Strony

poniedziałek, 24 czerwca 2002

wakacje



No więc stało się, pojechaliśmy na wakacje całą rodziną. Nawet babcia pojechała z nami. Dziś jest nasz pierwszy dzień w górach. Widoki na razie ładne. Panuje tu atmosfera ciszy i spokoju. Pewnie dlatego, że to zabita deskami dziura. Ale warto było przyjechać, choćby dla samych widoków. Góry nie są specjalnie wysokie, ale to dobrze, bo niespecjalnie lubię się wspinać. W przeciwieństwie do mojej mamy.
Wieczorem postanowiliśmy wybrać się na jakąś obiadokolację. Ponieważ to niedaleko, a i pogoda ładna – poszliśmy piechotą. Od miejscowego chłopa dowiedzieliśmy się, że ponieważ to maleńka wioska to nie ma takiego czegoś jak bar, ale turyści muszą jeść więc po godzinach mieszkańcy przerabiają na pub miejscowy kościółek.
Podczas spaceru zdziwiła mnie jedna rzecz, Z bocznej drogi, wąskiej lecz asfaltowej, nadjeżdżał motocykl. Na motocyklu siedział jakiś tubylec, a za motocyklem na długaśnym sznurku biegła łaciata krowa. Motocykl jechał nieprawdopodobnie szybko, a krowa mimo to jakoś nadążała. Właśnie tego nie mogłam zrozumieć. Przez chwilę zastanawiałam się, jak biegnąca z taką prędkością krowa wyrobi się na zakręcie. W tym momencie motocykl i krowa minęli nas bez większych problemów. Za nimi jechał jeszcze jeden motor z przywiązaną do niego krową, ale jej już pokonanie zakrętu się nie udało. Moją uwagę zwróciła jeszcze jedna dziwna rzecz. Krowa wolniutko przebierała nogami. Jakoś nie mogłam pogodzić tego faktu z jej prędkością przemieszczania się. Krowa i jej właściciel nie zaprzątali jednak długo mojej głowy, byłam głodna i na pierwsze miejsce listy moich rozmyślań wysunęła się kolacja.
Kościół znajdował się za hurtownią, a może to była jakaś fabryka. Trudno powiedzieć. Ostatnio często buduje się fabryki w takich małych miejscowościach. W każdym razie nie była duża. Ot taka sobie fabryczka. Przed wejściem zebrał się spory tłumek. Pewnie ze względu na odbywającą się dyskotekę. Ten pub to było chyba jedyne miejsce w okolicy gdzie się można rozerwać. Przy wejściu stali ochroniarze, a kiedy zapytałam, czy wydają tu obiady, odburknęli mi niezbyt przyjaźnie, że nie wydają. Dopiero kiedy zapytałam o kolację, przytaknęli i przepuścili nas. W pubie na pierwszy rzut oka z rzeczy nadających się do jedzenia były tylko hamburgery i biała kiełbasa. To mnie zmartwiło, bo nie wyobrażałam sobie hamburgera jako podstawowego posiłku, a białej kiełbasy nie lubię. Do tego babcia nie wiadomo czemu usiadła daleko od nas. To nie poprawiło mi nastroju. Wróciła dopiero kiedy tata na nią krzyknął. Pub do przestronnych się nie zaliczał  ale cały był w drewnie i wyglądał ładnie. Zamówiliśmy po hamburgerze. Po kolacji patrzy się na życie inaczej niż przed.