Strony

niedziela, 30 czerwca 2013

dom, który czyni szalonym

W domu sąsiadów z naprzeciwka zrobiłam coś w rodzaju pułapki, w którą się sama złapałam. Docelowo, rozmieszczone na ścianach napisy, dokumenty i zdjęcia, związane z moimi finansami oraz operacjami wojska polskiego, miały wprawić w zmieszanie moich rodziców. Po części mi się udało, przestraszyłam ich mówiąc, że mam długi. Niestety potem tak się zakręciłam z tym wojskiem, że nie mogłam sama wyjść z tego domu póki mi ktoś nie pomógł.

sobota, 29 czerwca 2013

deszcz ryb

Siedziałam sobie spokojnie w domu u rodziców, kiedy nagle usłyszałam trzask i huk, jak uderzenie pioruna. Wyjrzałam przez okno na ulicę, a tu na naszej znajomej żwirówce leży pełno ryb. Całkiem sporych. W tym okonie, które zwróciły moją uwagę, bo bardzo je lubię. Nie zdążyłam zastanowić się nad ich pochodzeniem, kiedy nastąpił kolejny trzask, a po nim w ziemię uderzył deszcz ryb. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, po czym wszystko ucichło.

czwartek, 27 czerwca 2013

żmija i ludziki

Warszawa wymyśliła nową grę.
Kiedy idziesz spotykasz czasami na swojej drodze małego plastikowego obywatela i równie małego plastikowego zbója. Zbój rzecz jasna z maczugą w łapie, rzuca się na obywatela w celu odebrania mu dóbr osobistych. Kiedy rozgnieciesz zbója, wypada z niego mała śrubka, za dwie śrubki dostajesz równie małą plastikową figurkę Gandalfa. Figurek jest kilka rodzajów, więc opłaca się dezbójować okolicę, żeby zebrać je wszystkie. Spędziłam kilka minut na naszym sochaczewskim przejeździe kolejowym, łapiąc zbója, który kręcił się pomiędzy podkładami. Był ładny letni dzień, a zbój chował się za kępami trawy i szynami. Zarobiłam dwie śrubki i wymieniłam je na małego szarego czarodzieja.

Na większą wyprawę wybrałam się z tatą. W sumie to było jak wyjście na grzyby, pojechaliśmy do jakiegoś starego kompleksu bunkrowego porośniętego cienkim laskiem. Pamiętam skakanie po betonowych krawężnikach, przeciskanie się między drzewami i dużo liści. Przy okazji poznaliśmy człowieka z bunkra.
Człowiek z bunkra był dość młody jak na menela chowającego się po krzakach, bo wyglądał na młodszego nawet ode mnie. W jednym z bunkrów urządził sobie mieszkanie i utrzymywał, że chociaż jest to niebezpieczne, to wszyscy ewentualni napastnicy wiedzą, że pożałują jeżeli się włamią. Jednym słowem spędzał czas w trudnym środowisku, ale z pełną odpowiedzialnością za swoją decyzję i zdając sobie sprawę, że straszenie bandytów, żeby uznawali jego terytorium, jest zajęciem bez urlopu.

Wejście do bunkra było wąskim korytarzem zastawionym akwariami pełnymi różnych ryb. Większość akwariów była duża, ryby też nie małe. Poza tym zajmował się malowaniem i miał mnóstwo obrazów. Wspomniał nam, że jeżeli powiesi obrazy na zewnątrz to ludzie od razu je zdejmują.

W pewnym momencie do naszej grupy dołączyła mama, szłam z nią ścieżką w kierunku bunkra kiedy zobaczyłam żmiję. Całkiem spora gadzina, była jakiś metr od mamy więc rzuciłam w nią błotną pecyną, żeby ją odpędzić. Na jawie to powinno było wypłoszyć gada, ale tu go tylko rozwścieczyło. Parę razy próbowała dziabnąć którąś z nas w nogę, ale wreszcie udało mi się ją jakoś znokautować.  Chyba zamierzałam ją całkiem ubić, ale mama się nie zgodziła, kazała ją tylko wynieść. Przy okazji nokautowania żmii, uszkodziłam też jakiegoś zaskrońca.


W końcówce sny gra z początku uległa modyfikacji. Teraz figurki można było dostać za śrubki za zobaczenie nalepek z ludzikiem na przystanku. Ale ludzie chodzili i po znalezieniu nalepki przeklejali ją obok innej, żeby powstała grupa. Za zauważenie grupy trzech nalepek dostawało się dodatkowe punkty. Kiedy przeklejałam nalepki napadł na mnie jakiś starszy, gruby, dziad i nawyzywał od chuliganek. Nie mogłam mu wytłumaczyć, że nie demoluję tylko robię to co powinnam i tak trzeba.

środa, 26 czerwca 2013

dwóch ludzi

Dziś spotkałam dwóch ludzi, jeden miał drugiego  w środku tego drugiego trudniej było pokonać ponieważ było go więcej.

wtorek, 25 czerwca 2013

wielki dom

Śniła mi się rodzina, która wyprowadzała się z wielkiego pałacu ze służbą. Rodzina była jakaś magiczna. Ojciec i dwóch synów, jeden dorosły, drugi małe dziecko. I ten mały strasznie się smucił, że teraz będą mieszkać w małym domu i bez służby. Chciał coś zabrać ze sobą, chociażby pomalowane ciepłym kolorem sztachetki z płotu. Wreszcie starszy brat się zgodził, żeby zabrać jakieś obrazki ze ściany. W sumie nie należało tego robić, ale jak już kupiec okazyjnie dostał taki wielki dom, to przeboleje brak kilku obrazków.

niedziela, 23 czerwca 2013

jestem menlem

Pojechałam na klasową wycieczkę, ale jakaś to była podejrzana wyprawa, bo zamontowali nas na nos w czymś co wyglądało na schronisko da bezdomnych i inszych niezaradnych życiowo typów. Jakaś sala pseudo gimnastyczna, w budynku przypominającym molochowatą szkołę. Opiekunka grupy pokazała mi miejsce; położyłam na stoliku pudełko z herbatą i kubek w biedronki i poszłam po resztę rzeczy. Kiedy z nimi wróciłam, okazało się, że moje pudełko i kubek zniknęły. Ludzie szeptali za moimi plecami, że pewnie w każdej sali tak będzie. Ewidentnie nie lubili tu nowych. Wydarłam się na całe gardło, że co im przeszkadza, że jedną noc tu spędzę, zwłaszcza, że miejsce nie było zajęte. Powiedzieli mi, że mogę spróbować w innej sali, ale tam są sataniści. Akurat pojawiła się opiekunka więc spytałam ją o drogę i poprosiłam o pomoc z przeniesieniem  rzeczy. Wzięła moje pudło z kołdrą, a ja jeszcze na odchodnym zażądałam wskazania pobytu kubka. Okazało się, że stał ukryty z tyłu sali. Zabrałam go i pognałam za opiekunką po marmurowych schodach.
Mój pokój z początku wyglądał jak jednoosobówka, przerobiona  w dodatku z gabinetu pielęgniarki a satanistów jakoś nie było w okolicy. Kiedy zaczęłam się rozkładać z rzeczami zauważyłam, że oprócz, kołdry w kartonowym pudle zaklejonym taśmą mam jeszcze drugą, zwędzoną ciotce ze wsi.  Wtedy do pokoju wlazło mi dwóch smarkaczy, tak na oko pierwsza gimnazjalna, na drugie oko bliźniacy. Zaczęli szukać mi po pokoju rzeczy należących do jakiegoś kolegi, że niby ja je ukradłam, a oni odbierają. Kolejna sztuczka z dokuczaniem nowemu. Oglądali jakieś chusteczki do nosa leżące na stoliku (nie moje), kiwali głowami i powtarzali "taaaak, to należało do Horacego" Złapałam ich za uszy i wyprowadziłam za drzwi. Co dziwne oni najpierw zaryglowali drzwi od zewnątrz, a potem usiłowali na siłę je wywarzyć. Trzymałam je od środka przez jakiś czas, ale znudziło mi się i udało im się je otworzyć. Jakiemuś przechodzącemu opiekunowi wyjaśniłam, że ci młodzi ludzie włamują mi się do pokoju nie wiem czemu.
Wtedy właśnie zorientowałam się, że jestem na rynku miejskim (w czymś  w rodzaju Kazimierza tylko większym), a dookoła mnie są inne  łóżka, a  na nich dziwni ludzie. Jakiś chudy dziad ze zmierzwioną fryzurą zaczął krzyczeć "umrę tak jak umarła Mary Lue" - co w lokalnym slangu oznaczał próbę samobójczą. Strażnicy zaczęli go obezwładniać, a wtedy ja złapałam za miotłę (przy okazji zorientowałam się, że sama mam wzrok dziki i suknię plugawą, o włosach nie wspominając) i zdzieliłam dziada z całym rozmachem przez kudłaty łeb. Po czym wydarłam się na niego, opierdoliłam od debili i powiedziałam, że jak tak zrobi to przyjdzie wielki włochaty pająk i go zabierze, ale jeżeli uda mi się tą miotłą zmieść z niego pajęczyny to będzie mógł sobie dalej żyć. Następnie przystąpiłam do operacji zmiatania - szorując go miotłą. Trzymała go dla mnie jakaś murzynka, recytując przy tym jakieś dziwne wersy. Najwyraźniej zadziałało, bo przestał się miotać i wyglądał na spokojnego.
Całe zajście obserwował po cichu wysoki siwy człowiek, który w brodzie miał ukrytą drygą twarz, a  w ustach pierwszej twarzy miał głowę białego królika. Kojarzyło mi się to z Alicją w krainie czarów. Wtedy kamera zrobiła najazd na sklep po drugiej stronie rynku, a jakieś głosy coś mówiły, ale nie pamiętam zupełnie co, możliwe, że wcale ich nie zrozumiałam.
Wracając do sali spotkałam na rogu znajomego menela z tacą jakiś zebranych przedmiotów.  Jakiś śrubek i podkładek, metalowych uchwytów itd. Ja również miałam kilka takich. Postanowiliśmy się wymienić i kiedy już dostałam jakiś uchwyt i miałam mu coś dać w zamian, zauważyłam żołnierzy pod bramą szkoły. Oczywiście to była kolejna demonstracja nielubienia nowych w mieście. Pani sierżant, w obcisłej , wełnianej kiecce do ziemi, koloru szarozielonego wyglądała nieprzyjaźnie i miała  nieprzyjemny głos. Na wszelki wypadek stanęłam na baczność, kazała spocząć więc tak zrobiłam. Powiedziała, że my bezdomni powinniśmy ich (wojsko) podziwiać więc na wszelki wypadek potwierdziłam, że podziwiamy. Kazała mam wyjść i  iść za nią, więc też to zrobiłam. W lewym dolnym rogu ekranu zobaczyłam, że podniosłam jakieś przedmioty i mam je w inventory. Oznaczało to, że nabiłam level i dostałam je w nagrodę. W sumie przydałaby mi się jakaś broń, bo za drzwiami wojsko zrobiło się nagle liczne i mnie napadło. Walnęłam ich parę razy kijem ale dostałam solidnie, więc postanowiłam się schować i zobaczyć czy któryś z tych przedmiotów nie jest bronią. Jako kryjówkę wykorzystałam gzyms lokalnej katedry, za gargulcem. Niestety okazało się, że żaden z moich skilli nic mi nie mówi, nie wiem jaką mam broń, w dodatku mogę umieścić skillpointy w czymś co nazywa się "party eye" albo "party hard" - jakby to były profesje dla rangera.

W ucieczce na gzyms pomogła mi jakaś gruba, rozczochrana baba, która ostrzelała czymś żołnierzy.

piątek, 21 czerwca 2013

szczęki

Z okazji nowego roku zaplanowaliśmy przyjęcie z atrakcjami. W corocznej ofercie naszej okolicy jest polowanie na mega niebezpiecznego rekina ludojada. Najpewniej szczęki kręcili myśląc właśnie o nim, a może konsultując z nim co krwawsze fragmenty. Podejrzewam, że polowanie noworoczne nie robi na nim wrażenia skoro odbywa się rok w rok, a bydlak wciąż pływa.
Ciekawostką było, że lokalny dzieciak bez skrępowania śmigał sobie na desce po zatoce za moim oknem i nic go nie pożerało, mimo obecności rekina. A aż się prosiło, żeby nagle zniknął razem z deską, potem teatralnie mogła by wypłynąć deska przegryziona na połowy.
Nad jeziorem jest wielki magazyn, w którym mieszkamy i który służy za bazę wypadową dla wszelakiego rodzaju oszołomów płacących za możliwość zostania przeżutym przez rybę. Jednocześnie jest zadziwiające, ile wysiłku wkładają w opancerzenie się przeciwko rekinim zębiskom. Ten, który w całej skórze ma pomontowane łuski rekina chyba liczy, że rekin go nie pozna. Inny, który ma powszczepiane wszędzie ostre ćwieki ma nadzieję, że rekin nie będzie mógł go przeżuwać bez poranienia sobie języka. Nawiasem mówiąc nie wiem jak facet sypia bez zniszczenia łóżka tymi kolcami. Samego siebie, wszystkich innych i zdrowy rozsądek jednocześnie przeszedł jednak człowiek w maszynie.
Normalni ludzie jak już muszą, budują klatkę, w której się zanurzają, a ten jest nienormalny więc zbudował coś co wyglądem przypominało skrzyżowanie wtryskarki, pieca centralnego ogrzewania i ceglanego muru.  Przyznam, że może nie powinnam, ale strasznie mnie korciło, żeby przekręcić jedną gałkę na tym maszkaronie. Kiedy to zrobiłam ze szpary na oczy dobiegło przerażone rzężenie. Nie jestem pewna co mu zrobiłam, waham się między porażeniem prądem, a topieniem. Przez chwilę kręciłam gałką żeby to jakoś cofnąć, ale otrzymywałam przeważnie efekt wzmożonego rzężenia. Po jakimś czasie przestało, ale nie wiem czy dlatego, że wyłączyłam to co uruchomiłam za pierwszym razem, czy też dlatego, że umarł w tej swojej konstrukcji.   

Musiałam o tym opowiedzieć, więc położyłam się na brzuchu na betonie podłogi, wzięłam komórkę i machając nogami, zaczęłam relacjonować koleżance przygotowania do sylwestra. Mój entuzjazm musiał być spory po moje nogi i głowa oderwały się od ziemi i trzymałam się gruntu tylko środkiem. Prawie zaczęłam lewitować. Póki nie przyszedł jakiś człowiek, który wyjaśnił, że nie powinnam tego robić i przestałam.

piramida

Pamiętam, że szłam w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i doszliśmy do kwadratowego placu, wzdłuż którego boków biegły kamienne wsuwane postumenty z numerami. Rozstawiłam ludzi tak, żeby się wsunęły. Wtedy na mężczyźnie wylądowała wielka kamienna piramida. Zrobiłam to specjalnie. Upadek piramidy odsłonił zaginiony fotel Sherlocka Holmsa, nieco poobdzierany, ale wciąż cały.

czwartek, 20 czerwca 2013

Kim na lekcji

Byłam więźniem centaurów na statku, umiejscowionym na lądzie. Moją poduszką był diament, a żeby było mi wygodniej wybrałam sobie większy i czystszy, żeby się na nim wyspać. Byłam jak zwierzę domowe, trzymana w niewoli, ale nie skrzywdzona.
Dlatego kiedy przyszła gwiazdka liczyłam na prezent. Faktycznie, na ulicę przy której mieszka Dorota, wpadł w nocy święty Mikołaj, ale wyglądał jak wielki niebieski człowiek. Roznosił prezenty, ale mi niczego nie przyniósł. Bardzo tego żałowałam, nawet kusiło mnie, żeby wziąć sobie coś z jego worka, który położył koło mnie na pokładzie. Wyjęłam z niego duży pierścień z czarnym oczkiem, prawdopodobnie z onyksu. Potrzymałam go chwilę w dłoni i odłożyłam na miejsce, a wtedy Mikołaj odszedł zostawiając mnie bez preznetu.

W drugiej części snu, byłam w szkole, a szkoła była w Korei. Sam Kim miał z nami lekce, a ja wiedziałam, że jestem spóźniona. Odnosiłam pudełko na narzędzia do szatni, żeby je tam zostawić, ale recepcjonistka nie chciała go przyjąć. Kiedy skończyłam z nią gadać zorientowałam się, że lekcja się zaczęła i jeżeli wejdę teraz do sali, spóźniona to Kim mnie na pewno zapamięta. Uznałam, że lepiej się nie pokazywać wcale i ominęłam kilka lekcji, żeby nie pomyślał, że nie przyszłam tylko na jego.
Spotkałam za to nauczycielkę, która też była jakąś dyktatorką chyba., bo kiedy wstałam żeby powiedzieć jej dzień dobry, rozzłościła się i kazała mi usiąść, bo nikt nie śmiał stać w jej obecności. Faktycznie wszystkie dzieciaki siedziały na ziemi, po turecku. Oszukałam ją, że poderwałam się z radości na jej widok i zaczęłam mówić pochlebstwa, udając że szalenie lubię ten reżim. Zdziwiło mnie jak ona łatwo łyka te oszustwa. Doszłam do wniosku, że dzieje się tak, bo mówię to co ona chce usłyszeć.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

500 PLN

Wchodziliśmy na górę z jakąś wycieczką, mieliśmy wszyscy naszykowane pieniądze na bilety. Coś koło 20 PLN było potrzeba. Masa ludzi chodziła tą trasą i sporo z nich gubiło kasę. Pozbierałam nieco banknotów, ale w pewnym momencie podniosłam banknot 500 PLN więc przestałam zbierać dwudziestki. Już na górze zapytałam wycieczki, kto zgubił pieniądze i ile. Jakaś dziewczyna z nadętą miną powiedziała, że ona zgubiła i 46 PLN. Przyjrzałam się banknotowi i zobaczyłam, że to fałszywka, reklama udająca banknot. Powiedziałam wszystkim, że to już nie aktualne.

czwartek, 13 czerwca 2013

w obronie zioła

Rodzice się uparli pojechać w tatry ( czyli jak się okazało pójść na spacer do Gradowa), a ja zabrałam ze sobą zioło - w sztabkach. Nie wiem jak, ale ważyło w tej sprasowanej postaci mega dużo.Uznałam, że muszę ukryć te sztabki i jedna z nich schowałam w krzakach po drodze, dwie na miejscu wetknęłam pod nawis skalny, razem z dokumentacją poprzedniej imprezy urodzinowej (3 segregatory i encyklopedia), a jedną ugniotłam w kulę jak plastelinę i tak ją gniotłam do końca wizyty.
Rodzina nie do końca łapała co to za kula, ale miała swoje podejrzenia, bo rozmawialiśmy głównie o właściwościach zioła.
Wyjeżdżając nie chciałam tego ciężkiego draństwa wozić, zwłaszcza, że miałam więcej w domu. Nie byłam pewna, czy ziołowe sztabki przetrwają zimę, więc zdecydowałam, że oddam je turystom, ale nie chciałam, żeby połączyli to ze mną więc zabrałam z kryjówki dokumentację imprezy. Jak się okazało zawierała nazwiska i telefony uczestników i protokół z głosowania nad decyzją o paleniu. Przy okazji dostało mi się od ciotki, że moja kuzynka wpisała się tu ze swoim numerem i potem ją telefonicznie prześladowano. Zapewniłam ciotkę, że na pewno nie i musiałam się zebrać szybko, bo rodzina już zaprzęgła bryczkę i ruszała galopem.
Na szczęście złapałam ciągnącego ją konia i zdołałam na niego wskoczyć. Drogę do domu jechałam na nim marudząc, że musimy wlec jeszcze bryczkę.

sen o ziole :D

W zeszłoroczne urodziny bawiłam się na imprezie z królikarnią i znajomymi, u sąsiada w ogrodzie. Było super, przegłosowaliśmy, że trzeba zapalić zioło, co też uczyniliśmy i wtedy wpadli moi rodzice i imprezę zakończyli. Zaznaczam, że byłam już wtedy pełnoletnia, i chociaż uważali, że wódę chlać mogłam, ale zioło wara niestety.
W tym roku postanowiliśmy, że będziemy cwani i wypalimy je dla odmiany po cichu. Zioło, przybyło przebrane za kadzidełka, ktoś tam pobiegł po specjalny osprzęt do palenia, ale ja przez cały czas widziałam, że rodzice w oknie od ulicy siedzą i obserwują.
Ofuknęlam grupę, że tak się tłoczą w kolejce do zioła, że już na pewno rodzina wyczaiła, co knujemy. No ale nic, przeszliśmy na podwórko z drugiej strony domu i Amber odpalił jakąś maszynę do kadziła, żeby zamaskowała zapach zioła. Tylko, że ono chyba było właśnie w tej w maszynie, bo jak tylko zaczęła wypuszczać białą mgłę, zobaczyłam czarno-białe anioły i poczułam podejrzany relaks.
Wspomniałam już, że na przyjęciu gadałam z kwiatowym elfem, który miał się hajtać niedługo i hodował na sobie białą suknię z płatków? Przypominał człowieka piwonię (białą rzecz jasna)
I wtedy wpadli rodzice, jeszcze zdążyłam wrzasnąć " szybko, dajcie wódki", żeby wyglądało, że jestem pijana, a nie najarana, i nastąpił koniec zabawy .
Swoją drogą wódka była w wielkiej butli, większej od tortu, i była w kształcie choinki. Pamiętam, że ktoś nalewał z niej sobie, nie do kieliszka ale do miseczki.
Rodzice usiedli z nami, złożyli mi życzenia i było jasne, że od zioła ma nas powstrzymać fakt, że tu zostaną na amen. Żadne przekonywania nie pomagały. Nawet kiedy przyszła krowa, wywaliła się przed nimi do góry nogami, stwierdziła, że ona jak chcą daniela to ona jest wiewiórką i eksplodowała pojemniki z farbą, prosto na wymiona. Farba była zdaje się różowa.
Skończyło się na tym, że imprezowicze i rodzice zrobili sobie pościg samochodowym w stylu Benny Hilla, po naszej ulicy. Przodem jechała kabrioletem na stojąco jak w rydwanie, Beatka w ślubnej sukni i Jurek w garniturze. Za nią kilkanaście innych samochodów z przebierańcami, a na końcu ojciec i matka w samochodzie holując za sobą pęczek odciętych i pomalowanych sprejem krowich nóg. Ganiali imprezowiczów w tę i z powrotem, żeby znaleźć i skonfiskować zioło oczywiście.
A ponieważ i oni i goście pili, a goście w dodatku palili, to samochody wpadały na siebie i prędko osiągnęliśmy dość absurdalny karambol, z którego na końcu wypełzła jakaś nieznana mi ale zachwycona zabawą panna młoda. Byłam pewna, że widzę krew na sukni, ale okazało się, że to koraliki. Jej teściowa od razu do niej podbiegła i też była zachwycona.
Ja nie uczestniczyłam w pościgu ponieważ stałam na poboczu i śmiałam się do łez. Śmiałam się nadal, kiedy przyjechała policja. Na pytanie czy paliłam odpowiedziałam z satysfakcją, że rechoczę ponieważ jestem pijana. Zaprzeczyłam, że prowadziłam pojazd, argumentując to fobią i brakiem prawa jazdy i poszłam dmuchnąć w balonik.

składanka z nowego materaca

Pamiętam, że siedziałam za stołem, a dwa wilki albo dwa psy husky przyjaźnie lizały mnie po twarzy.
Ludzie okazali się nie być ludźmi, prawdziwi ludzie wyginęli,  a ich miejsc zajęły małpy, które ukrywają ten fakt i tak naprawdę obecna ludzkość to małpiość.

Jest sobie człowiek, który umie przeskakiwać do innej rzeczywistości. Chce on wejść do windy w wieżowcu z pewną  kobietą. Zamierzał ją właśnie spytać, czy ona wie jak to zrobić, kiedy weszła do windy przez ścianę i jeszcze go poganiała, żeby szybciej zrobił to samo. W okolicy szczytu budynku wystawił przez ścianę rękę, a winda się zatrzymała. Okazało się, że wieżowiec jest cały czas w budowie, a na szczycie widać przymocowany do ściany ogromny żuraw. Nagle coś się dzieje, jakiś zamach terrorystyczny i cały wieżowiec się wali. Człowiek, kobieta i jakiś robotnik wypadają do innego świata. Jest tam cały czarny, wielki luksusowy pokój. Mężczyzna opowiada o ataku na wieżowiec, ale nikt mu nie wierzy,  że to był atak.

Jesteśmy zakwaterowani  w dworku opodal lasu, wychodzimy co wieczór gdzieś do lasu, albo do teatru i wracamy. Ludzie wracają drzwiami, ale ja wchodzę po ścianach i balkonach, mam to przetrenowane. Jedynym problemem jest to, że elementy, których się chwytam psują się i już nie będą mogły mi służyć. Dzielę się tym spostrzeżeniem z tatą, a on mówi, że też ma dość wspinania się, bo wszystko się psuje.


Człowiek skaczący do innego wymiaru wpada do piwnicy (w innym wymiarze) i znajduje siedzącego na tronie starego człowieka. Wyglądającego na inwalidę, albo chorego nieuleczalnie. W piwnicy jak się okazuje rosną marchewki, produkujące prąd. Wielkie połączone iskrzącymi się liśćmi jak kablami, krzaki marchwi. Jakaś kobieta komentuje, że marchew wytwarza prąd , a kopnięcie prądem przez marchew jest konkretne całkiem. Okazuje się, że człowiek z tronu chętnie by uciekł, ale marchew go  lubi i dlatego go uwięziła. Karmi go i się nim opiekuje, ale nie pozwala mu nigdzie odejść.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

składak


Babcia spała z nami w jednym pokoju. Z nami znaczy z tatą i ze mną, spaliśmy w domu, w małym pokoju, babcia na kanapie a my chyba mieliśmy własne łóżka. Babcia obudziła nas, żeby zapytać czemu jej nie przewinęliśmy. Powiedziałam, że nie dzwoniła przecież (babcia miała taki dzwonek elektryczny, mogła nacisnąć i u nas dzwonił). Sprawdziłam i faktycznie fotel, na którym siedziała był mokry.  Zabrałam zasikaną kapę i przesadziłam ją obok. Chciałam, żeby się położyła pod kocem, ale ona położyła się jakoś na nim. Podaliśmy jej zwyczajową garść leków, ale ona i tak kiedy się położyła i zgasiliśmy światło zaczęła jęczeć, że ją boli. Jej głos przypominał skarżące się dziecko, które nie od razu coś powiedziało, ale ma pretensję, że nikt o tym nie wiedział.

Do tego dwóch ginekologów badało mnie i stwierdziło jakieś łezkowate zmiany i zaczęło się wykłócać o to czy i jak to leczyć i czy się da w ogóle w  czasie okresu uniknąć ubrudzenia krwią. Ot jakiś taki temat przyziemny, ale kłócili się całkiem na serio.

Do tego stałam przed drzwiami garażu i krzyczałam, że ktokolwiek się tam ukrywa ma wyjść bo zamykam. Szykowaliśmy się do jakiejś imprezy albo kataklizmu, albo do obu i trzeba było zabezpieczyć co się da. Komuś z okazji imprezy kupiłam różowe spodnie ze sztruksu. Jakiejś nastolatce.

Gołębnik zbudowany na psim wybiegu się rozpadał i stałam przed nim patrząc na młode w gniazdach. Zastanawiałam się nad budową nowego.


Pewien człowiek chcąc polować w warunkach adrenaliny, kazał wypuścić sobie na łąkę pudło z 1500 jadowitymi żmijami. Były bardzo małe, jak wije albo robaki, więc rozlazły się wszędzie, a  do tego jadowite jak cholera. I w pewnym momencie kiedy musiał iść spać pojawił się problem. Jak można spać kiedy wiesz, że takie małe jadowite gówna, mogą ci wpełznąć w pościel. Trzepaliśmy łóżko jak się dało, ale w końcu musiał zasnąć pomimo obecności żmij.

niedziela, 9 czerwca 2013

boże drogi...

Dziś urodziłam dziecko. Trochę przyznaję dziwnie było.

Po pierwsze, urodziłam je akurat po tym jak umarł nasz guild master - Przemo. Na nagłą i niespodziewaną infekcję zszedł, gadałam z nim na komunikatorze jeszcze przed południem, a wieczorem już kopnął w kalendarz, Panie świeć nad jego duszą. Zakomunikowałam to Uli, ale nie wyglądała na przejętą. Ja i owszem, bo przecież z nim dopiero co rozmawiałam,  a on tak sobie wziął i umarł. :/
Po drugie dziecko urodziło się hiper aktywne, znaczy usiłowało chodzić (nie bez pewnych sukcesów)  i rzucało jakieś komentarze. Znaczy można by się uprzeć, że to nie słowa, ale kosztowałoby to naprawdę wieeele uporu, żeby udawać, że się nie zrozumiało co ono mówi.
Po trzecie, urodziło się nażarte. Miałam takie wewnętrzne przekonanie, że jakieś karmienie piersią powinno się tu odbywać, ale niemowlak, na widok cycka, skrzywił się jeno i odmówił. Zrozumiałam, że nie jest głodny. Trudno, nie chce niech nie je.

Po czwarte, jak na niemowlaka to dziecko miało imponujący komplet zębów, małych bo małych, ale kurcze, za to lśniących jak z wypolerowanego metalu.  I znów zakomunikowałam to Uli, ale stwierdziła, że to w porządku i się zdarza. Przeliczenie zębów wykazało dodatkowo interesujący fakt, posiadania przez niego nie tylko ósemek ale i dziesiątek.  Westchnęłam ciężko w przewidywaniu zabawy z ortodontą w przyszłości (zwłaszcza, że ten zarys szczęki jakiś psi taki był). Ale cóż ja mogę?
Po piąte, na co nie narzekam, zupełnie nie pamiętam porodu. Chociaż z drugiej strony poczęcia też nie pamiętam.

Postanowiłam, że chociaż zrobię sobie frajdę i machnę sobie fotkę potomka, co by wrzucić na fejsa i móc się przechwalać. Skoczyłam do dużego pokoju, strzeliłam fotkę i już miałam odpalić komputer,  żeby załadować zdjęcie,  kiedy przylazł doktor w cylindrze i fraku. W sumie, dziecko należałoby zbadać na okazję różnych potencjalnych dolegliwości (pomijam fakt, że przynajmniej raz je upuściłam) więc nie oponowałam.

Doktor pomamrotał coś sobie pod nosem i oświadczył „w sumie nie wiem czy to potrzebne, ale zawsze chciałem to komuś przepisać” i wtetknął mi kartkę z receptą na jakiś ciężki psychotrop, po czym dodał (jak już skończyłam mówić „co kurwa?!”), że dawkowanie ma się odbywać poprzez smarowanie raz na dzień wieka. Wreszcie ewakuował się równie szybko jak się pojawił.
Spojrzałam na dziecko szukając tego wieka i zorientowałam się nagle, że faktycznie, dziecko jest, a właściwie nie tyle jest, co siedzi w trumnie. Znaczy leży w niej, ale nie tak jak trupy leżą, ale ma ją na sobie, jak ubranie. Rozejrzałam się dalej i stwierdziłam, że stoję w czymś, co wygląda na budynek garażu (takiego przy centach handlowych) ale jednocześnie katedra z katakumbami i trumnami, ale w tym wszystkim stoi i irytuje mnie mój nieodpalony komp. Wszystko ładnie oświetlone neonówkami.
Po  należytym docenieniu dziwaczności tej sytuacji rzuciło mi się w oczy, że z trumny obok, takiej starej jakiejś wyłazi ziemia, i  sama pełznie do trumny z dzieckiem.  Najpierw mnie zatkało, potem znów mnie zatkało i jak mnie odetkało po trzecim zatkaniu, to wzięłam garść ziemi z tej trumny i przesypałam do dziecka.  Jakoś chyba w ten sposób zachowałam złudzenie kontroli nad sytuacją. Spytałam dziecka, czy teraz ok, na co dziecko pokiwało akceptująco wiekiem i się zatrzasnęło.
Nieco osłabła nerwowo sprawdziłam na drugiej trumnie etykietkę, która mówiła „Myśliwi z E….(nie pamiętam dokładnej nazwy) 1989 (nie upieram się przy dziewięćset)” i wtedy zaczęłam podejrzewać, że udało mi się urodzić wilkołaka i w dodatku nawet  nie umiem wrzucić fotki na fejsa. Dla dorzucenia zmartwień głos narratora z powietrza, dodał, że niepokoją mnie potłuczone świetlówki i ślady ektoplazmy po bytach astralnych w pomieszczeniu.

Pewnie, że mnie niepokoiły, ale nie tak jak same byty astralne, które okazały się skakać dookoła i były fasolowate, podskakujące, niebieskie i z małymi czarnymi oczkami. Usiłowałam telepatycznie przywołać jakichś graczy z Guild Wars, z którymi kiedyś tłukłam potwory, żeby zasięgnąć porady fachowca odnośnie postępowania z fasolowatymi bytami, ale zapomniałam ich imiona i przychodził mi namyśl tylko Przemo, a on sam już był przecież bytem astralnym.

Potem nastąpiła przerwa w filmie, czyli tak zwany przeskok. Otwieram sobie oczy i jest ciemno, jedno z wielkich okien garażo-katedry jest uchylone, a z poza żaluzji widzę, że coś dużego tam się porusza za nimi. Podchodzę do okna i gapię się jak jełopa, a tu z za żaluzji dochodzi głos „a zastanowiłaś się, że jak wzejdzie słońce to zginiesz?”. W dodatku sugeruje to tonem rozrywkowo konwersacyjnym zgoła nie pasującym do powagi sytuacji.

 Poczułam się jak wiejski przygłup umieszczony nagle w  jednym pokoju z wielkim zderzaczem hadronów i wydukałam tylko „ale że co?”. Wtedy głos odsłonił żaluzje i oczom moim ukazał się kucający na parapecie pan, całkiem wesoło uśmiechnięty i z wyglądem, który trafnie podsumowała ostatnio jedna z komentatorek na Onecie, takim, że  „majtki bym przez głowę zdjęła”. Inteligencji mi od tej powalającej wizji zza okna nie przybyło, więc pan musiał powtórzyć przekaz parę razy.
Z tego co zrozumiałam, to musiałam się przekręcić gdzieś po drodze od urodzenia dziecka, albo i podczas, a dziecko,  i tak będąc wilkołakiem uznało, ze nie chce jeszcze być dodatkowo sierotką i coś przy mnie majstrowało więc zostałam wampirem. Aktualnie po nim w okolicy śladu nie było, bo jako pełnowymiarowy wilkołak pognał gdzieś coś lub kogoś zagryzać.


Wtedy z czystego poczucia, że nie ogarniam – obudziłam się.  

ZEN

Śniło mi się, że kapitan Picard miał dowiedzieć się właśnie na jakim statku będzie mieć przydział. Prowadziłam go, bo miał zamknięte oczy, żeby nie psuć niespodzianki. Wreszcie kiedy je otworzył okazało się, że to ten właściwy, najważniejszy statek, tylko nie nazywał się Entrprise, ale ZEN. I miał na pokładzie teleportery do innych światów. Co oznacza, że było na nim pełno kosmitów i panował ogólny burdel i rozgardiasz.

sobota, 8 czerwca 2013

klawiatura

Obok łóżka stała moja maszyna do szycia. Nie wiem czemu była na niej klawiatura. Dotknęłam jej i wszystkie klawisze przejechały na bok, a potem wymieszały się i nie wiedziałam jak ja je teraz poskładam.

piątek, 7 czerwca 2013

muszkieterowie

W dzisiejszej wariacji na temat trzech muszkieterów, król podarował żonie nie brylantową kolię, ale wisior z wielkim fioletowym kamieniem w kształcie łzy. I źle zrobił, bo to był amulet ochronny i nie powinien był go oddawać nikomu. Zwłaszcza żonie, która jak tylko wykombinowała, że idzie na stos, oddała go na pamiątkę kochankowi. Trochę się tu opowieść zapętla, bo na stos poszła właśnie za oddanie kamienia kochankowi, ale nie ma się co czepiać;  jak na sen jest i tak całkiem spójna.
No więc mamy scenę typowej egzekucji, plac pełen gawiedzi spragnionej rozrywki, podwyższenie na gilotynę, na środku podwyższenia stos, a na stosie pęczek kobiet (król hurtem pozbywał się pomagających żonie dam dworu). Oczywiście, następuje klasyczna akcja ratunku i na scenie pojawiają się dzielni muszkieterowie, uwalniają damy z pęczka, cap króla za rękę i w nogi.
Tak coś tu nie gra, nie widzę, czy zabierają królową, chociaż powinni, za to wleką za sobą króla, w dodatku gubiąc go po drodze. Plan zakładał zabranie króla w spokojne miejsce, wciśnięcie mu odzyskanego amuletu w rękę i stwierdzenie, że podczas egzekucji kamień wypadł z kieszeni jednego z obecnych duchownych (jako, że nie ma stosu bez kleru). Następnie miał być happy end. A oto jak wyszło.
Na początek zgubili króla. Po drugie nie zabrali królowej. Wzięli kilka dam, co byłoby dobrym początkiem gdyby nie wpadli na pomysł, że należy jedną z nich (gołą jak święty turecki nawiasem mówiąc) złapać za blond kłaki i poderżnąć jej gardło od ucha do ucha. Zaznaczam, że  poderżnięta dama, padła na ziemię gdzie się zaczęła miotać jak ryba wyjęta z wody, mimo faktu bycia martwą, który sugerowałby raczej pozostanie w bezruchu. Następnie jeden z naszych bohaterów siadł jej na plecy i dalszą drogę odbył jadąc  na owej damie, posuwającej się ruchem wężowym po glebie, w chmurze motyli (o ile dobrze pamiętam). I dziwić się tu, że w całą sprawę zamieszany jest stos…
Ogólnie kiedy już dopadli do swojego schronienia w kanałach, pół miasta miało okazję zobaczyć na własne oczy jak wygląda czarna magia, bo po drodze miały miejsce również inne upiorne ekscesy, których nie pamiętam.
  Na miejscu naczelny muszkieter, smark o wyglądzie disnejowskiego Aladyna, wcisnął amulet w rękę swej matce staruszce i przykazał jej zanieść go królowi, z wiadomością, że znalazła go kiedy wypadł księdzu. Efekt byłby lepszy, gdyby kobiecina nie była głucha jak pień i nie trzeba by było jej to trzy razy powtórzyć, wrzeszcząc na całą piwnicę. W każdym razie złapała kamień i poszła.
Wtedy zaczęło się źle dziać. Policja miała specjalnie tresowane konie wykrywające narkotyki, które właśnie trafiły na ich ślad. Niektórzy z nich zostali wyłapani na mieście, zanim dotarli do kryjówki. A jedna kobieta, która z nimi była, nie wiem czy nie czasem ta poderżnięta (wołali na nią Lamia) zniknęła porwana przez niewidzialną siłę.
Niewidzialna siła zabrała ja do mieszkania w bloku, zalanego wodą tak gdzieś do wysokości metra z kawałkiem. Co dziwne, kiedy stała i kiedy siedziała w fotelu, woda zawsze sięgała jej do szyi. Po mieszkaniu kręcili się zwykli mieszkańcy ignorując ewidentną sytuację podtopienia. Generalna idea była taka, że kobieta jest już martwa i musi ponieść odpowiedzialność i podjąć swoje obowiązki.
To wszystko do kobiety mówił prostokątny szklany basen-akwarium, znajdujący się w miejscu ławy. W basenie wiły się tajemnicze wstęgi i spirale. Kobieta powiedziała im, że musi się zastanowić, bo kiedy już podejmie swoje obowiązki to będzie musiała przejąć też te należące do niego.

Tymczasem nasz muszkieter postanowił wydobyć grupę z impasu i kontratakować. Zebrał swoich opryszków na rynku i kazał im zaopatrzyć się w krótką broń do walki w zwarciu. Wszyscy przynieśli noże i tym podobne i tylko Jarecki przyjechał zardzewiałym zdezelowanym czołgiem z włócznią w ręku i oświadczył, że chyba nie wyobrażamy sobie, że on będzie walczył nożem.  

kuchenka

Śniło mi się, że babcia samodzielnie poszła do supermarketu i nabyła drogą kupna coś i jeszcze kuchenkę gazową. Wydawała się strasznie dziecinna w tej swojej radości z zakupu, a ja byłam zła, bo uznałam, że kuchenka z palnikami to dla niej zagrożenie.

wtorek, 4 czerwca 2013

pociąg do emerytury

Zaczęło się od tego, że omal nie uciekł mi pociąg. Jest ten moment, kiedy drzwi jeszcze są otwarte, ale istnieje uzasadnione podejrzenie, że zatrzasną się akurat kiedy będzie się przez nie próbować przejść. Zatrzymałam się i już miałam zrezygnować ale zauważyłam, że jakaś starsza pani również zamierza wsiąść i maszynista na nią czeka, a potem na następną staruszkę, z pieskiem na smyczy. Podbiegłam do drzwi i o dziwo, na mnie też poczekał.
Same drzwi były z białej dykty i pozbawione szyby.

Przedział, do którego weszłam był dziwny, siedzieli w nim prawie sami starzy ludzie. Oprócz nich było jeszcze dwóch młodych byczków, którzy chyba wsiedli przez przypadek. Trochę się ich bałam. Próba przejścia do innej części pociągu zakończyła się odkryciem, że przejście nie istnieje, a za to istnieje wagon ambulatoryjny z igłami, strzykawkami, ścianami pomalowanymi na biało. Któryś z byczków korzystał z niego, żeby w spokoju pogadać z kumplem. Wycofałam się, niepewna, czy mi tutaj nic nie grozi.

W miarę jak zatrzymywaliśmy się na kolejnych stacjach, pasażerów ubywało i wreszcie zostałam w taksówce sama z jakąś staruszką, która wysiadała na małej stacyjce przy jakiś gospodarstwie. To był przedostatni przystanek na trasie i poradziła mi jak dostać się do PKSu kiedy już wysiądę z pociągu. Moja stacja nazywała się „Stary Zamek”.  Przez „stary” rozumiem – były, nieużywany, może kiedyś tam był, ale dziś są tylko pola i odległy przystanek PKSu. Nie byłam pewna czy w ogóle na niego dotrę, nie wiedziałam gdzie jadę.



W jednym ze snów pojawił się chłopiec, którego rodzice wzięli, a następnie oddali do domu dziecka. Opowiadałam mu bajkę, wyczarowując ją jednocześnie. Bajka dotyczyła domu ciotki Marysi i jakiejś posiadłości na maleńkiej wysepce. Wysepka mieściła rezydencję, plac zabaw i staw i jakieś zło.


Ponaddto mijałam staw przy torach i widziałam, że większość zasypali, ale tą część w rogu pogłębili i zalewają wodą.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

mogłam skupić się na alkoholu i nie znajdywać tej ręki

Dziś byłam w czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak jakiś kosmiczny kompleks badawczy, ale umiejscowiony na Ziemi, dan brzegiem rzeki. W kompleksie odbywało się jakieś przyjęcie, w dość luźnej atmosferze. Tak luźnej, że powiedziałabym iż to przyjęcie jest stanem ciągłym i nikt się już od dawna niczym nie przejmuje.
Wstałam i przeciągając się wyszłam przed domek letniskowy. Na tarasie dwóch emerytów rozmawiało o Piłsudskim, pogawędziłam z nimi i poszłam dalej. Krążąc sobie po okolicy natrafiłam na balującą na schodkach, nad wodą, gromadę studentów, którzy studenckim obyczajem chlali co mieli. Poczęstowali mnie jakąś diabelnie mocną kolorową nalewką.
Ogólnie przyjęcie uznałabym za udane, gdyby nie to, że znalazłam ramię. Luzem, odrąbane albo oderwane od ciała. Zaczęłam śledztwo i natrafiłam na schody. Wicedyrektorka z mojej poprzedniej pracy (poznałam po siwym fryzie) zabrała mi jedyny dowód jaki miałam czyli rachunki za prąd.
Wreszcie spotkałam moją promotorkę i wyciągnęłam ją  nad rzekę, żeby jej w spokoju opowiedzieć o zbrodni, którą ktoś usiłuje zatuszować.

niedziela, 2 czerwca 2013

nosz kurde

Jakaś kobieta sfałszowała wybory dodając 150 głosów i wybrała Obamę na burmistrza. Przyznała się do tego oszustwa, ale wyglądało, że o ile ona za to beknie to Barak zostanie i musi się starać jak może. Idea była taka, że zły środek miał prowadzić do dobrego celu i chociaż smutna kobita była, to wydawała się zadowolona z wyniku wyborów.
Potem pojawiła się scena plażowa jak ktoś się odwraca, a ja zamierzałam go pocałować, w świetle zachodzącego słońca, na tle fal. I wtedy pojawia się mój ojciec, budzi mnie, okazuje się, że jestem w domu u rodziców, w swoim pokoju na poddaszu, we własnym łóżku, a on mi tu stoi nade mną i nawija, ze Chińczycy są dziwni, następnie przykleja sobie folę i twarzy i udaje Koreańczyka a wreszcie stwierdza, że został ambasadorem Grecji i mam mu podawać listwy, bo coś buduje.

Byłam lekko wkurzona, bo sen miał być erotyczny, a nie budowlany. Moje tłumaczenia, że przecież mam urlop i chcę spać, oraz że nawet Chińczycy nie lubią jak ich budzić spełzły na niczym. Nawet przyszedł z listwami pod pachą. Na szczęście mama kazała mu zostawić mnie w spokoju. Ale we śnie już nie udało mi się usnąć.

cmentarz

Stałam na starym cmentarzu z omszałymi nagrobkami, chyba było święto zmarłych, bo ludzie sprzątali groby. Nagle zauważyłam jakieś zamieszanie. Jego przyczyną okazał się bezdomny, który krzyczał coś i ścisnął swoją dłoń, dwa palce od końca były sine całkowicie. Nie wiem czy nie były wykręcone lub złamane, albo złamany nadgarstek. Do tego bezdomny był agresywny. Uznałam, że czas zadzwonić po policję, ale oczywiście nie mogłam się dodzwonić. Pobiegłam do kaplicy i usiłowałam przekonać administratorkę cmentarza, że trzeba coś zrobić. Nie wyglądała na przekonaną. Do tego bezdomny zaczął biec w naszą stronę i wyciągnął brzytwę. Spodziewałam się, że nas zaatakuje, ale zamiast tego pociął sobie żyły na drugiej ręce.