic odczytać.

W drugiej scenie byłam w górach, padł deszcz i byłam przemarznięta. Zatrzymałam się w lokalnym barze. Był zbudowany z drewna, a teren przed nim był kryty drewnianym dachem. Co ciekawe, dach nie wszędzie był gotowy, miejscami deski były nie położone, a te kawałki, które były gotowe - przeciekały.
Pod dachem siedzieli jacyś faceci i rozmawiali o kobiecie, która miała zostać tu kelnerką i dołączyć do ekipy. Wiedzieli, że mokną, ale zdaje się rozumieli, że będą tak zawsze moknąć, bo tu to norma.

W kolejnej scenie byłam tą zmarzniętą kobietą, która miała się zatrudnić w barze. Siedziałam w wielkiej balii z ciepłą zielonkawą wodą. Wyglądała jak podgrzana deszczówka. Razem ze mną w balii siedział jakiś mężczyzna. Grzaliśmy się, bo to było jedyne ciepłe miejsce w okolicy.
W pewnym momencie pojawiła się myśl - coś  w stylu - kobieta jest w ciąży/ma dziecko. Nie było głosu, który by to wypowiedział, ja tego nie powiedziałam, ale przemknęło takie skojarzenie. Wtedy mężczyzna stracił kontrolę nad sobą. Jego zęby zrobiły się długie, wąskie i ostre, była ich cała masa. Myśl o ciąży spowodowała to, że chciał pożreć tę kobietę. Mimo tego, że mężczyźni mówili, że nie należy zjadać obsady baru. 

piątek, 4 października 2013

egzaminy

Skończyłam biologię, ale sala,w której byłam była pracownią chemiczną Wiedziałam, że skończyłam studia, ale postanowiłam zdawać jeszcze raz, żeby zobaczyć coś nowego. Złożyłam papiery do Warszawy i Krakowa, Kraków uzasadniałam tym, że mogę się dowiedzieć jakie są różnice między biologią w Wawie, a tą w Krakowie. Warszawa nie wiem po co była na mojej liście, bo dopiero skończyłam tam się uczyć. Zwłaszcza, że tak naprawdę chciałam zdawać na psychologię. Rozważałam zapytanie dziekanatu, czy egzamin biologii może zaliczyć chociaż część egzaminu na psychologię.

drzwi

Wraz z kolegami z pracy zatrzymaliśmy się w jakimś motelu. W nocy cały czas miałam wrażenie, że ktoś skrobie do drzwi, to dlatego, że ktoś opowiedział jakąś straszną historię i nakręciliśmy się wszyscy. Nawet nasza szefowa się zasugerowała, zapytała po angielsku kogoś czy nie słyszy nic za drzwiami. Byłam zła, że ktoś jej powiedział o tym numerze z drzwiami.