Strony

piątek, 31 sierpnia 2012

magnetyczna siła dżungli


Co dzień wstawaliśmy rano i odwożono nas autobusem przez dżunglę na front. Byt w dżungli poza autobusem nie istnieje, a nawet autobus potrzebuje przewodnika i ochrony w postaci stwora, który jest czarny i biały jednocześnie, a do tego ma jakąś magnetyczną siłę, która mnie ciągnie do niego i do tej dżungli. Front leżał na przedmieściach, co wieczór po skończonej pracy odwozili nas z powrotem do miasta. Pewnego razu wróciłam i zastałam męża z kochanką, nie jestem pewna co było dalej. Może uciekłam, a może ich zabiłam, może dalsza część tej historii jest prawdą, a może to moje majaki w psychiatryku. Nieważne, w głowie czy na żywo  - grunt, że uciekłam, żeby się dostać do dżungli i do naszego przewodnika. Dżungla była taka żywa, ale przejście do niej wiodło pod ziemią. Zeszłam więc do tuneli metra ale jedyne na co trafiłam to ciemność, rdza, kurz i pokój ze stres testem w postaci wielkiego zardzewiałego resora.

mało zapamiętałam


opóźniony sen z 29-go

Jedyne co pamiętam, to fakt, że siedziałam na kiblu w męskiej toalecie a jakiś gość z wąsami przyglądał mi się z niedowierzaniem

wtorek, 28 sierpnia 2012

dupczenie meduzy

Najpierw była szkoła, a ja gotowałam zupę szpinakową w kiblu na polecenie jakiegoś niejasnego typa. Zupa nie dość, że sprawiała kłopoty w transporcie do klasy to jeszcze nie smakowała nauczycielce. Za to nauczycielka, na zastępstwie była niezwykła. Przede wszystkim pozwoliła nam czytać książki o zwierzętach. Oczywiście złapałam jakiś atlas pełen wykresów i tabel na temat długości życia kotów i od razu się popłakałam. Potem chyba też podpadłam bo nadgryzłam bez pytania swoje jabłko, które dostałam od nauczycielki, miała ich pełne biurko i  były absolutnie cudowne i czerwone. Powiedziałam jej, że nigdy nie mogłam oprzeć się jabłkom.
Potem opowiedziała nam o świecie, w którym było szczęśliwe królestwo. Powstało na terenach dawnego jeziora. Obraz natychmiast ukazał się przed moimi oczyma. Faktycznie ładne było, kwiaty, słońce, trawka i łąki. Ale potem zmieniło właściciela na złego. I znów zalał jeziorem tereny łąk. W ogóle większość państwa wyglądała dziwacznie. Trawa była jakaś taka czarniawa i oleista. Uznałam, że ciężko będzie zmuszać konie, żeby taką jadły, ale i tak innej nie ma.
Potem były dwie splątane historyjki. Najpierw dziewczynka miała dostać komputer za wzięcie kociaka. A ja akurat przechodziłam przez dom tych ludzi od kotka. Więc zapakowali mi rudą kotkę do torby i zabrałam ją do domu. Miała puchaty ogon, ale poza tym jak włożyłam rękę do torby, żeby ją pogłaskać to w dotyku była obła. Zupełnie nie jak kot. Martwiliśmy się, żeby nie wróciła sama do domu, bo poprzedni kociak strasznie skakał po innych wymiarach.
Druga historyjka dotyczyła farmera, któremu porwali żonę do zamku. I jakoś ona zwiała podziemnym przejściem. Dość ponurym, tym samym, którym ja wracałam z kotkiem. Uciekła z kawałem miedzianego drutu i jakiś głos z nieba powiedział, że jak go nie zostawi to umrze. Nie chciała, ale mąż zarządził, że drut zostaje w przejściu. I tak ci w zamku mieli się wkurzyć. Mąż się ucieszył, bo po latach rozłąki zamierzał sobie wreszcie podupczyć jednak okazało się, że na żonie ciąży klątwa. Konkretnie – jest meduzą. A meduza dla tych, którzy nie pamiętają z biologii jest jamochłonem. Ma jeno wejście tylko i ono jest tożsame z wyjściem. Taki gębo odbyt plus parzydełka dookoła. Ale obawiam się, że jakoś dał sobie radę zdesperowany gość.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Będzie pani zadowolona

Wchodzę sobie dziś do sklepu i mówię dzień dobry. Sprzedawca za lada pyta, jak się pani ma wiec odpowiadam, że niespecjalnie, bo coś ręka mnie boli w ramieniu. Pokiwał głową ze zrozumieniem i mówi "wiem co pani potrzebne" po czym wyciągnął z pod lady wielki żółty wibrator, zapakował w szary papier, obwiązał sznurkiem i wręczył mi paczkę. A ja w autobusie zastanawiałam się jak ją przemycę do domu.
Potem przyjechała znajoma i stwierdziła, że jedziemy do Indii teraz zaraz , ale na nie wiadomo ile ani nie wiadomo po co. Martwiłam się żarciem, pająkami ale nie kasą przynajmniej.

oto do czego potrzebni są bogowie




Nadeszła godzina. Świat się kończył, ale nie tak jak społeczeństwo lubi z hałasem, o nie. Po cichu pogrążał się w entropii. Ciemność i zimno pochłaniały wszystko. Nie mówię, że wszystkim to nie pasowało, znaleźli się tacy, którzy usiłowali pomóc końcówce czasów wyciągając korek z planety. Ale ja z garstką pozostałych patrzyliśmy z przerażeniem, jak z ostatnich kawałków świata znika światło.
Nagle tknęło mnie, zostałam oświecona. Do mojego mózgu w jakiś tajemniczy sposób przenikła informacja, że do uratowania świata potrzebni nam są Bogowie. Tylko co robić jeżeli żadnych Bogów nie ma? Ano trzeba ich powołać do istnienia.
Rymnęłam więc na kolana przed wyimaginowanym bóstwem, a pierwszego, który mnie potrącił bez szacunku opierdzielilam za brak szacunku do świętości. Jeżeli chcieliśmy świat z powrotem – musieliśmy uwierzyć w nich tak, żeby się narodzili.

niedziela, 26 sierpnia 2012


Stwierdziłam, że mam dość pracy. Ale nie w sensie, że urlop, to by było za łatwe (to zrobiłam na jawie). Uznałam, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka i zaszycie się gdzieś. W ucieczce pomagał mi kolega, ale jakoś tak się ciapowato zachował, że jak już zwialiśmy po schodach z tego szpitala to zaczął mi opowiadać w jakich hotelach można się ukryć. Niestety przy moim ojcu. A ja mimo, że dorosła baba, to zaczęłam się tłumaczyć, że wcale nie biorę narkotyków.

piątek, 24 sierpnia 2012

a to Kabel


Dziś z trudem odzyskałam kawałki snu, po tym jak nieopatrznie przewróciłam się na drugi bok i część wypadła mi przez ucho.

Ze snu pamiętam fakt, że układałam komuś Tarota w deszczu na szczycie piramidy. Potem zdaje się zmieszała mi się moje  babcia, która zamierzała zostać tłumaczką z koleżanką tłumaczką, która zamierzała zostać fryzjerką, ale miało to polegać na smarowaniu ludziom całych głów niebieskim żelem, który potem zastygał. Ja w zasadzie nie zamierzałam się wtrącać, ponieważ zamierzałam uprawiać seks, ale przecież nie w otwartym gabinecie fryzjerskim, a tym bardziej nie w pokoju gdzie obok siedzi babcia. Więc wpadłam na pomysł, że zabiorę pościel z łóżka do drugiego mieszkania i tam będę miała spokój. Pościel została przeniesiona z sukcesem, ale wtedy wróciłam po kabel od anteny, nie wiedzieć po co. I zaczęły się schody. Bo chciałam go tylko przez okno przepiać do gniazda w pomieszczeniu za ścianą, ale dom oszalał i nagle rozjechała mu się geografia więc latałam z tym kablem i wyglądałam prze kolejne okna szukając właściwego.

mandat za wódkę, a sprawa papieska


Dziś dostałam mandat :) Za chlanie w miejscu publicznym. Konkretnie wódy. Wsiadłam albowiem, z rodziną do tramwaju, prosto z imprezy z niedopitym kielonkiem w ręku. Potrzebowałam tej ręki do złapania się uchwytu wiec wychyliłam kielonek i wsadziłam go do torby. Wtedy nie wiadomo skąd pojawił się przedstawiciel władzy i wlepił mi mandat. Nie chciał łajza jedna słuchać, że to tylko dopicie połówki kieliszka i kazał mi płacić.

Potem śniła mi się dziwaczna kobieta, sama nie wiem czy ją lubię czy nie, ale jej zachowanie na pewno w pewnym stopniu było imponujące. Pakowała się w najciekawsze miejsca, w otoczenie mega ważnych ludzi jakby tam była od zawsze, a jak się coś sypało to uciekała gdzie indziej, ale tak jakoś teatralnie i wyluzowanie. Najpierw była na dworze Cezara, a kiedy imperator umierał sfingowała swój zgon wskutek klątwy. Zgon odegrała przy fajerwerkach  i świecach dymnych i natychmiast przeniosła się na dwór Papieża.  Wparadowała tam i zagadała do zupełnie obcego wyższego urzędnika jak do przyjaciela, a ten w szoku oczywiście uznał, że faktycznie ją zna. A kiedy uciekała  z papieskich włości, pomagała jej w tym włoska mafia, wywożąc ją w bagażniku taksówki. Ja wyjeżdżałam z nią i zrobiłam się niewidzialna, żeby mnie nie dopadli. Położyłam się też na siedzeniu. I coś mi się kojarzy, że jechał z nami wielki perski kot, który prychał i drapał, a ja karmiłam go truflami :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Świry, plaża, sęp i grypa

No to witam na nowych śmieciach. Pewnie póki nie poczuję się tu wygodnie nie przeniosę się całkiem i nie wiem co mam zrobić z archiwum, bo jako żywo 600 notek nie będę przeklejała po jednej ze starego bloga - do wglądu  tutaj.

Przede wszystkim znów nie byłam jedynaczką. Czasami sen sprezentowuje mi rodzeństwo, o dziwo nigdy nie siostry i zwykle w ilościach hurtowych. Dziś dostałam w bonusie trzech chłopa jako braci. Fajne uczucie, że się nie jest jedynaczką, ale niestety zrównoważone przez podświadomość obdarowaniem wszystkich trzech świrem. 

Precyzując świra:  jakiś czas temu przyjaciółka popadła w zachwyt nad serialem "Supernatural" i popadała tak długo i skutecznie, że dałam się namówić na jeden odcinek, po czym stwierdziłam, że dwóch szczyli polujących na potwory nie jest tym co mnie kręci. Co prawda, już w pierwszym odcinku siły nieczyste przybiły laskę gwoździami do sufitu, ale "bitch please" - ja dyskutuje z kostuchą na moście na temat telefonów komórkowych, spadam z orbity jako dwugłowy orzeł, a ostatnio zeżarł mnie smok. Laska na suficie to za mało, żeby mnie kręciło. Ale podświadomość uznała, że ją i owszem kręci. I za każdym razem jak mi we śnie dodaje braci to oni polują na te jebane potwory.

A tym razem podświadomość zrobiła wariacje na temat - polowanie na bydlęta w wersji oszczędnościowej. Kryzys mamy przecie panoczku. To znaczy, że jak ganiasz motorówką potworę morską we śnie, to nie po otwartym morzu, bo to płatne (coś jak autostrady). Ganiasz ją po pełnym skał, mielizn i  nie wiedzieć czemu jednostek wojskowych pasku tuż przy plaży. Taaaaka była zabawa.

W każdym razie to info zostało mi sprzedane przez podśwaiadomość jako tło, bo przez większość czasu we śnie byłam omdlała z powodu grypy i jak padłam wieczorem we śnie tak we śnie obudziłam się rano z trzema świrami przy moim łóżku.

Pozostałe fragmenty snów były normalniejsze. Kupowałam naszyjnik i oczywiście nie mogłam go wybrać. Podobał mi się jeden złoty z egipskim sępem, ale chyba był za drogi na moje wymagania. W ogóle motyw sklepu i utrudnionych zakupów dość często przewija się w moich snach. Jakbym zaraz po wstaniu usiadła do kompa, zamiast szlajać się po zakupy pewnie pamiętałabym więcej. A tak nic tylko grypa, plaża, świry i sęp. Cóż taki los..

środa, 22 sierpnia 2012

Wstyd mieć w rodzinie nazistkę

22 sie
Dziś w nocy przebrana za nazistkę przekradłam się od obozu hitlerowców i ukradłam im wazę. Złapali mnie, kiedy nonszalanckim krokiem oddalałam się przez pole. Już drugi raz usiłuję ukryć się robiąc padnij na otwartej przestrzeni. Coś robię nie tak….
Na szczęście zostałam odbita, odzyskaliśmy wazę i wzięliśmy jeńców. Wśród nich moją kuzynkę. To wstyd mieć nazistkę w rodzinie..

wtorek, 21 sierpnia 2012

nienawidzę zrzędliwych facetów


Całkowicie nie we śnie, a w przykrej realności mam nieprzyjemność posiadać paskudnego sąsiada. Z wyglądu i obycia Ferdynand Kiepski, z dźwięku Ferdynand Kiepski po kastracji. Przez całą noc darł zrzędliwie ryja, z takim upierdliwym tonem płaczącego dziecka, które nie dostaje tego czego chce. Stary pierdziel.
Przez jego fochy cały sen jaki zapamiętałam dotyczył jego stękania i ryków na górze.
Mówią, że faceci po czterdziestce staja się płaczliwi jak baby, coś w tym jest.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

To dopiero był ślub :)


Kolejna impreza u sąsiadów, jak ostatnio tam wpadłam we śnie, kogoś chowali, ale dziś ktoś się hajtał, w dodatku nocą. Wpadłam przypadkiem, przypadkiem na szpilkach, z kopertówką i małej czarnej, odpicowana jak stróż w Boże Ciało. Pytałam o drogę do Paryża bodajże, bo niespodzianka, znów wsiadłam w zły pociąg. No i wychodząc z domu minęłam się z panną młodą w CZARNEJ zwiewnej sukni, z jakimiś błyskami chyba. Cóż, czarne kiecki się zdarzają, ale panna młoda zazwyczaj chodzi, bo ma nogi, a nie kończy się u dołu na poruszanej wiatrem kiecce i nie unosi się pół metra nad ziemią. Ładna była to fakt, i nie da się odmówić, że zwiewna, ale człowiekiem to ona nie była. Za to, kiedy wychodziłam z podwórka, spotkałam pana młodego. Nie pamiętam go, wcale, nie powiem czy był przystojny ani co mam na sobie, bo jak go zobaczyłam padłam jak ścięte drzewo. Zemdlałam.
Potem pamiętam, że byłam w księgarni już w Paryżu, u matki panny młodej, eleganckiej, starszej pani.

niedziela, 19 sierpnia 2012


wyznanie pokemona


Byłam pokemonem, ale to nie znaczy, że nosiłam białe kozaczki, pięć kilo tapety i miałam 16 lat. Byłam prawdziwym pokemonem z tych co się je łapie do pokeboli. Niestety w tej rzeczywistości nie łapali nas do pokeboli tylko trzymali w pierdlu, ze względu na zagrożenie jakie powodowaliśmy. Zwłaszcza ja jako psychopokemon. Mieliśmy muszę przyznać całkiem nieźle rozwiniętą infrastrukturę podziemną muszę przyznać. Organizowaliśmy spotkania,  a ja nawet miałam swojego ochroniarza, albowiem byłam pokemonem wybranym do wielkich celów. Niestety pewnego razu mój ochroniarz  (wyjątkowo okrągły pokemon) okazał się za ciężki i wyleciał z wentylacji na ziemię czyniąc hałas i przyciągając uwagę strażników. Poza tym ja też narozrabiałam, bo zapragnęłam zobaczyć śpiewającego węża i nie dość, że pojawił się w muszce i  z katarynką to jeszcze fałszował tak koszmarnie, że nie mogłam tego znieść i odesłałam go. Pamiętam, że chyba zrobiliśmy jakiś bunt i negocjowaliśmy z wojskiem warunki wspólnego istnienia. I wtedy wąż znów się pojawił i zaprezentował jak lepi pokemona z gliny. Na tej podstawie stwierdził, że jesteśmy produktem i należy nas traktować jak gorszych od ludzi. Wojsko się zerwało od stołów z żarciem (ich dowódca kazał postawić żarcie, żeby osłabić bojowość, nażarte wojsko jest mniej bitne), ale powstrzymałam ich swoją mocą, powiedziałam wężowi, że kłamie i odesłałam go w diabły.

przypomniało mi sie co mi sie zapomniało


przypomniało mi się jeszcze, że w samej koszuli ze stanikiem i parą siatkowych pończoch w ręku biegałam po biurze szukając pokoju cioci P. żeby się w nim przebrać.
Tudzież poznałam parę przybyszów z przyszłości. Spotkałam ich w szpitalu. Chcieli wrócić do domu, ale ona rozbiła się swoją maszyną. Dlatego on wrócił znów do naszych czasów, jako pacjent szpitala, a ona udawała, że go nie poznaje i wysyłała go na rentgen. Jakoś skomplikowane to było :)

sobota, 18 sierpnia 2012

krępująco i w dodatku skończyła się farba



Dziś było krępująco dziwacznie od samego początku, a potem już tylko zdziwniej i zdziwniej…
Zaczęło się od tego, że łaziłam po moście z jakimś małym dzieciakiem uczepionym do mnie, ewidentnie ani nie wychowanym ani niedoprzytulanym. I tą właśnie potrzebą wyprzytulania tłumaczyłam sobie, że tak wisi na mnie przez cały czas i nie chce puścić. Potem rozdawałam skamieniałości jednej znajomej suce…nie wiem czemu. A potem wlazłam na strych i znalazłam małe ludki w starym telewizorze. Trochę mnie to przyznaję przeraziło, bo obawiałam się, że ludki świadome, w moim domu mogą robić coś co mi się nie spodoba, ale uznałam, że nie mam technicznej możliwości nic z nimi zrobić. Więc zlazłam ze strychu z zamkniętymi oczyma i po rozwalonych schodach, bo okazało, że ludki połowę stopni wyjęły.
A na końcu było mega dziwnie, bo oto stoję ja, z wiadrem białej farby i wałkiem na kiju, a przede mną stoi mój ociec, goły jak święty turecki i komenderuje, żeby go pomalować na biało. No to maluję, ale przy plecach w farbie pojawia się krew Okazuje się, że rozdrapał sobie krostę na głowie i stąd się wzięła ta krew. W dodatku mam problem bo po pierwsze kończy mi się farba, a po drugie są rejony, których własnemu rodzicielowi smyrać wałkiem z farbą nie wypada. Więc postanowiłam zawołać mamę, żeby mnie zastąpiła, ale wtedy się obudziłam.

piątek, 17 sierpnia 2012

opowiadasz ciekawie, pomijając te pająki, ale może masz pomysł jak wyjść z tego smoka?


Przed wejściem do miasteczka siedział czarny kot . Pochyliłam się, żeby go pogłaskać, ale mój towarzysz stanowczo odradził mi to, ponieważ pogłaskanie kota wkurzy starą wiedźmę, która przeklęła to miasto. Zignorowałam go oczywiście, będę głaskać co mi się podoba. Oczywiście okazało się, że miał rację, w mieście zaczęliśmy widzieć upiory, drgania powietrza, duchy i zjawy. Taka klątwa. Ponoć z niektórymi dałoby się nawet pogadać, ale nie miałam okazji spróbować, bo pokazała się wreszcie sama autorka klątwy. Najpierw jako człowiek jeleń  z naskalnych rysunków, a potem jako wielki wściekły smok. Zabiłam go, ale nie wiedzieć czemu, uznałam za logiczne, że to mój towarzysz, mag z zawodu i powołania był przez tego smoka opętany. W momencie kiedy zadałam smokowi cios, zobaczyłam maga leżącego we krwi na ziemi, a ponieważ nie zamierzałam pozwolić mu umrzeć użyłam zaklęcia leczącego. Zaklęcie się udało, ale smok też się zreanimował i niestety zanim się obejrzałam zostałam pożarta i siedziałam w smoczej mordzie zastanawiając się jak wyjść za te zęby. Zachciało mi się dobrego serca…
Marysia postanowiła mi opowiedzieć jakąś historię na spacerze. Zaczęła bardzo wciągająco, było coś o rzece, magii i tajemniczym młodym człowieku. Opowiadała tak, że aż mi dreszcz grozy przeszedł po plecach. Niestety opowiadanie skończyło się ponieważ nie mogłam kontynuować spaceru. Kiedy idziesz przez las zwykle między drzewami wiszą pająki krzyżaki, tu wisiały na drodze, wszędzie, co krok. Nawet jeżeli pozwoliłabym Marysi iść do przodu i zbierać te pająki na twarz, to i tak spora dawka by mnie nie ominęła. Dlatego zawróciłam.
Byłam u U, o dziwo pomalowała sufit, a raczej przyozdobiła go zielonym materiałem przypominającym las, paprocie i wojskowe maskowanie. Potem obserwowałam jak jej dwójka dzieci się bawi, a młody zabiera siostrze zabawki. Zastanawiałam się jak to wpłynie na jej rozwój.
Potem byłam tak zmęczona jakimś  innym snem, że poszłam do sennego klubu, gdzie w towarzystwie innych lasek uwaliłam się na sofie  w ciemnym pomieszczeniu żeby odpocząć.
A jeszcze omal nie zapomniałam, usiłowałam usunąć z mapy wszystkich przeciwników, ale niestety okazali się oni psami, kotami i szczurami.

czwartek, 16 sierpnia 2012

nuuuda


dziś było lipnie :(   czekałam tylko na autobus 129 w środku zimowej nocy, żeby dojechać do pracy, plus kupowałam ciastka i bułki na drugie śniadanie, w towarzystwie gościa który nie wierzy w sny. A autobus jak zwykle nie chciał przyjechać i musiałam podjechać kawałek innym.

chyba za dobrze spałam

środa, 15 sierpnia 2012

wąpierze, smoła, brudna woda, alkohol i ogólnie dużo tego było


Zaczniemy wzruszającą historią wąpierza M.. Otóż, nie wiedzieć czemu w naszym mieszkaniu był kolega z pracy z zawodu inżynier, a z powołania wampir. A dzień akurat był ładny i słoneczny więc zaciągnęliśmy zielone rolety, żeby nie wpadało słońce. Jednakowoż M był ciekawy i uchylił nieco roletę żeby popatrzeć jak właściwie wygląda świat w słońcu. O dziwo, okazało się, że jeżeli nie stał bezpośrednio w promieniach, to to jakoś znosił. I tak mu się to spodobało, że ignorując nasze ostrzeżenia i wołania wylazł na balkon i stał tam tak długo, aż się pokrył skorupą spalenizny.
Z historii wąpierzych mam jeszcze laskę, która również chciała zobaczyć słońce, więc wykąpała się w wannie ze smołą i wyszła z niej pokryta czarną mazią nieprzepuszczalną dla światła. Zastanawiałam się tylko jak będzie z oczami, które przecież nie były umazane więc teoretycznie powinny się spalić.

Kolejny wąpierzy kawałek, w małym miasteczku na zadupiu zamówiliśmy wampira. Potężnego nawiasem mówiąc. Nie wiem po co, ale podejrzewam, że w celach zaczepno obronnych. Kiedy stara czarownica miała wizję, że już ów leci przez może jako ta mewa, postanowiłyśmy wyjść mu naprzeciw na stację kolejową.  Kiedy będąc już w miasteczku ze stacją przechodziłam sobie przez parking usłyszałam jak ktoś mówi „Miał”, a ktoś odpowiada „no ciebie to przecież interesuje tylko krew i….(nie pamiętam). Obejrzałam się, ponieważ myślałam, że mówią o mnie, ale okazało się, że rozmawiają ze sobą dwie grupki ludzi ubranych w wymyślne stroje, trochę długich sukien, wielkie kwiaty na głowie itd. Ewidentny RPG-owy larp. Moje podejrzenie było słuszne, w trzech sklepach które mijałam młodzi ludzie organizowali sobie stroje i spotykali się w głównym budynku. Trochę się wstydziłam, że nie wyglądam tak ładnie jak oni. W pobliskim kinie znalazłam plakaty reklamowe nowego systemu rpg. Wyglądał Epicko, reklamowano go jako najbardziej zajebiste połączenie najbardziej zajebistych klimatów. Niestety kiedy moja podświadomość dała mi wgląd w samego larpa zobaczyłam ludzi na kanapie, żrących chipsy i śmiejących się w tych swoich kostiumach. Przyziemne. Postanowiłyśmy wrócić do domu, ale droga powrotna zapowiadała się dalej niż droga w tą stronę. Gdzieś po drodze (chyba) widziałam dziewczynę uciekającą przez las i chowającą się w dziupli drzewa, gdzie już siedziała jedna dziewczyna.

Kolejny wątek – jestem w luksusowym mieszkaniu w wieżowcu, wysoko wysokooooooooooo. Na łóżku rozwalona leży ładna blondynka, z zadbanymi paznokciami i czyni wyrzuty mężowi. Jak się okazuje mąż zbankrutował kompletnie i przez to  nie mają na życie. Mam wrażenie, że się powiesił potem. Spotkałam też w innym kawałku snu grupkę młodych dziewczyn, które będąc bardzo ładne i efemeryczne, eleganckie, zgrabne i w ogóle super, zaczęły plotkować o tej sprawie. I aż się przeraziłam, takie żmije. Jad się wylewał każdą porą. Brrr… A spotkałam je potem jak kąpałam się w jeziorze. Koleżanka mnie wyciągnęła. Martwiłam się, że nie będę dość elegancka, ale poszłam i wlazłam do wody. Była brudna, nikt poza mną się tym nie przejmował, ale dla mnie zielona woda z mułem na dnie i kaczymi kupami nie jest zachęcająca. W dodatku stanęłam na czymś, a kiedy to wyciągnęłam okazało się to być zabawkową, drewnianą łódką, która utopiła się tu dawno temu. Stwierdziłam, że mam dość, wylazłam i poszłam pod prysznic. Oczywiście już miałam na ciele czerwone placki od tych syfów w jeziora.

Poza tym byłyśmy z rodziną na jakimś spotkaniu rodzinnym, z którego mieliśmy iść na inną imprezę. Niestety na pierwszym spotkaniu ojciec dokumentnie  się upił i nie nadawał się do czegokolwiek. Mama usiłowała go schować gdzieś w jakiś hotelowych pokojach, żeby tam spał, ale on wylazł z butelką wina w ręku. Oczywiście na imprezie było też dużo jedzenia. Nie wiem natomiast z jakiej okazji odbywały się te spotkania.

wtorek, 14 sierpnia 2012

to fajne uczucie móc rzucać wilkołakami, ale trzeba uważać na kacyków


Jednym z zagrożeń chodzenia po ulicach jako wilkołak jest plaga lasek ganiająca za tobą. Przekonałam się o tym, kiedy spacerowałam w towarzystwie sierściastego przyjaciela. W pewnym momencie ludzie go rozpoznali i zaczęli za nim biec. On wyrwał się do przodu i uciekał. Nie chcieli mu zrobić krzywdy, w większości byli ciekawi, być wilkołakiem to jak być celebrytą. Ja nie przyśpieszałam, czułam się pewnie, w końcu ja byłam Rakashą i mogłam jeżeli chciałam rzucać i wilkołakami i tłumem. Zatrzymałam nawet jakąś laskę w  białej garsonce i neseserem, zapytałam czego chce od mojego wilkołaka. Zawstydzona spuściła oczy i uciekła. Przyjaciel wrócił kiedy tłum się rozszedł, a na pytanie po co go ganiają, stwierdził, że przeważnie chcą uprawiać z nim seks. Podejrzewałam, że przynosi też szczęście w finansach, coś jak kominiarz tylko z futrem.
Wreszcie dotarłam do celu, niestety jako Mc Gyver. Celem była wioska murzyńska, w której mieszkał sobie spokojny misjonarz. Na ulicy minęłam się z wielkim murzyńskim kacykiem w mundurze. Pchał przed sobą wózek inwalidzki  z łańcuchami do przywiązywania pacjenta. Uniosłam jedną ręką wózek w górę i obejrzałam go dokładnie. Od razu poznałam, że jadą kogoś złapać i torturować. Powiedziałam, że jak usłyszę krzyk przybiegnę, odstawiłam wózek i się rozeszliśmy.
W tym czasie okazało się, że w wiosce mieszka pieniacz, który pisze ciągłe petycje do kacyka. I nie dość, że pisze to jeszcze go obraża, stawia żądania i ogólnie go wkurza. W dodatku nie podpisuje się swoim nazwiskiem ale tego misjonarza, zanosi te petycje, jako jego posłaniec. Misjonarz nic o tym nie wie. Facet jest chudy i ze szpiczastą bródką, kręci się w towarzystwie dwóch oburzonych starszych pań, które są dumne, że piszą petycje w obronie wioski, ale nie wiedzą jak to naprawdę wygląda z ich podpisem.
Stoją więc na dywanie u kacyka, a ja z nimi. W ręku chudzielec trzyma najnowszą petycję. Oglądamy ją i widzimy same bezczelne zaczepki, widać, że kacyk jak przyjdzie i to zobaczy to się wścieknie. Staruszki zauważają wreszcie podpis „Iwamata” i rozpoznają imię misjonarza. Upewniają się u chudzielca, czy mnich wie, że jego podpis widnieje na dokumencie. Chudzielec tylko się złości i syczy, że to dla dobra sprawy i że jest za późno, żeby to prostować. Łapię dziada za rękę, wykręcam mu ją boleśnie i dopytuję się o prawdę. Przyznaje się, że podpisuje wszystko tym imieniem. Kacyk wychodzi, czyta i, co logiczne, wkurza się.
Tylko rozkaz nie brzmi „zabić misjonarza” rozkaz brzmi „zabić wszystkich”. A jego najemnicy są wielcy i mają maczety. O dziwo kacyk pokazuje im mnie i wyraźnie zakazuje mnie dotykać. Ale może nic w tym dziwnego zważywszy, że wtedy mam już sylwetkę Rambo i wielki karabin na plecach. Nawet nie wspominam o tradycyjnej czerwonej opasce na głowie.
Stoimy naprzeciw siebie, ja i kacyk. Mówię mu, że oddaję mu jego niewolnika i popycham w jego stronę chudzielca na rowerze. Jest przerażony. Kacyk jest wielkim chłopem w szkockiej spódniczce. Jestem gotowa na walkę, ale wtedy zza moich pleców wychodzi armia wyglądająca jak skrzyżowanie szturmowców gwiezdnych wojen ze służbą Frankensteina.  Okazuje się, wioska ma też domorosłego wynalazcę, który przygotował ludziom broń. Unoszę karabin i strzelam do pierwszego szturmowca jakiego zobaczyłam. Nie dopuszczę do walki nawet jeżeli będę strzelać do obu stron.