Strony

poniedziałek, 30 września 2013

tsunami

Byłam facetem i byłam w ciąży. Dość dziwaczne, ale jak do tego dołączyć zjazd rodzinny ciotek i pociotków czekający na poród i wywierający presję, to robi się naprawdę niezręcznie. Lekarz przychodził sprawdzać kał i potwierdził, że sranie białą fasolą i całymi parówkami jest niechybną oznaką porodu. Cały sen czekałam na skurcze ale nic się nie działo. Wybudziłam się kiedy usłyszałam płacz dziecka i znów zapadłam w sen.
Tym razem byłam ciężarną kobietą i stałam obok naszego starego samochodu, przy jakiejś stacji benzynowej. Do dystrybutora był przywiązany wyżeł na łańcuchu. Miał skórzaną uprząż, jakby ktoś oczekiwał, że uciągnie całą stację benzynową. Wreszcie poród się zaczął (chyba) kiedy na Pacyfiku wybuchł wulkan. Patrzyłam z góry na mapę świata i widziałam efekty. Wulkany nie zobaczyłam, bo był pod wodą, ale przyjrzałam się dobrze kilku rozchodzącym się falom tsunami i słyszałam daleki huk wybuchu. U nas woda była po kostki, ale widziałam kraje gdzie zalane zostało dosłownie wszystko.

niedziela, 29 września 2013

wuj..

Nie lubię autostrad, zawsze wydają mi się zamknięte, podobne kanionom, przepaściom, rzekom. Są takie nieprzekraczalne. Te ich betonowe ściany, barierki po środku. Oczywiście to ma sens dla człowieka podążającego prosto, ale jeżeli nie jesteś człowiekiem, albo chcesz je przekroczyć, to już wiesz, że masz problem. No i dodatkowo - nie pozwalają ci się zatrzymać tam gdzie chcesz.

We śnie jechałam dużym białym samochodem terenowym. Prowadził mój wuj, starszawy, przypominający Zagłobę mężczyzna. Kiedy mijał nas samochód cioci P. z naszego auta wyskoczył jej jamnik, wpadł do ich samochodu, narobił zamieszania i widziałam, jak zjechali na pobocze. Co dziwne, w aucie była moja gospodyni, a nie ciocia P.

Przyjęłam do wiadomości całe to zamieszanie, ale po jakimś czasie zdecydowałam, że coś musimy zrobić. Przypomniałam sobie mianowicie, że widziałam jamnika leżącego na poboczu. Mógł przecież żyć i potrzebować pomocy. Z jakiegoś powodu nie pamiętałam/nie brałam pod uwagę, że przecież on wpadł do drugiego samochodu.

Zjechaliśmy na pobocze i zaczęliśmy poszukiwania. Oczywiście znalazłam kilka jamników, w różnych stadiach martwości, jednego żywego, ale żaden nie był naszym jamnikiem. Czy wspominałam, że wcale się nie  cofnęliśmy, żeby go szukać tam gdzie skoczył, ale rozglądaliśmy się za nim tam gdzie się zatrzymaliśmy?

W każdym razie bezowocne wysiłki zmęczyły wuja i poszedł do motelu się przespać. Ja zostałam z samochodem (otwartym, bez kluczyków, z otwartą maską). Próbowałam iść kawałek wzdłuż pobocza, ale właściciel posesji, przez którą chciałam przejść ostrzegł mnie, że teraz jest czas kiedy spuszcza psy. Wróciłam więc na parking. Wuj pojawił się na chwilę i powiedział, że zadzwonił po policję. Miałam nadzieję, ze pomogą nam szukać, ale okazało się, że on im powiedział tylko, że mają przyjechać, bo on zamierza wyskoczyć na środek autostrady i się zabić. Jego zdaniem tak prędzej mieli przyjechać.

Kiedy przyjechał policjant, wuja nie było, a ja jak głupia szarpałam się z samochodem, który nie miał ręcznego i usiłował się gdzieś toczyć. Maska oczywiście stale otwarta. Policjant był młody i przystojny, wypytał mnie, co się stało, a ja opowiedziałam, że pies koleżanki wyskoczył przez okno. Niedosłyszał chyba, bo za pytał, jaka ta kochanka, a ja odpowiedziałam, że spoko.

Wtedy pojawił się wuj, pijany i zupełnie niezdolny do prowadzenia samochodu.

piątek, 27 września 2013

Golem

Mieliśmy mega mocną kawę, dodawała mocy tak, że aż fizyczna siła się nienaturalnie zwiększała. Dzięki mocy tej kawy, zaklętej w tablicę rejestracyjną, mogliśmy popylać naszym żółtym, staroświeckim automobilem wzdłuż zbocza góry, zupełnie nie po drodze. Niestety w trakcie jazdy doskoczył do nas jakiś (z braku lepszego określenia) człowiek i zerwał nam tę tablicę. Wskutek tego nabył moc, która objawiała się nagłym i dziwacznym przyrostem masy mięśniowej. Dziwacznym, bo mięśnie było widać z pod przejrzystej skóry, a w dodatku nie były one z mięsa, ale z mniejszych lub większych kamieni, upakowanych pod skórą w kształt np bicepsów.
Zapytany o te cudaczne mięśnie, odparł, że to dlatego, że jest golemem.

dentysta

Poszłam do dentysty i postanowiłam być hardcorem i zrobić dwa zęby jednego dnia. Mało tego, chciałam być podwójnie twarda, bo po pierwszym zębie, zamiast wybrać drugi łatwy, wybrałam trudny, kanałowy, z wielkim wypełnieniem. Dentysta kazał asystentce wyborować go i zawołać na wypełnienie, ale ona coś popsuła i ząb się pokruszył. Co prawda dentysta objechał asystentkę, ale dla mnie to małe pocieszenie było. W dodatku musiałam czekać aż on wróci, a on gdzieś się szlajał, coś załatwiał jeszcze i zaczynałam tracić nadzieję, że wypełni mi ten ubytek. Dla zabicia czasu znalazłam gliniastą górkę i zjeżdżałam z niej na tyłku. Raz nawet zabrałam ze sobą jakiegoś chłopca, żeby też mógł zjechać. Górka miała długie zbocze więc trasa była konkretna. O dziwo zjeżdżało się bez oporów i wywrotek.

psy

Śniło mi się, że wracaliśmy od babci, samochodem, do domu. Trasa ma około 8 kilometrów, ale cały czas obok samochodu biegły jakieś psy. Jeden pokonał cała trasę i kiedy wysiedliśmy, leżał zmachany na ziemi, a ja mówiłam, że musimy go teraz zatrzymać.

poniedziałek, 23 września 2013

tężnia

Dzisiejszy sen był wypadkową dziwacznych skrawków i podejrzanie połączonych kawałków. W centrum marzenia sennego tkwiła wielka jak góra ciechocińska tężnia. Całość wszechświata była post apokaliptyczna i do tego ogarnięta żywiołem powodzi.
Przede wszystkim szukałam butów i szukając ich dotarłam do restauracji położonej na molo. Zarówno ja, jak i kelnerka wiedziałyśmy, że woda się podnosi i zaraz nas tu obie zaleje, ale mimo to ona nalegała, żebym zamówiła coś i czekała, aż ona to przyniesie. To by oczywiście oznaczało udawanie, że nic się nie dzieje, z efektem odcięcia od stałego lądu i wkopania się w powódź. Restauracja była pawilonem na palach, z podłogą zrobioną z desek. Widziałam jak podnosi się brązowa woda i  nie zaryzykowałam zamówienia obiadu. Ewakuowałam się kiedy już sięgała nam do kostek.
Potem lotem ślizgowym przemieściłam się na tężnię, gdzie spotkałam mieszkańców plemienia, które zamieszkało tam po apokalipsie.
Potem pamiętam, że rozmawiałam z mamą na temat kambodżańskiego prawodawstwa. Miałam w tym śnie jakieś doświadczenia z ich więziennictwem. Zapytałam mamę, co by zrobiła, gdyby została aresztowana, odpowiedziała oczywiście, że wezwałaby adwokata i walczyła, ale wyjaśniłam jej, że tu adwokaci nie mają władzy.

piątek, 20 września 2013

spóźnialcy

Siedziałam sobie w mieszkaniu w bloku i denerwowałam się ponieważ za chwilę mieli wpaść Rosjanie i mnie porwać. Nie, żebym była szczęśliwa z tego powodu, ale plan był taki, że mają wpaść i mnie zabrać. Ojciec za to uznał, że trzeba mnie wywieźć, ale bynajmniej nie z powodu Rosjan, ale ponieważ był zły na mnie o coś, co planowałam i dlatego, że zamierzał mnie powstrzymać. Moim zmartwieniem nie było porywanie, ale to, że Rosjanie nie zdążą (miałam zapisane na kartce, o której godzinie maja wpaść) więc siedziałam na krześle, gniotłam w ręku notatkę i czekałam jak na szpilkach. Oczywiście jełopy się spóźnili i ojciec mnie zabrał.
Tylko, że po drodze zgubiliśmy się, bo droga zamieniła się w dróżkę,  a dróżka w ścieżynkę, a ścieżynka ochoczo rozmyła się w zalanych powodzią i porośniętych ogławianymi wierzbami, bagnach. W dodatku bagnach o zachodzie słońca. Na skraju bagien zobaczyłam leżący motocykl i obok niego siedzącego na pniaku motocyklistę. Facet wyjaśnił nam, że tą drogą to już nigdzie nie zajedziemy.

wtorek, 17 września 2013

kości

Mieliśmy przekroczyć granicę wroga i zrobić zwiad. O dziwo byłam moja postacią z gry komputerowej, miałam kieckę z liścia, a ludzie mieli czerwone napisy nad głową, że niby wrogowie.  Trochę mnie martwiło bieganie po terenie wroga będąc oznakowanym jako przeciwnik. Takie mało szpiegowskie. Granica była w lesie, pogoda ładna, liście żółte. Czekaliśmy na autobus kiedy na horyzoncie zobaczyłam wojsko wroga. Musieliśmy zdążyć wsiąść do busa, zanim nas zobaczą i rozpoznają.
Na szczęście akurat dwa autobusy podjechały i jednym z nich dostaliśmy się do centrum i wysiedliśmy przy cmentarzu. Misja miała polegać na odnalezieniu kości Timmiego, syna jakiejś kobiety, która miała trójkę dzieci, umarła w czasie wojny i nie znosi rozłąki. Koniecznie trzeba jej było znaleźć te kości, jedynym usprawiedliwieniem na ich nie znalezienie byłby fakt, że denat żyje.
Problemem było to, że część cmentarza gdzie szukaliśmy była zdezelowana, na części groby leżały pod ulicą. Część przeniesiono, zostawiwszy tylko pamiątkową tablicę ofiarom wojny, przybetonowaną do słupa. Moj towarzysz pochylał się nad jakimś zapadniętym grobem, kiedy zauważyła, że obok jest bezimienny nagrobek, którym moja rodzina się zajmuje, a kawałek dalej leży rodzinne mauzoleum. Zastanawiałam się kiedy zobaczy moje nazwisko na granicie, ale chyba nie zwracał uwagi. Cały sen był mocno smutny, bo dotyczył ludzi, którzy nie tylko nie żyją, ale nikt nie wie gdzie spoczywają ich kości.

wydali na dworcu...też mi coś

Wróciłam sobie do domu z wyjazdu, a tu po pierwsze mieszkanie nie moje tylko jakieś inne, a po drugie koleżanka od bajki i psych od propozycji małżeńskich sprzątają je i przestawiają meble. Nie wiem co jest dla mnie większym szokiem, czy to, że ktoś mi przestawia mebel w moim ale cudzym domu, czy to, że w puściłam psycha do domu. Nawiasem mówiąc psych najwyraźniej miał obiecane, że się z nim spotkam, a może nawet prześpię. Pamiętam, że nawet we śnie uznałam, że to przekraczałoby z mojej strony granice uprzejmości i nie mam obowiązku wpuszczać go do łóżka.
Ponadto, na balkonie znalazłam stado doniczek z zielonym badziewiem. Na pytanie, co to, psych odpowiedział, że wydali nam na dworcu centralnym. Potem zabrał się za wieszanie prania i tak długo skakał po suszarce podwieszonej pod balkonem, aż spadł razem z nią. Na szczęście dla niego, wpadł do wody pod balkonem. Byłam bezlitosna i nie pozwoliłam mu wyleźć na brzeg póki nie wyłowi prania.
Pamiętam też stary telewizor w pokoju, na którym wielkie tłuste pająki robiły pajęczynę. Wskaźnikiem pokazałam koleżance, że ma je usunąć, bo były obrzydliwe.

przeprowadzka2

Okazało się, że nie mieszkam już w swojej dzielnicy ale na Mokotowie. Mój blok stoi przy spokojnej i wąskiej uliczce, sklepy w okolicy są drogie jak zaraza, a do tego na klatce schodowej (skądinąd czystej) biegają szczury i żadne wypuszczanie kotów nie pomogło. Kot siedział na schodach i z zainteresowaniem patrzył na szczura. Po jakimś czasie ugiął się pod presją mojego spojrzenia i jednego zjadł, a ogon wystawał mu z pyska. Zarówno kot i szczur były czyste, kot rudy, a szczur kremowy, z różowym ogonem.

przeprowadzka 1


Nasze biuro było w moim domu, w zasadzie to w domu rodziców. Właśnie tachałam gdzieś kota pod pachą kiedy przyszedł prezes i zarządził natychmiastową przeprowadzkę całego biura. Odniosłam kota do dużego pokoju i włożyłam go do kosza na zabawki. Kot nawiasem mówiąc komentował potem moje akcje, z tego kosza. Ludzkim głosem. I nawet się nie ruszył żeby pomóc.
A ja musiałam przenieść wszystkie książki od babci z pokoju do pokoju rodziców. Zamiast użyć pudła, nosiłam je w rękach. Podobnie dzwonki i bibeloty. Nalatałam się niewąsko z nimi.

piątek, 13 września 2013

winda

Pracownik Ikei oprowadzał mnie po budynku. Wsiedliśmy do windy towarowej i zjechaliśmy kolejno kilka pięter w dół. Winda jechała powoli więc mogłam popatrzeć, co jest na którym piętrze. Jednak nagle przyśpieszyła, do tego stopnia, że myślałam już, że spadamy. Okazało się, że mijaliśmy pomieszczenia służbowe, więc nie powinnam się im przyglądać stąd pośpiech. Nawiasem mówiąc dla mnie i tak wyglądały jak magazyny i nie różniły się niczym od poprzednich pięter. Wreszcie dojechaliśmy do małego pomieszczenia, bez okien i drzwi, obitego blachą i pracownik oświadczył - a tu śpimy.

Drugi raz windą jechałam, żeby opierdolić prezydenta. Siedział w bunkrze pod ziemią. Pamiętam, że zjechałam na sam dół i okazało się, że jest tam cały ogród z żywopłotami i niebieskie niebo. We śnie byłam facetem i pomimo tego, że nie chcieli mnie wpuścić do prezydenta to olałam strażników przy drzwiach i i tak weszłam. Uwaliłam się w skórzanym fotelu i zaczęłam narzekać. Nie pamiętam na co.

środa, 11 września 2013

wściekły wampir

Siedzieliśmy w zamkniętym pomieszczeniu gapiąc się w ekrany monitorów. Najwyraźniej pokazywały stan psychiczny nieprzytomnego osobnika leżącego na podłodze. Stan nie wyglądał dobrze. Facet był coraz bardziej wściekły, a zapewne fakt, że był nieprzytomny mu nie pomagał. Wreszcie, usiadł, otworzył oczy i zorientowałam się, że jest teraz wampirem. Miał białą skórę, czerwone tęczówki, białe długie włosy i wiedzieliśmy, że teraz nas zaatakuje. Zasugerowałam ewakuację, ale zdawałam sobie sprawę, że nasza niezdarna ucieczka niewiele nam da.
Dlatego zostałam w tyle i zmieniłam postać. Przypominałam teraz nieco zmechanizowanego obcego. Wampir rzucił się na mnie, wbił mi rękę w brzuch i schwycił za jelita. Ale w tej formie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Nie poczułam nawet bólu. Złapałam go łapą za kark i tak trzymając wyprowadziłam na zewnątrz. Potem okazało się, że tylko myślał, że to co trzyma to jelita, bo w tej formie nie miałam układu trawiennego w ogóle. Dla oszczędności. Same mięśnie potrzebne do walki.

wtorek, 10 września 2013

tarcza wiercąca i pusty dom

Postanowiliśmy się rozdzielić. Ja z koleżanką poszłam w lewo, a reszta grupy w prawo kopalnianego korytarza. Dzięki temu uniknęłyśmy pułapki i wielka tarcza wiertnicza przemknęła tylko koło nas nie robiąc z nami tych wszystkich przykrych rzeczy, które zrobiła z resztą grupy. Na wszelki wypadek, gdyby miała zawrócić ruszyłyśmy biegiem, wypadłyśmy z kopalni i pobiegłyśmy w górę trawiastego zbocza. Miałam pewne problemy, miejscami było naprawdę stromo, ale mając w pamięci tę wielką miażdżącą zębatą tarczę pędziłam pod górę jak gazela. 
Pewną niespodzianką był fakt, że góra się poruszyła i okazała się być głową giganta. Wielką skalistą i trawiastą. Gigant z początku był zły, że naruszamy mu spokój, ale wyjaśniłyśmy sytuację i przestał się gniewać.
Do tego stopnia, że następnym razem wróciłam tam z całą rodziną, włącznie z babcią i zrobiliśmy sobie party przy stolikach w ogródku restauracyjnym. Okazało się, że od drugiej strony jest dojście nawet dla wycieczek i ogólnie całkiem łatwo się tam dostać. Na szczycie głowy giganta natomiast stał opuszczony dom. Moja koleżanka weszła tam, żeby posprzątać. Ja się odważyłam jedynie zajrzeć do wnętrza przez uchylone drzwi. Zobaczyłam ciemne pomieszczenie bez prądu, o dziwo nie przeszkadzało to koleżance w widzeniu. Mnie za to przerażało totalnie. W świetle wpadającym z zewnątrz widziałam jakieś kafelki na podłodze i ją myjącą je. Poprosiłam żeby wyszła i zrobiła to.

poniedziałek, 9 września 2013

aktywna imaginacja

Pamiętam wyraźnie, że sprawdzałam kartkówki moich dzieci i wystawiałam punkty, może nie całkiem bez sensu, ale mocno na czuja. Miałam dwa komplety kartek, pomazanych nieczytelnym pismem i nie byłam wcale z tego powodu zadowolona. Do tego w budynku był jakiś kaznodzieja, który nauczał ludzi i grzmiał z ambony. Nie wiem, co mówił, bo moja podświadomość nie uznała za stosowne mi tego przekazać. W każdym razie kazanie przerwał mu samolot, który spadł na budynek i rozwalił połowę. Na mnie w każdym razie nie zrobił specjalnego wrażenia.
Potem pamiętam, że byłam u rodziców w salonie i koło biurka znalazłam dwa sporych rozmiarów pająki, a jeden z nich (szczególnie bezczelny egzemplarz) urządził sobie rajd na pajęczynie przez cały pokój, co oczywiście mnie przyprawiło o obrzydzenie.
Wreszcie pamiętam słoneczny dzień i czyste, błękitne niebo. Jechałam na rowerze po wiejskiej drodze i zatrzymałam się, żeby popodziwiać widoki. Po mojej prawej stronie ciągnął się łańcuch górski. Wielkie, ośnieżone skalne ściany, skąpane w słońcu i lśniące jak srebro. Jechałam dalej rozmyślając o tym, jak łatwo mi jest wizualizować takie widoki pomimo tego, że nie śpię (hahaha). Uznałam to za ładny przykład aktywnej imaginacji i nie wiedzieć czemu doszłam do wniosku, że widoki pojawiają się tylko kiedy wyobrażam je sobie w ruchu. Statycznych nie umiałam uzyskać. Ale kiedy tak jechałam na rowerze – góry wyglądały tak majestatycznie i ostro w czystym powietrzu, kolory były takie mocne, że czułam się wspaniale. Wjechałam w tunel pod górą, a na jego końcu drogę zastąpiły mi jakieś mgliste postacie na koniach. Ktoś zawrócił, ale ja jakoś przejechałam dalej. Minęłam łąkę, na której pasł się koń. Kiedy przejechałam obok niego, pogalopował gdzieś.  Zauważyłam, że ma zielony pompon na szczęście przymocowany do ogona. Po lewej za to minęłam studnię oświetloną zachodzącym słońcem.
Wreszcie śniło mi się, że rozmawiam ze znajomą i tłumaczę jej, że miałam takie świetne wizje na jawie. Przy okazji szukałam ubrania, bo miałam iść do pracy. Mężczyzna znajomej tłumaczył mi, że powinnam iść koniecznie na tani kurs ezoteryczny. Ja usiłowałam się zamknąć w łazience, żeby w spokoju założyć majtki. Ogólnie typowa poranna degrengolada. Tylko, że wtedy zadzwonił budzik i się obudziłam.

piątek, 6 września 2013

dyktatura

Miasteczko było podejrzane, cała sytuacja była podejrzana. Po pierwsze Olimpiada nie powinna polegać na pojedynkach z potworami, a ta polegała. Po drugie nie powinna się odbywać w kraju, w którym panuje reżim, a tu najwyraźniej ktoś nie widział przeciwwskazań.
Ja jako dziennikarka oddelegowana do opisania walk, miałam ciężkie zadanie. Po pierwsze nie zgadzało mi się coś w atmosferze, z jednej strony miałam światowej klasy uroczystości, masa ludzi z różnych krajów i kultur, wszystko cywilizowanie, a z drugiej ten reżim. No i do tego te testy. Żeby opisać walki, musiałam wziąć w nich udział, a to nie było to w czym jestem mocna.
W każdym razie udałam się do szkoły, gdzie trzeba się było zarejestrować, zapisałam się i już po chwili pojedynkowałam się z ośmiornica, która oczywiście mnie pobiła momentalnie. Za drugim razem poszło mi lepiej i pokonałam swoje potwory, ku uciesze gawiedzi.
 Niestety, mimo zostania bohaterką w jakiś dziwny sposób podpadłam reżimowi, bo kiedy wyszłam na ulicę wszędzie leżały ulotki "X.X oddaj się w ręce władz, a dostaniemy pieniądze na jedzenie dla dzieci." albo "X.X poddaj sie dobrowolnie, a uratujesz nas od głodu" i wtedy zrozumiałam, jak ludność ma wyprany zbiorowy mózg, że apeluje do mnie o to, żebym pozwoliła się aresztować. I do tego ten głód. W ogóle jak się rozejrzałam to całe miasto się rozpadało, bo było zrobione z tektury. Całe pieniądze zabrała dyktatura i została tylko tektura na budowę domów.

wtorek, 3 września 2013

patataj

We śnie miałam konia, nie jestem pewna, ale coś w tym śnie miałam wspólnego z Indianami. Może koń był indiański, może ich na nim ganiałam. W każdym razie koń był patykiem. Dzieci jeżdżą na patykach, udając, że to konie i patatajają dookoła podwórka. Właśnie tak robiłam. Było to dość żenujące, albowiem ludzie patrzyli dziwnie na mnie kiedy tak sobie patatajałam po naszej ulicy. Tylko, że to nie do końca był patyk, bo prędkość rozwijałam końską. Do tego koń miał właściwość czynienia mnie odważną, a potem zmieniłam go na takiego, który czynił mnie madrą. Wiem na pewno, że popatatajałam do Anki, ale nie pamiętam po co.