Strony

wtorek, 31 lipca 2012

O naturze Pudla czy też o naturze i pudlu


Umówiliśmy się we czworo na piżamowy maraton filmowy. Śpimy u mnie, każdy przynosi jeden film. Narożnik jest mega to się  komfortowo zmieścimy. W oczywiście nie przyszedł, bo po co, nie można na nim polegać.  J przeszedł, ale był kobietą. Ostatnia osoba pozostała niezidentyfikowana. Uwaliliśmy się na narożniku, o dziwo goło jak nas pan bóg stworzył (chociaż w przypadku J to nie jak pan bóg stworzył, bo kobietą go nie stwarzał) i oglądamy. Jestem trochę skonfundowana, bo J nie tylko okazał się być laską, nie tylko ma płaskie cycki jakby wcale laską nie był, ale jeszcze puścił swój film po czym uwalił się na brzuchu i śpi. Ale nic, oglądam. Film ma tytuł :Kwiatek, scenerię jak z teletubisiów i idzie tak:

Na dmuchanym materacu, z książką i drinkiem w łapie, po środku oceanu pływa sobie owca. W tle leci piosenka, o tym jaki piękny jest ten świat i jak wszystko sobie pomaga, kaczuszki dbają o swoje młode itd (kaczuszka dla zobrazowania przenosi jak kot kaczątka z miejsca na miejsce). Nagle na jakimś dryfującym meblu przypływa ZŁO – piracki pudel (w Fauście Mefisto też przybywał jako pudel), z flagą na ogonie i uznaje, że warto pozwiedzać ląd i dowiedzieć się czegoś o owcy, bo ładna jest. Przywdziewa więc typowy predatorski kamuflaż i wypróbowuje go najpierw na jakiejś owcy (ale nie tej materaca) oczywiście owca podskakuje na metr w górę przerażona kiedy słyszy Buuuu z powietrza. Potem na dwóch białych baranach, które boją się podwójnie, bo nagle okazuje się, że on nie jest już pudlem, a niewidzialnym czarnym baranem, a one mogą się w nim jak w lustrze przejrzeć.  Wypytuje je o owcę na materacu i okazuje się, że to żadna owca tylko biała niedźwiedzica, z którą barany mają umowę, kiedy są na wypasie na morzu zimą dostarcza im młode foczki do zjedzenia, ale pssst, bo to się nie powinno wydać.

Taki to film. Po drodze ludzie łażą do łazienki zupełnie goło, ja też. Ale zaznaczam, że odległości na narożniku trzymamy tak z metrowe od siebie więc przyzwoicie się odbywa. Wyrzucam jakieś śmieci z łazienki i znajduje w dziurze za panelem, koło rur, jakąś kartkę, o której najpierw myślę, że to kawałek gazety lub opakowania po proszki do prania, ale okazuje się, że ojciec rozpoznaje to jako jakąś ważną książkę. I rzeczywiście wyciągam całą książkę zza tego panelu.

Paradoks jednorożca


Ojciec się nad nami znęca i nas bije, wiemy że nie możemy mu pozwolić się dowiedzieć o tym co znalazłyśmy, ale jak zobaczy, że nie znalazłyśmy to nas zbije. A szukamy fresku Leonarda w biurku. Według naszych danych ten mebel powinien mieć dwie tajne szuflady, które rzeczywiście wkrótce znajdujemy, ale są puste. Otwiera się je przez włożenie igły w coś co na pozór wygląda jak dziura kornika. Potem znajdujemy dwie inne szuflady pełne jakiś przedmiotów. Potem złoty hiacynt wciśnięty między książki w skrytce. Ale wciąż nic. Ale ja pamiętam, że kiedyś przypadkiem wcisnęłam coś i otworzyłam drzwi do fresku, który przedstawiał „paradoks jednorożca”.

Ojciec próbuje sprzedać biurko w kawałkach, każdemu kawałek/warstwę fresku. A nas i tak każe powiesić za ręce,  gołe na rynku i wychłostać, bo jest komunistą. Ratuje nas przed chłostą dziedziczka i właścicielka ziemska, która komunistów opierdala i nas zabiera z  szafotu do dworu. Komuniści lecą na skargę do jej męża, ale to pantofel więc nic nie zrobi.

A pamiętam, też, że łaziłam z matką po markecie szukając proszku do prania, kupiłam mega torbę, wrzuciłam ją do walizy i pognałam gdzieś. Potem z tą walizą byłam na koncercie Madonny, gorąco, duszno i mało ludzi, może ze 30 osób,  a Madonna ze sceny wyklinała, że dźwięk kiepski.

poniedziałek, 30 lipca 2012

poniedziałek w korpo..


Dziś we śnie koleżanka wyrzekała, że zmienili jej umowę o pracę i kazali pracować na drugą zmianę. Do tego tegoroczne kwestionariusze samooceny miały dodane jakieś durne kubki i koszulki i wcale nie były kwestionariuszami dla PMów, ale dla zewnętrznych dostawców. Poczuliśmy się wszyscy zlekceważeni zupełnie.



mam wrażenie, że Podświadomość śpi, a sen wygenerowała świadomość z tego co myśli o poniedziałku w korporacji.

niedziela, 29 lipca 2012

pająk w kiblu nocną porą


Dziś stanęłam przed problemem, z którym większość ludzkości kiedyś się spotkała w ten czy inny sposób. Pierwotny i uderzający każdego  Pająk w wygódce.

Środek nocy, jakaś 3 na oko. Nocuję na dworze u babci na wsi. Ciepło jest więc mogę spać na trawie. Ale nagle czuję, że czas do wygódki, otwieram drzwi, chcę usiąść a tu – sieć rozpięta na ukos nad siedzeniem, a na środku sieci wielki krzyżak. Brrrr..Cofam się więc i niekulturalnie sikam za krzakami koło wygódki, a kiedy tak sikam widzę, że w letniaku na podwórku obok zapala się światło. Jest już tak późno, że właściwie wcześnie więc ktoś wstał. Czekam czy u nas też ktoś wstanie, ale nie. Kobieta w zamglonym okienku bierze dziecko na rękę i nagle cały dom unosi się jakby na kurzej łapce i zaczyna przesuwać.

Potem nad ranem przychodzą do mnie cztery maile z prośbą o zlecenie tłumaczenia, są napisane nie do mnie ale do Dragana, nie wiem na jaki to język ma być, ani czy to na pewno ja powinnam. Wiem tylko, że są na zaraz i, że są pisane koszmarną łamaną angielszczyzną i pokazuję je koledze, żeby się pośmiał.

sobota, 28 lipca 2012

chemia, pranie i podświadomość

Dziś krótko i chemicznie – we śnie nasypałam do pralki stojącej w salonie sodu, potem dolałam kwasu, potem powstałą niebieską pianę zbierałam wielką szczotą do podłogi i rozprowadzałam po dywanie w salonie rodziców, w celu umycia tegoż dywanu, podczas oczekiwania na przyjazd policji. Strasznie się pieniło.

piątek, 27 lipca 2012

musisz się z tym pogodzić, nie umiem żonglować


Czekałam uparcie przed klasą, spóźniłam się na swoją pierwszą lekcję, ale nie zamierzałam za nic spóźnić się na następną. Kiedy zadzwonił dzwonek weszłam do sali nie zwracając uwagi na to, że to nie jest moja grupa i za wcześnie na moje zajęcia. Nauczycielka pozwoliła mi zostać. Siedziałam w ławce i nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie zaprezentuję mu swoją sztuczkę, żonglowanie trzema piłeczkami w trakcie recytacji „Ody do młodości”. Na przerwie postanowiłam spróbować i okazało się, że zupełnie nie wychodzi mi żonglowanie. Za długo nie ćwiczyłam.

Poprosiłam nauczycielkę, żeby zwolniła mnie do domu z powodu złego samopoczucia, ale odmówiła. Więc wezwałam karetkę sama do siebie. Położyłam się na piaszczystej drodze w słońcu i czekałam aż przyjadą. Trochę mi głupio było, że przyjadą i będą źli, że wezwałam ich z powodu poczucia, że coś jest nie tak. Okazało się, że byli bardzo mili, tylko nie wynieśli noszy więc musiałam wstać i sama wsiąść, a przez to tłumaczyć się, że na lekcji mnie bolał brzuch, ale teraz przestał. W szpitalu w wejściu minęłam się z jedną z naszych księgowych, była w świetnym humorze. Chciałam urwać się do domu, ale lekarze odeskortowali mnie do budynku wyliczając, kolejne badania, które mi zrobią : ekg, rtg i inne g.

czwartek, 26 lipca 2012

jak widać bywają i kulturalne zombie


Spokojny sen co? No to dziś była apokalipsa zombie i klątwa  od czego by tu zacząć.

Najsampierw, jak mawiała babcia, siedzieliśmy sobie we w miarę dobrze zabezpieczonej przed zombie farmie i piliśmy herbatę. Nagle pukanie i wchodzą trzy ciacha w garniakach, które w  interesach przyszły. Siadają na pufach i zaczynają nawijać, zignorowałam co mówili, przysiadłam się do jednego i mu zapowiedziałam, że nie dalej jak dnia następnego mam zamiar go zmolestować. Z molestowania jednak we śnie nic nie wynikło, albowiem musieliśmy się przenieść z farmy. Jedziemy więc autobusem, ciacha z nami i rozmawiamy o zarobkach, pada pytanie skąd bierzemy pieniądze, a ja na to ciachu, że z wody leczniczej ze źródła. Ciacho się nadęło z wściekłości i mówi, że to bez sensu i mamy przestać pierniczyć, bo żadnej wody nie ma. To zatrzymałam autobus i pokazuję mu elegancką przepompownię, to aż go zatkało, że nie dość, że woda jest to jeszcze na niej zarabiam.

Wsiedliśmy z powrotem do busa i jedziemy, ale drugie z ciach zaczyna blednąć i wyrzekać, że się źle czuje. Ani chybi zaczyna się przemiana w zombie, oczywiście nie należy wyciągać pochopnych wniosków, ale na wszelki wypadek wszyscy pasażerowie wyciągnęli zaostrzone kołki, odsunęli się od ciacha2 i czekają. Co ciekawsze, jedna pasażerka wyraźnie dała do zrozumienia, że ona też jest zombie ale z tych inteligentnych i ona też kołkuje te tępe zombie, bo robią im złą reklamę.

Potem ukrywaliśmy się  w szkole, w której apokalipsa zombie wyludniła budynek podczas konkursu szydełkowania.

Wtedy obudziłam się, kichnęłam, poczułam, że oczka mi spuchły, zdjęłam kota z twarzy, umyłam się z sierści, otworzyłam okno dla wygnania złych alergenów i poszłam spać.

A wtedy przyśnił mi się rajd z mama po Warszawie w celu wywołania zdjęć, do czego koniecznie potrzebne były moje majtki. Więc pół snu latałam bez majtek, na szczęście w długiej koszulce.

A wtedy okazało się, że jestem wiedźminem i ratuję babę przed klątwą. Kazałam babie na początek się spakować i wynieść z domu. Ale,baba coś szukała w pokoju podczas kiedy jej rodzina/służba robiła pranie w wielkiej kadzi. I nagle zdałam sobie sprawę, że nie słyszę baby w pokoju po lewej, gdzie była, nie widziałam, żeby mnie mijała i szła do pralni, ale wiem, że jest w kadzi z praniem i się topi. Taki teleport na domowe potrzeby. Wpadłam do pralni i przerzucałam pranie tak długo, aż w wannie mignęła mi udręczona twarz baby, złapałam ją za bety i wyciągnęłam.

- a teraz – mówię – babo, wyjeżdżasz.

Baba, obiecała, że już jej nie ma więc zajęłam się jej mężem i mówię mu

- stary ty też wyjeżdżasz, bo też jesteś przeklęty

posłuchał, nawet mu pożyczyłam torbę podróżną, bo nie miał i zaoferowałam pracę, żeby miał się z czego utrzymać. Jak już myślałam, że spokój to przychodzę pod katedrę a tu baba jak na szubienicy wisi, tylko że żywa jeszcze bo najpierw trzeba za sznur pociągnąć i zapadnie zwolnić. A głos z nieba oświadcza, że z woli króla babę raz raz trza powiesić. No trudno, król każe to trzeba, upewniłam się u baby, czy się zgadza. Zgodziła się, pociągnęłam za sznur i zadyndała. Aż tu nagle tuż obok mnie jebut o ziemię dzwon katedralny. Cud normalnie, że nie walnął we mnie, bo wbił się w ziemię centymetr od moich butów. Okazało się, że baba i jej mąż dostarczyli złe wapno do budowy katedry i jakbym baby nie powiesiła to dzwon by spadł na ludzi, a tak cudem zostali uratowani.

Pamiętam jeszcze, że stałam pod domem, gdzie jak podejrzewano awantura domowa się odbywała. W środku migały  światła, pod domem tłumek obserwatorów, aż wreszcie z okna  wyskoczyła świecąca gałka oczna i zaczęła odlatywać. Podskoczyłam, a właściwie podleciałam i złapałam ją w rękę. Potem ktoś wrzasnął, że ja czarownica, to go postraszyłam wiedźmińskim mieczem i się uspokoił. A na końcu podszedł do mnie mag i mówi, że złapałam wyjątkowo potężny artefakt.

No i wtedy obudziła mnie burza.

wtorek, 24 lipca 2012

samobójstwo znanej milionerki

Idę sobie dziś w nocy, ale w dzień,  ulicą z ciocią P na wykłady, które prowadzi, aż tu nagle ona przypomina sobie, że nie ma ze sobą książek, których koniecznie potrzebuje. Wstępujemy gdzieś do biblioteki, ona znika między regałami, a ja czekam grzecznie. Znienacka podskakuje do mnie jakaś starszawa, pulchna pani w beżowym płaszczu i z włosami upiętymi w kok. Wciska mi do ręki coś, co wzięłam za złotówkę, twierdząc że koniecznie muszę to wziąć i wychodzi. Ciocia P wraca z między półek obarczona stosem woluminów, a ja stoją jak ta lama zdziwiona absurdem sytuacji z monetą w ręku. Wspólnie przyglądamy się jej dokładniej i okazuje się, że to wcale nie złotówka ale 17 złotych, jakieś okolicznościowe i raczej cenne. Kiedy zdziwione wychodzimy na ulicę, dostrzegam na ziemi mały lśniący kamyk. Podnoszę go i widzę metr dalej następny i następny. Idę śladem kamyków i okazuje się, że śledzę tę tajemniczą kobietę z biblioteki. Okazuje się ona być zdesperowaną milionerką, która zamierza się zabić, ale najpierw rozdaje majątek, w tym cenną kolekcję minerałów. Mam wizję, jak milionerka siedzi za stołem, a kamerdyner podaje jej granatową, lśniącą torbę, w której chowa wielką różę pustyni w kolorze nocy Kairu. Śledzimy ją więc dalej czekając aż tę różę upuści i dochodzimy nad morze. Przy brzegu są takie jakby boksy częściowo zanurzone w wodzie i w jednym z nich pływają zwłoki tej kobiety. Rozglądam się – jest torba, zrobiona z włóczki, wyciągam ją, jest dziwnie lekka i biegnę brzegiem za znajomymi, którzy odchodzą z tego miejsca. Tylko, że oni idą dołem, a ja górą. Potem zanim zadzwoni budzik widzę jeszcze starego araba szczerzącego żółte zęby w uśmiechu, bo dostał pasujące do błękitnego płótna namiotu dwa żółte kubki na kawę.

podejrzewam, że podświadomość sprzedaje mi najbardziej epickie kawałki nad ranem


Dziś pamiętam – bez szczegółów, ale wiem, że sen był epicki. Uciekłam, jako pokonana z podziemi, ale przed kim nie wiem.  Za to pamiętam, że ktoś marudził, że uciekając pozbawiłam się najważniejszego atutu, bo właśnie tam pod ziemią byłam najmocniejsza.

Pamiętam też lekcję angielskiego z Wąsem, na której koniecznie usiłował mi pomóc nadgonić materiał, ale robił to wyjątkowo debilnie. Bo po pierwsze mówił do mnie jak do idiotki, po drugie pracował tylko ze mną, a klasa nic nie robiła i się burzyła, a po trzecie usiłował nauczyć mnie słów, które już znałam. Poza tym dyrektorka miała to za złe, nie wiedzieć czemu mi, a nie jemu.

Gdzieś we śnie przewijał się też parasol na stojaku na parasole.

Ostatni sen był mega epicki, ponieważ Hitler usiłował zebrać ekipę magicznie uzdolnionych sługusów i miałam wyszpiegować czy mu się to udało. Byliśmy we tróję. Ja – ewidentnie jako mag, współpracownik przebrany za ss-mana i lokalna blond Helga – łączniczka.

Zaczęłam od namalowania na ścianie mistycznego znaku, z którego wystawał fiut. Dobra, półprzejrzysty fiut. W zasadzie to miał być wyłaniający się z tajemnego znaku illuminati kawałek ducha, ale co ja poradzę na to, że wyglądał jak wyglądał. Śmieszne było malowanie znaku, bo ja tylko jakby poruszałam trzymanym w dłoni markerem, a znaki pojawiały się same. Kiedy się na tym skupiam przestały i miałam problem ze skończeniem go, o mało co nie namalowałam tam w desperacji serduszka. W każdym razie kiedy namalowałam, oddaliliśmy się i ze ściany wylazł cały duch i zrobił nam dywersję.

Dzięki dywersji przedostaliśmy się do supernowoczesnej sali konferencyjnej w teatrze. Trochę się zgubiliśmy ale pokierowała nas sprzątaczka, nawet na nią pokrzyczeliśmy, żeby nie wyjść z roli. Udało się nam przedostać na scenę pomimo braku współpracy architektury, czyli schodów i na samym jej środku znaleźliśmy stół z kuferkiem. Gdzieś na tym etapie uznałam, że fajnie będzie wyglądać jak Marylin Monroe co też uczyniłam, nie wiem po co.

W każdym razie otworzyliśmy kuferek i wyciągnęliśmy zdjęcia. Były strasznie wyraziste, ostrzejsze niż normalne zdjęcia, przedstawiały grupę ludzi i po samej wyrazistości bijącej od zdjęć poznaliśmy, że w istocie są to magowie Hitlera. Rzuciliśmy się do ucieczki, pobiegłam przodem i oczywiście wpadłam w pułapkę. Najpierw opadła krata, a potem sufit zaczął się obniżać, żeby mnie zgnieść. W małym, za ciasnym żeby się wydostać okienku widziałam świat zewnętrzny. Myślałam najpierw żeby się teleportować, ale uznałam, że to głupie i prawdopodobnie pułapka jest dobrze zabezpieczona przed takimi próbami.  Uznałam, że to pułapka właśnie na magów, prawdopodobnie bardziej test niż pułapka. Tak żeby zobaczyć, co potrafią zrobić w trudnej sytuacji.  Nie mam charakteru skłonnego do refleksji pod presją sufitu, więc położyłam na nim rękę i skoncentrowałam się. Poczułam ciśnienie siły i usłyszałam trzask pękającego sufitu, krata zniknęła i byłam wolna. Niestety w czasie, kiedy ja się bawiłam z pułapką Helgę złapali hitlerowcy, więc wcisnęłam zdjęcia współpracownikowi a sama pobiegłam po Helgę. Co było głupie, ale bohaterskie.

Przeciskałam się przez tłum wyglądający jak zbiór naukowców na konferencji, nawet wpadłam na jakiś murzynów, co było bardzo dziwne biorąc pod uwagę gdzie byłam. Martwiłam się tylko o to, że pewnie mają tu masę urządzeń do wykrywania magów, więc zaraz wpadnę.

Wtedy zadzwonił budzik i musiałam ruszyć się z wyrka.

poniedziałek, 23 lipca 2012

ni psy, ni lwy, ni psychopaci mnie nie powstrzymają


Stars are right – zaczęłam sen od leżenia zima na wozie i gapienia się w niebo w towarzystwie grubego dzieciaka, z którym rozwiązywałam zagadkę kryminalną. W końcu rozwiązaliśmy i dzieciak połączył konstelacje w mistyczne, okultystyczne znaki.

Ona zjada pogrzebacze – wchodzi mafia do domu pewnej kobitki, żeby jej podrzucić narkotyki, a ona jeszcze się cieszy, bo myśli, że to mistyczne zioła jakieś. Pytają jej jak film, który miała kręcić z córką ich szefa (ona oczywiście, żadnego nie kręci). Mówi, że świetnie, nie zdając sobie sprawy, co będzie jak mafia się wkurzy. Wtedy z kuchni wychodzi jej mąż i mówi, że ona jest wariatką bo zjada pogrzebacze nawet własnemu mężowi. Mafia zrobiła oczy jak spodki i pytają, ale o co chodzi. No to mąż tłumaczy, że o to, że baba jest nimfomanką i pokazuje scenka jak  baba patrzy na wannę i wydaje jej się, że z owej wanny wynurza się niczym Afrodyta z morskiej piany, przystojny lekarz. Nagle słychać wrzask – mąż z mafią wpadają do łazienki, a to w wannie żona, indyk, kogut, emeryt i listonosz. Z czego wszystko z wyjątkiem żony usiłuje dać dyla. Zwłaszcza emeryt, który woła o pomoc.

Wszystkie ukarać – w szpitalu popełniono morderstwo. Wyglądało jakby był to błąd w sztuce, ale naprawdę to było zabójstwo dokonane przez psychopatę, co łatwo stwierdziłam, bo znalazłam jego pamiętnik. Czytałam go potem pielęgniarkom, żeby zeznawały, bo nie chciały. W pamiętniku było pełno wyrażeń podkreślonych o tym jak trzeba wszystkie kobiety zabić i ukarać. Pamiętam też, że czytałam pamiętnik dyrektorowi szpitala.

Pies proboszcza – jechałam do domu i miałam problem, bo najpierw po ulicy łaziły lwy. Ominęłam je, bo nie byłam pewna czy nie są głodne. Potem chciał mnie pogryźć pies sąsiadów. A potem zobaczyłam, że sąsiadka ma na podwórku w rogu, wykopany grób z wieńcem i tabliczką, a w nim zdechłego psa. Bo to pies księdza i musi mieć katolicki pogrzeb, bo ksiądz go do nieba weźmie.

I nie wiem czemu cała noc odpisywałam na maile zaczynające się od „Pani Anno”.

sobota, 21 lipca 2012

chcesz zostać ninja? to mykaj do burdelu.


Dziś nadal gorączka, ale dla odmiany wybrałam się we śnie na spacer z dwoma kolegami, tylko nie wiedzieć czemu panowie mieli rowery, a ja na piechotę. Fakt, nie przepadam za rowerem. W każdym razie nagle daleko za nami pojawia się samochód, a my już wiemy, że nas goni. Przestraszyłam się, bo uznałam, że ja na piechotę zaraz zostanę w tyle. Koledzy krzyczeli, żebym nie skręcała w krzaki, ale ja uznałam, że to moja jedyna szansa ucieczki. Niestety krzaki okazały się lipne, bo wcale nie były takie gęste jak udawały. Padłam plackiem na jakiejś miedzy i patrzyłam jak facet się rozgląda i mnie szuka. Nagle pojawił się, uzbrojony w obrzyna policjant, myślałam, że to dobrze, ale okazało się, że współpracuje z tamtym. Oczywiście mnie złapali i zamknęli w jakimś mieszkaniu na szkoleniu do burdelu. Na szczęście, przy okazji w tym mieszkaniu na imprezie była koleżanka, która mnie uratowała, bo otworzyła mi drzwi kiedy wychodziła z przyjęcia. Wymknęłam się razem z gośćmi, na boso zupełnie i w białym gieźle. Pamiętam, że kolega ze mną na rękach pędził na przystanek autobusowy, przez czteropasmową ulicę. Samochody śmigały i stwierdziłam, że teraz to pewnie wpadniemy pod jakiś. Potem opowiadałam komuś jakich umiejętności uczą na szkoleniach w burdelu i wyszło, że jednym z nich jest bycie ninja.

Poza tym pamiętam tegoż kolegę, który odnosił mi kanarka. Konkretnie wylegiwałam się w łóżku w towarzystwie nieokreślonego mężczyzny, kiedy nagle stwierdziłam „ciekawe gdzie on jest z tym kanarkiem” i wyjrzałam przez okno, a tu właśnie on tacha klatkę. Pochwaliłam się mężczyźnie jakie mam zajebiste przeczucia i pokicałam na korytarz windę otworzyć jak będzie się wypakowywał z tą klatką. Co ciekawsze, kanarek przyjechał nie w klatce ale w oddzielnym pudełku.

Pamiętam też, że na wakacjach wchodziłam z kimś o trudnym charakterze na schody jakiejś lśniąco białej bazyliki, a niebo było oszałamiająco niebieskie.

Potem stałam na balkonie wychodzącym z klatki schodowej na wyższym piętrze i patrzyłam na pole we mgle. Jakiś mężczyzna z wózkiem też się zatrzymał popatrzeć, ale jego żona nie, bo uznała, że to będzie wyglądać dziwacznie, że ona tak nie na miejscu.

piątek, 20 lipca 2012

kot, koń dinozaur – jeden diabeł

Dziś z racji gorączki i przeziębienia spałam chyba inaczej, bo niewiele zapamiętałam. Tylko tyle, że przez cały czas się gdzieś przemieszczałam. A to wzdłuż Wisły w słoneczny dzień, a to na koniec ulicy, który kiedyś był końcem świata, a teraz jest czystą abstrakcja, bo ulicę przecięła obwodnica w połowie i końca nie widać zza nasypu. Wiedziałam, że mogę przemieszczać się szybko bo miałam konia. Zasadniczo dziwny był to koń, bo przynajmniej raz był kotem. Kota stawiałam na ziemi, stawałam nad nim, a on się zamieniał w konia. Tylko, że coś się pomyliło mi albo jemu, bo wyobraził sobie, że jest dinozaurem. No i biegał tylko na tylnych łapach, a przednie miał krótkie, więc siedząc w siodle przeciążałam go i przechylałam w przód.

czwartek, 19 lipca 2012

niewidzialny tramwaj

Dziś we śnie jechałam niewidzialnym tramwajem z okazji jakiegoś eventu, dwa razy przejechałam siedząc na siedzeniu podczas kiedy unosiło się ono w powietrzu, bo tramwaju nie było widać.  Ale oczywiście musiał przyjść konduktor i koniecznie chciał się dowiedzieć czy zapłaciłam. Na pytanie o cenę zaśpiewał mi 10 tysięcy. Poza tym skoczył na mnie pająk zrobiony z drogich kamieni i złota, próbowałam go strzepnąć ręką, ale za bardzo się bałam Poza tym ktoś przyszedł i powiedział, że Czesia złapali i zamknęli w klasztorze, a tam nikt więcej niż pół roku nie przeżył.

środa, 18 lipca 2012

mortadela z warzywami i poncz z ogórków


mój sen odzwierciedla mojego niechcieja w pracy

Najpierw śniło mi się, że organizowałam z kimś wielką imprezę. Oczywiście zawsze coś musi się zjepsuć więc na wejściu okazało się, że jakiś chłopek roztropek, który miał kupić wędliny postanowił zaoszczędzić i na eleganckim bankiecie podać mortadelę z warzywami. Opierdzieliłam go, ale nie bardzo rozumiał o co chodzi więc mu obrazowo wyjaśniałam, że duch przepiórki bankietowej życzył sobie, żeby podano przepiórki właśnie, a on debil kupując mortadelę ducha rozgniewał. Potem zajmowałam się robieniem ponczu z ogórków, które wyciskałam do miednicy jakimś mechanizmem. Nawet szybko szło. Potem się okazało, że hotel obok nie ma wolnych miejsc, więc goście nie będą mieli gdzie spać.

Potem sen przeskoczył w koszmar i znalazłam się w pokoju nauczycielskim obserwując tablicę, na której kreatywna koleżanka wpisała mi 12 lekcji w poniedziałek i zastanawiałam się jak ja to przeżyję. Nawet wiedząc, że już nie uczę czułam ten zimny dreszcz kończących się wakacji.

A potem patrzyłam na upadek społeczeństwa oczyma pierdziela, to znaczy przejmowałam się, że nastoletni syn sąsiadki mówi, że się nudzi, a moja koleżanka równolatka została feministką i w celu równouprawnienia podawała cegły na budowie, toples, bo skoro faceci bez koszul mogą to ona też.

wtorek, 17 lipca 2012

właśnie odkryłam nowy rodzaj teatru


Wyobraź sobie skrzyżowanie teatru z Ikeą. Idziesz i błądzisz przez kolejne pomieszczenia, będące życiem bohatera przedstawienia. Patrzysz jak mieszka, oglądasz pokoje, mijasz się z domownikami. Zapaśnicy przeganiają cię z jego salonu, bo podejrzewają, że chcesz zająć ich żółte poduszki. Jego perski kot ucieka jeśli go za bardzo pogłaszczesz, albo łazi za tobą.

Kiedy już podejrzewasz, że zgubiłeś się na dobre w tej plątaninie korytarzy podłoga nagle rzuca cię na kolana, bo jest śliska i pochyła. Jesteś na szpitalnej klatce schodowej i teraz jesteś tym kogo obserwowałeś, obserwującym dla odmiany swoją żonę lekarkę, nawiasem mówiąc ładną blondynkę. Po szpitalu grasuje też doktor House oczywiście.

Patrzysz jak twoja żona siedzi przy umierającym na raka pacjencie o zniekształconej twarzy i pociesza go, że ma dobrą wiadomość, bo wszystko się zaraz skończy. On zrywa się na chwilę tylko po to chyba żebyśmy mogli zobaczyć, że leży w garniturze w prążki, po czym pada i umiera.

Słyszysz co mówią o niej inni lekarze, jak kobiety marudzą, że ona się nieprzyzwoicie ubiera i plotkują o niej niemiłosiernie. Ale potem możesz zobaczyć jak pierwsza plotkara, przełożona pielęgniarek wielka, gruba baba – totalnie naćpana i goła jak święty turecki gramoli się z donicy z rzeżuchą myśląc, że wstaje z trawnika w Vegas i idzie na bal, a tak naprawdę to włazi na salę szpitalną, gdzie chyba jest zwykle organizowany teatrzyk i goła tańczy tam na oczach czarnych raperów szykujących się do występu, przekonana, że jest na eleganckiej imprezie. To oczywiście podważa jej wiarygodność i musi zostawić bohaterkę w spokoju.

W tym momencie poznajemy bliżej doktora House, bo to on naćpał siostrę przełożoną, o czym nam z dumą powiedział. Widzimy jak odprowadza na salę dwójkę małych chłopców, których tak wyleczył z raka, że został im tylko katar. Ich matka jest bardzo wdzięczna.

Sen urywa się i zaczyna się następny.

Jestem u ciotki na jej podwórku. Pilnuję jej domu kiedy jej nie ma, zaglądam raz na jakiś czas na jej podwórko, żeby zobaczyć czy wszystko ok. Ale tym razem słyszę z domu jej głos. Wychodzi do mnie i w nagrodę za pilnowanie daje mi trzy krzaczki szałwii, o wyglądzie kapusty. Chcę je posadzić w ogrodzie, ale okazuje się, że wszystko jest już obsadzone przez mamę, albo zabetonowane przez ojca. Próbuję wykopać dziurę w małym pokoju i posadzić je tam, ale chociaż łopata skruszyła deski to nie mogłam przebić się przez podkład z siatki pod nimi. Ojciec zarządził, że mogę posadzić je najwyżej w donicach, ale znów pojawia się problem skąd wziąć ziemię. Bo wszędzie beton. A tymczasem szałwie schną i marnieją. Na szczęście po wsadzeniu ich do donicy i podlaniu wodą odżywają.

Sen urywa się i zaczyna się następny.

Jestem w księgarni na Krakowskim Przedmieściu i kupuję książki na prezent. Długo wybieram i dobieram, w końcu kupują kilka albumów, z których jeden jest „pochwałą głupoty” i traktuje o głupocie właśnie.

poniedziałek, 16 lipca 2012

trzęsienie ziemi, a sprawa biurowa


Ponieważ nasza firma gwałtownie  się rozrasta istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że część z nas będzie musiała zapakować walizki i przenieść się do innego budynku. W sumie niedaleko, ale nikt nie lubi przeprowadzek. Niestety nie jest to pewne, a i nie wiadomo, która część ani kiedy. Żyjemy w niepewności geograficznej i stąd mój sen.

W biurowcu na dole koło recepcji jest sporo wolnego miejsca. Tam stanęła tablica, na której nasza leadka kolorową kredą rozpisywała projekty do wzięcia. Moje były na zielono, ale niechby sobie były, gdyby tylko nie były po koreańsku. Przed tablicą  stały szeregi ławek, takich starego typu, ławka od razu przymocowana do biurka, pochyły blat, miejsce na kałamarz. W ławkach pracownicy. Na tak stworzonym open space, siedzieli PMowie i DTP i oczywiście za dużo DTP się przysiadło i babka obok prawie siedziała mi na kolanach. Wtedy kazałam im się posunąć i przesiedli się do innej ławki. W oczekiwaniu na projekt czytałam książkę. Poza tym pamiętam, że ogarnęłam tylko jednego maila, bo myślenie ciężko mi szło.

Potem poszliśmy na team meeting, a raczej na team i znajomi party w przyczepie naszego byłego kolegi z zespołu. Wtedy nadeszło trzęsienie ziemi.Najpierw większe, a potem kolejne mniejsze. Widziałam jak po asfalcie szła taka fala, para i kurz się unosiły kiedy napięcia przemieszczały się pod powierzchnią ulicy. Za kurzem pomykali strażacy, i wskoczyli z miejsca do kanałów tam gdzie kurz się zatrzymał, ale to nie były kanały tylko wielki dół.

Potem wracałam z kolegą i z leadką do biura przez mgłę, z daleka. Nie specjalnie znałam drogę więc musiałam zdać się na nich. Leadka obiecywała mi, że wyda proklamację, że dziś przez trzęsienie ziemi nie pracujemy.

Potem gdzieś we śnie mignęła mi jeszcze fala powodzi zalewająca ruchome schody w metrze.

niedziela, 15 lipca 2012

dziś na dobranoc końskie bobki


Idzie sobie ulicą obok marketu budowlanego cieć i ciągnie dwukółkę pełną końskich bobków. Skręca sobie za róg, a za nim radiowóz i tajniak. Oni już wiedzą, że w końskich bobkach jest krew! Dlatego łapią dziada i dalejże go przepytywać, a co to, a skąd? Na nic wyjaśnienia, że to sok z buraków. Nie żeby w w wózku były schowane zwłoki, po prostu konie jak podejrzewano z jakiegoś powodu srają krwią…

Poza tym śniła mi się też taczka mięsa z odciśniętymi w blasze półksiężycami i piszczenie.

Piszczeniem zajmował się kot, który w środku nocy znalazł swoją piszczącą zabawkę i ją szturchał. Nie obudziła mnie, ale dodała tło dźwiękowe do mojego snu.

zawsze Coca Cola – ale po apokalpsie jej nie będzie


Wygląda na to, że z okazji piątku 13 blog popsuł możliwość komentowania notek. :/

Dziś snu nie pamiętam bo za długo się wylegiwałam w łóżku.

Ale wczoraj śniłam:

- starego Indianina, robiącego z farbowanych kurzych piór kostiumy i sprzedającego je na allegro. Sprzedawał też kolekcję plastikowych modeli szybowców.

- świat post apokaliptyczny, w którym nasz samochód goniły pracujące dla rządu uczennice w granatowych mundurkach. Chciały nas złapać ale miałam przy sobie butelkę coca coli i wepchnęłam ją jednak do ust (otworzyła bo chciała nas użreć), a wtedy ona odgryzła korek. Cola się wylała i uczennica jej spróbowała, a ponieważ od lat nikt nie widział tu coli to była na nią nieodporna i zaraz się uzależniła.  W ten sposób odkryłam, że możemy bronić się colą.

środa, 11 lipca 2012

zasadził ktoś zmutowaną marchewkę w ogrodzie


Jechałam z moją szefową jej samochodem przez jakieś wiejskie okolice i podziwiałyśmy parki i lasy. Żałowałyśmy, że nie mamy okazji na jakiś grupowy piknik na łonie natury, bo ostatni był dawno.
Potem czekałam na ciocię P. w bibliotece, którą nawiasem mówiąc skądś znam we śnie, wypożyczałam jakąś książkę, a ona w tym czasie w towarzystwie inżynierów wyrywała marchewkę za oknem. Marchewka przypominała rzepkę z bajki, ponieważ była mega wielka, wielkości człowieka i trzeba się było solidnie naszarpać żeby wyciągnąć ją z ziemi.

wtorek, 10 lipca 2012

magia w szkole i kibole


Dziś sen się postarał.

Mecz w liceum odbywał się na za małej sali gimnastycznej,  któraś z drużyn przywlekła ze sobą własnych, oryginalnych kiboli. Kibole owi dostali trybunę pod ścianą i siedzieli tam ponuro, stłoczeni jak sardynki w puszce, odziani w glany, czarne spodnie, czarne kurtki i znów (niespodzianka) czarne kominiarki. Ponieważ każdy z tych kiboli był, może nie jak klasyczna szafa trzydrzwiowa, ale powiedzmy dwudrzwiowa, to nieco brakowało im miejsca na jakikolwiek ruch.

Wtedy na scenę wyszli dwaj czarni, wielcy meksykańscy zapaśnicy w obcisłych  kostiumach z cekinami, a i jakaś laska jednemu z owych zapaśników miłość publicznie wyznała po czym zaczęła biegać jak kura bez głowy po sali, aż wreszcie zanurkowała gdzieś między kiboli. Zapaśnicy zaczęli śpiewać szczęśliwą piosenkę o seksie, a ten który okazał się obiektem uczuć dziewoi pognał jej śladem, nurkując z entuzjazmem w warstwę kiboli, rozpychając ich niezadowolonych na boki i do góry. Górne rzędy prawie zgniotły się o sufit, bo facet był wielki jak lokomotywa i rozrzucał ich na boki bez wysiłku, nie przestając śpiewać o obmacywaniu wspomnianej już dziewoi.

Co dało dobrą okazję mojej koleżance do wymknięcia się po cichu z sali kiedy kibice wychodzili – dzięki temu nie złapała jej policja. Szukali, bo dostała mandat, nie zapłaciła go i czekała pięć lat aż się przedawni. Został jej rok. A oni przyleźli do szkoły jej szukać. Wymknęła im się udając inna uczennicę, a jak zapytali czemu nie na lekcji odpowiedziała, że jej kot o imieniu Wszechkotek (czy jakoś podobnie) umarł i mama ją zwolniła z zajęć. Uwierzyli – lamy.

Tak samo urwała się z zajęć z ezoteryki, również w strachu przed policją. Babka prowadząca wykłady miała złoty turban i tajemną księgę i skądś ją musiałam znać, bo się poufale do mnie zwracała. Stwierdziła, że jak ją zobaczyłam to się od razu jej do czegoś o ezoterycznej nazwie, której nie pamiętam, podpięłam i przez to nie mogła mówić o kościele. Owszem, ona by mogła ten kościół oczyścić i coś tam ale coś tam. Mózg wygenerował mi jako jej wypowiedź jakiś ezoteryczny bełkot, którego nie zapamiętałam. Ale pokazywała nam diament, w odpowiedzi na pytanie o ilość ścianek w szlifowanym szczycie kryształu i w naturalnym kamieniu. Zarys dwóch diamentów jeden nad drugim dla porównania wyświetlił się w powietrzu złotymi liniami, a potem zgasł. Jeden z kamieni był jakiś specjalny, ale oczywiście moja podświadomość jest raczej wzrokowcem i nie zapamiętała mistycznej nazwy. Zresztą i tak, jedyna różnica jest w tym, jak powiedziała wykładowczyni, że nazwa brzmi bardzo specjalnie. Generalnie wykład był dość ciekawy, a skończył się niedługo po tym, jak koleżka wyszła ukrywać się przed policją.

nietoperzowy tablet

Obudził mnie mój syn, który przygalopował do mnie na górę marudząc, że się boi. W domu było nieco dziwnie, ale głównie przez atmosferę jaką dzieciak nakręcał. Pokazywałam mu na jakimś tablecie składowanie i sortowanie informacji za pomocą nietoperzyków, kiedy obudził się mąż. Uznałam, że będzie się złościł, że młody budzi cały dom więc włączyłam muzykę i zaczęłam tańczyć sambę udając, że taki był plan i to on – mąż, zaspał po prostu.

poniedziałek, 9 lipca 2012

meeting parents’ expectations – mission impossible


Dzisiejszy sen jest o tym jak własna matka nigdy z niczego nie jest zadowolona.

We śnie, nad rzeczką opodal krzaczka siedziało sobie całkiem normalne plemię i myło pataty czy co tam plemiona robią nad rzeką. Ale ponieważ plemię należało do mojej mamy, to raz na jakiś czas jakiś nie spełniający wymogów człowiek (po korporacyjnemu  below expectations) odpadał z plemienia i przenosił się na drugą stronę rzeki.  I tak jeden za drugim okazywali się nie tacy i się przenosili, aż wreszcie zostałam ja i mama zadowolona, że wreszcie ma plemię takie jak chciała.

Cokolwiek byś nie robił, nigdy nikt z twojego plemienia nie będzie pasował rodzicom.

niedziela, 8 lipca 2012

magiczna kamienna kula – nie mam siły dziś wymyślać pokręconego tytułu


Dziś nie było drogowców, nie było burzy i nic nie było więc obudziłam się później niż zwykle, nie trafiając w koniec snu. Dlatego pamiętam tylko tyle, że nikt nie chciał ode mnie kupić moich mikrochipów po takiej cenie po jakiej je sprzedawałam. Dlatego wrzucam archiwalny sen gdzieś z liceum jeszcze.

Sceneria – niemalże mitologiczna. Jesteśmy marynarzami i lądujemy na świętej wyspie pełnej równie świętych zwierząt. Oczywiście marynarze jak zwykłe głodni – zabili i zjedli kilka z nich. A to ściągnęło na nich klątwę króla bestii na wyspie. Nie pamiętam jaka to była klątwa, ale musiałam do wzmiankowanej ważnej figury iść i prosić, żeby łaskawie nas odklątwił. Być może w tym celu pokazał mi wielką kamienną piłkę, pokrytą płaskorzeźbami zwierząt. Były tam kury, psy, krowy, węże. Nie wiem co węże robiły w tym towarzystwie, pewnie jadły kury. Grunt, że to była niezmiernie ważna i magiczna kamienna kula.

sobota, 7 lipca 2012

King of my castle – tylko dlaczego nie chcą mnie wpuścić


Jest taka piosenka- King of my castle.

Moim zamkiem najwyraźniej jest Malbork. Możliwe, że w którejś z poprzednich inkarnacji byłam krzyżakiem i zwracano się do mnie per Wielki Mistrzu.

Dziś w nocy krążyłam jako turystka dookoła Malborka. Z zewnątrz wygląda super, zwłaszcza ze stoiskiem z napojami chłodzącymi pod murem. Ot taka wtyczka umysłu trawionego żarem letnich dni. Zapragnęłam jednak zajrzeć do środka, ponieważ pamiętałam, że już kiedyś tam byłam, zwiedzałam korytarze, wierze i lochy. Mrocznie było i tajemniczo i w ogóle super. Jako metafora umysłu zamek jest niezastąpiony. Jednak tym razem drzwi strzegła kartka z napisem „zwiedzanie od 9 do 14″ i jakaś baba ofuknęła mnie, że nie wpuszczają. Jak to jest, że nie mogę wleźć do własnego zamku? Co w ogóle tam robi kustosz? To mój zamek do grzmota jest przecież! Ja chcę wejść.

No nic, wróciłam w nocy z kolegą, którego najwyraźniej znałam z innego snu. Taki gość przysypany mąką albo inszym białym pyłem. Oczywiście mieliśmy nadzieję na nocne zwiedzanie, ale zamiast tego kustoszka nas przegoniła i zadzwoniła po policję. Policja jak to policja, nie lubi jeździć na darmo więc na wszelki wypadek stwierdzili, że kolega jest poszukiwany i go, ku mojemu oburzeniu i mimo moich protestów, zwinęli.

Stanęło na tym, że weszłam z przewodniczką w godzinach zwiedzania. Wszyscy się bali, że będziemy się nie znosić dupa będzie nie zwiedzanie, ale jakoś się udało. Zamek jest oczywiście ogromny i ma masę zakątków, do których trudno dojść.

Przyznaję, że niepokoi mnie ten sen. Nigdy nie trafiłam na strażnika u bramy. Chociaż z drugiej strony zamki zwykle były ruinami, a przewodnicy byli w nich normą. Ale to nie pierwszy sen, kiedy chciałam wejść do starej budowli, ale mnie nie wpuszczono, albo śniłam o zamkniętych drzwiach. W ogóle ostatnio rzucają mi się w oczy sny o tym, że nie mogę gdzieś wejść, albo o jakimś generującym potężną energię, małym urządzeniu. Wiedz, że coś się dzieje!

piątek, 6 lipca 2012

znowu druty


Przybyli drogowcy pod okienko

Stukali pukali

kostkę zdejmowali….ale na szczęście młota pneumatycznego użyli tylko raz, dzięki czeku mogłam się wyspać.

No początek śnił mi się pies, który uratował swojego pana z pod samochodu, szarpiąc smycz tak, że pan aż podleciał kawałek i opadł na pobocze. Pies był labradorem, brązowym zresztą. Potem panowie trenowali psie zaprzęgi. Oni jechali na motorze, a zaprzęg, bez sań, galopował drogą z mega prędkością.

Potem mi się śniło, że zamknęłam milion letni mega projekt.

A potem, że mój psychopatyczny sąsiad, szalony naukowiec porwał mi rodzinę (ale nie moją realną) i nauczyciela (murzyna, a takiego nie miałam), a my  się włamaliśmy na jego posesję, żeby ich uwolnić i ukraść mu magiczne druty, które dawały mu moc. Ale o ile uwolniliśmy ludzi, to zorientował się że kradniemy i wysłał za nami armię. Odzyskał chyba druty i moc. Potem nawiedzał moje mieszkanie jako poltergist i zerwał karnisz do firanek. Jakiś osiłek pomagał mi go założyć. Próbował też włazić do łazienki jak się kąpałam,  a ja trzymałam drzwi żeby nie wlazł.

czwartek, 5 lipca 2012

przez żołądek do serca, przez macicę do mózgu (chociaż u wielu macica zastępuje mózg)


Kurcze, dziś miałam szczególny popis nieświadomości.

Na początek zafundowała mi planowany zabieg wszczepienia do macicy (na żywca) stalowych prętów zbrojeniowych pobranych od zgwałconej żyrafy. Nie wiem kto chciałby gwałcić żyrafę. Rozważałam pełne znieczulenie, ale jakoś się nie zdecydowałam.

Cóż  według dawnych wierzeń stal dojrzewała właśnie w macicy ziemi i zamieniała się kolejno w szlachetniejsze metale, a na końcu w złoto. Jak mawiają znajomi, robi sens. Ale żyrafa skąd nie wiem. Mi się kojarzy z płonącą żyrafą, ale płonącej żyrafy tym bardziej bym nie gwałciła, bo nie dość że z drabiny trzeba to kopie i parzy. Również, można uznać, że brakuje mi kręgosłupa moralnego i podświadomość umieszcza go przez macicę w postaci prętów zbrojeniowych, co by mnie uzbroić. Cóż.

W drugiej części snu, chłopiec, zdaje się że islamski miał przejść jakiś rytuał dojrzałości. Obudził się i stwierdził, że jego oczy zaklejone są piaskową masą. Chodził po omacku po pokoju i miał wykonywać różne czynności nie widząc. Inne religie przechodziły własne rytuały ale ich nie pamiętam.

środa, 4 lipca 2012

uderzyłam go kamieniam w głowę i padł jak ścięte drzewo


W mieście grasował tyran i panoszył się reżim religijny. Sekciarze nosili długie aksamitne szaty i szpiczaste kaptury, jak członkowie kkk. Żeby zapolować na jednego z hierarchów przebraliśmy się za kapłanów i zaprosiliśmy go do domu. A potem ogłuszyłam go ciosem w głowę kamieniem. Konkretniej – agatem z Nowego Kościoła, albo Trupich dołów. Martwiłam się, że agat się mógł potłuc.

Poza tym wpadłam do znajomych i zastałam ich nad jakąś grą planszową. Myślałam, że się bawią, ale oni wyprowadzili mnie z błędu, bo tal naprawdę to testowali nowy produkt. Musiałam iść sobie i wrócić później.

wtorek, 3 lipca 2012

uroki zawodu grabarza


Aż dziwne, że nie obudziłam się mokra, ubłocona i z odciskami na rękach. Albowiem we śnie, na polecenie mojego ojca (nie realnego tylko jakiegoś innego dziada) kopałam grób.

Cokolwiek miało w nim spocząć było duże. Bo grób był sporo za duży na normalnego nieboszczyka. Dostałam trzy dni na wykopanie go i strasznie się namęczyłam, bo a to ziemia się osypała, a to przypływ morza przesiąknął i wypełnił dół wodą. Do towarzystwa miałam tylko niedużego, ale przywiązanego do mnie strasznie mocno kundelka. Kiedy wykopałam ten grób, akurat przechodzili jacyś znajomi i pomogli się nam z tego gliniastego dołu wydostać. Dziwili się, że pies wystawiony na powierzchnię nie ucieka.

Wracając do domu mijałam laskę z  kotem na rękach i małą córeczką. Zapytałam ich o tego kota i dostałam taką samą odpowiedź jak zawsze, entuzjastyczną ale nieprawdziwą.

Potem dyskutowałam z mamą opcję przerobienia strychu na pokój mieszkalny, a ona tłumaczyła mi, że nie da rady bo najpierw trzeba zabezpieczyć podłogę.

poniedziałek, 2 lipca 2012

ma się te przywileje czystej krwi


Umysł otumaniony gorącem, owinięty w zetlały całun, myśli skrępowane białymi bandażami zdjętymi z mumii. Tak mniej więcej czułam się w dzień. A raczej, tak zdałam sobie sprawę, że się czułam kiedy już powietrze ochłodło na tyle, żeby moje zwoje mózgowe zaskoczyły i rozpoczęły pracę. A ponieważ większość weekendu przeleżałam dysząc z gorąca i oblewając się potem, nagle zorientowałam się, że przede mną już tylko poniedziałek. I dlatego w proteście zamiast gotować się na zderzenie z dniem roboczym, siedzę tu i piszę archiwalną notkę.

We śnie, który wygrzebałam z archiwum stałam z koleżankami na murach średniowiecznego miasta. I kiedy tak oglądałam okolicę z wysokości murów obronnych, podeszła do nas pielęgniarka w nieskazitelnym białym kitlu i oświadczyła, że w mieście pod nami panuje dżuma, dlatego też musimy się ewakuować. Jednak nie jest to takie proste, bo nie chcemy rozpuścić zadżumionych po okolicy gdyż jest to niehigieniczne. Dlatego trzeba poddać się prostemu testowi – ona natnie nam rękę, a  jeżeli nasza krew okaże się czysta to będzie znak, że jesteśmy zdrowi i możemy wyjść za bramy.  Koleżanki, twardsze ode mnie, nacięły się same, ale ja nigdy nie miałam dość jaj, żeby uszkadzać sobie powłoki ciała. Podałam rękę pielęgniarce, a ona ciachnęła mnie długim, zakrzywionym nożem po wewnętrznej stronie, od łokcia do nadgarstka. Poczułam ból i krzyknęłam „nie tak mocno!” ale już było po wszystkim. Moja krew okazała się być jasna i jaskrawoczerwona, czysta. Dżuma mnie nie dotknęła i mogłam odejść wolna. Ci, którzy mieli pecha i zaraza położyła na nich swoje brudne łapska zostali w środku. Długo czekałam pod bramą, aż wyjdzie mój przyjaciel, ale on nie wychodził.

Ostatnio zauważyłam, że miasta odgrywają sporą rolę w moich snach.

a komuna nadal w Polsce nie obalona


Dobiłam do trzydziechy ale nadal byłam na utrzymaniu rodziny, bo wciąż się kształciłam. Nic dziwnego – fizyka nuklearna zajmuje masę czasu.

W dodatku nie wiedzieć czemu znów remontowaliśmy łazienkę. Wyrwałam z niej wszystko poza kiblem. Ale w sumie w totalitarnym kraju nie ma się wielu rozrywek.

Idea była taka, że każdy musiał płacić na rzecz obronności kraju i rodzina chociaż zgadzała się, że ja jako spec od broni atomowej nie muszę, obawiała się mimo to, że jak się będę kręcić po podwórku to mnie wreszcie za to niepłacenie rewolucjoniści zastrzelą. A kręciłam się bo sąsiad grał w piłkę i wkopał ją na naszą stronę płotu, więc obserwowałam.

Dodatkową ciekawostkę był fakt, że dostawałam takie ideologiczne teksty-testy typu : wróg od dwóch dni atakuje twój kraj. Co robisz? A ja zawsze  wybierałam odpowiedź, że dzwonię do  NICH, żeby się zapytać co mam robić,

niedziela, 1 lipca 2012

tajemnicze emotikony

Dziś dla odmiany znów była bitwa. Konkretnie o miasto na pustyni. Napadały na nas centaury i kucyki pony, najwyraźniej nie są takie przyjazne na jakie wyglądają w kreskówkach. I napadał na nas ubrany na biało granatowo facet w todze, który strzelał ogniem z miecza do ludzi. Tak poza tym był olbrzymem, ale to szczegół. Jego syn, który nawiasem mówiąc walczył po naszej stronie nie umiał się zamieniać w olbrzyma i strzelać z miecza do ludzi więc braliśmy baty. Dlatego wrzasnęłam na niego, żeby się ogarną i zastosował te serowe emotki. Nie wiem czy zastosował jednakowoż ponieważ się obudziłam. W ten sposób tajemnica serowych emotikonów nie została rozwiązana.