niedziela, 30 czerwca 2013
dom, który czyni szalonym
W domu sąsiadów z naprzeciwka zrobiłam coś w rodzaju pułapki, w którą się sama złapałam. Docelowo, rozmieszczone na ścianach napisy, dokumenty i zdjęcia, związane z moimi finansami oraz operacjami wojska polskiego, miały wprawić w zmieszanie moich rodziców. Po części mi się udało, przestraszyłam ich mówiąc, że mam długi. Niestety potem tak się zakręciłam z tym wojskiem, że nie mogłam sama wyjść z tego domu póki mi ktoś nie pomógł.
sobota, 29 czerwca 2013
deszcz ryb
Siedziałam sobie spokojnie w domu u rodziców, kiedy nagle usłyszałam trzask i huk, jak uderzenie pioruna. Wyjrzałam przez okno na ulicę, a tu na naszej znajomej żwirówce leży pełno ryb. Całkiem sporych. W tym okonie, które zwróciły moją uwagę, bo bardzo je lubię. Nie zdążyłam zastanowić się nad ich pochodzeniem, kiedy nastąpił kolejny trzask, a po nim w ziemię uderzył deszcz ryb. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, po czym wszystko ucichło.
czwartek, 27 czerwca 2013
żmija i ludziki
Warszawa wymyśliła nową grę.
Kiedy idziesz spotykasz czasami na swojej
drodze małego plastikowego obywatela i równie małego plastikowego zbója. Zbój
rzecz jasna z maczugą w łapie, rzuca się na obywatela w celu odebrania mu dóbr
osobistych. Kiedy rozgnieciesz zbója, wypada z niego mała śrubka, za dwie śrubki
dostajesz równie małą plastikową figurkę Gandalfa. Figurek jest kilka rodzajów,
więc opłaca się dezbójować okolicę, żeby zebrać je wszystkie. Spędziłam kilka
minut na naszym sochaczewskim przejeździe kolejowym, łapiąc zbója, który kręcił
się pomiędzy podkładami. Był ładny letni dzień, a zbój chował się za kępami
trawy i szynami. Zarobiłam dwie śrubki i wymieniłam je na małego szarego
czarodzieja.
Na większą wyprawę wybrałam się z tatą. W
sumie to było jak wyjście na grzyby, pojechaliśmy do jakiegoś starego kompleksu
bunkrowego porośniętego cienkim laskiem. Pamiętam skakanie po betonowych
krawężnikach, przeciskanie się między drzewami i dużo liści. Przy okazji
poznaliśmy człowieka z bunkra.
Człowiek z bunkra był dość młody jak na
menela chowającego się po krzakach, bo wyglądał na młodszego nawet ode mnie. W
jednym z bunkrów urządził sobie mieszkanie i utrzymywał, że chociaż jest to
niebezpieczne, to wszyscy ewentualni napastnicy wiedzą, że pożałują jeżeli się
włamią. Jednym słowem spędzał czas w trudnym środowisku, ale z pełną odpowiedzialnością
za swoją decyzję i zdając sobie sprawę, że straszenie bandytów, żeby uznawali jego
terytorium, jest zajęciem bez urlopu.
Wejście do bunkra było wąskim korytarzem
zastawionym akwariami pełnymi różnych ryb. Większość akwariów była duża, ryby
też nie małe. Poza tym zajmował się malowaniem i miał mnóstwo obrazów.
Wspomniał nam, że jeżeli powiesi obrazy na zewnątrz to ludzie od razu je
zdejmują.
W pewnym momencie do naszej grupy dołączyła
mama, szłam z nią ścieżką w kierunku bunkra kiedy zobaczyłam żmiję. Całkiem
spora gadzina, była jakiś metr od mamy więc rzuciłam w nią błotną pecyną, żeby
ją odpędzić. Na jawie to powinno było wypłoszyć gada, ale tu go tylko rozwścieczyło.
Parę razy próbowała dziabnąć którąś z nas w nogę, ale wreszcie udało mi się ją
jakoś znokautować. Chyba zamierzałam ją
całkiem ubić, ale mama się nie zgodziła, kazała ją tylko wynieść. Przy okazji
nokautowania żmii, uszkodziłam też jakiegoś zaskrońca.
W końcówce sny gra z początku uległa
modyfikacji. Teraz figurki można było dostać za śrubki za zobaczenie nalepek z
ludzikiem na przystanku. Ale ludzie chodzili i po znalezieniu nalepki
przeklejali ją obok innej, żeby powstała grupa. Za zauważenie grupy trzech nalepek
dostawało się dodatkowe punkty. Kiedy przeklejałam nalepki napadł na mnie jakiś
starszy, gruby, dziad i nawyzywał od chuliganek. Nie mogłam mu wytłumaczyć, że
nie demoluję tylko robię to co powinnam i tak trzeba.
środa, 26 czerwca 2013
dwóch ludzi
Dziś spotkałam dwóch ludzi, jeden miał drugiego w środku tego drugiego trudniej było pokonać ponieważ było go więcej.
wtorek, 25 czerwca 2013
wielki dom
Śniła mi się rodzina, która wyprowadzała się z wielkiego pałacu ze służbą. Rodzina była jakaś magiczna. Ojciec i dwóch synów, jeden dorosły, drugi małe dziecko. I ten mały strasznie się smucił, że teraz będą mieszkać w małym domu i bez służby. Chciał coś zabrać ze sobą, chociażby pomalowane ciepłym kolorem sztachetki z płotu. Wreszcie starszy brat się zgodził, żeby zabrać jakieś obrazki ze ściany. W sumie nie należało tego robić, ale jak już kupiec okazyjnie dostał taki wielki dom, to przeboleje brak kilku obrazków.
niedziela, 23 czerwca 2013
jestem menlem
Pojechałam na klasową wycieczkę, ale jakaś to była
podejrzana wyprawa, bo zamontowali nas na nos w czymś co wyglądało na
schronisko da bezdomnych i inszych niezaradnych życiowo typów. Jakaś sala
pseudo gimnastyczna, w budynku przypominającym molochowatą szkołę. Opiekunka
grupy pokazała mi miejsce; położyłam na stoliku pudełko z herbatą i kubek w
biedronki i poszłam po resztę rzeczy. Kiedy z nimi wróciłam, okazało się, że
moje pudełko i kubek zniknęły. Ludzie szeptali za moimi plecami, że pewnie w
każdej sali tak będzie. Ewidentnie nie lubili tu nowych. Wydarłam się na całe
gardło, że co im przeszkadza, że jedną noc tu spędzę, zwłaszcza, że miejsce nie
było zajęte. Powiedzieli mi, że mogę spróbować w innej sali, ale tam są
sataniści. Akurat pojawiła się opiekunka więc spytałam ją o drogę i poprosiłam
o pomoc z przeniesieniem rzeczy. Wzięła
moje pudło z kołdrą, a ja jeszcze na odchodnym zażądałam wskazania pobytu kubka.
Okazało się, że stał ukryty z tyłu sali. Zabrałam go i pognałam za opiekunką po
marmurowych schodach.
Mój pokój z początku wyglądał jak jednoosobówka,
przerobiona w dodatku z gabinetu pielęgniarki
a satanistów jakoś nie było w okolicy. Kiedy zaczęłam się rozkładać z rzeczami
zauważyłam, że oprócz, kołdry w kartonowym pudle zaklejonym taśmą mam jeszcze
drugą, zwędzoną ciotce ze wsi. Wtedy do
pokoju wlazło mi dwóch smarkaczy, tak na oko pierwsza gimnazjalna, na drugie
oko bliźniacy. Zaczęli szukać mi po pokoju rzeczy należących do jakiegoś
kolegi, że niby ja je ukradłam, a oni odbierają. Kolejna sztuczka z dokuczaniem
nowemu. Oglądali jakieś chusteczki do nosa leżące na stoliku (nie moje), kiwali
głowami i powtarzali "taaaak, to należało do Horacego" Złapałam ich
za uszy i wyprowadziłam za drzwi. Co dziwne oni najpierw zaryglowali drzwi od
zewnątrz, a potem usiłowali na siłę je wywarzyć. Trzymałam je od środka przez
jakiś czas, ale znudziło mi się i udało im się je otworzyć. Jakiemuś przechodzącemu
opiekunowi wyjaśniłam, że ci młodzi ludzie włamują mi się do pokoju nie wiem
czemu.
Wtedy właśnie zorientowałam się, że jestem na rynku miejskim
(w czymś w rodzaju Kazimierza tylko
większym), a dookoła mnie są inne łóżka,
a na nich dziwni ludzie. Jakiś chudy
dziad ze zmierzwioną fryzurą zaczął krzyczeć "umrę tak jak umarła Mary
Lue" - co w lokalnym slangu oznaczał próbę samobójczą. Strażnicy zaczęli
go obezwładniać, a wtedy ja złapałam za miotłę (przy okazji zorientowałam się,
że sama mam wzrok dziki i suknię plugawą, o włosach nie wspominając) i
zdzieliłam dziada z całym rozmachem przez kudłaty łeb. Po czym wydarłam się na
niego, opierdoliłam od debili i powiedziałam, że jak tak zrobi to przyjdzie
wielki włochaty pająk i go zabierze, ale jeżeli uda mi się tą miotłą zmieść z
niego pajęczyny to będzie mógł sobie dalej żyć. Następnie przystąpiłam do
operacji zmiatania - szorując go miotłą. Trzymała go dla mnie jakaś murzynka,
recytując przy tym jakieś dziwne wersy. Najwyraźniej zadziałało, bo przestał
się miotać i wyglądał na spokojnego.
Całe zajście obserwował po cichu wysoki siwy człowiek, który
w brodzie miał ukrytą drygą twarz, a w
ustach pierwszej twarzy miał głowę białego królika. Kojarzyło mi się to z
Alicją w krainie czarów. Wtedy kamera zrobiła najazd na sklep po drugiej
stronie rynku, a jakieś głosy coś mówiły, ale nie pamiętam zupełnie co,
możliwe, że wcale ich nie zrozumiałam.
Wracając do sali spotkałam na rogu znajomego menela z tacą
jakiś zebranych przedmiotów. Jakiś
śrubek i podkładek, metalowych uchwytów itd. Ja również miałam kilka takich.
Postanowiliśmy się wymienić i kiedy już dostałam jakiś uchwyt i miałam mu coś
dać w zamian, zauważyłam żołnierzy pod bramą szkoły. Oczywiście to była kolejna
demonstracja nielubienia nowych w mieście. Pani sierżant, w obcisłej , wełnianej
kiecce do ziemi, koloru szarozielonego wyglądała nieprzyjaźnie i miała nieprzyjemny głos. Na wszelki wypadek
stanęłam na baczność, kazała spocząć więc tak zrobiłam. Powiedziała, że my
bezdomni powinniśmy ich (wojsko) podziwiać więc na wszelki wypadek potwierdziłam,
że podziwiamy. Kazała mam wyjść i iść za
nią, więc też to zrobiłam. W lewym dolnym rogu ekranu zobaczyłam, że podniosłam
jakieś przedmioty i mam je w inventory. Oznaczało to, że nabiłam level i
dostałam je w nagrodę. W sumie przydałaby mi się jakaś broń, bo za drzwiami
wojsko zrobiło się nagle liczne i mnie napadło. Walnęłam ich parę razy kijem
ale dostałam solidnie, więc postanowiłam się schować i zobaczyć czy któryś z
tych przedmiotów nie jest bronią. Jako kryjówkę wykorzystałam gzyms lokalnej katedry,
za gargulcem. Niestety okazało się, że żaden z moich skilli nic mi nie mówi,
nie wiem jaką mam broń, w dodatku mogę umieścić skillpointy w czymś co nazywa
się "party eye" albo "party hard" - jakby to były profesje
dla rangera.
W ucieczce na gzyms pomogła mi jakaś gruba, rozczochrana
baba, która ostrzelała czymś żołnierzy.
piątek, 21 czerwca 2013
szczęki
Z okazji nowego roku zaplanowaliśmy przyjęcie z atrakcjami.
W corocznej ofercie naszej okolicy jest polowanie na mega niebezpiecznego
rekina ludojada. Najpewniej szczęki kręcili myśląc właśnie o nim, a może
konsultując z nim co krwawsze fragmenty. Podejrzewam, że polowanie noworoczne
nie robi na nim wrażenia skoro odbywa się rok w rok, a bydlak wciąż pływa.
Ciekawostką było, że lokalny dzieciak bez skrępowania śmigał
sobie na desce po zatoce za moim oknem i nic go nie pożerało, mimo obecności
rekina. A aż się prosiło, żeby nagle zniknął razem z deską, potem teatralnie
mogła by wypłynąć deska przegryziona na połowy.
Nad jeziorem jest wielki magazyn, w którym mieszkamy i który
służy za bazę wypadową dla wszelakiego rodzaju oszołomów płacących za możliwość
zostania przeżutym przez rybę. Jednocześnie jest zadziwiające, ile wysiłku
wkładają w opancerzenie się przeciwko rekinim zębiskom. Ten, który w całej
skórze ma pomontowane łuski rekina chyba liczy, że rekin go nie pozna. Inny,
który ma powszczepiane wszędzie ostre ćwieki ma nadzieję, że rekin nie będzie
mógł go przeżuwać bez poranienia sobie języka. Nawiasem mówiąc nie wiem jak
facet sypia bez zniszczenia łóżka tymi kolcami. Samego siebie, wszystkich innych
i zdrowy rozsądek jednocześnie przeszedł jednak człowiek w maszynie.
Normalni ludzie jak już muszą, budują klatkę, w której się zanurzają,
a ten jest nienormalny więc zbudował coś co wyglądem przypominało skrzyżowanie
wtryskarki, pieca centralnego ogrzewania i ceglanego muru. Przyznam, że może nie powinnam, ale strasznie
mnie korciło, żeby przekręcić jedną gałkę na tym maszkaronie. Kiedy to zrobiłam
ze szpary na oczy dobiegło przerażone rzężenie. Nie jestem pewna co mu
zrobiłam, waham się między porażeniem prądem, a topieniem. Przez chwilę
kręciłam gałką żeby to jakoś cofnąć, ale otrzymywałam przeważnie efekt
wzmożonego rzężenia. Po jakimś czasie przestało, ale nie wiem czy dlatego, że
wyłączyłam to co uruchomiłam za pierwszym razem, czy też dlatego, że umarł w
tej swojej konstrukcji.
Musiałam o tym opowiedzieć, więc położyłam się na brzuchu na
betonie podłogi, wzięłam komórkę i machając nogami, zaczęłam relacjonować koleżance
przygotowania do sylwestra. Mój entuzjazm musiał być spory po moje nogi i głowa
oderwały się od ziemi i trzymałam się gruntu tylko środkiem. Prawie zaczęłam lewitować.
Póki nie przyszedł jakiś człowiek, który wyjaśnił, że nie powinnam tego robić i
przestałam.
piramida
Pamiętam, że szłam w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i doszliśmy do kwadratowego placu, wzdłuż którego boków biegły kamienne wsuwane postumenty z numerami. Rozstawiłam ludzi tak, żeby się wsunęły. Wtedy na mężczyźnie wylądowała wielka kamienna piramida. Zrobiłam to specjalnie. Upadek piramidy odsłonił zaginiony fotel Sherlocka Holmsa, nieco poobdzierany, ale wciąż cały.
czwartek, 20 czerwca 2013
Kim na lekcji
Byłam więźniem centaurów na statku, umiejscowionym na lądzie. Moją poduszką był diament, a żeby było mi wygodniej wybrałam sobie większy i czystszy, żeby się na nim wyspać. Byłam jak zwierzę domowe, trzymana w niewoli, ale nie skrzywdzona.
Dlatego kiedy przyszła gwiazdka liczyłam na prezent. Faktycznie, na ulicę przy której mieszka Dorota, wpadł w nocy święty Mikołaj, ale wyglądał jak wielki niebieski człowiek. Roznosił prezenty, ale mi niczego nie przyniósł. Bardzo tego żałowałam, nawet kusiło mnie, żeby wziąć sobie coś z jego worka, który położył koło mnie na pokładzie. Wyjęłam z niego duży pierścień z czarnym oczkiem, prawdopodobnie z onyksu. Potrzymałam go chwilę w dłoni i odłożyłam na miejsce, a wtedy Mikołaj odszedł zostawiając mnie bez preznetu.
W drugiej części snu, byłam w szkole, a szkoła była w Korei. Sam Kim miał z nami lekce, a ja wiedziałam, że jestem spóźniona. Odnosiłam pudełko na narzędzia do szatni, żeby je tam zostawić, ale recepcjonistka nie chciała go przyjąć. Kiedy skończyłam z nią gadać zorientowałam się, że lekcja się zaczęła i jeżeli wejdę teraz do sali, spóźniona to Kim mnie na pewno zapamięta. Uznałam, że lepiej się nie pokazywać wcale i ominęłam kilka lekcji, żeby nie pomyślał, że nie przyszłam tylko na jego.
Spotkałam za to nauczycielkę, która też była jakąś dyktatorką chyba., bo kiedy wstałam żeby powiedzieć jej dzień dobry, rozzłościła się i kazała mi usiąść, bo nikt nie śmiał stać w jej obecności. Faktycznie wszystkie dzieciaki siedziały na ziemi, po turecku. Oszukałam ją, że poderwałam się z radości na jej widok i zaczęłam mówić pochlebstwa, udając że szalenie lubię ten reżim. Zdziwiło mnie jak ona łatwo łyka te oszustwa. Doszłam do wniosku, że dzieje się tak, bo mówię to co ona chce usłyszeć.
Dlatego kiedy przyszła gwiazdka liczyłam na prezent. Faktycznie, na ulicę przy której mieszka Dorota, wpadł w nocy święty Mikołaj, ale wyglądał jak wielki niebieski człowiek. Roznosił prezenty, ale mi niczego nie przyniósł. Bardzo tego żałowałam, nawet kusiło mnie, żeby wziąć sobie coś z jego worka, który położył koło mnie na pokładzie. Wyjęłam z niego duży pierścień z czarnym oczkiem, prawdopodobnie z onyksu. Potrzymałam go chwilę w dłoni i odłożyłam na miejsce, a wtedy Mikołaj odszedł zostawiając mnie bez preznetu.
W drugiej części snu, byłam w szkole, a szkoła była w Korei. Sam Kim miał z nami lekce, a ja wiedziałam, że jestem spóźniona. Odnosiłam pudełko na narzędzia do szatni, żeby je tam zostawić, ale recepcjonistka nie chciała go przyjąć. Kiedy skończyłam z nią gadać zorientowałam się, że lekcja się zaczęła i jeżeli wejdę teraz do sali, spóźniona to Kim mnie na pewno zapamięta. Uznałam, że lepiej się nie pokazywać wcale i ominęłam kilka lekcji, żeby nie pomyślał, że nie przyszłam tylko na jego.
Spotkałam za to nauczycielkę, która też była jakąś dyktatorką chyba., bo kiedy wstałam żeby powiedzieć jej dzień dobry, rozzłościła się i kazała mi usiąść, bo nikt nie śmiał stać w jej obecności. Faktycznie wszystkie dzieciaki siedziały na ziemi, po turecku. Oszukałam ją, że poderwałam się z radości na jej widok i zaczęłam mówić pochlebstwa, udając że szalenie lubię ten reżim. Zdziwiło mnie jak ona łatwo łyka te oszustwa. Doszłam do wniosku, że dzieje się tak, bo mówię to co ona chce usłyszeć.
poniedziałek, 17 czerwca 2013
500 PLN
Wchodziliśmy na górę z jakąś wycieczką, mieliśmy wszyscy naszykowane pieniądze na bilety. Coś koło 20 PLN było potrzeba. Masa ludzi chodziła tą trasą i sporo z nich gubiło kasę. Pozbierałam nieco banknotów, ale w pewnym momencie podniosłam banknot 500 PLN więc przestałam zbierać dwudziestki. Już na górze zapytałam wycieczki, kto zgubił pieniądze i ile. Jakaś dziewczyna z nadętą miną powiedziała, że ona zgubiła i 46 PLN. Przyjrzałam się banknotowi i zobaczyłam, że to fałszywka, reklama udająca banknot. Powiedziałam wszystkim, że to już nie aktualne.
czwartek, 13 czerwca 2013
w obronie zioła
Rodzice się uparli pojechać w tatry ( czyli jak się okazało pójść na spacer do Gradowa), a ja zabrałam ze sobą zioło - w sztabkach. Nie wiem jak, ale ważyło w tej sprasowanej postaci mega dużo.Uznałam, że muszę ukryć te sztabki i jedna z nich schowałam w krzakach po drodze, dwie na miejscu wetknęłam pod nawis skalny, razem z dokumentacją poprzedniej imprezy urodzinowej (3 segregatory i encyklopedia), a jedną ugniotłam w kulę jak plastelinę i tak ją gniotłam do końca wizyty.
Rodzina nie do końca łapała co to za kula, ale miała swoje podejrzenia, bo rozmawialiśmy głównie o właściwościach zioła.
Wyjeżdżając nie chciałam tego ciężkiego draństwa wozić, zwłaszcza, że miałam więcej w domu. Nie byłam pewna, czy ziołowe sztabki przetrwają zimę, więc zdecydowałam, że oddam je turystom, ale nie chciałam, żeby połączyli to ze mną więc zabrałam z kryjówki dokumentację imprezy. Jak się okazało zawierała nazwiska i telefony uczestników i protokół z głosowania nad decyzją o paleniu. Przy okazji dostało mi się od ciotki, że moja kuzynka wpisała się tu ze swoim numerem i potem ją telefonicznie prześladowano. Zapewniłam ciotkę, że na pewno nie i musiałam się zebrać szybko, bo rodzina już zaprzęgła bryczkę i ruszała galopem.
Na szczęście złapałam ciągnącego ją konia i zdołałam na niego wskoczyć. Drogę do domu jechałam na nim marudząc, że musimy wlec jeszcze bryczkę.
Rodzina nie do końca łapała co to za kula, ale miała swoje podejrzenia, bo rozmawialiśmy głównie o właściwościach zioła.
Wyjeżdżając nie chciałam tego ciężkiego draństwa wozić, zwłaszcza, że miałam więcej w domu. Nie byłam pewna, czy ziołowe sztabki przetrwają zimę, więc zdecydowałam, że oddam je turystom, ale nie chciałam, żeby połączyli to ze mną więc zabrałam z kryjówki dokumentację imprezy. Jak się okazało zawierała nazwiska i telefony uczestników i protokół z głosowania nad decyzją o paleniu. Przy okazji dostało mi się od ciotki, że moja kuzynka wpisała się tu ze swoim numerem i potem ją telefonicznie prześladowano. Zapewniłam ciotkę, że na pewno nie i musiałam się zebrać szybko, bo rodzina już zaprzęgła bryczkę i ruszała galopem.
Na szczęście złapałam ciągnącego ją konia i zdołałam na niego wskoczyć. Drogę do domu jechałam na nim marudząc, że musimy wlec jeszcze bryczkę.
sen o ziole :D
W zeszłoroczne urodziny bawiłam się na imprezie z królikarnią i znajomymi, u sąsiada w ogrodzie. Było super, przegłosowaliśmy, że trzeba zapalić zioło, co też uczyniliśmy i wtedy wpadli moi rodzice i imprezę zakończyli. Zaznaczam, że byłam już wtedy pełnoletnia, i chociaż uważali, że wódę chlać mogłam, ale zioło wara niestety.
W tym roku postanowiliśmy, że będziemy cwani i wypalimy je dla odmiany po cichu. Zioło, przybyło przebrane za kadzidełka, ktoś tam pobiegł po specjalny osprzęt do palenia, ale ja przez cały czas widziałam, że rodzice w oknie od ulicy siedzą i obserwują.
Ofuknęlam grupę, że tak się tłoczą w kolejce do zioła, że już na pewno rodzina wyczaiła, co knujemy. No ale nic, przeszliśmy na podwórko z drugiej strony domu i Amber odpalił jakąś maszynę do kadziła, żeby zamaskowała zapach zioła. Tylko, że ono chyba było właśnie w tej w maszynie, bo jak tylko zaczęła wypuszczać białą mgłę, zobaczyłam czarno-białe anioły i poczułam podejrzany relaks.
Wspomniałam już, że na przyjęciu gadałam z kwiatowym elfem, który miał się hajtać niedługo i hodował na sobie białą suknię z płatków? Przypominał człowieka piwonię (białą rzecz jasna)
I wtedy wpadli rodzice, jeszcze zdążyłam wrzasnąć " szybko, dajcie wódki", żeby wyglądało, że jestem pijana, a nie najarana, i nastąpił koniec zabawy .
Swoją drogą wódka była w wielkiej butli, większej od tortu, i była w kształcie choinki. Pamiętam, że ktoś nalewał z niej sobie, nie do kieliszka ale do miseczki.
Rodzice usiedli z nami, złożyli mi życzenia i było jasne, że od zioła ma nas powstrzymać fakt, że tu zostaną na amen. Żadne przekonywania nie pomagały. Nawet kiedy przyszła krowa, wywaliła się przed nimi do góry nogami, stwierdziła, że ona jak chcą daniela to ona jest wiewiórką i eksplodowała pojemniki z farbą, prosto na wymiona. Farba była zdaje się różowa.
Skończyło się na tym, że imprezowicze i rodzice zrobili sobie pościg samochodowym w stylu Benny Hilla, po naszej ulicy. Przodem jechała kabrioletem na stojąco jak w rydwanie, Beatka w ślubnej sukni i Jurek w garniturze. Za nią kilkanaście innych samochodów z przebierańcami, a na końcu ojciec i matka w samochodzie holując za sobą pęczek odciętych i pomalowanych sprejem krowich nóg. Ganiali imprezowiczów w tę i z powrotem, żeby znaleźć i skonfiskować zioło oczywiście.
A ponieważ i oni i goście pili, a goście w dodatku palili, to samochody wpadały na siebie i prędko osiągnęliśmy dość absurdalny karambol, z którego na końcu wypełzła jakaś nieznana mi ale zachwycona zabawą panna młoda. Byłam pewna, że widzę krew na sukni, ale okazało się, że to koraliki. Jej teściowa od razu do niej podbiegła i też była zachwycona.
Ja nie uczestniczyłam w pościgu ponieważ stałam na poboczu i śmiałam się do łez. Śmiałam się nadal, kiedy przyjechała policja. Na pytanie czy paliłam odpowiedziałam z satysfakcją, że rechoczę ponieważ jestem pijana. Zaprzeczyłam, że prowadziłam pojazd, argumentując to fobią i brakiem prawa jazdy i poszłam dmuchnąć w balonik.
W tym roku postanowiliśmy, że będziemy cwani i wypalimy je dla odmiany po cichu. Zioło, przybyło przebrane za kadzidełka, ktoś tam pobiegł po specjalny osprzęt do palenia, ale ja przez cały czas widziałam, że rodzice w oknie od ulicy siedzą i obserwują.
Ofuknęlam grupę, że tak się tłoczą w kolejce do zioła, że już na pewno rodzina wyczaiła, co knujemy. No ale nic, przeszliśmy na podwórko z drugiej strony domu i Amber odpalił jakąś maszynę do kadziła, żeby zamaskowała zapach zioła. Tylko, że ono chyba było właśnie w tej w maszynie, bo jak tylko zaczęła wypuszczać białą mgłę, zobaczyłam czarno-białe anioły i poczułam podejrzany relaks.
Wspomniałam już, że na przyjęciu gadałam z kwiatowym elfem, który miał się hajtać niedługo i hodował na sobie białą suknię z płatków? Przypominał człowieka piwonię (białą rzecz jasna)
I wtedy wpadli rodzice, jeszcze zdążyłam wrzasnąć " szybko, dajcie wódki", żeby wyglądało, że jestem pijana, a nie najarana, i nastąpił koniec zabawy .
Swoją drogą wódka była w wielkiej butli, większej od tortu, i była w kształcie choinki. Pamiętam, że ktoś nalewał z niej sobie, nie do kieliszka ale do miseczki.
Rodzice usiedli z nami, złożyli mi życzenia i było jasne, że od zioła ma nas powstrzymać fakt, że tu zostaną na amen. Żadne przekonywania nie pomagały. Nawet kiedy przyszła krowa, wywaliła się przed nimi do góry nogami, stwierdziła, że ona jak chcą daniela to ona jest wiewiórką i eksplodowała pojemniki z farbą, prosto na wymiona. Farba była zdaje się różowa.
Skończyło się na tym, że imprezowicze i rodzice zrobili sobie pościg samochodowym w stylu Benny Hilla, po naszej ulicy. Przodem jechała kabrioletem na stojąco jak w rydwanie, Beatka w ślubnej sukni i Jurek w garniturze. Za nią kilkanaście innych samochodów z przebierańcami, a na końcu ojciec i matka w samochodzie holując za sobą pęczek odciętych i pomalowanych sprejem krowich nóg. Ganiali imprezowiczów w tę i z powrotem, żeby znaleźć i skonfiskować zioło oczywiście.
A ponieważ i oni i goście pili, a goście w dodatku palili, to samochody wpadały na siebie i prędko osiągnęliśmy dość absurdalny karambol, z którego na końcu wypełzła jakaś nieznana mi ale zachwycona zabawą panna młoda. Byłam pewna, że widzę krew na sukni, ale okazało się, że to koraliki. Jej teściowa od razu do niej podbiegła i też była zachwycona.
Ja nie uczestniczyłam w pościgu ponieważ stałam na poboczu i śmiałam się do łez. Śmiałam się nadal, kiedy przyjechała policja. Na pytanie czy paliłam odpowiedziałam z satysfakcją, że rechoczę ponieważ jestem pijana. Zaprzeczyłam, że prowadziłam pojazd, argumentując to fobią i brakiem prawa jazdy i poszłam dmuchnąć w balonik.
składanka z nowego materaca
Pamiętam, że siedziałam za stołem, a dwa
wilki albo dwa psy husky przyjaźnie lizały mnie po twarzy.
Ludzie okazali się nie być ludźmi,
prawdziwi ludzie wyginęli, a ich miejsc
zajęły małpy, które ukrywają ten fakt i tak naprawdę obecna ludzkość to
małpiość.
Jest sobie człowiek, który umie
przeskakiwać do innej rzeczywistości. Chce on wejść do windy w wieżowcu z
pewną kobietą. Zamierzał ją właśnie
spytać, czy ona wie jak to zrobić, kiedy weszła do windy przez ścianę i jeszcze
go poganiała, żeby szybciej zrobił to samo. W okolicy szczytu budynku wystawił
przez ścianę rękę, a winda się zatrzymała. Okazało się, że wieżowiec jest cały
czas w budowie, a na szczycie widać przymocowany do ściany ogromny żuraw. Nagle
coś się dzieje, jakiś zamach terrorystyczny i cały wieżowiec się wali.
Człowiek, kobieta i jakiś robotnik wypadają do innego świata. Jest tam cały czarny,
wielki luksusowy pokój. Mężczyzna opowiada o ataku na wieżowiec, ale nikt mu
nie wierzy, że to był atak.
Jesteśmy zakwaterowani w dworku opodal lasu, wychodzimy co wieczór
gdzieś do lasu, albo do teatru i wracamy. Ludzie wracają drzwiami, ale ja
wchodzę po ścianach i balkonach, mam to przetrenowane. Jedynym problemem jest
to, że elementy, których się chwytam psują się i już nie będą mogły mi służyć.
Dzielę się tym spostrzeżeniem z tatą, a on mówi, że też ma dość wspinania się,
bo wszystko się psuje.
Człowiek skaczący do innego wymiaru wpada do
piwnicy (w innym wymiarze) i znajduje siedzącego na tronie starego człowieka.
Wyglądającego na inwalidę, albo chorego nieuleczalnie. W piwnicy jak się
okazuje rosną marchewki, produkujące prąd. Wielkie połączone iskrzącymi się liśćmi
jak kablami, krzaki marchwi. Jakaś kobieta komentuje, że marchew wytwarza prąd
, a kopnięcie prądem przez marchew jest konkretne całkiem. Okazuje się, że
człowiek z tronu chętnie by uciekł, ale marchew go lubi i dlatego go uwięziła. Karmi go i się
nim opiekuje, ale nie pozwala mu nigdzie odejść.
poniedziałek, 10 czerwca 2013
składak
Babcia spała z nami w jednym pokoju. Z nami
znaczy z tatą i ze mną, spaliśmy w domu, w małym pokoju, babcia na kanapie a my
chyba mieliśmy własne łóżka. Babcia obudziła nas, żeby zapytać czemu jej nie
przewinęliśmy. Powiedziałam, że nie dzwoniła przecież (babcia miała taki
dzwonek elektryczny, mogła nacisnąć i u nas dzwonił). Sprawdziłam i faktycznie
fotel, na którym siedziała był mokry. Zabrałam
zasikaną kapę i przesadziłam ją obok. Chciałam, żeby się położyła pod kocem,
ale ona położyła się jakoś na nim. Podaliśmy jej zwyczajową garść leków, ale
ona i tak kiedy się położyła i zgasiliśmy światło zaczęła jęczeć, że ją boli.
Jej głos przypominał skarżące się dziecko, które nie od razu coś powiedziało,
ale ma pretensję, że nikt o tym nie wiedział.
Do tego dwóch ginekologów badało mnie i
stwierdziło jakieś łezkowate zmiany i zaczęło się wykłócać o to czy i jak to
leczyć i czy się da w ogóle w czasie
okresu uniknąć ubrudzenia krwią. Ot jakiś taki temat przyziemny, ale kłócili
się całkiem na serio.
Do tego stałam przed drzwiami garażu i
krzyczałam, że ktokolwiek się tam ukrywa ma wyjść bo zamykam. Szykowaliśmy się
do jakiejś imprezy albo kataklizmu, albo do obu i trzeba było zabezpieczyć co
się da. Komuś z okazji imprezy kupiłam różowe spodnie ze sztruksu. Jakiejś
nastolatce.
Gołębnik zbudowany na psim wybiegu się rozpadał
i stałam przed nim patrząc na młode w gniazdach. Zastanawiałam się nad budową
nowego.
Pewien człowiek chcąc polować w warunkach
adrenaliny, kazał wypuścić sobie na łąkę pudło z 1500 jadowitymi żmijami. Były
bardzo małe, jak wije albo robaki, więc rozlazły się wszędzie, a do tego jadowite jak cholera. I w pewnym
momencie kiedy musiał iść spać pojawił się problem. Jak można spać kiedy wiesz,
że takie małe jadowite gówna, mogą ci wpełznąć w pościel. Trzepaliśmy łóżko jak
się dało, ale w końcu musiał zasnąć pomimo obecności żmij.
niedziela, 9 czerwca 2013
boże drogi...
Dziś urodziłam dziecko. Trochę przyznaję dziwnie było.
Po pierwsze, urodziłam je akurat po tym jak umarł nasz guild
master - Przemo. Na nagłą i niespodziewaną infekcję zszedł, gadałam z nim na
komunikatorze jeszcze przed południem, a wieczorem już kopnął w kalendarz,
Panie świeć nad jego duszą. Zakomunikowałam to Uli, ale nie wyglądała na
przejętą. Ja i owszem, bo przecież z nim dopiero co rozmawiałam, a on tak sobie wziął i umarł. :/
Po drugie dziecko urodziło się hiper aktywne, znaczy
usiłowało chodzić (nie bez pewnych sukcesów) i rzucało jakieś komentarze. Znaczy można by
się uprzeć, że to nie słowa, ale kosztowałoby to naprawdę wieeele uporu, żeby
udawać, że się nie zrozumiało co ono mówi.
Po trzecie, urodziło się nażarte. Miałam takie wewnętrzne
przekonanie, że jakieś karmienie piersią powinno się tu odbywać, ale niemowlak,
na widok cycka, skrzywił się jeno i odmówił. Zrozumiałam, że nie jest głodny.
Trudno, nie chce niech nie je.
Po czwarte, jak na niemowlaka to dziecko miało imponujący
komplet zębów, małych bo małych, ale kurcze, za to lśniących jak z
wypolerowanego metalu. I znów
zakomunikowałam to Uli, ale stwierdziła, że to w porządku i się zdarza.
Przeliczenie zębów wykazało dodatkowo interesujący fakt, posiadania przez niego
nie tylko ósemek ale i dziesiątek.
Westchnęłam ciężko w przewidywaniu zabawy z ortodontą w przyszłości
(zwłaszcza, że ten zarys szczęki jakiś psi taki był). Ale cóż ja mogę?
Po piąte, na co nie narzekam, zupełnie nie pamiętam porodu. Chociaż
z drugiej strony poczęcia też nie pamiętam.
Postanowiłam, że chociaż zrobię sobie frajdę i machnę sobie fotkę
potomka, co by wrzucić na fejsa i móc się przechwalać. Skoczyłam do dużego
pokoju, strzeliłam fotkę i już miałam odpalić komputer, żeby załadować zdjęcie, kiedy przylazł doktor w cylindrze i fraku. W
sumie, dziecko należałoby zbadać na okazję różnych potencjalnych dolegliwości
(pomijam fakt, że przynajmniej raz je upuściłam) więc nie oponowałam.
Doktor pomamrotał coś sobie pod nosem i oświadczył „w sumie
nie wiem czy to potrzebne, ale zawsze chciałem to komuś przepisać” i wtetknął
mi kartkę z receptą na jakiś ciężki psychotrop, po czym dodał (jak już
skończyłam mówić „co kurwa?!”), że dawkowanie ma się odbywać poprzez smarowanie
raz na dzień wieka. Wreszcie ewakuował się równie szybko jak się pojawił.
Spojrzałam na dziecko szukając tego wieka i zorientowałam
się nagle, że faktycznie, dziecko jest, a właściwie nie tyle jest, co siedzi w
trumnie. Znaczy leży w niej, ale nie tak jak trupy leżą, ale ma ją na sobie,
jak ubranie. Rozejrzałam się dalej i stwierdziłam, że stoję w czymś, co wygląda
na budynek garażu (takiego przy centach handlowych) ale jednocześnie katedra z
katakumbami i trumnami, ale w tym wszystkim stoi i irytuje mnie mój nieodpalony
komp. Wszystko ładnie oświetlone neonówkami.
Po należytym
docenieniu dziwaczności tej sytuacji rzuciło mi się w oczy, że z trumny obok, takiej
starej jakiejś wyłazi ziemia, i sama pełznie
do trumny z dzieckiem. Najpierw mnie
zatkało, potem znów mnie zatkało i jak mnie odetkało po trzecim zatkaniu, to
wzięłam garść ziemi z tej trumny i przesypałam do dziecka. Jakoś chyba w ten sposób zachowałam złudzenie
kontroli nad sytuacją. Spytałam dziecka, czy teraz ok, na co dziecko pokiwało
akceptująco wiekiem i się zatrzasnęło.
Nieco osłabła nerwowo sprawdziłam na drugiej trumnie
etykietkę, która mówiła „Myśliwi z E….(nie pamiętam dokładnej nazwy) 1989 (nie
upieram się przy dziewięćset)” i wtedy zaczęłam podejrzewać, że udało mi się
urodzić wilkołaka i w dodatku nawet nie
umiem wrzucić fotki na fejsa. Dla dorzucenia zmartwień głos narratora z
powietrza, dodał, że niepokoją mnie potłuczone świetlówki i ślady ektoplazmy po
bytach astralnych w pomieszczeniu.
Pewnie, że mnie niepokoiły, ale nie tak jak same byty
astralne, które okazały się skakać dookoła i były fasolowate, podskakujące,
niebieskie i z małymi czarnymi oczkami. Usiłowałam telepatycznie przywołać
jakichś graczy z Guild Wars, z którymi kiedyś tłukłam potwory, żeby zasięgnąć
porady fachowca odnośnie postępowania z fasolowatymi bytami, ale zapomniałam
ich imiona i przychodził mi namyśl tylko Przemo, a on sam już był przecież
bytem astralnym.
Potem nastąpiła przerwa w filmie, czyli tak zwany przeskok.
Otwieram sobie oczy i jest ciemno, jedno z wielkich okien garażo-katedry jest
uchylone, a z poza żaluzji widzę, że coś dużego tam się porusza za nimi.
Podchodzę do okna i gapię się jak jełopa, a tu z za żaluzji dochodzi głos „a
zastanowiłaś się, że jak wzejdzie słońce to zginiesz?”. W dodatku sugeruje to
tonem rozrywkowo konwersacyjnym zgoła nie pasującym do powagi sytuacji.
Poczułam się jak wiejski
przygłup umieszczony nagle w jednym
pokoju z wielkim zderzaczem hadronów i wydukałam tylko „ale że co?”. Wtedy głos
odsłonił żaluzje i oczom moim ukazał się kucający na parapecie pan, całkiem wesoło
uśmiechnięty i z wyglądem, który trafnie podsumowała ostatnio jedna z
komentatorek na Onecie, takim, że „majtki bym przez głowę zdjęła”. Inteligencji
mi od tej powalającej wizji zza okna nie przybyło, więc pan musiał powtórzyć
przekaz parę razy.
Z tego co zrozumiałam, to musiałam się przekręcić gdzieś po
drodze od urodzenia dziecka, albo i podczas, a dziecko, i tak będąc wilkołakiem uznało, ze nie chce
jeszcze być dodatkowo sierotką i coś przy mnie majstrowało więc zostałam
wampirem. Aktualnie po nim w okolicy śladu nie było, bo jako pełnowymiarowy
wilkołak pognał gdzieś coś lub kogoś zagryzać.
Wtedy z czystego poczucia, że nie ogarniam – obudziłam się.
ZEN
Śniło mi się, że kapitan Picard miał dowiedzieć się właśnie na jakim statku będzie mieć przydział. Prowadziłam go, bo miał zamknięte oczy, żeby nie psuć niespodzianki. Wreszcie kiedy je otworzył okazało się, że to ten właściwy, najważniejszy statek, tylko nie nazywał się Entrprise, ale ZEN. I miał na pokładzie teleportery do innych światów. Co oznacza, że było na nim pełno kosmitów i panował ogólny burdel i rozgardiasz.
sobota, 8 czerwca 2013
klawiatura
Obok łóżka stała moja maszyna do szycia. Nie wiem czemu była na niej klawiatura. Dotknęłam jej i wszystkie klawisze przejechały na bok, a potem wymieszały się i nie wiedziałam jak ja je teraz poskładam.
piątek, 7 czerwca 2013
muszkieterowie
W dzisiejszej wariacji na temat trzech
muszkieterów, król podarował żonie nie brylantową kolię, ale wisior z wielkim
fioletowym kamieniem w kształcie łzy. I źle zrobił, bo to był amulet ochronny i
nie powinien był go oddawać nikomu. Zwłaszcza żonie, która jak tylko
wykombinowała, że idzie na stos, oddała go na pamiątkę kochankowi. Trochę się
tu opowieść zapętla, bo na stos poszła właśnie za oddanie kamienia kochankowi,
ale nie ma się co czepiać; jak na sen
jest i tak całkiem spójna.
No więc mamy scenę typowej egzekucji, plac
pełen gawiedzi spragnionej rozrywki, podwyższenie na gilotynę, na środku
podwyższenia stos, a na stosie pęczek kobiet (król hurtem pozbywał się pomagających
żonie dam dworu). Oczywiście, następuje klasyczna akcja ratunku i na scenie
pojawiają się dzielni muszkieterowie, uwalniają damy z pęczka, cap króla za
rękę i w nogi.
Tak coś tu nie gra, nie widzę, czy
zabierają królową, chociaż powinni, za to wleką za sobą króla, w dodatku gubiąc
go po drodze. Plan zakładał zabranie króla w spokojne miejsce, wciśnięcie mu odzyskanego
amuletu w rękę i stwierdzenie, że podczas egzekucji kamień wypadł z kieszeni
jednego z obecnych duchownych (jako, że nie ma stosu bez kleru). Następnie miał
być happy end. A oto jak wyszło.
Na początek zgubili króla. Po drugie nie
zabrali królowej. Wzięli kilka dam, co byłoby dobrym początkiem gdyby nie
wpadli na pomysł, że należy jedną z nich (gołą jak święty turecki nawiasem
mówiąc) złapać za blond kłaki i poderżnąć jej gardło od ucha do ucha.
Zaznaczam, że poderżnięta dama, padła na
ziemię gdzie się zaczęła miotać jak ryba wyjęta z wody, mimo faktu bycia martwą,
który sugerowałby raczej pozostanie w bezruchu. Następnie jeden z naszych
bohaterów siadł jej na plecy i dalszą drogę odbył jadąc na owej damie, posuwającej się ruchem wężowym
po glebie, w chmurze motyli (o ile dobrze pamiętam). I dziwić się tu, że w całą
sprawę zamieszany jest stos…
Ogólnie kiedy już dopadli do swojego
schronienia w kanałach, pół miasta miało okazję zobaczyć na własne oczy jak wygląda
czarna magia, bo po drodze miały miejsce również inne upiorne ekscesy, których nie
pamiętam.
Na
miejscu naczelny muszkieter, smark o wyglądzie disnejowskiego Aladyna, wcisnął
amulet w rękę swej matce staruszce i przykazał jej zanieść go królowi, z
wiadomością, że znalazła go kiedy wypadł księdzu. Efekt byłby lepszy, gdyby
kobiecina nie była głucha jak pień i nie trzeba by było jej to trzy razy
powtórzyć, wrzeszcząc na całą piwnicę. W każdym razie złapała kamień i poszła.
Wtedy zaczęło się źle dziać. Policja miała
specjalnie tresowane konie wykrywające narkotyki, które właśnie trafiły na ich
ślad. Niektórzy z nich zostali wyłapani na mieście, zanim dotarli do kryjówki.
A jedna kobieta, która z nimi była, nie wiem czy nie czasem ta poderżnięta
(wołali na nią Lamia) zniknęła porwana przez niewidzialną siłę.
Niewidzialna siła zabrała ja do mieszkania
w bloku, zalanego wodą tak gdzieś do wysokości metra z kawałkiem. Co dziwne,
kiedy stała i kiedy siedziała w fotelu, woda zawsze sięgała jej do szyi. Po
mieszkaniu kręcili się zwykli mieszkańcy ignorując ewidentną sytuację
podtopienia. Generalna idea była taka, że kobieta jest już martwa i musi
ponieść odpowiedzialność i podjąć swoje obowiązki.
To wszystko do kobiety mówił prostokątny
szklany basen-akwarium, znajdujący się w miejscu ławy. W basenie wiły się tajemnicze
wstęgi i spirale. Kobieta powiedziała im, że musi się zastanowić, bo kiedy już
podejmie swoje obowiązki to będzie musiała przejąć też te należące do niego.
Tymczasem nasz muszkieter postanowił wydobyć
grupę z impasu i kontratakować. Zebrał swoich opryszków na rynku i kazał im
zaopatrzyć się w krótką broń do walki w zwarciu. Wszyscy przynieśli noże i tym podobne
i tylko Jarecki przyjechał zardzewiałym zdezelowanym czołgiem z włócznią w ręku
i oświadczył, że chyba nie wyobrażamy sobie, że on będzie walczył nożem.
kuchenka
Śniło mi się, że babcia samodzielnie poszła do supermarketu i nabyła drogą kupna coś i jeszcze kuchenkę gazową. Wydawała się strasznie dziecinna w tej swojej radości z zakupu, a ja byłam zła, bo uznałam, że kuchenka z palnikami to dla niej zagrożenie.
wtorek, 4 czerwca 2013
pociąg do emerytury
Zaczęło się od tego, że omal nie uciekł mi
pociąg. Jest ten moment, kiedy drzwi jeszcze są otwarte, ale istnieje
uzasadnione podejrzenie, że zatrzasną się akurat kiedy będzie się przez nie
próbować przejść. Zatrzymałam się i już miałam zrezygnować ale zauważyłam, że
jakaś starsza pani również zamierza wsiąść i maszynista na nią czeka, a potem
na następną staruszkę, z pieskiem na smyczy. Podbiegłam do drzwi i o dziwo, na
mnie też poczekał.
Same drzwi były z białej dykty i pozbawione
szyby.
Przedział, do którego weszłam był dziwny,
siedzieli w nim prawie sami starzy ludzie. Oprócz nich było jeszcze dwóch młodych
byczków, którzy chyba wsiedli przez przypadek. Trochę się ich bałam. Próba
przejścia do innej części pociągu zakończyła się odkryciem, że przejście nie
istnieje, a za to istnieje wagon ambulatoryjny z igłami, strzykawkami, ścianami
pomalowanymi na biało. Któryś z byczków korzystał z niego, żeby w spokoju
pogadać z kumplem. Wycofałam się, niepewna, czy mi tutaj nic nie grozi.
W miarę jak zatrzymywaliśmy się na
kolejnych stacjach, pasażerów ubywało i wreszcie zostałam w taksówce sama z
jakąś staruszką, która wysiadała na małej stacyjce przy jakiś gospodarstwie. To
był przedostatni przystanek na trasie i poradziła mi jak dostać się do PKSu
kiedy już wysiądę z pociągu. Moja stacja nazywała się „Stary Zamek”. Przez „stary” rozumiem – były, nieużywany,
może kiedyś tam był, ale dziś są tylko pola i odległy przystanek PKSu. Nie
byłam pewna czy w ogóle na niego dotrę, nie wiedziałam gdzie jadę.
W jednym ze snów pojawił się chłopiec,
którego rodzice wzięli, a następnie oddali do domu dziecka. Opowiadałam mu
bajkę, wyczarowując ją jednocześnie. Bajka dotyczyła domu ciotki Marysi i
jakiejś posiadłości na maleńkiej wysepce. Wysepka mieściła rezydencję, plac
zabaw i staw i jakieś zło.
Ponaddto mijałam staw przy torach i
widziałam, że większość zasypali, ale tą część w rogu pogłębili i zalewają
wodą.
poniedziałek, 3 czerwca 2013
mogłam skupić się na alkoholu i nie znajdywać tej ręki
Dziś byłam w czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak jakiś kosmiczny kompleks badawczy, ale umiejscowiony na Ziemi, dan brzegiem rzeki. W kompleksie odbywało się jakieś przyjęcie, w dość luźnej atmosferze. Tak luźnej, że powiedziałabym iż to przyjęcie jest stanem ciągłym i nikt się już od dawna niczym nie przejmuje.
Wstałam i przeciągając się wyszłam przed domek letniskowy. Na tarasie dwóch emerytów rozmawiało o Piłsudskim, pogawędziłam z nimi i poszłam dalej. Krążąc sobie po okolicy natrafiłam na balującą na schodkach, nad wodą, gromadę studentów, którzy studenckim obyczajem chlali co mieli. Poczęstowali mnie jakąś diabelnie mocną kolorową nalewką.
Ogólnie przyjęcie uznałabym za udane, gdyby nie to, że znalazłam ramię. Luzem, odrąbane albo oderwane od ciała. Zaczęłam śledztwo i natrafiłam na schody. Wicedyrektorka z mojej poprzedniej pracy (poznałam po siwym fryzie) zabrała mi jedyny dowód jaki miałam czyli rachunki za prąd.
Wreszcie spotkałam moją promotorkę i wyciągnęłam ją nad rzekę, żeby jej w spokoju opowiedzieć o zbrodni, którą ktoś usiłuje zatuszować.
Wstałam i przeciągając się wyszłam przed domek letniskowy. Na tarasie dwóch emerytów rozmawiało o Piłsudskim, pogawędziłam z nimi i poszłam dalej. Krążąc sobie po okolicy natrafiłam na balującą na schodkach, nad wodą, gromadę studentów, którzy studenckim obyczajem chlali co mieli. Poczęstowali mnie jakąś diabelnie mocną kolorową nalewką.
Ogólnie przyjęcie uznałabym za udane, gdyby nie to, że znalazłam ramię. Luzem, odrąbane albo oderwane od ciała. Zaczęłam śledztwo i natrafiłam na schody. Wicedyrektorka z mojej poprzedniej pracy (poznałam po siwym fryzie) zabrała mi jedyny dowód jaki miałam czyli rachunki za prąd.
Wreszcie spotkałam moją promotorkę i wyciągnęłam ją nad rzekę, żeby jej w spokoju opowiedzieć o zbrodni, którą ktoś usiłuje zatuszować.
niedziela, 2 czerwca 2013
nosz kurde
Jakaś kobieta sfałszowała wybory dodając 150 głosów i
wybrała Obamę na burmistrza. Przyznała się do tego oszustwa, ale wyglądało, że
o ile ona za to beknie to Barak zostanie i musi się starać jak może. Idea była
taka, że zły środek miał prowadzić do dobrego celu i chociaż smutna kobita
była, to wydawała się zadowolona z wyniku wyborów.
Potem pojawiła się scena plażowa jak ktoś się odwraca, a ja
zamierzałam go pocałować, w świetle zachodzącego słońca, na tle fal. I wtedy
pojawia się mój ojciec, budzi mnie, okazuje się, że jestem w domu u rodziców, w
swoim pokoju na poddaszu, we własnym łóżku, a on mi tu stoi nade mną i nawija,
ze Chińczycy są dziwni, następnie przykleja sobie folę i twarzy i udaje Koreańczyka
a wreszcie stwierdza, że został ambasadorem Grecji i mam mu podawać listwy, bo coś buduje.
Byłam lekko wkurzona, bo sen miał być erotyczny, a nie
budowlany. Moje tłumaczenia, że przecież mam urlop i chcę spać, oraz że nawet Chińczycy
nie lubią jak ich budzić spełzły na niczym. Nawet przyszedł z listwami pod
pachą. Na szczęście mama kazała mu zostawić mnie w spokoju. Ale we śnie już nie
udało mi się usnąć.
cmentarz
Stałam na starym cmentarzu z omszałymi nagrobkami, chyba
było święto zmarłych, bo ludzie sprzątali groby. Nagle zauważyłam jakieś
zamieszanie. Jego przyczyną okazał się bezdomny, który krzyczał coś i ścisnął swoją
dłoń, dwa palce od końca były sine całkowicie. Nie wiem czy nie były wykręcone
lub złamane, albo złamany nadgarstek. Do tego bezdomny był agresywny. Uznałam,
że czas zadzwonić po policję, ale oczywiście nie mogłam się dodzwonić.
Pobiegłam do kaplicy i usiłowałam przekonać administratorkę cmentarza, że
trzeba coś zrobić. Nie wyglądała na przekonaną. Do tego bezdomny zaczął biec w
naszą stronę i wyciągnął brzytwę. Spodziewałam się, że nas zaatakuje, ale
zamiast tego pociął sobie żyły na drugiej ręce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)