Strony

poniedziałek, 30 czerwca 2014

orchidea

Byłam w Socho, J właśnie wybierała się na bal w kiecce, w której ostatnio oglądałam się na zdjęciu. Marzyłam, żebyśmy mogły z O odprowadzić ja. Miałam jakąś taką okropną potrzebę spaceru i wygadania się, co prawda padała mżawka, ale ja i tak chciałam iść na spacer. Zdaje się, że J poszła jednak sama. Za to wpadł kolega, leżałam sobie pod kocem na kanapie, kiedy przyszedł, żeby opowiedzieć jak to spotkał w autobusie kobietę, która wymyślała współpasażerowi od krzyżaków. Mówił, że nie robiła tego bezpośrednio tylko rzucała aluzje np "Ej ty Jungingen!".
Potem śniła mi się orchidea, była czarna, ale jak się jej przyjrzało to okazywało się, że jej płatki są poprzecinane siateczką pomarańczowych żyłek. Płatki zawierały miód i od tego miodu rozgrzewały się tak, że aż parzyły. Dlatego właśnie kwiatek lubił, żeby go nosić tyłem do ubrania.  

piątek, 27 czerwca 2014

Krzyczenie

Śniło mi się, że spotkałam dawno nie widzianą koleżankę, bardzo mądrą osobę nawiasem mówiąc. Zapytałam, co u niej słychać, odpowiedziała, że nie ma chłopka, ale ma nerwicę. Krzyczy po nocach, nie że ma koszmar, tylko po prostu siada i musi krzyczeć ze strachu. Włazi do wanny, żeby się uspokoić. Spotkałam też jej ojca, najpierw. Pytałam o nią, a on robił wszystko, żeby mi jej nie pokazać, chociaż widziałam jej torbę stojącą koło jego samochodu. Porozmawiałam z nią o tym krzyczeniu i usiłowałam wymyślić jak jej pomóc, bo marnowało jej to dużo czasu, około godziny dziennie krzyczenia. Nie bardzo mi to szło.

czwartek, 26 czerwca 2014

Ameryka

Rodziców nie było w domu, a ja miałam pojechać do Ameryki.  Na lotnisku powinnam być koło 3 w nocy, był wieczór przed, a ja właśnie skumałam, że wcale nie jestem spakowana. Nic a nic. Pakowanie na dwa miesiące na wyjazd w rejon, którego klimatu też nie obczaiłam to spory problem. Wrzucałam masę rzeczy do plecaka, kiedy zdałam sobie sprawę, że muszę ogarnąć jeszcze bagaż podręczny, a to sztuka sama w sobie. Szybko odpaliłam domowego kompa, żeby wygooglać, co można przewozić samolotem. Nie miałam pojęcia czy w ogóle zdążę na lotnisko, nie miałam nawet wykupionego biletu. Ogarnęły mnie wątpliwości, czy ja w ogóle mogę jechać na dwa miesiące na szkolenie do klienta i zostawiać kota samego i tęskniącego. Wreszcie problem się rozwiązał, bo okazało się, że nie mam najważniejszej rzeczy, czyli wizy, a więc nigdzie nie jadę.

sobota, 21 czerwca 2014

Niedźwiedź, aligator i Natanek

Ostatni, zresztą najpaskudniejszy z trzech. Na ambonę wchodzi ksiądz Natanek i wygłasza kazanie. W trakcie przypomina mu się anegdota, czy może przypowieść. Opowiada jak kiedyś będąc w lesie spotkał niedźwiedzia. Cała scena się wizualizuje. Jest las, jest kałuża czy też bagno, a w bagnie leży zdychający niedźwiedź. Nie wiem, co mu dolega, ale jest już tak słaby, że nie może się poruszać. Ksiądz Natanek opowiada, że było to tak daleko w lesie, że dostarczenie leków zajęłoby zbyt długo. W tym momencie do niedźwiedzia podpływa aligator. Aligator też jest zdania, że niedźwiedź już nic nie może zrobić i zaczyna go zjadać. Rozgryza skórę na jego czaszce i w zasadzie to wpycha szczękę pod jego skórę głowy, uszkadzając mu zębami oko. Wszystko na żywca, na nie mogącym się bronić, słabym zwierzęciu. Wtedy oko zwraca uwagę Natanka. Rozwiera powieki odsłaniając gałkę oczna z tęczówką jak wycinanka i źrenicą zamgloną bielmem. Czasami kiedy coś wpada nam do oka, ktoś może wyjąć to coś językiem, bo najłatwiej nim wykonać precyzyjny ruch i nie urazić oka. Natanek we śnie czyści oko niedźwiedzia właśnie w ten sposób. Nie wiem po co ale jest to obrzydliwe. Zwłaszcza, że ani go nie dobija, ani nie ratuje przed gadem. Miałam nadzieję, że chociaż przypowieść będzie pouczająca, ale okazuje się, że totalnie nie. Natanek bowiem mówi „ i wtedy zorientowałem się, że będę musiał kupić soczewki kontaktowe”.

Zona


Kolejny sen. Tym razem jestem w Socho, a taka na ganku szykuje się do zabrania naszej suki, Zony, na spacer. Zona nie ma tylnych łap i zauważam, że balansuje na przednich, obniżając środek ciężkości. Zresztą smycz to uwzględnia, bo nie tylko jest podpięta do obroży, ale ma też uprząż na brzuch, którą można podciągać resztę korpusu do góry.

Yeti

W pierwszym w Tatrach grasuje potwór, Yeti. Normalnie nie był agresywny, ale teraz atakuje ludzi, wpada w szał i sprawia kłopoty. Wybieram się, bodajże z ekspedycją ratowniczą w góry, żeby załatwić sprawę, albo, żeby kogoś przywieźć. Cała sprawa jest dziwna, bo Yeti powinien być spokojny, szlachetny i nieagresywny. W górach leży śnieg, spotykam tam kogoś, możliwe, że pilota, kto był zaatakowany. Spotykam też Yeti i tajemnica jego napadów szału się wyjaśnia.
Do wyjaśnienia dochodzę w ten sposób, że biorę w rękę przedmiot, notatnik i momentalnie on zaczyna wydzielać promieniowanie, które działając na mnie powoduje złe samopoczucie. Okazuje się, że tak właśnie reaguje Yeti na bliskość wszelkiej techniki, a przynajmniej działającej. W pobliży leży w śniegu rozbity helikopter. Póki działał, bestia szalała, ale teraz jest spokojna i rozmawia ze mną. Mówi mi o problemie z techniką .Wydaje się być łagodny i szlachetny, chociaż wielki i włochaty. Przyklęka przede mną, a ja kładę mu ręce na głowie w geście błogosławieństwa. Co prawda wiemy już co powoduje problem, ale nie wiemy jak go usunąć, w dolinach jest masa techniki i Yeti nie może schodzić już w dół, bo będzie szalał dalej. Z tego samego powodu nie naprawiamy śmigłowca, ale schodzimy piechotą, żeby go nie drażnić.
Druga scena snu, odbywa się w hotelu/zamku/na zboczu góry, czy też hybrydzie owych. Idę w górę, mijam różne pomieszczenia hotelowe, a jednocześnie posuwam się w górę zbocza. Zatrzymuję w salonie z telewizorem i kanapą, oraz nieco parchatym bernardynem i prawdopodobnie owcami. Salon jest jednocześnie łąką. Wtedy zdaję sobie sprawę, że ktoś się włamał do zamku, w dodatku ktoś przebrany za Yeti. I ma plan porwać panią burmistrz i zwalić to na mnie, zabarykadował się w hotelu i nie wyjdziemy. Moją nadzieją jest narobić hałasu i zwabić prawdziwego Yeti, chociaż w hotelu jest technika. Hałas realizuje poprzez skoczenie przebierańcowi na głowę z krzykiem „acha!” i poszczucie go pilnującym owiec bernardynem. Szybko okazuje się, że bernardyn broni tylko pomieszczenia z owcami więc poza nim jestem zdana sama na siebie. Ale idzie mi dobrze, obezwładniam włamywacza i jego wspólnika, tylko, że zaraz wpadam na inną parę ludzi. Teoretycznie to kustosze, ale w praktyce mogą pracować ze złodziejami. Więc też krzyczę, skaczę im na głowy i ich obezwładniam. Ale wtedy pojawia się następna para i jest to dość śmiesznie, bo nie mogę krzyczeć i obezwładnić wszystkich, a nie wiem, którzy są złodziejami, a którzy nie.

sobota, 14 czerwca 2014

Pizza

W tym śnie najpierw na strychu w Socho, znalazłam targowisko staroci, a potem kolega z pracy zabrał nam zajebistą pizzę pepperoni, przykleił ją sobie na plecach pod koszulką i uciekał tak po mieście, a my goniliśmy go. Krzyczałam "piizzzzzza! piiiiiiiiizzzzzza!" i starałam się oderwać sobie kawałek tej pizzy, bo była naprawdę pyszna.

wtorek, 10 czerwca 2014

ryba

Sen składał się z kilku części, po pierwszej,  w której oglądałam święte miejsce i znienacka wyskoczyła na mnie macka i chciała mnie zgarnąć, obudziłam się z przeświadczeniem, że coś jest nie tak.

W drugim śnie zarzuciłam wędkę, używając mniejszego kawałka chleba na przynętę i momentalnie woda koło pomostu zabarwiła się krwią, a spławik poszedł pod wodę. Wyciągnęłam wielkiego okonia, był jak karp. Okazało się, że to rekordowa sztuka, nawet pomimo tego, że okazał się być jedna dużą i dwiema małymi rybami w słoiku. Do tego miał obcięty ogon i nie rozumiał.

Musieliśmy go pochować razem z pewnym człowiekiem naprzeciwko kościoła, pod asfaltem. Na asfalcie namalowaliśmy ludzką sylwetkę kredą, taką dużą. Do tego postawiliśmy w głowach sylwety gramofon.

sobota, 7 czerwca 2014

kolorowa woda

Stacje metra w kulturze przeżywały różnego rodzaju kataklizmy, ale ta która ukazała mi się we śnie była wyjątkowa. Metro to nowoczesny twór, ale ta stacja że musiała być naprawdę stara, bo przeżyła dwie cywilizacje i dwa potopy. Jedna z tych cywilizacji zdążyła się rozwinąć pomiędzy pierwszym i drugim potopem. Ponieważ jednak sen nie ma poczucia czasu, cały cykl cywilizacja-potop-cywilizacja-potop był na tyle krótki, żebym mogła odnajdywać całkiem użyteczne pamiątki po ludziach, a jednocześnie po sobie, z pomiędzy potopów. Tak jakby sen mówił jednocześnie o historii świata i o moim własnym życiu.
Przyznaję, że kiedy myślę o przeszłości pojawia się u mnie ten rodzaj ekscytacji, który mógłby odczuwać archeolog natrafiający na ślady starożytności. Człowiek żyjąc przechodzi wiele epok i każda z nich kończy się śmiercią tego co było i narodzinami nowej osoby, którą z poprzednią epoką łączą jedynie wspomnienia.  Z tego punktu widzenia, zalana stacja może być moim obecnym światem, epoką, która sama kiedyś przeminie.
Kolejną cechą tej stacji był kolor wody, a raczej kolory, bo wydaje mi się, że było ich wiele. Woda nie była czarna, ani przejrzysta, ani brunatna. Miała piękne jaskrawe kolory wody, w której ktoś przed chwilą wykąpał wałek do malowania ścian. Mlecznie nieprzejrzysta i pięknie kolorowa. Jeden koniec stacji był zanurzony bardzo głęboko, a w drugim woda sięgała niewiele ponad kostki. Ze stacji można było przejść do pokojów, a na płytszym końcu stała stara szafa babci. W szafie wisiały sukienki, stały moje stare, ale o dziwo dobre buty. Mało tego, to były sandałki, które obcierały mi nogi na pierwszej randce, o ile można tak nazwać to spotkanie. Wybrałam sobie kilka letnich rzeczy, żeby móc znów ich używać. Zajrzałam też do szuflad, mimo zdziwienia moich towarzyszy, szuflady okazały się szczelne i nie zalane. W górnej części szafy, na półce znalazłam grubą, starą książkę o podróży do Australii. Zabrałam ją, żeby poczytać.
Z lewej strony stacji odchodził korytarz, ciemny i prowadzący w dół. Nie zapuszczałam się tam. Na głębokim końcu można było popływać, a nawet zanurkować. Moi towarzysze chcieli się zanurzyć, ale zaprotestowałam. W końcu, na dnie tej pięknej, kolorowej wody leżą zwłoki ludzi, których dopadło zalanie. Tych z przed pierwszego potopu i tych z czasu pomiędzy zalaniami. Ogólnie rzecz biorąc miałam wrażenie, że o ile pływanie jest w porządku, to nurkowanie doprowadzi do zobaczenia rzeczy okropnych. Jedna z dziewczyn obecnych na stacji zaprotestowała i powiedziała, że to nie możliwe, żeby na dnie były takie rzeczy, bo przecież ten zbiornik jest rezerwuarem wody dla całego miasta. Co oznacza, że całe miasto pije wodę omywającą trupy.

piątek, 6 czerwca 2014

wyprawa do Australii

Pierwsza część snu zaczęła się od emerytów w tarapatach. Miałam grupkę starszych ludzi w jakimś pokoju i nadchodzący koniec. Nie doprecyzowałam czego koniec, ale sytuacja była poważna. Coś trzeba było zrobić i trzeba było zrobić to nie gdzie indziej, ale w Australii. Emeryci nie wyglądali jakby, któryś, względnie któraś z nich miała szansę dotelepać się do Australii, ale co tam. Zdecydowali, że wybiorą delegatów i pojadą ratować świat. Wybraliśmy, czy też wybrałam tych co bardziej czerstwych i żwawych, po czym ruszyli. Ja miałam plan jak wydobyć pieniądze z pięciu banków. Suma uzyskana w ten sposób miała uratować sytuację. Jednak po drodze utknęliśmy w jakimś miejscu, gdzie osiedliśmy na laurach. Nie mam bladego pojęcia jak się to nam udało, ale nasi dziadkowie i babcie zostali miejscowymi szychami w mieście leżącym na naszej trasie. Dostawaliśmy łapówki, często w postaci alkoholu, zdaje się w ciągu minuty przyniesiono mi  ze dwie butelki whisky. Dziadkowie byli niczym bossowie mafii. Jak wiadomo w takich sytuacjach motywacja do tułania się po świecie spada, wiec podróż się zakończyła. Wtedy jednak ktoś się ocknął i kopnął nas w zadki, straciliśmy całe wpływy i musieliśmy powrócić do naszej pielgrzymki. Przy okazji ja zostałam wykopana z grona emerytów, bo okazało się, że nie miałam, żadnego planu tylko fałszywe pieniądze i nadzieję na hazard. Mimo braku mnie i planu, emeryci zdecydowali się dotrzeć do celu. Zresztą to im się udało.
U celu było urwisko, a na nim krystaliczny ekran. Na ekranie naukowcy z australijskiego laboratorium zamierzali  wyświetlić różowe punkty. Miejscowa ludność usiłowała ich zastopować, w przekonaniu, że wyświetlenie punktów zakończy karierę Ziemi jako planety. Emeryci z kolei chcieli wyświetlenia, bo miało to uratować świat. Miałam taki plan, że w decydującym momencie wpadnę i uratuję sytuację, przywracając sobie honor. Tylko, że końcówka snu zrobiła się nieco niejasna i z jednej strony nie udało mi się to, a z drugiej i owszem. Jedna wersja była taka, że nie było dla mnie nic do zrobienia. Druga taka, że wpadłam do laboratorium i głównego złego przegoniłam stosując dziwną strategię.
Otóż zły miał trzy roboty, czy może potwory, które go broniły. One miały moc zmuszenia cię do zjedzenia – tu się zaczynają schody, bo albo siebie, albo wszystkiego co ci w ręce wpadnie. Tak czy owak efekt był podobnie szkodliwy. Ja pokonałam te potwory idąc przed siebie i patrząc na ziemię, nie nawiązałam kontaktu  wzrokowego i ich magia nie działała. A z kolei szkodziłam im sypiąc im po oczach i dookoła nich garście soczewicy. W jakiś sposób było to dla nich raniące. Przegnałam ich i głównego złego, stanęłam w sali pełnej naukowców (i rozsypanej soczewicy) i oświadczyłam, że zaraz to wszystko wyleci w powietrze więc jak ktoś chce żyć to niech skorzysta z okazji i ucieka. Skorzystali wszyscy, a my wyświetliliśmy różowe punkty na ekranie.

ciocia Frau

W  bloku odbywała się jakaś impreza. Ciotka Frau zasnęła na parapecie na klatce schodowej, która okazała się jednocześnie być jego mieszkaniem. Sąsiad, pedantyczny, chudy staruszek, miał mieszkanie pełne proszków do prania, płynów do płukania i innych środków czyszczących. Mieszkał nade mną i miał zadziwiająco dużo miejsca. Nie zauważyłam za to, żadnych innych mebli, ani rzeczy. Sąsiad był bardzo nieuprzejmy kiedy zabierałam śpiącą Frau na dół. Nie mam pojęcia jak znalazła się na jego parapecie ale nie uznałam, żeby uprawniało go to do bycia nieuprzejmym wobec mnie. Powiedziałam mu to, a on odjechał na trójkołowym rowerku do drugiego pokoju i zamknął za sobą drzwi.

środa, 4 czerwca 2014

naziści

Dziś śniłam, że byłam w Ikei, która wyglądała jak Castorama i miałam tam spotkać się z nazistami, których chciał przedstawić mi kolega inżynier. Naziści byli młodzi, elegancko ubrani w brunatne koszule i bardzo uprzejmi, bo chcieli zrobić dobre wrażenie. Kolega mi ich przedstawiał, bo chciał pokazać, że jego brak tolerancji nie jest wcale taki zły jak się wydaje. Jednak szybko zmyłam się ze spotkania, bo nie odpowiadało mi towarzystwo brunatnych koszul. 

potwór


Dziś śniłam potwora. Po drodze z domu rodzinnego do sklepu na ulicy Okrzei (czyli trasa którą pokonywałam milion razy), w domu na zakręcie śmierci, albo na zarośniętym chwastami podwórku tego domu mieszkał potwór. Taki nieokreślony, wiedziałam tylko, że potwór zły może w każdej chwili wyskoczyć. Nie wiem czemu szukałam tego potwora na jakiejś tropikalnej wysepce. Była malutka, ledwo wystawała nad poziom wody, rosło na niej kilka palm, były jakieś bambusowe zabudowania, ale zdawałam sobie sprawę, że jest za mała, żeby pomieścić potwora. Dodatkowo była za mała, żeby przetrwać ewentualny sztorm. Do tego mijałam ją samochodem i pamiętam, że wyciągałam rękę w stronę jakiegoś stoiska lokalnego rzemieślnika, trzymałam w niej złoto lśniący kamień. Był okrągły, przepiłowany na pół, właściwie to trzymałam tylko jedną połówkę. Chyba chciałam, żeby go oszlifować.

zastrzyki, msza

Dziś śniłam mszę w kościele w Socho, tym starym i ciasnym. Księdzem była kobieta, mama kolegi, w połowie mszy musiała odejść od ołtarza i udać się na zakrystię, żeby dostać jeden z zastrzyków. Była bardzo chora  i musiała brać serię bardzo obciążających organizm zastrzyków. Nie było nawet wiadomo, czy ona nie umrze po kolejnym. To by oznaczało, że nie wróci do prowadzenia mszy. Wierni nie wiedzieli o tym i narzekali i złościli się, więc kolega wszedł na ambonę i im wszystko wyjaśnił.