Strony

wtorek, 30 października 2012

nie udało się zmolestować




Zamierzałam zmolestować kogoś o poranku, to pamiętam ze snu. Prawie na pewno młodszego ode mnie i prawie na pewno murzyna. Niestety najpierw wpadła babcia, głupio jej powiedzieć żeby poszła, bo chcę uprawiać seks więc usiłowałam ją jakoś inaczej przegonić, ale wiadomo jak łatwo babcie łapią aluzje. Kiedy sobie poszła, okazało się że wpadł ojciec. Ten sam ty, jak nie walniesz sztachetą to nie załapie, a jak walniesz to się obrazi. Rozsiadł się przy moim kompie i ani myślał sobie iść gdziekolwiek. Obawiam się, że dokładnie tak odbieram moją rodzinę. Zero delikatności.
Potem nawiedził mnie sen o treserce kotów, która hodowała je i tresowała na sprzedaż.

niedziela, 28 października 2012

sypiając z dziwakiem



Siedziałam w domu i gapiłam się przez okno w pewną niedzielę. Zobaczyłam jak Sebastian z kolegą przebiegają, hałasując, w stronę kościoła. Ot, taka zwykła beztroska zabawa. Niestety on uznał, że jest inaczej i wpadł z pretensjami, a raczej z oskarżeniami. Normalnie niczym inkwizytor jakiś. Uznałam z miejsca, że to wyjątkowo antypatyczny sukinsyn. Co mi nie przeszkodziło się z nim przespać. Niestety coś dziwnego mu musiało paść na mózg, bo następnego dnia już trzymał mnie na odległość. Nie w stylu, że to tylko numerek na jedną noc był, ale jakby owszem mu zależało, ale jednocześnie ta myśl była mu obrzydliwa w jakiś sposób.

sobota, 27 października 2012

pływajacy burdel, moje sny czasami naprawdę mnie martwią

Zaokrętowaliśmy się na lotniskowiec, zupełnie nie spodziewając się przebiegu sprawy. Powiedziano nam, że mamy wspólnego wroga, że jak się nie skupimy i nie zaczniemy współpracować to zostaniemy jak nic kolacją dla smoka.  Brzmiało rozsądnie. Nie sądziłam, że fakt obecności wielkiego smoka może nie dotrzeć do niektórych, np do kapitana okrętu, na który wsiada nasza jednostka.

Mamy równouprawnienie, więc połowa wojska to kobiety, latają umundurowane jak każdy, ale jak się okazuje na tym statku absolutnie nic nie robią. Nie pracują, nie ryzykują życiem, nie biorą udziału w walce. Czemu? Bo kapitan, dziwkarz z natury uznał całą damską połowę okrętu za swój harem i ogłosił, że kobitki są za delikatne, żeby walczyć. No tak to się nie mogło odbywać. Wojna to wojna, a burdel to burdel i ważnym jest żeby owych zjawisk ze sobą nie mylić.

Dlatego też zorganizowaliśmy karną misję, włamaliśmy się do kabiny kapitana i krótko mówiąc wypierdzieliliśmy przez okno do morza, całą jego imponująco różnorodną kolekcję sztucznych penisów, kulek analnych oraz innych zabawek erotycznych. Naprawdę, miał tego tony, niektóre nie miałam pojęcia co mogą robić takie były dziwaczne. I wszystko skończyło na dnie morza.

Można by pomyśleć, że gość się opamięta i zrozumie aluzję, ale nie. Wpadł w szał i zaczął miotać się po mostku rycząc "Ja tu dominuję!" Uznaliśmy, że z debilem nie da się walczyć, a w ogóle to mieliśmy walczyć ze smokiem nie z kretynami, więc przesiedliśmy się na inny statek, zakładając, że pierwsze spotkanie dziwkarza-kapitana z wrogiem rozwiąże problem, przez posłanie całego tego pływającego burdelu na dno..

czwartek, 25 października 2012

od przystanku autobusowego do pirackiej rezydencji

Czekaliśmy sobie spokojnie na przystanku w centrum Warszawy, ale autobusu jakoś nie było widać. Pewnie dlatego, że mistrzostwa skończyły się wcześniej i kierowca nie spodziewał się nas. W każdym razie razem z innymi kibicami czekaliśmy pod metrem, aż pojawi się nasz pojazd i nudziliśmy się sromotnie powyciągani na ławkach.

Nie  wiem, kto rzucił hasło, ale nagle wszyscy pognaliśmy jak dzicy przed siebie tunelem wzdłuż biegu strumienia. Przeskakiwaliśmy skały i pędziliśmy w stronę jeziorka. Było ciepło, słońce świeciło, a woda była taka błękitna jak w reklamach wycieczek do Turcji.

Wreszcie dobiegliśmy na miniaturową plażę gdzie przez jakiś czas chlapaliśmy się jak dzieci. Jedna pani miała problem, bo nie chciała zamoczyć swoich eleganckich butów, ale pamiętam, że ja biegałam przez wodę, w moich białych, biurowych spodniach w kant i nie przeszkadzało mi, że zmokną.

W każdym razie nic nie trwa wiecznie, nadszedł czas powrotu na przystanek. I wtedy nastąpiła katastrofa. Nasz pan od geografii stał dość blisko okna na górze i kiedy większość kibiców już się oddaliła, zostaliśmy tylko ja, W i bibliotekarka, pojawił się duch żeby skorzystać z okazji i wypchnąć go przez okno. Byłam w szoku, nie wiem czemu duch to zrobił, a raczej zrobiła, bo z tego co wiem była kobietą. Efekt był taki, że geograf leżał na chodniku bez życia.

Wybiegliśmy do nie go i po dokładniejszych oględzinach okazało się, że nie do końca bez życia., ale nastąpiło uszkodzenie mózgu. Zawsze kiedy szwankowała mu głowa (,a zdarzyło się to przynajmniej raz) jego osobowość zmieniała się i zostawał piratem o imieniu Old John. W chyba raczej pasowała ta przemiana nuczyciela, bo podskoczył z radości i zawołał "Old John is back!".

 Problemem bycia piratem było posiadanie lokum, geograf zrezygnował z domu, ku zgrozie swojej córki i przeniósł się do domku na drzewie. Niestety szła zima i pozostanie w nieogrzewanym blaszaku mogło go kosztować życie. Na szczęście W wpadł na genialny pomysł i ochajtawszy się czym prędzej z jego córką, rozwinął rodzinny interes i za kasę wybudował mu wspaniałą piracką rezydencję na skale. Sam za to w garniaku, pod krawatem pomagał prezesowi naganiać klientów, w wyjątkowo bezczelny ale skuteczny sposób. Np. mówił "no jak to nie prawda to nie jestem do nikogo podobny", rzecz jasna, że nie był, ale oczarowany klient uważał, że był. Albo mówił klientom "pan to musi mi zazdrościć"

wtorek, 23 października 2012

miejsce dla Anubisa

Siedziałam z  mamą w poczekalni szpitala onkologicznego i obserwowałam ludzi. Mama często tu bywała i nie spodziewałam się, żeby nagle uslyszała jakieś złe wiadomości, ale niektórzy pacjenci wyraźnie mieli poważny problem. Jak ta starsza pani z siną plamą na nosie rozlewającą się po twarzy, która mówiła, że zanim zacznie liczyć na cud, zamierza wypróbować wszystkie metody.

Wreszcie poszłyśmy na górę do gabinetu, w którym 24h na dobę dyżurowała świetna lekarka. Minęłyśmy salę gdzie pielęgniarki właśnie podjęły decyzję o intubacji kogoś i stanęłyśmy przed biurkiem pani doktor. Jak zwykle nudziłam się więc pogrążona w myślach nie zorientowałam się, co się  dzieje. Dopiero ukłucia zwróciły moją uwagę. Lekarka nakłuwała znamiona na moim przedramieniu, żeby dowiedzieć się czy to nic groźnego. Ot tak, przy okazji na to wpadła. Od razu, będzie wiadomo czy mam na coś alergię, uznała. Potem wyszłyśmy. Stałam na ulicy i patrzyłam na puchnące miejsca na ręku, ewidentnie na coś byłam uczulona.

Nie wiem co mnie tknęło, że wróciłyśmy, ale na korytarzu akurat toczyła się wojna bogów. Pewnie stąd wziął się Anubis, który z nami zamieszkał. Chodził do szkoły i uczył się o naszym świecie, budował nawet model ziemi i ineteresował się ekologią. Moment grozy przeżyłam, kiedy bóg uznał, że skoro nie mamy niebiejskiej skóry - to nie jesteśmy boskimi istotami i można się zbuntować. Ale wtedy zmieniłam kolor skóry, tak aby była niebieska.

owieczki i papryczki

Stałam u stóp góry i zastanawiałam się jak mam do licha tam wejść. Szare skały nie wyglądały przyjaźnie, a ja nie miałam butów, podczas kiedy wszyscy inni mieli na sobie adidasy. Niestety nie wyglądało na to, żeby miało mi się udać wymigać od tej wycieczki.

Nie wiem jak weszłam, pamiętam tylko skalne stopnie o barwie stali. Zero trawy, tylko granit czy może bazalt.Najwyraźniej moje stopy dobrze to zniosły, bo nie czułam bólu ani nie miałam odcisków.

Na szczycie góry rosło drzewo, jego włochate korzenie na powietrzu, pilnowały go harpie. Od razu rzuciły się z krzykiem żebym nie jadła ich papryczek. I skąd niby mam ten kapelusz? Czy to nie z ich papryczek?

Odfunknęłam im, że kapelusz jest z wełny, a wełna z owieczek, nie z papryczek, a owieczki są na farmie, a nie na drzewie.

poniedziałek, 22 października 2012

ziewnięcie na poniedziałek

Dziś sen nie chciał mnie wypuścić, do tego stopnia, że przesunęłam budzić o godzinę żeby jeszcze poleżeć. Niestety nie wpłynęło to na zapamiętywalność, bo w pamięci pozostała tylko scena, w której jadę autobusem i podchodzę do kierowcy, żeby kupić bilet. W tym samym momencie orientuję się, że przejechałam przystanek, na którym czekali na mnie moi rodzice.

niedziela, 21 października 2012

przemycić Sfinksa do snu o przeszłości


Zaczęło się od tego, że okolicę nawiedzała potwora z jeziora. Ni to Nessi, ni to rekin ze szczęk, diabli wiedzą co. Płetwę było widać nad wodą, ale niewiele poza tym. Zachęceni tym opisem postanowiliśmy zrobić zdjęcia. Wzięłam komórkę, żeby nagrać nią film o poczwarze, jakbym nie mogła od razu zainwestować w kamerę.

Nie kojarzę teraz dobrze, skąd się wzięliśmy w tej kabinie na pomoście. Zdaje się, nazywa się takie kabinami kąpielowymi, można się w nich przebrać i spokojnie, nie będą zauważonym zejść do wody.  Staliśmy tak w cztery osoby, dwie  dziewczyny i dwóch chłopaków i mniej więcej ja. Nagle koło pomostu  pokazała się płetwa. Coś mnie tknęło, poczułam, że po prostu muszę odciągnąć koleżankę z miejsca gdzie stoi. Złapałam ją za rękę i siłą zabrałam od krawędzi. I dobrze zrobiłam, bo w tym momencie tuż obok nas pojawił się mały helikopter, a w nim jakaś złośliwie wyglądająca baba z kokiem na głowie i kamerą w ręku. Oświadczyła nam, że potwora z jeziora należy do niej i ma (znaczy baba nie potwora z jeziora) chytry plan puszczać w telewizji filmy nagranie z jej ataków. Wtedy potwora z jeziora odgryzła kawał pomostu gdzie stała druga koleżanka (pierwszą odciągnęłam). W sumie było wiadomo  od samego początku, że ten kawałek pomostu będzie zeżarty. Nie wiem czemu nie odciągnęłam obu dziewczyn?

Po jakimś czasie udało się nam na babie zemścić, zwabiliśmy terminatora z jeziora (bo po wyjściu z wody poczwara okazywała się terminatorem)  do sali gimnastycznej i zepchnęliśmy go z rusztowania. Jego zgon nagraliśmy komórką i puściliśmy w telewizji wrednej prukwie na pohybel.

Jednak to nie był koniec naszej historii. Nie wiadomo czy baba miała ich więcej, czy naprawiła tego, grunt, że dalej realizowała swój plan. Polegał on na tym, że wysyłała drania w przeszłość, żeby zabił kogoś kto miał czegoś dokonać. Zamierzaliśmy przy pomocy technologii o nazwie Sfinks przeszkodzić jej w tym planie. Przemyciliśmy ( z trudem) Sfinksa do miejsca gdzie miał zaatakować i rozejrzeliśmy się za ofiarą. Na ławce przed nami siedział Elvis i słynna tenisistka. Nie muszę wyjaśniać, że trudno było im wytłumaczyć, że zaraz przyjdzie terminator i będzie chciał zabić tenisistkę dla swoich niesprecyzowanych celów. Podejrzewaliśmy, że chce przeszkodzić w wygraniu ważnego meczu, ale prawda była o wiele dziwniejsza. Kiedy zapytaliśmy tenisistkę, co jeszcze zrobiła w życiu co by się nie udało bez niej, odpowiedziała, że odebrała poród swojej macochy. Kiedy pokazała się główka dziecka, pomogła je wydobyć. Skinęła dłonią i na ekranie przed nami, właściwie to cała ściana była ekranem, pokazała się twarz macochy. I to była właśnie ta kobieta z kokiem, właścicielka terminatora, która chciała zabić tą, która pomogła jej urodzić.



piątek, 19 października 2012

nie zagram, bo się urżnęłam, a poza tym nie znam się na perkusji.


Miałam zagrać na koncercie jako perkusistka. Nie wiem czemu się zgodziłam, pewnie dlatego, że mówili, że to takie łatwe. Wystarczy uderzać kawałkiem drewna w bęben. Ale jak zobaczyłam bęben i dowiedziałam się co mam robić straciłam wiarę w siebie. Na szczęście członkowie zespołu powiedzieli, że poradzą sobie beze mnie (pewnie lepiej niż ze mną). Tylko nie może mnie być w pobliżu, bo jak mnie ktoś zobaczy to mnie od razu zapędzi za perkusję. Najlepiej, powiedzieli, jeżeli ukryję się w piwnicy. Piwnica była maksymalnie ponura, chyba miała wśród krewnych ściek jakiś, bo rósł w niej zielony szlamowaty mech. Bałam się wejść, ale postanowiłam się pomodlić, żeby odpędzić strach i ewentualne niebezpieczeństwo. Pozostała kwestia do kogo/czego mam się modlić. Katoliczką nie jestem. Wreszcie przyłapałam się na modlitwie do Peruna i Swarożyca.

W czasie kiedy ja ukrywałam się po piwnicach, członkowie zespołu mieli zgodnie zeznawać wszelkim pytającym o mnie, że urżnęłam się i gdzieś leżę. To należy do paradygmatu i nikt się nie zdziwi, że artysta nie gra, bo się zalał.

środa, 17 października 2012

zabiłam dziecko

 Zasiedziałam się przed komputerem i zapomniałam o swoim niemowlaku. Pocieszałam się, że chociaż taki jeść powinien co trzy godziny to może jakoś wytrzyma dłużej. Nie wytrzymał jak się okazało. Może to był błąd i nie powinnam była go owijać w tę folię. Był cały siny i miał mętne oczka. Nie sądziłam, że po śmierci człowiek tak szybko się psuje. Zastanawiałam się jak to ukryć, bo nie specjalnie uśmiechało mi się iść do więzienia.

wtorek, 16 października 2012

skrawki, okrawki


Dzisiaj niewiele pamiętam. Tylko tyle, że miałam iść z dwiema znajomymi i ojcem na koncert sławnego transwestyty. Niestety znajome się wyłamały i byłam zła, bo z własnym ojcem iść na koncert to bezsensu.

niewiele dziś

Dzisiaj niewiele pamiętam. Tylko tyle, że miałam iść z dwiema znajomymi i ojcem na koncert sławnego transwestyty. Niestety znajome się wyłamały i byłam zła, bo z własnym ojcem iść na koncert to bezsensu.

poniedziałek, 15 października 2012

Ninja zawsze popularni


Sala była wysokim tunelem o kwadratowej podstawie, a jej ściany były abstrakcyjną siecią białych linii. Sufitu nie miała w ogóle. Nie mogłam zlokalizować źródła światła, dookoła otaczała nas czarna pustka, ale nie mogę powiedzieć, że wewnątrz było ciemno. Stojąc poza siatką, wyraźnie widziałam ludzi w białych kombinezonach lewitujących w swoich sześcianach wydzielonych z wielkiej sali. Grali w jakąś grę w polu antygrawitacyjnym, najnowszym wynalazku reżimu komunistycznego.
Wódz siedząc za biurkiem słuchał z zainteresowaniem o nowej technologii. Jej wytwór – psy budziły duże zainteresowanie ze względu na budowę molekularną i wielorakie zastosowania. Wódz chciałby wiedzieć czy można zrobić z nich frytki lub pure. Psy nie były chyba psami w dosłownym sensie tego słowa, ale jakimś zaawansowanym świadomym bytem zdolnym do zmiany swojej struktury.
Pech chciał, że jeden ze szczeniaków wybrał się z kolegami na wycieczkę pchany ciekawością świata. Na zewnątrz czeka masa niebezpieczeństw, więc suka wybrała się za nim. Jej właściciel myślał, że łasi się do niego, ale ona rozlała się w smugi materii i spętała go, a potem pobiegła na swoim dzieckiem. To oczywiście zaniepokoiło wodza. Wojskowa technologia nie powinna opuszczać terenów należących do społeczności. Wezwał swojego szefa ninjów, który okazał się cyklopem i zaczął go wypytywać o sytuację.

czy to pies czy to ninja?


Sala była wysokim tunelem o kwadratowej podstawie, a jej ściany były abstrakcyjną siecią białych linii. Sufitu nie miała w ogóle. Nie mogłam zlokalizować źródła światła, dookoła otaczała nas czarna pustka, ale nie mogę powiedzieć, że wewnątrz było ciemno. Stojąc poza siatką, wyraźnie widziałam ludzi w białych kombinezonach lewitujących w swoich sześcianach wydzielonych z wielkiej sali. Grali w jakąś grę w polu antygrawitacyjnym, najnowszym wynalazku reżimu komunistycznego.

Wódz siedząc za biurkiem słuchał z zainteresowaniem o nowej technologii. Jej wytwór – psy budziły duże zainteresowanie ze względu na budowę molekularną i wielorakie zastosowania. Wódz chciałby wiedzieć czy można zrobić z nich frytki lub pure. Psy nie były chyba psami w dosłownym sensie tego słowa, ale jakimś zaawansowanym świadomym bytem zdolnym do zmiany swojej struktury.

Pech chciał, że jeden ze szczeniaków wybrał się z kolegami na wycieczkę pchany ciekawością świata. Na zewnątrz czeka masa niebezpieczeństw, więc suka wybrała się za nim. Jej właściciel myślał, że łasi się do niego, ale ona rozlała się w smugi materii i spętała go, a potem pobiegła na swoim dzieckiem. To oczywiście zaniepokoiło wodza. Wojskowa technologia nie powinna opuszczać terenów należących do społeczności. Wezwał swojego szefa ninjów, który okazał się cyklopem i zaczął go wypytywać o sytuację.

niedziela, 14 października 2012

ach te małe miasteczka


Typowe małe miasteczko jak z ponurego serialu. Mało ludzi, dużo lasu, wszyscy się znają jak łyse konie i wydawałoby się, że nic nie może zakłócić ich spokoju. Błąd. Śmierć skutecznie zakłóca spokój. Wypadek w bibliotece, całe miasto o tym opowiada, każdy jest przerażony jak to się mogło stać. Potem zapominają, wszyscy z wyjątkiem jednej osoby. Mężczyzna podejrzewa, że to nie był wypadek. W jego pamięci przewijają się dziwne obrazy jak krew na wyrwanych drzwiach szafy. Rzucają mu się w oczy szczegóły takie  jak świeże ślady napraw na tych drzwiach, które mogłyby wskazywać, że ktoś coś z nich zdrapywał. Niestety jego pamięć nie współpracuje, wyraźnie ma w niej jakieś luki, ale ponieważ podejrzenia się coraz silniejsze, decyduje się na poważny krok. Elektrowstrząsy.
Dlatego do miasta przyjeżdża lekarz. Każe pacjentowi trzymać metalową poręcz w rękach i odpala prąd. To dziwne uczucie, nieco nieprzyjemne, ale nie bolesne. Potem mężczyzna czuje się taki odprężony i lekki jak nigdy. Niestety pamięć się nie poprawia. Z takim uporem twierdzi jednak, że to było morderstwo, że wszyscy mają go już za wariata. W pewnym momencie nie wytrzymuje napięcia i ucieka do lasu. Pech chce, że w lesie trafia na zwały marmuru przeznaczonego do transportu i niechcący wywołuje lawinę. Płyty osuwają się na pobliskie lotnisko i zabijają jedną kobietę.

nie pomogły i elektrowstrząsy


Typowe małe miasteczko jak z ponurego serialu. Mało ludzi, dużo lasu, wszyscy się znają jak łyse konie i wydawałoby się, że nic nie może zakłócić ich spokoju. Błąd. Śmierć skutecznie zakłóca spokój. Wypadek w bibliotece, całe miasto o tym opowiada, każdy jest przerażony jak to się mogło stać. Potem zapominają, wszyscy z wyjątkiem jednej osoby. Mężczyzna podejrzewa, że to nie był wypadek. W jego pamięci przewijają się dziwne obrazy jak krew na wyrwanych drzwiach szafy. Rzucają mu się w oczy szczegóły takie  jak świeże ślady napraw na tych drzwiach, które mogłyby wskazywać, że ktoś coś z nich zdrapywał. Niestety jego pamięć nie współpracuje, wyraźnie ma w niej jakieś luki, ale ponieważ podejrzenia się coraz silniejsze, decyduje się na poważny krok. Elektrowstrząsy.

Dlatego do miasta przyjeżdża lekarz. Każe pacjentowi trzymać metalową poręcz w rękach i odpala prąd. To dziwne uczucie, nieco nieprzyjemne, ale nie bolesne. Potem mężczyzna czuje się taki odprężony i lekki jak nigdy. Niestety pamięć się nie poprawia. Z takim uporem twierdzi jednak, że to było morderstwo, że wszyscy mają go już za wariata. W pewnym momencie nie wytrzymuje napięcia i ucieka do lasu. Pech chce, że w lesie trafia na zwały marmuru przeznaczonego do transportu i niechcący wywołuje lawinę. Płyty osuwają się na pobliskie lotnisko i zabijają jedną kobietę.

sobota, 13 października 2012

mordercza podświadomość


Nocowałam u znajomych. W sumie mili ludzie ale mam wrażenie na krawędzi rozwodu.  Chyba to dziecko, synek, 10 lat na oko, był tym co ich ciągle razem trzymało. W nocy zdarzyła się dziwna sytuacja.  Dziecko przybiegło do mnie przerażone i z krzykiem, ponieważ matka we śnie zdjęła ze ściany włócznie i usiłowała go nią dźgnąć. Po obudzeniu matki okazało się, że ona tak częściej ma, to nie pierwszy raz, kiedy we śnie próbuje go zabić. Nie byłam pewna czy walnąć jej z grubej rury czy nie, ale wreszcie spytałam ją, czy nie sądzi, że jej podświadomość uważa, że jak zabije dziecko to wreszcie będzie mogła się rozwieść z mężem.
Potem we śnie spotkałam trzy smoki, trzeba było skomplikowanego rytuału, żeby każdego z nich oczyścić żeby walczył przeciwko smokowi.
Na końcu szłam z jakimś magiem i magiczną laską z gpsem po wielkim zamku-bibliotece szukając jakichś ksiąg, które chciał skopiować. Ogólnie była to jakaś konferencja, a potrzebowaliśmy nie tylko ksiąg ale i publikacji z piwnicy. Zamek olbrzymi, bez gpsa ani rusz. Do tego stopnia, że pomiędzy regałami z książkami stały chaty wieśniaków, a nawet chata króla „in training”. Góry i górale mieszkali w bibliotece. Pytałam góralki, czy gdyby całe zbocze należało do niej to co by posadziła na tej ziemi, ale wydawała się nie rozumieć pytania. Mag w tym czasie buchnął buty jej ojca. Do tego na ścianach wszędzie wisiały obrazki, ale bez ładu i składu. Np była seria ilustracji do „Dorotki w krainie Oz”, ale nie razem tylko rozstrzelona po różnych ścianach. Spotkałam też gościa o imieniu Zsolt, który na swoje piętro wracał tunelem windy i żeby nas wystraszyć udawał, że skacze nim w dół, a tak naprawdę to skakał na dach windy poniżej. Raz otworzyłam okno, a to na zewnątrz, wysoko na parapecie siedzi laska uczesana w kok i rozmawia przez komórkę.

kobietę pragnącą rozwodu stać na wszystko


Nocowałam u znajomych. W sumie mili ludzie ale mam wrażenie na krawędzi rozwodu.  Chyba to dziecko, synek, 10 lat na oko, był tym co ich ciągle razem trzymało. W nocy zdarzyła się dziwna sytuacja.  Dziecko przybiegło do mnie przerażone i z krzykiem, ponieważ matka we śnie zdjęła ze ściany włócznie i usiłowała go nią dźgnąć. Po obudzeniu matki okazało się, że ona tak częściej ma, to nie pierwszy raz, kiedy we śnie próbuje go zabić. Nie byłam pewna czy walnąć jej z grubej rury czy nie, ale wreszcie spytałam ją, czy nie sądzi, że jej podświadomość uważa, że jak zabije dziecko to wreszcie będzie mogła się rozwieść z mężem.

Potem we śnie spotkałam trzy smoki, trzeba było skomplikowanego rytuału, żeby każdego z nich oczyścić żeby walczył przeciwko smokowi.

Na końcu szłam z jakimś magiem i magiczną laską z gpsem po wielkim zamku-bibliotece szukając jakichś ksiąg, które chciał skopiować. Ogólnie była to jakaś konferencja, a potrzebowaliśmy nie tylko ksiąg ale i publikacji z piwnicy. Zamek olbrzymi, bez gpsa ani rusz. Do tego stopnia, że pomiędzy regałami z książkami stały chaty wieśniaków, a nawet chata króla „in training”. Góry i górale mieszkali w bibliotece. Pytałam góralki, czy gdyby całe zbocze należało do niej to co by posadziła na tej ziemi, ale wydawała się nie rozumieć pytania. Mag w tym czasie buchnął buty jej ojca. Do tego na ścianach wszędzie wisiały obrazki, ale bez ładu i składu. Np była seria ilustracji do „Dorotki w krainie Oz”, ale nie razem tylko rozstrzelona po różnych ścianach. Spotkałam też gościa o imieniu Zsolt, który na swoje piętro wracał tunelem windy i żeby nas wystraszyć udawał, że skacze nim w dół, a tak naprawdę to skakał na dach windy poniżej. Raz otworzyłam okno, a to na zewnątrz, wysoko na parapecie siedzi laska uczesana w kok i rozmawia przez komórkę.


piątek, 12 października 2012

Sylwia patrzy


Dziś nie wiedzieć czemu śniło mi się, że miałam dziecko. Ale poza karmieniem w zasadzie nie miało innych funkcji, co dowodzi, że podświadomość nie zna się na niemowlakach.
Poza tym nocowała u nas jakaś znajoma rodzina z dzieckiem imieniem Sylwia. Sylwia została położona spać do dużego pokoju, nie wiem czemu nocowałam tam też ja i ojciec Sylwii.  Gość usiłował mnie namówić na seks, tłumacząc, że takie jest życie, i że przecież nigdy nie wiadomo czy nie będę miała kiedyś na niego ochoty. Ale odmawiałam mu tłumacząc, że może i nie wiadomo, ale teraz nie mam. Wtedy obudziła się Sylwia i okazała się rybą.
Córka tego gościa chwaliła się mojej mamie, że jej mama odsłoniła dla niej prawdziwą złotą żyłę. Moja mama chcąc pokazać, że ona ma też coś z tej miejscowości złotego zaczęła podnosić zamocowany w rogu pokoju stolik ze złotego piaskowca. W zasadzie to cholera wie czy to był stoli, czy półka, przypominał też chrzcielnicę. W każdym razie podnosząc go odrywała go od ściany, niszcząc zaczepy na których wisiał. Mówiłam jej żeby przestała bo urwie. Wiedziałam, że będę musiała to naprawić po niej.

złota żyła


Dziś nie wiedzieć czemu śniło mi się, że miałam dziecko. Ale poza karmieniem w zasadzie nie miało innych funkcji, co dowodzi, że podświadomość nie zna się na niemowlakach.

Poza tym nocowała u nas jakaś znajoma rodzina z dzieckiem imieniem Sylwia. Sylwia została położona spać do dużego pokoju, nie wiem czemu nocowałam tam też ja i ojciec Sylwii.  Gość usiłował mnie namówić na seks, tłumacząc, że takie jest życie, i że przecież nigdy nie wiadomo czy nie będę miała kiedyś na niego ochoty. Ale odmawiałam mu tłumacząc, że może i nie wiadomo, ale teraz nie mam. Wtedy obudziła się Sylwia i okazała się rybą.

Córka tego gościa chwaliła się mojej mamie, że jej mama odsłoniła dla niej prawdziwą złotą żyłę. Moja mama chcąc pokazać, że ona ma też coś z tej miejscowości złotego zaczęła podnosić zamocowany w rogu pokoju stolik ze złotego piaskowca. W zasadzie to cholera wie czy to był stoli, czy półka, przypominał też chrzcielnicę. W każdym razie podnosząc go odrywała go od ściany, niszcząc zaczepy na których wisiał. Mówiłam jej żeby przestała bo urwie. Wiedziałam, że będę musiała to naprawić po niej.



czwartek, 11 października 2012

you are not prepared part 2


Postanowiłam się wyprowadzić z budynku rodziców. Postawiłam w tyle podwórka prowizoryczną konstrukcję z foliowego tunelu na warzywa i brezentu. Dość nieszczelną, aż było wstyd sąsiadkom pokazać. Podłoga była z klepiska, śmieci się jakieś po niej walały. Wiatr po owej wiacie hulał, a  wreszcie po deszczu ziemia się zapadła, bo okazało się, że postawiłam tą swoją budowlę na grobie. Chciałam ją trochę upgradować więc wzięłam saperkę i zaczęłam kopać niedaleko, żeby sobie świeżej ziemi na podłogę nanosić. Ale ziemia była wadliwa, bo zawierała psie odchody więc zdecydowałam się na wiadro piasku zamiast niej. Dostawiłam też kolejny foliowy tunel do mojej rudery. Najbardziej mi przeszkadzało, że była nieszczelna, a wiało  i zimno było. No i oczywiście żadnego piecyka. Nawet tata chciał mi pomóc, tak było oczywiste, że do mieszkania zimą to się ta konstrukcja nie nadaje.

Tunelowanie

Postanowiłam się wyprowadzić z budynku rodziców. Postawiłam w tyle podwórka prowizoryczną konstrukcję z foliowego tunelu na warzywa i brezentu. Dość nieszczelną, aż było wstyd sąsiadkom pokazać. Podłoga była z klepiska, śmieci się jakieś po niej walały. Wiatr po owej wiacie hulał, a  wreszcie po deszczu ziemia się zapadła, bo okazało się, że postawiłam tą swoją budowlę na grobie. Chciałam ją trochę upgradować więc wzięłam saperkę i zaczęłam kopać niedaleko, żeby sobie świeżej ziemi na podłogę nanosić. Ale ziemia była wadliwa, bo zawierała psie odchody więc zdecydowałam się na wiadro piasku zamiast niej. Dostawiłam też kolejny foliowy tunel do mojej rudery. Najbardziej mi przeszkadzało, że była nieszczelna, a wiało  i zimno było. No i oczywiście żadnego piecyka. Nawet tata chciał mi pomóc, tak było oczywiste, że do mieszkania zimą to się ta konstrukcja nie nadaje

środa, 10 października 2012

czekając na 517


Wyszłam z pracy tylko na pół godziny, no może na godzinę. W końcu przerwa musi być. Wsiadłam w 517 z zamiarem dojechania do jednego konkretnego przystanku i z powrotem, jednak coś mi się pomyliło i zamiast 517 pojechałam 514. Zorientowałam się kiedy autobus wiedziony instynktem skręcił w swoją trasę zamiast w trasę kolegi. Wyskoczyłam na przystanku, boso i z butami w ręku i również boso przebiegłam na drugą stronę ulicy gdzie jak wskazywała logika musi być drugi przystanek. Teoretycznie powinnam była wsiąść po prostu w ten sam numer, ale w przeciwną stronę jednak to mi do głowy nie przyszło. Zamiast tego czekałam na 517.
Przy okazji czekania poznałam sympatyczną dziewczynę imieniem Paka, mieszkającą w ośrodku dla islamskich lesbijek. Zapraszała mnie na kawę, nawet chciałam wpaść i zobaczyć jak wygląda taki ośrodek ponieważ nigdy w takim miejscu nie byłam, ale znając swoje szczęście to autobus zwiałby mi dokładnie w momencie, w którym przekroczyła bym drzwi. Stałyśmy więc w drzwiach gadając. Po chwili podszedł do nas jakiś emeryt i zaczął wrzeszczeć, że w wieku 15 lat to oni nie byli lesbijkami (co w jego przypadku jest raczej technicznie niemożliwe) tylko się żenili. Opierdzielilam go, mówiąc, że w wieku 15 lat to się jest niedojrzałym smarkiem i nie wolno się jeszcze żenić.
Gdzieś po tej rozmowie doznałam olśnienia, 517 nie przyjedzie, bo to nie jego przystanek. Pozłościłam się, zadzwoniłam do szefowej, że się zgubiłam i obiecuję odrobić stracone godziny jak tylko wrócę do biura, po czym udałam się na poszukiwanie zaginionej arki czyli przystanku. I wtedy okazało się, że ja naprawdę, zupełnie nie wiem gdzie jestem. Ruiny zamku okazały się nie być pomocne jako punkt orientacyjny. Poza tym nagle skończyło mi się miasto, a zaczęła wieś. Owszem minęłam jeden przystanek (w złym kierunku), a potem znalazłam drugi (był w czyimiś salonie) i trzeci (na środku jakiejś budowy) ale nadal nie wyglądało, żeby bus mógł przy, którymkolwiek z nich się zatrzymać.
Na szczęście spotkałam jakąś milą panią, która również jechała do Warszawy i czekała na 517. Stojąc na przystanku byłyśmy świadkami wypadku. Dwie pocztowe furgonetki dachowały po drugiej stronie ulicy. W efekcie pocztowcy zbierali paczki, zaglądając do nich czy się nie potłukły, a jakaś laska z rozwianą fryzurą leciała kulejąc z krzykiem ku jakiemuś facetowi, zapewne po pomoc.
Niestety nie po oglądałyśmy dłużej, bo z wąskiej wiejskiej uliczki wyłonił się nasz autobus.

you are not prepared


Dziś śniłam ciotkę Halinę, która mieszkała z synem na wsi, chociaż w mieście. Mieszkała w nieszczelnej metalowej szopie z oknem zaklejonym papierami i zastanawiałam się jak ona zamierza przetrwać zimę w tej ruderze.

wtorek, 9 października 2012

pozdrowienia dla myśliwych


Dziś byłam na UW na sali wykładowej. Sala sąsiadowała z inną, mniejszą salką. W ścianie pomiędzy nimi było okienko, małe i kwadratowe, ale wyglądające jakbym się miała przez nie bez problemu przecisnąć. Więc żeby nie przerywać wykładu wychodzeniem w trakcie postanowiłam wyjść tym okienkiem. Po drugiej stronie Iza miała mi pomóc i  mnie przeciągnąć. Niestety w połowie drogi stwierdziłam, że to nie tylko komiczne ale bezskuteczne i postanowiłam wyjść drzwiami. Wykładowczyni na pytanie, co ja właściwie robię odpowiedziałam, że chciałam po cichu wyjść ale się nie udało.
Drugi kawałek snu, który pamiętam dotyczył wrogów za szklanymi drzwiami, dobijających się bezskutecznie, aż wreszcie wkurzona wyjaśniłam im (co było dość głupie), że przecież drzwi są otwarte.
Potem ciocia P pod koniec lekcji pozwoliła sobie wyjrzeć przez okno i wykrzyczeć pozdrowienia do myśliwych na terenie szkoły. Zrobiła to w celu spłoszenia zwierzyny, która miała być małym jelonkiem ale okazała się kotem. Właściwie to kocicą z małymi.

poniedziałek, 8 października 2012

nie przeszkadzać, progres następuje


Przez cały sen kręciłam się po Warszawie. Najpierw z babcią miałam iść do teatru. Babcia zdumiewająco dobrze sobie radziła z przemieszczaniem się i nawet nie próbowała się zgubić w przejściu podziemnym. Nawiasem mówiąc, ja spękałam i poszłam górą do innego wejścia, bo teren był ogrodzony taśmą i miał tabliczki, że coś wybuchnie. Potem okazało się, że to tylko reklama.
Potem nadal kręciłam się po Warszawie i grawitowałam ku teatrowi, ale w towarzystwie faceta, który mnie podrywał. Za pierwszym razem jednak nie dotarliśmy do teatru, ani za drugim ani za trzecim. Po drodze gubiłam się, zasypiałam w jadącym autobusie, odwiedzałam znajomych i dyskutowałam o pigwówce ,jadłam w restauracji  chodziłam do pracy, wracałam do restauracji – do syfu przy naszym stoliku. On kupował bilety i miał nadzieję, że się ucieszę i pójdziemy na to przedstawienie, ale się nie udawało. W ogóle nie wiem gdzie miał być ten teatr, bo jadąc tam dziwiłam się że Wawa coraz dziczej wygląda. Prawie jak tajska dżungla momentami.
A najdziwniejsze jest to, że przechodziłam jakąś naturalną przemianę wewnętrzną. Normalny proces dla wszystkich we śnie, może dla wszystkich kobiet raczej. Coś jak medytacja, albo zamknięcie się w mentalnym strąku. Był taki pasek progresu,  jakby download szedł,a ja najpierw musiałam odnaleźć duchową Matkę, a potem idealnie pasującego partnera. Pierwsze wymagało odcięcia się w ogóle od świata na jakiś czas, drugie chyba szło równolegle z normalnym funkcjonowaniem, ale straszliwie rozkojarzało. Jak już się znalazło partnera, trzeba go było znaleźć w realnym życiu.
Gość, który kupował bilety był sfrustrowany, że nie docieram do teatru, ale kupował je głupio, bo w czasie pracy np mojej. I olewał, że przecież nie wyjdę o 14. Bał się też, że to nie on się okaże tym idealnym facetem. Wreszcie, go opierdoliłam, że zawraca mi tak głowę w momencie kiedy ten progress duchowy i tak mnie totalnie rozkojarza. Obudziłam się kiedy już był prawie prawie.

niedziela, 7 października 2012

ser z gór


Byłam u O, żeby odebrać ser przywieziony z gór, ale kiedy wychodziłam okazało się, że mój plecak jest ciężki, bo noszę w nim kamienie. Nawet dałam plecak do potrzymania jej mężowi, żeby sprawdzić, czy to nie jest tylko moje subiektywne wrażenie, ale potwierdził, że ciężki jak zaraza. Kiedy oglądałam jej plecak zaczęły z niego wyłazić takie białawe pająki na cienkich nóżkach, przeganiałam je ale wyłaziły następne i następne.

piątek, 5 października 2012

czemu elfy zjadły jeża?


Byłam z tatą na wycieczce w lesie, podejrzewam, że byłam  w wieku studia/liceum. Poszłam na wycieczkę w góry w lesie i znalazłam coś co wydawało się wyciągiem a okazało się przystanią statków. Miały trzy tryby prędkości zwiedzania wielkich jezior. Najdłuższy 2 tygodnie, najszybszy 12 godzin. Ale nie zdecydowałam się na kupienie biletu, bo oszczędzam. Ale kiedy na horyzoncie pojawili się supebohaterowie w tym żółwie ninja i rzucili się do ataku na statek to rzuciłam się z nimi. Potem okazało się, że to nie był atak ale wsiedli na wycieczkę. Odpływając zauważyliśmy na brzegu zaskoczonego pana, który się wybrał pobiegać i przegapił statek. Poradziliśmy mu, żeby przeskoczył do następnego.

Sąsiadka z mojej ulicy odkręciła gaz i teraz nie żyje. Policja nie jest pewna czy to wypadek czy samobójstwo. Druga też jest w depresji. Przybiegła do nas nam powiedzieć co się stało. A wszystko dlatego, że elfy zjadły tego jeża. Najgorszy był facet, który zamknął w piwnicy starszą panią i jej dziecko i torturował ich żeby zmusić do przyznania, że to one tego jeża zabiły i nie pomogło wcale, że elfy się przyznały

czwartek, 4 października 2012

cztery drabiny i maminsynek


W bibliotece w czterech rogach stały cztery drabiny i na każdą po kolei miałam wejść. Jedna była wyższa od innych.

Dziś wychodziłam za mąż za upierdliwego maminsynka. Znaczy najgorsza rzecz jaka może kobietę spotkać. Najpierw marganiem i smędzeniem zmusił mnie do dania na zapowiedzi. Nie wiem po co. Upierdliwiec. Za pierwszym razem wrzuciłam do urny/kosza na śmieci/kuchenki gazowej złe kwestionariusze. To musiałam wrzucić za drugim. Jeszcze mi było wstyd, bo w kuchence nie było worka na śmieci i proboszcz jak nic zobaczy kto tak debilnie nie zauważył braku worka  i wrzucił. Przecież jest na nich moje nazwisko.
Potem mamusia upierdliwca dała mi w prezencie książkę z przepisami i fotografiami idealnych deserów, oczekując że ją zaproszę na obiad i przyrządzę.
A na końcu zadzwonił telefon, trzy osoby na raz w tym moja matka i jego matka i ja odebrałam telefon od mojej. Obraził się, że nie odebrałam od jego mamusi.
heh, co mnie powaliło we śnie?

poniedziałek, 1 października 2012

teoria spiskowa, zemsta i lochy



Dziś na wokandzie teoria spiskowa, zemsta i lochy czyli znów za dużo gierek sieciowych. We śnie albowiem ze swoja grupą, którą trenowałam poszłam do lochu,  coby młodzieży pokazać co to i jak się trzeba zachować. Na przykład nie trzeba rozbiegać się, ani kopać podkopu do sąsiedniego lochu, bo ten jest wystarczająco niebezpieczny. Zaprezentowałam im ogród w lochu, gdzie niby otwarta przestrzeń ale bez wyjścia.  I tak sobie szła edukacja, kiedy jakieś moje niedokochane dziecko postanowiło się zemścić na mnie i wybić mi grupę. Nawet kogoś zabiło a ja zostałam obarczona winą za to. Efektem tego była paranoja. Do tego stopnia, że jak pod koniec dnia znaleźliśmy na statku dwa druciki na krzyż w oknie to nikt nie chciał wsiąść ponieważ każdy się bał zamachu.
Ja dostałam podczas pracy w lombardzie figurkę z tego statku do zbadania i mi wyglądała na orła w koronie, chociaż każdy mówił, że to Jezus na krzyżu. Tak czy siak natychmiast zamknęłam lombard i zaciągnęłam klientkę do piwnicy, żeby coś jej pokazać. W piwnicy trzeba było przeskoczyć nad kupą drewna i desek z powbijanymi gwoździami, pułapką na złodziei zastawioną przez archeologów.
Po zbadaniu i dezaktywacji figurki udaliśmy się na tajne zebranie tajnej rdy gdzie jeden z tajnych członków wpadł w szał i usiłował kogoś zastrzelić, a kulę miała naprowadzać figurka właśnie.