Strony

środa, 30 kwietnia 2014

poczta pociągowa

Mieliśmy zawieźć z kolegą wielką, czarną skrzynię, pełną poczty do Piasecznicy. Ale nie tej, która jest jedną stację od Sochaczewa, ale tej na drugim końcu Polski. Tradycyjnie na stacji panowała pewna nieoznaczoność pociągów, to znaczy nigdy nie wiadomo, dokąd jadą. Pierwszy, dalekobieżny, był do Gdańska. Drugi wydawał się nasz, miał na górze te drugie piętro, kolega wtachał skrzynię do wagonu i rozstawiliśmy się w tej części pociągu na rowery i bagaże. Ja poszłam szukać toalety i zostawiłam go z jakąś szaloną starszą panią. Jak to zwykle emerytki w komunikacji, gadała i gadała. W przedziale obok siedziały jej koleżanki, uważające się za normalne. Pokazały mi drogę do toalety, a potem stwierdziły, że jestem dziwna, bo podziękowałam im, chociaż nic mi nie powiedziały. Szłam przez wagony, dalej i dalej, ale nie mogłam namierzyć WC. I to pomimo faktu, że wiele małych, kwadratowych drzwiczek w ścianie miało napis WC. Wreszcie spotkałam innego znajomego, kogoś komu kiedyś pomogłam i powiedział, że dla mnie mógłby obrazić nawet słonia, za to co zrobiłam. Zdaje się wybił szybę, żebym mogła dostać się do toalety i przy tym pokaleczył sobie ręce.
Przedtem wędrowałam przez budynek jakiegoś katolickiego uniwersytetu, gdzie uczniowie w  salach śpiewali pobożne pieśni.

sobota, 26 kwietnia 2014

trzej królowie

Kościół ogłosił, że nie ma już trzech króli, ale dwóch. Melchior wypadł, w zasadzie spalił coś, albo został spalony i już nie wymienia się jego imienia, tylko mówi o nim : trzeci monarcha. Jednak po jakimś czasie zmienili zdanie i przywrócili go, żeby nie mieszać ludziom w głowach.

marchewka

Stałam na śniegu i rzucałam w ludzi małymi marchewkami, ale miałam słaby rzut i przez tow nikogo nie mogłam trafić. Marchewka leciała blisko i padała na ziemię.

wtorek, 22 kwietnia 2014

teraz musisz napisać

Dostałam dziś wskazówki, gdzie w Socho zakopany jest skarb. Szukaliśmy konkretnych roślin, w konkretnym miejscu. Rośliny znalazłam w mgnieniu oka, koło garażu pod płotem. Wyglądały jak kolendra. Wzięliśmy więc łopatę z mamą i zaczęliśmy kopać. O dziwo szukanie skarbu stało się bardzo socjalnym wydarzeniem, że nie użyję nowomodnego określenia Event. Jak ktoś nie pomagał to przynajmniej patrzył. Pomagał nawet dziadek, a on nie żyje od lat. Najpierw dokopaliśmy się do trumny kogoś pochowanego jeszcze przez dziadka koło studni, na tak zwanym „moim zagonku” (kawałek ogródka, gdzie sadziłam co chciałam).Potem dziadek doszedł do wniosku, że pod tym gościem leży jeszcze jeden, którego on nie chował jeszcze, bo to było dawniej. Więc kopaliśmy dalej.W kopaniu pomagał nieboszczyk, Gieniek, czy jak mu tam było. Miał na sobie jeansy, ale koszulę zdjął do kopania chyba, bo świecił chudą klatą. Koniecznie chciał pogadać, ale ja twierdziłam uparcie, że Gieniek jest abominacją, i że porządek wszechświata nie przewiduje miejsca na trupa kopiącego za trupem. Skarbu, jak na razie nie znaleźliśmy. Potem dokopaliśmy się za bzami, koło garażu do zwłok niemowląt z czasów przedwojennych, kiedy to aborcji jeszcze nie było, a nieślubnych dzieci już nikt nie lubił. To uświadomiła mi mama, beztroskim tonem. Skarbu brak. Mimo, że łopata trafiała na coś, to skarbu jak na lekarstwo. Zrobiliśmy przerwę na naradę a tu tymczasem z dziury w ziemi, wyłania się chuda, zabłocona ręka i zaraz za nią wypełza chuda i ubłocona cała nieboszczka. Podchodzi do nas i widzę, że jej twarz przypomina teraz twarz figury z terakoty, ładna, ale rzeźbiona. Złożyłam ręce i ukłoniłam się, ona się odkłoniła i coś powiedziała. Zdaje się, że pytała czy mówię po japońsku, zrozumiałam ją, ale wiedziałam, że nie mówię i nie kojarzyłam jak jej odpowiedzieć. Pokręciłam chyba głową, bo wyświetliła mi ekran przed oczyma, z próbkami wschodnich języków, ale mignął tak szybko, że nie zdołałam nic przeczytać ani wybrać. Dziewczyna wyglądała na zirytowaną, bo nie mogłam się ogarnąć. Wzięłam ją na stronę i tam, gdzie już wyglądała jak żywa osoba, porozmawiałyśmy po Polsku. Zanim to się stało pokazała nam chyba wizję swojej historii. Okazało się, że jest Japonką, miała chłopaka, którego wezwali do wojska, ale ona nie chciała, żeby poszedł na wojnę. Za to wojsko ją złapało, nie wiem czy nie zgwałciło, a potem zabiło zawiązawszy jej drut dookoła głowy i ściskawszy aż pękła. No i potem wrzucili ją do dołu, z którego wylazła. Teraz szuka Drakuli. Dlatego wyszła do nas bo zobaczyła kolegę, a raczej postać kolegi z gry, która jest nazwana po Vlad Tepes i ubrana tak, żeby przypominać armorem postać z filmu. No głupia pomyłka, podprowadziłam ją do kolegi, pokazałam, że nie tego pana szuka, ale i tak spadł na nas obowiązek szukania prawdziwego Drakuli.
Zaznaczam, że całe kopanie odbywało się podczas wieczoru, kiedy robiło się coraz ciemniej. Proponowałam mamie świecenie komórką, ale radziła sobie dobrze bez światła.
Szczęściem w nieszczęściu, wiedziałam gdzie szukać. Okazuje się, że jest muzeum, gdzie śpi, ale jest chronione przez wojsko. Można je zwiedzać, ale podejrzanych zwiedzających wojsko odławia. Wybrałam się z koleżanką. Weszłyśmy na głupa, udając spóźnionych członków wycieczki, która weszła przed nami. Koleżanka podeszła do okienka i zapytała wojaka, czy mają dla zwiedzających plecaki antypadaczkowe, bo ona potrzebuje dla siostry – czyli dla mnie. Wojak dał się nabrać, potwierdził, że plecaki mają i wpuścił nas. Wnętrze muzeum było białe, lśniąco czyste, nowoczesne, sala okrągła i jasno oświetlona. Nie wyglądało jak grobowiec, ale raczej jak laboratorium. Plan był taki, żeby otworzyć butelkę z krwią i zapach powinien zrobić swoje. Krew miała koleżanka, ja miałam sok dla odwrócenia uwagi. Plan zadziałał tylko częściowo, bo faktycznie kilka osób się poważnie nami interesowało. Moja matematyczka z liceum nie odstępowała mnie na krok, koleżankę też oglądały jakieś dwie baby, potem przyszła jakaś modna i bogata laska i koniecznie chciała się z nią zaprzyjaźnić.  Wyglądało na to, że wampirów na sali jest trochę, ale nasz się nie zainteresował. Koleżanka dostała w toalecie histerii, bo bogata laska zaproponowała jej nocleg, więc jej wyjaśniłam, może nieco zbyt impulsywnie, że nikt nie oczekuje od niej,  żeby spała u kogoś kto jest nie tylko emocjonalnym wampirem, ale i emocjonalnym zombie. Przy tym rozrzucałam liście tej rośliny z części pierwszej snu, nad wybetonowanym brzegiem Wisły.
 Wreszcie w trzeciej części snu okazało się, że tak narozrabiałam, że potrzebuję broni żeby się obronić. Mężczyzna, który mi pomagał zaproponował, programowalną rakietę typu ziemia-ziemia. Rakieta nie tylko wybuchała, ale zostawiała karabin maszynowy, który rozwalał wszystko dookoła. Można było ustawić na rakiecie trzy parametry, dwa pamiętam. Pierwszy to miejsce (mimo proponowania Indii, wybrałam w końcu biegun północny), drugi to ilość kul w serii przed przerwą, wybrałam 92. Trzeciego nie kojarzę. Martwiłam się, programując, żeby nie wybuchła zanim nie poleci. Wreszcie poleciała i martwiłam się czy doleciała, czy jej lot kogoś wkurzył, co na to inne państwa. Nie miałam pojęcia jak długo leci rakieta na biegun. Nie wiedziałam jak sprawdzić skutki trafienia.
Wreszcie z pokoju grafików wyszedł kolega i powiedział, że są do mnie dwa telefony, jeden ważny, a drugi zły. Zdałam sobie sprawę, że narozrabiałam z tą rakietą. Poszłam do grafików i podniosłam słuchawkę, głos Jana Pawła II powiedział do mnie „teraz musisz napisać”. Miałam wrażenie, że dymisje, ale głos nic więcej nie powiedział. Za to obudziłam się i nie usłyszałam złej wiadomości.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

smok

Z niewyjaśnionego w żaden sposób powodu firma uznała za stosowne wysłać nas na wycieczkę balonem. Z balonu mieliśmy okazję podziwiać pracowników innej korporacji, których ich szefostwo wysłało na karuzelę-diabelski młyn, w gondoli podczepionej do łyżki wielkiej koparki. Wreszcie nasz balon wylądował, odrzuciwszy lekko samą część nadętą, a gondola łagodnie opadła na ziemię. Potem przeszliśmy z pewnym trudem przez drogę, bo okazała się być ruchliwa i wylądowaliśmy w biurze.
Niepokojące było, że w biurze większość pracowników była smoczymi minionami, a na zewnątrz krążył sam smok, wielka bestia. Nie zaprzeczam, ładny był, pływał w powietrzu bardziej niż latał. Miał jedno skrzydło białe, a drugie czarne. Był smokiem związanym z chaosem i przeciwnościami. Dlatego był najgroźniejszy i w pewnym momencie wsadził mi głowę przez okno. Właściwie to przez ścianę. Na szczęście miałam w ręku nóż i dźgałam go w pysk i oczy. Wreszcie zabrał głowę i odleciał, a wreszcie z dala od budynku zdechł. Poznałam to po tym, że na ekranie wyświetliło mi się doświadczenie, które dostałam za zabicie smoka.

czwartek, 17 kwietnia 2014

balkon

Dziś byłam obserwatorem misji. Nie wiem, co mieliśmy zrobić, ale mój bohater, który okazał się być jednym z bohaterów Dragon Balla, miał wątpliwości, co do metody. Postanowił zrezygnować. Jako reżyser, wiedziałam, że on poprosi pewnej dziewczyny, żeby otworzyła mu okno, a potem wyjdzie na balkon, odbije się od niego i skoczy. W kreskówce takie skakanie nie było problemem, ale mój plan we śnie zawiódł. Gość, co prawda, wyszedł na balkon, ale wiedziałam, że ze skoku nici, nie zadziała. Dlatego zwiał drzwiami i jego koledzy z drużyny gonili go i pytali, jak może ich zostawiać. Jego odpowiedź była trudna, bo w zasadzie sprawa, o którą walczyli była ważna, ale z drugiej strony metoda mu się zupełnie nie podobała. Powiedział im, że oni rozmawiają tylko z kobietami wyglądającymi jak supermodelki i mężczyznami wyglądającymi jak modele, w pięknych miejscach, a tymczasem sprawa jest brudna. Potem poszedł sobie, szukać ruin zamku Mu, Wu czy innego ..U. W ruinach kryła się odpowiedź. Do ruin poszła za nim Joanna, W jako statystka. Przed wejściem znaleźli książki, używane, jako podpórki do cegieł, jedną nawet zabrał ze sobą (to były egzemplarze tej samej książki). Joanna W poszła przodem i wpadła w pułapkę. Usłyszałam jak basowy głos mówi „nie szarp się, później/zaraz cię puścimy”. Gość poleciał ją ratować, zignorował fakt, że trzymają ją jako zakładnika i spuścił manto napastnikom, którzy okazali się być kotami. Potem zdaje się rozmawiali o czymś, ale obudziłam się.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Gorc

Zaczęłam  od podróży do Chin. Sen się rwał i niewiele pamiętam. To, co zapamiętałam, to uczucie obcości kraju i morze. Człowiek pływał w morzu, a wiatr tworzył dość konkretne fale. Zastanawiałam się, czy on nie utonie przez to, w końcu kąpiel na pełnym morzu jest niebezpieczna, nawet, jeżeli niedaleko pływał statek. Woda miała mocne, ciemne kolory granatu i zieleni.
Potem pojawił się kolejny urywek, jacyś ludzie, nie zdając sobie sprawy z tego, co robią, znaleźli zwłoki jadowitego stworka i przerobili je na zombie. Zombie okazało się być niewidzialne i częściowo zrobione z twardego plastiku, co poważnie utrudniało jego zabicie.
Trzeci kawałek snu rozgrywał się na statku na chińskim morzu, słońce ostro grzało i ludzie nie mogli wychodzić na wolne powietrze, w obawie przed straszliwym upałem. Pamiętam, że wyszłam na dwór z jakiejś przybudówki i momentalnie poczułam paskudne gorąco.
Wreszcie sceneria przeskoczyła i rodzice oświadczyli mi, że tylko kupią ciotce kafle i lecą do Finlandii. Byłam w szoku, bo jak to, ja siedzę w kraju obawiając się o to, co zrobią jak wyjadę, a oni sobie sami gdzieś jadą?
Potem znów krajobraz się zmienił i wysiadłam z pociągu na stacji z ruinami zamku (sugerowałoby, że idę na Cyrlę). Wybierałam się na Gorc, górę, która najpierw miała las, potem jezioro, a potem szło się dalej, do schroniska. Już kiedyś we śnie tam szłam. Trasę zaczęłam od lokalnego baru, gdzie kupiłam tylko małą wodę mineralną. Wiedziałam, że powinnam zaopatrzyć się lepiej, zresztą sprzedawca wspomniał coś o tym. Powiedział, że jestem kolejnym idiotą, który idzie na czterdziestokilometrową trasę bez zapasów. Okazało się, że przede mną szedł jakiś mężczyzna, który oświadczył, że jaskinia go nie przyjmie, jeżeli nie będzie pościł. Też nie wziął jedzenia. Skomentowałam to, że poważnie się zdziwię, jeżeli zrobię więcej niż dwadzieścia kilometrów. Zresztą byłam sama, wypłoszona i zmęczona. Niby znałam trasę, niby kupiłam mapę w kiosku, obok, ale szukałam kogoś, kto też idzie na Gorc. Rozglądałam się nawet po barze, wyjrzałam do sali restauracyjnej i przekonałam się, że zniknęła, znalazłam tylko zaplecze, jakąś szopę i jeden parasol ze stolikiem.

piątek, 11 kwietnia 2014

Dyngus

Ze snu pamiętam strumień, nad którym był rozciągnięty sznurek do suszenia bielizny, a na sznurze, zwisając niebezpiecznie nisko, łopotała pierzyna w czerwonej poszwie w czarne kropki. Pamiętam, że robiłam komuś awanturę o to, że to niebezpieczne. We śnie pojawiały się też kanapki, które robiłam na grillu podczas spotkania. Prawie na pewno gdzieś w okolicy kręciła się A, której nie lubię. Potem pamiętam kanapkę z Subwaya, wyjątkowo długą, leżącą w toalecie na róże od ogrzewania. Góra od kanapki spadła i bałam się, żeby nikt nie zobaczył, że podnoszę ją z ziemi i kładę na miejsce. Potem kroiłam tę kanapkę. Potem stojąc przed przejściem dla pieszych rozważałam całowanie Irlandczyka z okazji dnia Irlandii, ale potem okazało się, że to jednak Dyngus jest. Poznałam to po tym, że siedziałam za stołem i podeszła do nas jakaś dziewczyna i oblała mnie wodą, po wygłoszeniu jakiejś kąśliwej kwestii. Potem podeszła druga i zrobiła to samo. Ja cały czas siedziałam i oblewanie znosiłam ze stoickim spokojem osoby pogodzonej z losem.

czwartek, 10 kwietnia 2014

człowiek bocian

Dziś śniłam człowieka, który był bocianem.  Znane są przypadki, kiedy adoptujemy zwierzątko i ono uważa się potem za człowieka. No, więc ten typ nie dość, że uważał się za człowieka, to w dodatku wyglądał jak człowiek. Starałam się jak mogłam żeby go przywrócić stanowi zwierzęcemu. Przede wszystkim chciałam, żeby nauczył się latać, ale on nie umiał, albo nie chciał. Pokazywałam mu latające wrony, ale on upierał się, że nie da rady latać tak jak ona, bo nie ma skrzydeł. W każdym razie moje wysiłki spełzały na niczym. Odniosłam wrażenie, że on woli zostać człowiekiem, a nie wrócić do bycia ptakiem. Z tego wynikły problemy. Człowiek bocian, będąc nastolatkiem udał się do indyjskich świątyń zobaczyć wizerunki bóstw. W jednej ze świątyń były te słynne erotyczne rzeźby, przedstawiające różnorakie orgie i pary w pozycjach godnych mistrzów jogi. W każdym razie w człowieku bocianie obudziło to popęd seksualny, ale nie do ptaków jak powinno, ale do ludzkich kobiet. W końcu myślał, że jest człowiekiem.  A ponieważ jako bocian był do życia społecznego ludzi przystosowany równie kiepsko jak do ptasiego, jako człowiek, to cała sprawa zakończyła się źle. Przede wszystkim, nie umiał znaleźć partnerki, więc pozostawał samotny. Jednocześnie dręczyły go dzikie żądze i miotał się nieszczęśliwy usiłując je zrealizować, podpadając ludziom, aż wreszcie wpadł gdzieś pod samochód i umarł.
Potem we śnie pojawił się przerywnik,  zobaczyłam sadzawkę w kształcie indyjskiej świątyni i siedzące w niej żaby, a głos wyjaśnił, że ktoś przybył tu, żeby znaleźć sobie ochroniarza żabiego w ludzkim świecie.
Wreszcie kupowałam colę, ktoś przede mną wybrał puszkę i złościł się, że Coca Cola na puszce umieściła wizerunek bociana z legendy o człowieku bocianie. Wyjmując sobie puszkę, nie dostrzegłam tego wzoru, ale matka tego kogoś pokazała mi go. Usiłowałam się sprzeczać, mówiąc, że jej syn sam twierdził, że, na czym innym nie miałby nic przeciw temu wzorowi. Tak naprawdę powiedział, że na puszcze energy drinka jeszcze by go zniósł, ale na coli już nie.  Poza tym ptak na puszcze wyglądał raczej na żurawia.

środa, 9 kwietnia 2014

samobójca

Stałam na klatce schodowej i obserwowałam scenę pod drzwiami lokatora piętro niżej. Patrzyłam zdaje się z półpiętra, jego drzwi były po prawej stronie. Pod drzwiami stała starszawa sąsiadka i strażnicy miejscy. Kobiecina tłumaczyła im, że mieszkaniec zamkniętego lokalu ma manie samobójczą, zabarykadował się, a w ogóle jest krewnym kogoś ważnego. Generalna konkluzja była taka, że trzeba go koniecznie ratować. Wróciłam do mieszkania i podeszłam do okna, akurat we właściwym momencie, żeby zobaczyć policję pod blokiem i samobójcę lecącego obok mojego balkonu. Cała sytuacja była niezwykła z kilku powodów. Pomijając samobójcę, to przede wszystkim położenie mieszkania tego desperata się nie zgadzało. Wracając do siebie szłam w górę, jego mieszkanie było poniżej mojego, a widziałam go jak spadał obok mojego okna, z góry. Czyli albo byłam w cudzym lokalu, albo coś tu się nie zgadza geograficznie. W sumie lokal nie był mój, a mojej byłej gospodyni, moje obecne mieszkanie nie ma balkonu. W każdym razie, kiedy spadł, spojrzałam w dół i zobaczyłam jak leży koło drzwi na klatkę, w pozycji typowej obrysowanej kredą ofiary. Dookoła biegają policjanci i pokrzykują na siebie, żeby go ratować, wezwać karetkę itd.  Samobójca miał na nogach i rękach takie ortopedyczne szkielety, znaczy metalowe listwy i zawiasy na łokciach i kolanach.

Byłam w Sochaczewie i mijałam przejazd kolejowy. Szłam od torów w stronę domu i spotkałam Chińczyka, który zaoferował mi pomoc. Powiedziałam, że sama sobie poradzę i był niepocieszony. Kiedy dotarłam do domu, okazało się, że ktoś Chińczyka zamordował, a obok jego ciała znaleziono zagłębienie ze sztućcami. I martwiłam się, że nasz biedny szef stracił właśnie drugą osobę z zespołu.


Potem śnił mi się wyścig psów, do którego po cichu podstawiłam wilkołaka, jako psa i usg, które dobrze poszło. I to, że koleżanka z pracy budowała jakiś szkaradny budynek. 

wtorek, 8 kwietnia 2014

zombieland-kino-park i kwiatki...idealne połączenie..dla rozwinięcia migreny

Sceneria jak z horroru. Jacyś ludzie na koniach jadą przez las. Zatrzymują się, kiedy słyszą wołanie o pomoc. Zjeżdżają z traktu i wjeżdżają do wioski ukrytej w lesie. Wydobywają broń, a jeden z nich ma bicz, taki jak do poganiania niewolników. Pomocy jak się okazuje, wzywał starczy mężczyzna, zabiedzony i obdarty. Ale mimo to, że wołał pomocy, to nie jest zadowolony, że oni przyjechali. W ogóle, cała wioska jest zrujnowana, nawet trawa i krzaki są jakieś takie jesienne i okopcone. W kilku miejscach stoją klatki z dziwacznymi psami, przypominającymi zombie. Okazuje się, że jeźdźcy wpadli w pułapkę, bo w wiosce są potwory lub zombie, a najgorsze jest to, że nie mogą jej teraz opuścić, bo na tym terenie zakrzywia się czas.

Potem pamiętam, że byłam z mamą w kinie i wstawała, żeby wyjść z sali i iść po bilet, bo okazało się, że nie miała, a tu chodził jakiś cieć i kontrolował.

Wreszcie w ostatniej części snu siedziałam w parku, na trawie i rozmawiałam z kolegą.  Jednym z tych typów, co ciągle muszą mówić coś złośliwie dowcipnego i to jest irytująco-przyciągające.  Mam wrażenie, że opowiadał coś o czeskim seksie i możliwe, że czwartku. W każdym razie siedzieliśmy tam dość długo, aż wreszcie wstałam i poszłam się rozejrzeć za drzewem kaliowym. Park był chyba Łazienkami, ale możliwe, że wcale nie. W każdym razie znalazłam drzewo kwitnące kaliami i bardzo ładnie to wyglądało. Kolega nawet zerwał dla mnie jedną kiść kwiatów, które po zerwaniu z gałęzi wyglądały wcale nie jak kalie, ale jak nierozwinięty bez. Zmartwiłam się, że zaraz zapłacimy mandat, ale powiedział, że rwał już dużo kwiatów tu nielegalnie i przez ileś miesięcy go nie złapali, czy też może zapłacił jakoś mało. W każdym razie jakoś tak rozmowa przeszła płynnie do przytulenia czy też pocałunku, nie do końca pamiętam. Pamiętam, że nie byłam zdecydowana, czy ja go właściwie aż tak lubię, ale też go objęłam. Wróciliśmy na koc i zaczęliśmy się szykować, ewidentnie już jako para do opuszczenia parku, bo zaczynało padać. Zapytałam, kiedy się spotykamy następnym razem. Za wcześnie byłoby źle, bo wyglądałoby jakbym się strasznie przywiązała po jednym przytuleniu, za późno byłoby źle, bo robiłoby wrażenie, że go unikam i wcale nie chciałam się przytulać. Odpowiedział, ze za tydzień w niedzielę (w sobotę wybierałam się gdzieś z rodzicami) i ten termin pasował, bo tydzień to dość krótko żeby uniknąć podejrzeń o unikanie, a dość długo, żeby nie wyjść na nadmiernie przywiązaną.  Nie wiem, czemu rozmawiałam leżąc na kocu, na brzuchu i owinięta w śpiwór. Wreszcie deszcz się zdecydował zacząć padać i zapakowaliśmy się do autobusu, on się zastanawiał, ale w końcu wsiadł. Pasażerowie zaczęli się zastanawiać, jak autobus znajdzie drogę, bo deszcz zalał trasę, ale kierowca postanowił przebić się obok jakiejś hali magazynowej na Mokotów i chyba mu się to udało.
Potem chyba się wybudziłam i kiedy znów zamknęłam oczy, sen dostał alternatywne zakończenie. Otóż chłopak zaczął w nim chodzić po parku i wskrzeszać ludzi, którzy umarli w czasach dawno minionych. Wreszcie chciał wskrzesić swoją dziewczynę, której się wskrzesić nie dało, bo to ja nią byłam, a konkretnie jej wcieleniem. On tego nie wiedział, dla niego byłam tylko droga do wskrzeszenia tamtej. Ja wiedziałam i byłam zła. Poszłam sobie, żeby mógł sam się domyślić, co właśnie narozrabiał.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

tygrys

W piwnicy był park, a w parku był tygrys. Zajmował się stanowieniem problemu i właściwie niczym ponadto. Zdaje się, że siedział pod krzakiem, ze zdziwieniem na pysku. W piwnicy było też dziecko (córka) i matka. Tygrys nie zdradzał objawów agresji, ale matka dziewczynki wystawiła ją na zewnątrz i zabarykadowała się z tygrysem w piwnicy. Dziecko siedziało przy okratowanym okienku na górze i nie rozumiało, czemu mama nie chce go wpuścić. Wreszcie zobaczyłam jak tygrysa wyprowadzają dwaj panowie w czarnych garniturach. Nie dotykali go, ani nie zmuszali, po prostu szli, a on szedł pomiędzy nimi. Był taki łagodny, że policjant podszedł i chciał go pogłaskać, ale panowie spojrzeli tylko na niego i od razu było jasne, że nie pozwalają.

sobota, 5 kwietnia 2014

gryf

Byłam  w wieżowcu i trafiłam na grupę ludzi i potwora. Potwór był dwugłowym, zmutowanym gryfem, jedna z jego głów była ludzka, kobieca. Należała do obciętej na pazia blondynki. Ktoś szamotał się z potworem, a ja rzuciłam laskę dynamitu, żeby go oszołomić.  Okazało się, że nie dokładnie tego ode mnie oczekiwani, spodziewałam się, że bestia padnie i ją dobiję, ale kiedy dym opadł, okazało się, że ranna poczwara uciekła.  Musiałam więc za nią podążyć i ją dobić. Wskazano mi drogę po skałach, wzdłuż okien (od wewnątrz, tak jakby tafla okien była częścią góry).Wspięłam się i pomimo lęku wysokości, wychyliłam przez okno, a wtedy ujrzałam skalną platformę, na której kuliła się oszołomiona bestia. Wyciągnęłam rękę do moich towarzyszy i zażądałam tasera (tonem chirurga mówiącego „siostro skalpel”) i kilkoma strzałami prądu zabiłam gryfa. Zamiast jednak paść zamienił się on w chmurę owadów, buraczkowego koloru, jętek lub much, dość sporych. Owady rozleciały się na wszystkie strony i kazałam ludziom natychmiast pozamykać wszystkie okna, żeby nie dostały się do wnętrza. Mój rozkaz został wykonany dość sprawnie.  Pamiętam, że gryf umierając odwrócił do mnie głowę i kobieca głowa spojrzała na mnie z wyrzutem, ale ja już musiałam go zabić. Ktoś skomentował, że potwór był kiedyś matką z synem i tak się zlepili razem, zapewne pod wpływem promieniowania.

piątek, 4 kwietnia 2014

arachnofobia

Byłam w mieszkaniu babci, dokładniej w kuchni i miałam poważny problem. Konkretnie tarantule. Chowały się wszędzie, no przesadzam, namierzyłam tylko dwie, ale to dlatego, że pozostałe pewnie za dobrze się schowały.  To trauma dla arachnofoba podnieść przedmiot i zobaczyć, że pod nim siedziała tarantula. Jedna z nich zdaje się siedziała w mydelniczce nad miednicą do mycia. Widziałam jej włochate nogi i czułam się bardzo niekomfortowo wiedząc, że gdzieś dookoła są te pająki. Oddaliłam się więc czym prędzej.

W dalszej części snu przeprowadziliśmy się do różowego domu. Tytułem wyjaśnień, różowy dom już nie istnieje, istniał kiedy byłam mała, napraszałam się wtedy, żeby do przedszkola nieść mnie na barana, a kiedy tata protestował, mówiłam "tylko do różowego domu". W tym śnie mieszkałam tam z mamą, ale dom w środku był dość ciemny i niespecjalnie przytulny, nie miał też firanek w oknach więc latanie nago po domu nie wchodziło w rachubę. Pamiętam, że usiłowałam jakoś zorganizować firanki.

Wreszcie wylądowałam u lekarki na usg, a nawet na dwóch, bo po wyjściu z gabinetu ćwiczyłam jogę. Joga spowodowała, że lekarka przypomniała sobie o jakiś nieobejrzanych przydatkach i wysłała mnie na kolejne badanie. Specjalistka od usg marudziła, że pęcherz jej zasłania, bo po jodze strasznie chciało mi się do toalety, ale nie stwierdziła problemów. Pytała za to kiedy jem, powiedziałam, 12, 17 i 9 rano. Kazała mi zjeść coś od razu, a następnej pacjentce poleciła zrobić wręcz przeciwnie. Chwilę grozy przeżyłam, kiedy obawiałam się, że moje ubranie (zdjęłam do usg) leży sobie na krawężniku ulicy w wietrzny dzień. Na szczęście nigdzie nie poleciało. Wreszcie pozbierałam rzeczy i rodzice mieli zawieźć mnie do domu. Przed zawiezieniem pozwolili mi jeszcze wybrać sobie jedną część z ich kolekcji Gwiezdnych Wojen na CD. Zdaje się, że odjeżdżałam stamtąd z wypakowaną torbą.

TV show

TV pokazywało program o interesujących ludziach. Interesujących z różnych powodów. W tym programie występowałam ja.  Siedziałam na krawędzi przepaści, na szczycie wysokiej, skalnej iglicy, z nogami zwisającymi z jej brzegu. Otaczały mnie krzaki, maskując odległość, jaką miałabym do pokonania do ziemi i przez chwilę rozważałam zsunięcie się z tej skały. Powstrzymałam się jednak, kiedy zdałam sobie sprawę, jak daleko naprawdę jest do poziomu gruntu. Pogoda była piękna, świeciło słońce, a niebo było mocno niebieskie. Rozejrzałam się dookoła, szczyt iglicy miał zaledwie kilka metrów kwadratowych i był mocno zarośnięty krzakami. W dole i dookoła rozciągał się górski las, z którego miejscami strzelały w niebo podobne iglice, jak ta, na której byłam. Wreszcie znalazłam to czego szukałam, kawałek sznura od snopowiązałki wystający z krzaka za moimi plecami. Zdałam sobie sprawę, że jestem interesująca dlatego, że umiem skakać na takim sznurku z iglicy. Wzięłam w ręce jego koniec i skoczyłam. Wiedziałam, że nie wystarczy  huśtać się na sznurze jak Tarzan na lianie, bo jednocześnie leciałam w dół i do przodu. Musiałam hamować, w tym celu wyciągałam do przodu wyprostowane nogi i odbijałam się nimi od drzew po drodze. W ten sposób hamowałam upadek i pięknymi łukami, bezpiecznie dotarłam na dół.

W programie występowali też rodzice dzieci niepełnosprawnych psychicznie. Dzieci były małe, od niemowlaków do kilkulatków i cierpiały na złudzenia. Przykładowo pani z niemowlakiem na ręku miała problem, ponieważ dziecko wierzyło, że jest olbrzymem. W ogóle wyglądało bardziej jak obciągnięty skórą stożek z twarzą i grubym karkiem niż jak dziecko. Matka opowiadała, jak miała problemy z podawaniem mu zastrzyków, do czasu, kiedy odkryła, że każdy zastrzyk musi być walka i wyzwaniem, a wtedy dziecko pozwoli sobie go podać. Inna matka miała bliźniaki, a jeden z nich uważał, że jest dorosłym mężczyzną.   Chłopak marudził, że nie chce zostać w szpitalu, a ona tłumaczyła mu, że nie może go zabrać do domu, bo cierpi na złudzenie i może sobie coś zrobić. Wtedy zobaczyłam scenę w szpitalu. Na łóżku stojącym na korytarzu, leży mężczyzna (tak widzi siebie dziecko), a kiedy matka mówi, że to złudzenie, jego ciało zaczyna się zmieniać. Chudnie, skóra obkurcza się na kościach, zmniejsza się, znika mu głowa, a twarz przenosi się na ramię i staje się jakby rysunkiem na skórze. Mężczyzna, teraz już zniekształcony, miota się w konwulsjach wracając do postaci dziecka.

środa, 2 kwietnia 2014

horror

Na dziobie statku stał sobie facet i rozmawiał przez jakiś device z kimś w kraju. W kraju źle się działo i facet musiał wrócić, żeby pomóc. Bonusem ale i minusem w tej sytuacji był jego stan zdrowia. Najwyraźniej wyzwał kogoś na pojedynek, kogoś związanego z siłą określaną jako Horror, przegrał tę walkę i został tymże Horrorem zainfekowany.  Zaprezentował to swojemu rozmówcy ukazując na chwilę jak został skażony, pojawiła mu się druga głowa z jakimiś zębami i łuskami. To była przewaga, bo bycie Horrorem dawało mu moc do pokonania wrogów, ale też choroba, którą trzeba było wyleczyć.