Strony

piątek, 28 lutego 2014

Loża masońska

Dziś wróciłam do szkoły, ławki były nieco dziwne i przypominały raczej półki z serwerowni niż biurka, ale no nic. Usiadłam, a tu podchodzi do mnie nauczyciel i mówi, że jak się zajmę czymś, to on w tym czasie zagada do nowego dyrektora, żeby pokazał mu swoją lożę masońską, albowiem jest masonem. Wyszłam na korytarz, nakarmiłam gołębie taty, zdziwiłam się, że białe są wolno latające, a reszta zamknięta. Wsadziłam głowę na poddasze do gołębnika, pełnego kup i pierza, wróciłam do klasy i dowiedziałam się, że z oglądania loży nici. A nici dlatego, że dyrektor okazał się być byłym cieciem, który awansował na szpiega, ale doznał kontuzji brody i wylądował przez to w naszej szkole. W związku z cieciową przeszłością jest burakiem i nie pokaże nam loży.

środa, 26 lutego 2014

zobaczyć fale

Dziś zdecydowałam się iść nad Wisłę zobaczyć fale. Fale były niewąskie, albowiem był akurat sztorm (tak wiem...sztorm na Wiśle...). Trasa nie była łatwa, bo musiałam przejść pod serią estakad i ślimaków dla samochodów. Do tego pogoda była paskudna, nawet miałam zawrócić, ale byłam już tak blisko, że po prostu musiałam dokończyć tę podróż. Fale z bliska okazały się mniej imponujące niż z daleka, ale i tak dobrze, że w ogóle dotarłam i mogłam je zobaczyć.

wtorek, 25 lutego 2014

klątwa idioty

Dziś śniłam miasto, albo jakąś bazę. Miastem zarządzała szefowa, którą na pierwszy rzut oka rozpoznałam jako boginię, panią bestii. Była ona w posiadaniu tronu, na którym malowniczo się rozpierała i smoka, który wkładał łeb przez sufit, żeby mogła go pogłaskać. Miał długą szyję i grzywę jak u konia, a ponadto, odnoszę wrażenie, był też mężczyzną i służył bogini nie tylko jako wyznawca. No i na tego własnie mężczyznę, ktoś rzucił klątwę idioty. Klątwa objawiała się tak, że raz na jakiś czas zmieniał mu się wygląd, bo wychodził z niego idiota. Po idiocie można było się spodziewać najgorszego, polował na zwierzątka, wywołał skandal, bo zdradził boginię z jakąś panną, której obiecał pokaz mody, generalnie dostawał głupoty i czynił rzeczy zaburzające spokój społeczności miejskiej. Bogini się wkurzyła i sobie poszła zostawiając tylko konsolę z moim rudym kotem w środku, dla ochrony miasta. Idiota kota oczywiście wyjął, a wtedy wróg, żeby kota utłuc i pozbawić miasto ochrony zaczął strzelać do nich laserem z orbity. I tu o dziwo, idiota postanowił kota ratować, bo go polubił. Nie pamiętam jak się to skończyło.

Rudy kot wystąpił też w drugiej fazie snu, kiedy to tłumaczyłam rodzinie i lokatorom, żeby wychodząc do pracy nie wypuszczali go na dwór, bo na zewnątrz grasują kojoty. Oczywiście żona brata (którego nie mam na jawie), głupia pinda, wypuściła go, ale na szczęście udało mi się go odłowić.

poniedziałek, 24 lutego 2014

zwiałam z psychiatryka

Dziś odkryłam, że jestem Czarodziejką z Księżyca...i co rozsądne poszłam do psychiatry, a ten mnie skierował do zakładu zamkniętego na konieczne badania. No i się zaczęło. Problem w tym, że ja naprawdę byłam czarodziejką, a badania wychodziły idealnie, zero zaburzeń. Po kolejnych próbach wykrycia świra, wreszcie się zirytowałam i zwiałam im z kaftana do biura. W tym czasie moje koleżanki, bo czarodziejek było kilka, leciały sobie spokojnie samolotem, kiedy wzmiankowany samolot zniknął w powietrzu, wprost z pod ich tyłków. Na szczęście umiały latać, ale inne obiekty z samolotu posypały się w dół, a ja wiedziałam, że jeden  z nich zabije wikarego. Dlatego potrzebowałam magicznego kamienia, żeby odzyskać samolot..Tak brzmi mało wiarygodnie.
W biurze spotkałam szefa, który po urlopie spytał nas, co u nas słychać. Tak myślę, że nie powinnam była krzyczeć z entuzjazmem, że właśnie zwiałam z psychiatryka. :/ O dziwo szef miał ze sobą kamień, ale mając na uwadze moje zeznania o psychiatryku, nie chciał mi go powierzyć, mimo że prosiłam.

wtorek, 18 lutego 2014

Ciemność

Imprezy u Noego nie są normalne…tym razem wychodząc każdy otrzymywał list od Noego i mi się trafiła korespondencyjna Ciemność. Konkretnie list, nabazgrany niemiłosiernie, a jego środek zamazany tak, jak te rysunki, które małe dzieci produkują w horrorach ku zgrozie rodziców i terapeutów. W sumie nic dziwnego, bo nawet brama do domu Noego była dziwaczna, kiedy wyszedł na chwilę, opuściła zakratowane kolce, które zaczęły się na przemian unosić i opadać. Nie wiem jak gospodarz zamierza wrócić, ale jakiś rozrywkowy gość zabawiał się skakaniem między owymi kolcami. W każdym razie wzięłam cukierki na drogę i ruszyłam do domu. W domu czyniłam wysiłki w celu odszyfrowania listu, ale wobec poziomu dysgrafii piszącego, spełzły one na niczym. Koleżanka usiłowała odkodować ją specjalnym narzędziem, ale po chwili zarówno narzędzie, jak i Ciemność, wylądowały za kanapą i nie miałam pojęcia jak je wyciągnąć. Właśnie wtedy wpadła mafia i zaczęła domagać się listu. Przez jakiś czas prali mnie po twarzy i podtapiali, ale byłam tak przekonana, że zza kanapy się Ciemności nie da wyciągnąć, że konsekwentnie utrzymywałam, iż go nie mam. Mafia wobec mojego uporu poddała się i uznała, że faktycznie nie mam listu i już się miała zbierać do wyjścia, kiedy przez przypadek, któryś z nich uruchomił drukarkę. Drukarka natomiast złośliwie zaczęła pracę od wyplucia Ciemności. Mało brakowało, a padłabym na zawał. Na szczęście zaraz za listem wydrukowała prezentację na biologię, pełną kolorowych fotek i mafia nie zobaczyła, co leży po nimi. Dla odwrócenia uwagi, dodatkowo czyniłam mafii wymówki, że marnują mi toner, a ta prezentacja nie miała w ogóle być drukowana. Mafia zdaje się poszła sobie wreszcie, ale tajemnica listu nie została rozwiązana.

wspinaczka

Staliśmy przed katedrą i zadzieraliśmy głowy obserwując wspinającego się mężczyznę. To już kolejna jego próba wspięcia się bez asekuracji na sam szczyt. Trasa jest stroma i trudna, już raz próbował i odpadł od ściany, na szczęście nie był wtedy wysoko. Tym razem jestem niemal pewna, że odpadnie i się zabije, więc staram się nie patrzeć, żeby uniknąć widoku ciała uderzającego o chodnik. Potem mój mózg sprezentował mi wizję wjazdu na wieżę katedralną, na platformie podciąganej na linach. Szczyt wieży pachniał drewnem, kurzem i żywicą, na platformie stał garbaty dzwonnik, który zajmował się również opuszczaniem i podciąganiem tejże. System podnoszenia platformy był dość skomplikowany, ale sprowadzał się do tego, że garbus ciągnący lub popuszczający linę mógł opuścić platformę lub wywindować ją w górę. Po krótkiej rozmowie z nim, wróciliśmy na dół. Tymczasem okazało się, że wspinacz dotarł już na samą górę i teraz zbiera oklaski. Żeby się bardziej popisać, wychylił się przez okno i zaczął grać w tenisa z innym człowiekiem na drugim końcu budynku. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wypadnie i nie zabije się teraz, kiedy już skończył wspinaczkę. Potem wracając do domu, minęłam wielki, ale naprawdę olbrzymi wieżowiec i zastanawiałam się, jak ci wszyscy ludzie, których nazywamy spidermanami, wspinają się na takie konstrukcje. 

niedziela, 16 lutego 2014

jak nie organizować orii

Dziś zaczęło się niegroźnie, od automatu do serwatki, który kupiła lama. Serwatka, czy też maślanka okazała się być lepsza od kawy i we trzy u koleżanki zachwycałyśmy się, jak to będzie można nosić do pracy serwatkę i jaka ona super.

Potem łowiłam ryby na pomoście nad jeziorem Toll, ale nic nie złapałam.

Wreszcie sen skoczył w jakieś inne klimaty i okazało się, że jestem służącą (a jednak szarą eminencją) w pałacu i królowa zarządziła (dla dobra politycznego), że mam zaprosić księżniczkę sąsiedniego, dość wrogo nastawionego do nas państwa, na orgię. Powinnam była wiedzieć, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Kiedy we śnie wsiadasz do autobusu, jest pewne, że pojedzie w złą stronę. Z organizacją orgii jest podobnie, nic nie działa. Na początku okazało się, że do dyspozycji mam tylko duży pokój w domu rodzinnym. Świetnie, nie ma to jak się łajdaczyć, w swoim dawnym pokoju dziecinny...no comments. Potem królowa, która deklarowała udział, zrezygnowała, bo jej matka zabroniła kategorycznie dotykać wrogiego elementu. Potem wywaliłam z listy gości marszałka, bo był upierdliwy i okazał się starym dziadem. Wreszcie do pokoju wlazł mój ojciec, domagając się, żebym natychmiast sprawdziła w internecie, co oznacza napis na jego czapce. Wygnałam, odwracam się, a tu w koncie siedzi goły jak święty turecki inżynier i z miną debila stuka sobie jedną deseczką o drugą, w celu nieznanym. Ten o ile miał przynajmniej strój roboczy, to cała jego aktywność ograniczała się do siedzenia w kucki i stukania tymi deseczkami.  Pozwoliłam mu tam zostać, byle nie przeszkadzał. Wtedy weszła mama (kolejna osoba, której Nie należy zapraszać na orgię)  i pyta gdzie pieniądze, no to jej mówię, że nie ma. Wyślę wycenę do klienta po wykonanej pracy i wtedy pieniądze będą w sales w projekcie. Nieprzekonana, ale wyszła. Nie zdążyliśmy nic zacząć, wchodzi znowu i mówi "Ale ja muszę mieć teraz te pieniądze, żeby zapłacić prostytutce". Jakiej znów kurde prostytutce?! Załamałam się.

Dlatego kiedy pojawił się chrzestny i zapytał czy idę na ryby nad jezioro Toll, od razu się zgodziłam. Walić taką orgię, łowienie ryb będzie prostsze.  Wiedziałam, co prawda, że poprzednio nic tam nie złapałam, ale lubię łowić i relaksuje mnie to. Poszliśmy, nie wiem nawet czy dotarłam nad jezioro, ale pamiętam, że mijałam ciekawe osiedle. Było podtopione, ale czysta o dziwo woda, sięgała  co najwyżej na 30 cm wysokości. Wystarczy, żeby zalać piwnice i zapewnić mieszkańcom wilgoć przez cały rok (z tego co zrozumiałam, te podtopienie częściej było niż nie było obecne). Powiedziałam sobie, że przynajmniej ci biedni ludzie mają gorzej niż ja więc nie powinnam się przejmować. Faktycznie ludzie za szybami okien mieli szare, zmęczone i ponure twarze zupełnie pozbawione entuzjazmu do czegokolwiek.

każdy ma swoją dyscyplinę

Dziś w nocy podróżowałam z moim zespołem estradowym po całym świecie. Było nas sporo i co chwila trzeba było się przeprowadzać, bo występy przenosiły się do innego miasta. To wiązało się z pakowaniem i przenoszeniem olbrzymich ilości bagażu i właściwie koniec jednej przeprowadzki zwykle okazywał się początkiem drugiej. Wreszcie nasza trasa zaczęła dobiegać końca i ostatnią stacją okazała się być stancja u księdza. I tu nastąpił zgrzyt. Grupa, dotąd jednolita i solidarna zaczęła iskrzyć. Ksiądz promował moralność i obyczajność i stanowczo miał kij w zadku. Ja i kilka osób uważałyśmy to za nieznośnie. Pokłóciłam się z nim ostro, bo za pystkowanie, chciał mnie ukarać bijąc mnie w tyłek różańcem. Oświadczyłam, że jak tylko spróbuje to popamięta. Generalnie, w wyniku tych spięć, postanowiłam uciec i zamierzałam zabrać ze sobą tyle osób ile się tylko da. I właśnie wtedy okazało się, że w zespole, wcale nie wszyscy są niezadowoleni. Niektórym się księżowska dyscyplina podoba i tego im właśnie brakowało. Ci postanowili zostać.


sobota, 15 lutego 2014

dlaczego śnie po angielsku?

Pomijając już fakt, iż mój dręczony fizycznie zatkanym nosem organizm wydedukował sobie we śnie, że od mojego smarkania zależy układ strzałek na asfalcie i losy otoczenia, to sen nie był nawet  dziwny. W bez-katarowej wersji wsiadłam na łódkę, dość spontanicznie, tak, że załoga w ostatniej chwili dowiedziała się, że z nimi płynę. Na dziobie była ścianka  z dykty, za którą siedział gość z brodą i palił papierosa. Zastanowiłam się, jak on tam wlazł, bo przerwa między dyktą, a pokładem była za wąska. Doszłam do wniosku, że przedostał się jakoś górą. Łódka ruszyła w górę, jak gdyby znajdowała się w śluzie, a facet wyciągnął w moją stronę fajka i coś powiedział. Uznałam, że oferuje mi papierosa, więc odpowiedziałam "nope", na to facet się zirytował i powiedział "Józef", uznałam, że się przedstawia więc odpowiedziałam "Joanna". Zirytował się bardziej i znów zamachał fajką, a ja stwierdziwszy, że nie ma rady - nie załapię, o co mu chodzi, odpowiedziałam "Sorry, I haven't wake up yet". Miałam nadzieje, że schwyta, że należy do mnie mówić wyraźnie, bo przecież jestem niedobudzona. Ale on się wkurzył bardziej i spytał "did you have accident?"

No i tyle było z naszej dyskusji.

piątek, 14 lutego 2014

tajne przejście

Dziś doszłam do wniosku, że podświadomość ma opóźnienia. Właśnie przestaję śnić o pobycie w domu rodzinnym, a  zaczynam śnić o stancji ze studiów i mieszkaniu, które wynajmowałam po magisterce. Właśnie w tym mieszkaniu byłam kiedy się pochorowałam i we śnie kolega, który na jawie jako żywo nie jest ratownikiem medycznym, wpadł żeby podrzucić mi lekarstwa. Niestety nie zabrał wszystkich i to, które rozrobiłam sobie w miseczce z wodą, takie żółte i mętne, zmarnowało się, bo trzeba je było przyjmować z innymi.
Niebagatelną rolę we śnie odgrywało tajne przejście prowadzące z mieszkania do pokoju, w którym siedziała przeorysza. Wyjście ukryte było za plakatem, a przeorysza była zła kiedy po raz pierwszy tam wlazłam. Czystym przypadkiem, nawiasem mówiąc, bo zwiedzałam przejście. Miałam problem z powrotem, bo przeorysza nie chciała mnie wpuścić do pokoju. Za drugim razem, kiedy szłam tam w ważnej sprawie, nawet zapukałam w plakat, żeby jej nie złościć. Oczywiście fuknęła, żeby nie wchodzić, ale i tak weszłam, bo musiałam przekazać wiadomość. Nawiasem mówiąc, ktoś mnie zapewniał, że nie będzie miała za złe, że korzystam z przejścia, ponieważ jest lesbijką. Nie wiem, co to ma do rzeczy, ale i tak miała za złe.

Żeby było śmieszniej mieliśmy dziś dyskusję w biurze o zakonnicach lesbijkach, którą zaznaczam nie ja rozpoczęłam, a snu nawet nikomu nie opowiadałam :D

na 10 tysiącach

Byliśmy na imprezie, czy też na balu, gdzieś na drodze do Chodakowa. Dopiero co skończyłam się przebierać z pidżamy w sukienkę balową, kiedy zawyła syrena i głośniki ogłosiły żałobę narodową. Bal trzeba było natychmiast przerwać, chociaż ledwo się zaczął.  Nie do końca byłam pewna, co się stało, ale coś mi się obijało po głowie, że Karol Wojtyła umarł na dziesięciu tysiącach. Poturlałam się więc, zdemotywowana na stację kolejową. Ostatnich zmian odzieży dokonywałam już na peronie. Wiążąc but, zauważyłam, że na ten sam pociąg czeka drużyna piłkarzy. Wyglądali na zdeterminowanych żeby wpaść do wagonu przede mną i mieli spore szanse, bo ja jeszcze się przebierałam. Jednak, kiedy pociąg podjechał, puściłam przodem swoja rodzinę z małymi dziećmi, a jak wiadomo kobitka z czterolatkiem zawsze wepchnie się przed ciebie, więc zanim kopacze piłki dotarli do drzwi, rodzinka już się wepchnęła i pognała do miejsc siedzących, w końcu wagonu. Ja weszłam za piłkarzami.

czwartek, 13 lutego 2014

komis

Dziś śnił mi się komis meblowy, gdzie oprócz mebli można było zakupić chińską żonę. Sprzedanie było trudne, ale kupienie łatwe. Do tego stopnia, że kiedy wpadliśmy w jakiejś sprawie na chińską wieś (ja i jakiś tępawo wyglądający gość) i zapytaliśmy jedną z córek gospodarzy, czy wyjdzie za mojego towarzysza podróży, ta się od razu zgodziła. Generalnie wyglądało na to, że sama możliwość wyrwania się ze wsi jest tak atrakcyjna, że nawet tępy wyraz twarzy przyszłego małżonka, nie były zniechęcające dla panny młodej. Gdzieś w tle cały czas przewijał się ten komis, a może Ikea...nie jestem pewna, chyba usiłowałam skompletować tam jakieś meble, prawdopodobnie kupowałam stolik.
Wreszcie przeszłam do kawałka snu, w którym bawiłam się z niedźwiedziem. Problem polegał na tym, że nie były to oswojone do końca zwierzaki, ale cały czas niebezpieczne bestie. Kiedy wpadła do mnie koleżanka, zdałam sobie sprawę, że przy dwóch osobach, mogą się zdekoncentrować i zaatakować ją. W takim wypadku nie miałabym szans nic zrobić. Dlatego przegoniłam niedźwiedzia na drugi koniec korytarza, żeby się nie szwendał w okolicy.

wtorek, 11 lutego 2014

Golemy i rękawiczka

Dziś śniły mi się golemy, wielkie, świetliste, zrobione z energii. Nazywały się jakoś dziwacznie "Gem The Very Great", czy jakoś tak i nie wyglądały na to, jak zostały zrobione. A zostały przygotowane przez przestępcę, który najpierw zorganizował grupie religijnej jakieś praktyki, a potem pomału kierował je w stronę jedzenia ekskrementów i zepsutego mięsa. Z upływem czasu, coraz mniej osób musiało to robić, ale ci co musieli, mieli przechlapane, bo dieta robiła się coraz ohydniejsza. Wreszcie została tylko jedna kobieta, która miała wazon, a w wazonie ekstrakt z rozkładających się zwłok, który musiała ciągle pić. Z tej chorej sytuacji powstały owe świetliste golemy.

Potem, w drugiej części snu byłam postacią, która wyszła z gry komputerowej.  A może człowiekiem, który umiał wchodzić do gry?  W każdym razie, jakiś typ o zaburzonej równowadze psychicznej, za pomocą magicznej rękawiczki miał sterować moimi akcjami, żeby osiągnąć coś w tej grze. Coś mu było koniecznie potrzebne i tylko ja umiałam to zdobyć. Tylko, że ja urwałam się ze znajomymi do centrum handlowego, żeby się rozerwać. Chciałam mu dać znać, kiedy wracam, ale znajomi oponowali, argumentując, że to świr i psychopata, który nie zasługuje na pomoc. Ja odpowiadałam, że owszem, ale w zasadzie to do osiągnięcia tego swojego celu ma tylko mnie. Żeby było śmieszniej, rękawiczkę miałam cały czas ze sobą.

żaba-baba

Nie wiedzieć czemu byłam znów studentką i mieszkałam na stancji u baby. Dziwne w jej mieszkaniu było to, że za każdym razem kiedy wychodziłam było w nim więcej akwariów. Przy ostatnim wyjściu musiałam się między nimi przepychać. Tuż przy schodach było najdziwniejsze akwarium, bo składało się z samej wody, bez szkła. Trzymała się razem tylko na uprzejmość chyba. W wodzie pływała mała rybka, nawet pokazałam ją przyjaciołom, bo była najeżką. Miniaturową i jej najeżanie się było bardzo słodkie. Zebrała sporo ochów i achów i wyszliśmy, a ona tymczasem wypłynęła z akwarium, popłynęła (powietrzem jak wodą) wzdłuż jakiś ruin, potem w górę wodospadu, zgoła jak łosoś, a nie najeżka. Wreszcie zamieniła się w wielką, tasmanoidalną żabę, taką żabo-babę i zaczęła się naprzykrzać żabiemu chłopu, który był jeszcze większy od niej. Ten nakrzyczał na nią i pogonił ją z miejsca, argumentując to niewłaściwym czasem. Pod jego drzwiami zresztą koczowała zapłakana blondyna, która uznała, że skoro żaba-baba dostała kosza to znaczy, że żabo-lud kocha tylko ją-blondynę. Zaczęła się dobijać do drzwi, ale też została przegnana.

sobota, 8 lutego 2014

żółw

Siedziałam sobie spokojnie, kiedy ktoś powiedział „słuchaj, wiesz, że twoja siostra zdała po pół roku egzamin z (tu pada jakaś, odpowiednio japońsko brzmiąca, nazwa nieznanej mi sztuki walki). Zdziwiłam się, bo z tego co wiem, ona znała karate, ale jako żywo nigdy nie próbowała innych technik. Okazało się, że nauczyła się  tej sztuki w jej nowej pracy. Postanowiłam wpaść do niej i zobaczyć, co słychać więc skoczyłam z pokładu lotniskowca do wody i zanurkowałam, żeby dostać się do łodzi podwodnej. Na powierzchni kołysał się skuter wodny załogi łodzi, a nasza szefowa skorzystała z ich momentu nieuwagi i ustrzeliła jednego marynarza (nie wiem po co) z kuszy wodnej. Oczywiście już na łodzi czyniono nam z tego powodu wymówki, bo niby jesteśmy po tej samej stronie, a zawsze musimy sobie wetknąć szpilę.
W każdym razie, kiedy już znaleźliśmy się na pokładzie i skończyliśmy słuchać wymówek,  okazało się, że czeka nas misja. Wybieraliśmy się utłuc babę, która sen dalej wysłała mi przeklęty słoik, a ona nie była łatwym przeciwnikiem. Przed wszystkim byliśmy dość zróżnicowaną drużyną, w nasz skład wchodzili osobnicy wszystkich ras, występujących w mojej ulubionej grze, a jestem pewna, że towarzyszył nam też żółw i pomidor.  Jeden z współpracowników, Asura, miał wielkie uszy i poradziłam mu zabrać ocieplacz na nie, bo z tego co nam powiedziano, na miejscu ataku miało być zajebiście zimno. Na miejsce podjechaliśmy autobusem, no może nie na samo miejsce, ale do pętli na Natolinie.  Tam jeden z nas, murzyn, schował beton do bagażnika autobusu. Najwyraźniej sam prowadził autobus i chciał ten beton wyjąć kiedy będzie potrzebny.
Wreszcie stanęliśmy na zamarzniętej rzece i piechotą ruszyliśmy do celu. Nie było łatwo, bo lud się kruszył i w każdej chwil mogliśmy zginąć w nurcie wody, ale dotarliśmy. Walka była ciężka, pomidor został zmiażdżony, a większość nas zginęła. Na placu boju zostałam ja i żółw, którego baba przegapiła, bo za wolno się ruszał. Wzięłam więc tego żółwia i rozwaliłam jej nim głowę.

roleplay

Było lato, pogoda nawet ładna, rzeka płynąca wzdłuż drogi szemrała, drzewa szumiały, a ja szłam sobie leśną ścieżką na spacer kiedy okazało się, że przede mną idzie Justyna w towarzystwie jakiegoś sporo młodszego od niej chłopaka, któremu prowadzi bajkę w klimatach Supernaturala.   Niewiele trzeba było, żeby się zorientować, że roleplay dotyczy związku jej i postaci odgrywanej przez owego szczylka (wspomniany zwracał się do niej per ukochana i robił maślane oczy). Generalnie nie trawię słodkości ani Supernaturala więc mieszanka obydwu była dla mnie nieznośna. Postanowiłam więc jakoś się oddalić od nich, żeby nie musieć słuchać ich gry, a ponieważ szli dość szybko, to ja zaczęłam biec.

 I wtedy ni stąd ni z owąd pojawił się mroczny Amber i z przemyślną miną, tajemniczym głosem oświadczył, że zwinęły mi się skrzydła. Jako żywo, nie kojarzyłam u siebie skrzydeł, więc domyśliłam się, że to też jakiś roleplay i najwyraźniej w tej chwili jestem moją postacią. Faktycznie chodziło o to, że w restauracji schowałam (znaczy postać)  skrzydła, żeby usiąść przy stoliku. W tym czasie Justyna i szczylek dogonili nas i zrównali się z nami. Amber spokojnie kontynował historię i poinformował mnie, że wyczuwam niebezpieczeństwo. Nie zdążyłam odpowiedzieć,  bo o dziwo historię podjęła Justyna i zaczęła opowiadać jak to ja, wyczuwszy zagrożenie stworzyłam mur i  piękne wieże z lodu. Na to, Amber tylko prychnął i stwierdził, że to on prowadzi tę grę i żadnych wież nie ma, za to do pomieszczenia wchodzi kurier i wręcza mi słoik.  Słoik po bliższych oględzinach okazał się być pełen żywej, rakowej tkanki, do której stanowczo nie chciałabym wkładać ręki, zwłaszcza, ze czułam, że jest zaprojektowany po to, żeby mnie zaatakować jeżeli dotknę świństwa. W słoiku na dnie leżał sobie klucz, nie miałam bladego pojęcia do czego. Amber zapytał, tym swoim grobowym głosem, czy zakręcam słoik, a ja się zaczęłam zastanawiać – skoro ktoś dał mi słoik, który mogę zakręcić, to mija się to  celem. Ale ten klucz ma mnie zapewne zachęcić do włożenia tam ręki, a więc na pewno to klucz do czegoś na czym mi zajebiście zależy. Amber potwierdził, że klucz jest DVC, ale nie byłam  w stanie rozszyfrować tego skrótu. W każdym razie, wiedziałam, że to pułapka.

baronowa

Stałam przed sądem, elegancko ubrana jak laleczka (chociaż dziwnym trafem w żałobie) i czekałam na wyrok. Na szczęście mój adwokat powiedział, że jestem uniewinniona i baronowa przegrała sprawę. Nie muszę jej płacić za to, że przeleciałam moją awionetką tuż nad jej głową i wystraszyłam ją nieziemsko. Niestety baronowa zdecydowała się wnieść apelację, co mnie zaniepokoiło, bo kto wie, czy i tym razem wygram w sądzie.
W domu czekał na mnie list z fabryki samolotów, że je doprecyzowałam jednostek latalności dla skrzydeł i chcą wytyczne. Nie bardzo chwytałam o co im chodzi więc odpisałam, że mają zużyć trzy bele gossameru na skrzydła. Potem okazało się, że chodziło im o błąd, który wystąpił w innym modelu – brak kompatybilności z karabinami w skrzydłach. Na szczęście dla mnie, nie potrzebowałam karabinów, bo moja maszyna miała być cywilna i przy jej budowie stawiałam na szybkość nie na zdolności bojowe. Samolot był czarny, leciutki i zapierdalał jak burza. Tak jak ten, którym straszyłam baronową.

kule magiczne

Nat przyszła do mnie zmartwiona, ponieważ jej mąż utknął w Afganistanie (nie wiem co tam robił, ale najwyraźniej wzięli go w kamasze na siłę) i został ranny. Nikt jej nie chce nic powiedzieć i ona nie wie nawet, jaki jest jego stan. Ja bardzo fachowo ulepiłam kule z kociego żarcia i futra i rozrzuciłam je starannie dookoła, dołożyłam kępkę niebieskiej trawy i stwierdziłam, że to voodoo powinno mu pomóc.

czwartek, 6 lutego 2014

bo nie o to chodzi by złapać króliczka?

Tak długo już siedziałam w tym szpitalu, że mój pokój zaczął przypominać pokój normalnego mieszkania. W dodatku, żeby się nie nudzić trzymałam w torebce młodego gołębia. Dopiero pod koniec snu zastanowiło mnie, co on pije, bo jedzenie jakieś mu jednak dawałam. Problem ptasich kup w torbie wcale mnie nie trapił. W sumie nie było to dziwne, że trzymałam zwierzaka  w szpitalu, bo Ula trzymała trzy króliczki miniaturki. Jakby nas przyłapano, oczywiście byłby problem, ale jak do tej pory miałyśmy szczęście.
Tego dnia musiałam pojechać do centrum handlowego, żeby nabyć wlewy do kroplówek. Zabrałyśmy się z Olą na przystanek tramwajowy, gdzieś na Saskiej. Wsiadłyśmy na najbliższy prom pontonowy i płynnie przemieściłyśmy się dwa przystanki po lazurowej wodzie, pod błękitnym niebem. W centrum zostawiłam Olę i Maćka przy stoliku w restauracji i skoczyłam do sklepu zoologicznego. Kiedy już miałam zapłacić, zadzwonił gołąb w mojej torbie, a kiedy odebrałam (okazał się smartfonem) okazało się, że Ola się niecierpliwi i chce porozmawiać o jakimś planie.  Burknęłam coś o tym, że jestem w sklepie i rozłączyłam się.
Do szpitala dotarłam w sam raz, żeby zobaczyć jak króliczki Uli rozbiegają się po korytarzu przed windami, a ona gania je rozbawiona pokrzykując za nimi „My Friends!”. Oczywiście personel szpitala uznał, że króliki w budynku to przesada, ale pozwolił nam trzymać je w ogrodzie. Pozostawiłyśmy je więc pod opieką kucharki i jej męża ogrodnika, w przyszpitalnych terenach zielonych. Jak się okazało, to był błąd.
Kiedy wyszłam na zewnątrz następnym razem, dwa z króliczków, martwe jak dodo, leżały na dwóch pniakach, a trzeci króliczek siedział na czubku drzewa, gdzie zwiał przed mężem kucharki. Mąż ów, powolny i chudy dziadyga, wspinał się za nim z zadziwiającą determinacją. W ręku trzymał maszynę, którą wkręcał przed sobą śruby w drzewo, wspinał się potem po nich i był coraz bliżej zwierzątka. Ale najgorsze było to, że maszyna była jednocześnie szlifierką kątową i on zamierzał przeciąć  króliczka na pół. Krzyczałam, w sumie nie wiem po co, bo dziadowi to nie przeszkadzało, a króliczek i tak wiedział, co go czeka. Wreszcie dziad dopadł go i przeciął na pół jednym chlastem.
W ostatniej scenie kucharka i dziad stali przede mną. Ona przepraszała i tłumaczyła, że mąż dobrze wykonuje swoje obowiązki i jest dobrym pracownikiem. On, apatycznym głosem opowiadał, że utrzymuje porządek i wydawał się nie przejęty zupełnie tym co zrobił, a wręcz nie wiedział, o co mi chodzi.

środa, 5 lutego 2014

znaleźć

Tym razem zaniosło mnie do lochu. W lochu jakiś mężczyzna znalazł coś ważnego, ale właśnie wtedy, gdy to oglądał, napadło go dwóch osiłków. Zaczęli go bić i kopać, wyglądało to bardzo brutalnie i przyznam, że nie pamiętam ze swoich snów takiego agresywnego realizmu. Wiedziałam, że sytuacja jest poważna, więc postanowiłam go odnaleźć i uwolnić. Wiedziałam, że jakimś magicznym sposobem, jest a) związany na amen z kotem i b) zarówno jego jak i kota wpleciono/przywiązano do koła od jakiejś bryczki, wozu czy karety. Kot w zasadzie siedział na kole i miauczał słabo. Był szary i ubłocony. Żeby znaleźć ich, musiałam wsłuchać się w to miauczenie, ale mama uważała, że to bez sensu i się nie da. Byłam taka wściekła, że wydarłam się jej w twarz, że jest tchórzliwą suką i nie chce wcale go znaleźć. W sensie, że nie tyle boi się szukać, co boi się, że jej się uda, więc na wszelki wypadek nie szuka. Zdaje się, że potem znalazłam, ale reszty snu nie pamiętam.  Dokładnie za to pamiętam, jaka byłam wściekła kiedy na nią krzyczałam, mogłabym ją zabić w tym momencie.

wtorek, 4 lutego 2014

kreacja

No więc, stworzyłam świat dzikiego zachodu. Własnoręcznie, wszystko na miejscu: drzewa, prerie, salony z wodą ognistą, a dalej południe, rezydencje i niebieskie niebo. Tylko, że jak wpuściłam ludzi to się upili i zaczęli rozrabiać, co mi się nie spodobało i zniknęłam cały alkohol ze świata. To się z kolei im nie spodobało i zaczęli mi demolować okolicę. Na przykład dwóch panów zaczęło boksować drzewo, a drzewo nie pozostając dłużne, nabrało ofensywnej inteligencji i zaatakowało ich kwiatowo-obszarowym zaklęciem. Inne drzewa poszły za jego przykładem  i zapanował chaos. Drzewa strzelały, ludzie rozrabiali, mnie gonił wściekły tłum. Dobrze, że uratowałam staruszka, który wpadł do wody i tłum się wzruszył i zrezygnował. Nie jestem pewna do końca jak, ale zapanowała równowaga. Miałam dom na wybrzeżu, z palmami i krzakami, a jakiś dzieciak okazał się mieć taki sam talent jak ja, co się wyrażało w posiadaniu/bieganiu za jakimś psowatym zwierzem po lesie. Posiadanie zwierza było równoznaczne posiadaniu talentu do kreowania świata. Wygląda na to, że sen uznał, że jeżeli wszyscy będą mogli kreować świat to zapanuje równowaga i pokój. Co dowodzi jak daleko od rzeczywistości jawy, buja sobie podświadomość.