Strony

wtorek, 30 kwietnia 2013

who killed me?


Wracałam skądś na trójkołowym rowerze, na którym człowiek nie pedałował, ale odpychał się nogami. Siedziałam na nim jakoś tak prawie poziomo i dziwiłam się jak szybko jadę. Sterowność tylko była kiepska, bo musiałam balansować całym ciałem żeby skręcić. Pojazd nie miał kierownicy ruchomej.
Jechałam w towarzystwie jakiejś dziewczyny i prawie ją prześcignęłam. Kiedy dotarłam na miejsce, przekręciłam rower do góry nogami, żeby sprawdzić czy na czerwonym lakierze płóz, są jakieś otarcia od asfaltu. Były ale niewiele. To w sumie dobrze, bo rower był wypożyczony   
Potem udaliśmy się na wyspę szukać psychopaty. Takiej wyspy nie powstydzili by się w Lost. Tropikalna, z potworami grasującymi dookoła, psychopatą, ruinami areny i papugami, które ktoś nauczył pytać „who killed me” i odpowiadać „Tony”.

manuale


W jaskini siedziały elementale, wielkie kamieniste, z grubsza ciosane i wrogo nastawione elementale. Bycie napastowanym przez ziemnego elementala nie należy do przyjemności. Miałam mega szczęście, że ktoś, nie pamiętam czy ja czy one wpadły na to, że rytuał z podręcznika rpg do Maga, można wykorzystać do uzyskania Równowagi. Takiej przez duże R. Fizycznie objawiło się to czymś w rodzaju magicznego bąka, ze świetlista osią, zrobionego z małych światełek i kamyków. Energetycznie rytuał ziemi dawał poczucie niesamowitego spokoju w świecie pełnym zawirowań i zakotwiczenia w źródle niewypowiedzianej mocy. Pewnie dlatego goniły mnie kiedy uciekałam z książką zawierającą opis rytuału. Każdy by coś takiego chciał. Bezpośrednie podłączenie do mocy.
Łącznie uzbierałam trzy takie manuale, owinięte w skórę. Manual ognia, wody i ziemi, nie udało mi się położyć łap na manualu powietrza. I tak z tymi trzema miałam co niemiara kłopotów. Każdy chciał mi go zabrać, w tym Sen. Zpersonifikowany nawiasem mówiąc. Sen chociaż mógł mnie dorwać kiedy śniłam, nie zrobił tego, natomiast obrzydzał mi życie na jawie domagając się manuali i usiłując mi je odebrać. Byłam zmęczona więc kiedy raz miałam okazje je na chwile zostawić, natychmiast z niej skorzystałam.
A było to tak – nocowałam w dużym pokoju u babci, kiedy wpadł chrzestny. Wyglądało na to, że normalnie to on tam śpi i będę musiała się wynieść. Udawanie, że nie wiem o co chodzi nie zadziałało, więc zostawiłam go tam i przeniosłam się do swojego łóżka. Manuale zostały w jaskini na półce skalne, która jednocześnie była w jego pokoju, w kamienicy, który jednocześnie był domem rodziców.
W dzień moją uwagę zwróciły krzyki i dym na niebie. Ludzie pokazywali sobie palcami znak pożaru. Pobiegłam tam, pełna złych przeczuć i oczywiście okazało się, że pali się ta kamienica, w której zostawiłam manuale. Wbiegłam po białych, kręconych schodach na jakąś wieżyczkę i znalazłam się naprzeciwko wieżyczki na dachu kamienicy. Przez okno widziałam skalną półkę i moje manuale, do których zbliżał się ogień. Sięgnęłam po nie kiedy pojawił się stwór.
Był zrobiony z ciemności i dymu,  miał długie, chude ręce i nogi i był dużo wyższy ode mnie. Sięgnął po manuale, a ja wiedząc, że nie pokonam go siłą fizyczną, postanowiłam zdać się na siłę woli. Wrzasnęłam „stój!” i prawie zadziałało. Żeby wzmocnić efekt, skupiłam się mocno i krzyczałam „see me, hear me, listen to me, hear my words” i ta inkantacja zadziałała. Stwór zatrzymał sie i powiedział „ jeżeli oddasz mi manual ognia, ugaszę pożar”. Zdałam sobie sprawę, że w środku jest babcia i chrzestny, ale wiedziałam też, że oddanie manuala będzie niemądre. Wtedy się obudziłam.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wisła

Jak zwykle wysiadłam z autobusu za późno. Przejechałam przystanek i w rezultacie znalazłam się po złej stronie Wisły. Mój dom leżał na drugim brzegu, kawałek w dół rzeki od miejsca gdzie wysiadłam. Kolejowy most  niedaleko był dobrym punktem orientacyjnym, i gdybym tylko znalazła się na właściwym brzegu mogłabym spokojnie donawigować do domu. No właśnie gdybym...
Ale najbliższy most jest kolejowy więc nie da się po nim przejść. A przynajmniej nie bez ryzyka upadku albo  zderzenia z pociągiem. Obok jest długi i wąski drewniany most, ale wygląda mało zachęcająco. Coś w nim nasuwało mi myśli o zbutwiałych i śliskich deskach, długiej drodze nad wodą i podtopionych kawałkach.
Poprosiłam lokalną czarownicę, żeby sprawdziła z góry, jak wygląda most, bo rolnik pędzący krowy po nim dawał mi pewne nadzieje, ale niestety widok z lotu ptaka ujawnił braki w moście pośrodku rzeki.
Dostałam za to namiar na drugą czarownicę, która być może będzie w stanie mi pomóc.
Namierzyłam ją w kanale burzowym lub czymś w rodzaju betonowej sterowni, gdzie kręciła się wśród bezdomnych urządzając sobie tam nowe mieszkanie.
Zapytałam czy może podrzucić mnie do domu na miotle, ale jak tylko się wzniosłyśmy zrozumiałam, że to zły pomysł. Poprosilam o lądowanie przy McDonaldzie, ale okazało się, że restauracja, którą wypatrzyłam jest w Egipcie. Okazało się, że świat jest cały lśniący pomarańczem i żółcią a do tego widać na nim tylko sławne punkty jak piramidy czy krzywa wieża. Po lądowaniu poszłam z czarownicą kawałek poprzez łachy wiślane, aż doszłam do jakieś restauracji pośrodku rzeki.

piątek, 26 kwietnia 2013

ZUO

Rozmowa zeszła na legendarne bronie i sposoby ich zdobycia. Oprócz prekursora trzeba było posiadać słowo magiczne, które należało napisać na ścianie w pokoju obok. Zła siła oczywiście narozrabiałaby niewąsko gdyby jej się udało to słowo napisać. Kiedy weszłam do pokoju rzuciło mi się w oczy "Anwind" napisane na ścianie ołówkiem. Okazuje się, że zła siła właśnie to napisała, Anwind był legendarną bronią zła właśnie. Zło wyskoczyło z pod ziemi, zarechotało, odepchnęło ludzi na boki chmurą ciemności i oświadczyło, że teraz ono będzie robić legendarną broń. To co podniosło mnie na duchu był fakt, że uzbieranie kasy i surowców na  broń zajmie złu miesiące.
Poszłam do pokoju obok, zostawiając zło za ścianą. W ścianie dzielącej pokoje, tuż nad podłogą był mała kratka wentylacyjna. Zło usiłowało ją otworzyć i przełożyć przez nią szponiastą łapę. Mega szponiastą. Z początku tylko pazurki przechodziły, potem końce palców. Zawołałam ludzi na pomoc, żeby coś zrobili, liczyłam, że zwłaszcza jedna osoba obdarzona mocą mnie uratuje. W zasadzie myślałam, że jestem jeszcze bezpieczna, bo zło dopiero się przebija, nawet podrażniłam łapę jakimś patyczkiem,  aż tu nagle z kratki wysunęła się cała łapa ze szponami  i spróbowała mnie capnąć pazurami. Odsunęłam się, czy też byłam daleko ale czułam tę niemożność szybkiego odsunięcia się, charakterystyczną dla koszmarów. Ciężar ciała, brak możliwości ruchu.
Absurdalne było to, że zło przecież mogło przejeść normalnie między pokojami, a wolało mieć zabawę ze straszenia mnie w ten sposób. Dodatkowo, pamiętam, że rozmawialiśmy ze złem o legendarnych broniach, tak całkiem konwersacyjnie, uprzejmie, podczas kiedy ono się przebijało. Nabijałam się z różnych broni, mówiłam jaką ja mam. To nic nie pomogło.

czwartek, 25 kwietnia 2013

sznurek, pomidor i landrynki

Wracałam do domu kiedy nagle omal nie zaplatałam się w sznurek do bielizny. Zaczynał się na balkonie w bloku, a kończył na drzewie pod blokiem i nie był sam. Znaczy sznurków było więcej w różnym stopniu zwisu. Niektóre były dużo za długie i aż leżały na ziemi, inne po prostu za długie i zwisały tak, że były skuteczną pułapką na rowerzystów pragnących się powiesić. Żaden nie wisiał dość wysoko.
Autorami tej instalacji było starsze małżeństwo mieszkające w bloku. Zrugałam ich jak mogłam, ale babcia była szczególnie natarczywa i uparta. Złapałam więc ją za bety, przyciągnęłam jej twarz do mojej i patrząc jej w oczy wycedziłam, że jak jeszcze raz zobaczę te sznurki pułapki to ją spiorę na kwaśne jabłko. Oczywiście się oburzyła na tę przemoc, ale czułam, że się mnie boi.

Poszłam dalej i trafiłam na sąsiadkę  z pod numeru 1911. Młoda kobitka, której chłopak lubi cukierki. Ze względu na niego trzymała w domu całą miskę pomarańczowych landrynek. Tychże landrynek bał się jej mały synek. Dzieciak miał może 6-7 lat i panikował, że nienawidzi cukierków. Wyleczyłam go z tej fobii, tłumacząc, że przecież nie musi ich jeść.

Po drodze minęłam wdowę w żałobie, która jak co dzień szła do świetlicy miejskiej.

Wreszcie trafiłam na mamę przygotowującą warzywa na obiad. Postawiła mnie przed patelnia z pomidorami. Były zielone i czerwone, w plasterkach, smażyłam je aż się rozpadły i wtedy dorzuciłam kabanosy. Wyglądało to smacznie, ale nie wiem czemu kabanosy miały być kluczem do bramy zastępującej drogę usuniętego autobusu 175.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Arah mnie prześladuje

W celu zdobycia prekursora do legendarnej broni  umówiłam się z Wolfem, Jarkiem, Julianem i jakąś laską na lotnisku za granicą, chyba w Ameryce. Mieliśmy skoczyć jumping puzzle, a ze skrzynki miał wypaść prekursor. Jumping puzzle miał być w Arah. Przygotowania objęły również kupienie Wolfowi biletów lotniczych do Stanów. Siedzieliśmy w kawiarni i zastanawialiśmy się czy już jest na miejscu, bo chyba ma bilet na 10, po czym okazało się, że jednak na 9. Zadzwoniliśmy do niego i stwierdziliśmy, że co prawda nie odbiera, ale ma włączoną komórkę, co nie powinno mieć miejsca w samolocie.
Potem jakiś profesor wywalił mnie z kawiarni, pod pretekstem, że nie jestem dość inteligentna, a ja skarżyłam się na tę nieuprzejmość, jakiejś sprzedawczyni za ladą w barze.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

jestem gorylem

Miały się odbyć jakieś zawody, coś związanego z walką na pewno. Zawodnicy z różnych krajów byli dziećmi, ale jednocześnie kasetami z grami. Takimi jakie używano w pierwszych komputerach albo konsolach. I ktoś zły ukradł te kasety/dzieci. Schował je na wysokości, w wieży, a ja wlazłam tam, żeby je uwolnić. Według planu miały zejść w dół wentylacją, żeby wziąć udział w zawodach, ale coś poszło nie tak i tylko pierwsza trójka dostała się na dół. Ruszyłam za nimi, żeby sprawdzić co się stało i okazało się, że utknęły po drodze.
Zejście było niezwykłe, z jednej strony biały marmur i szerokie schody, a z drugiej belki, przeszkody i szyby kominowe. Kilkakrotnie przystawałam pośród ludzi i zastygałam  w obawie, że zobaczą kim jestem. Ale o dziwo nie zwracali na mnie uwagi. Poczułam się jak goryl z testu psychologicznego, wyglądało na to, że jestem bezpieczna, chociaż nieco usmolona odcinam się od ludzi.

pies czy pantera

Barbara to moja współlokatorka z czasów studenckich. Bardzo inteligentna osoba z ubogiej i liczne rodziny, dziewczyna do rany przyłóż. We śnie przeprowadziłam się z całą rodziną do jej mieszkania i w ubogich warunkach mieszkałam w ścisku. Pokój, w którym siedziałam był małym pokojem mojego pierwszego warszawskiego mieszkania. Rozważałam nawet możliwość zamontowania hamaka, żeby zaoszczędzić miejsca do spania, ale mama stwierdziła, że przecież już kiedyś miałam hamak i nie korzystałam z niego wcale.
Wyjrzałam na dwór i zobaczyłam skradającą się za płotem czarną panterę. Podwórko było Sochaczewskim podwórkiem, a pantera za płotem spacerowała sobie po polu.  Widziałam ją kilkakrotnie, za każdym razem kiedy wyglądałam na dwór.
Rodzice przyprowadzili do domu psa, wielkiego, z łbem jak wiadro. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to właśnie on skradał się za płotem, a nie żadna pantera. W pewnym momencie postawiłam sobie na podłodze talerz ze spaghetti polanym jakimś jasnym sosem. Zastanawiałam się jak to jest, że mam kasę na droższe jedzenie, ale mieszkam w tym małym mieszkanku.  W pewnym momencie usłyszałam mlaskanie i kiedy spojrzałam, okazało się, że pies zlizuje sos z mojego spaghetti.

sobota, 20 kwietnia 2013

nie wychodzę

Śniła mi się duża perła, którą mój ojciec paskudnie naciął na krzyż, żeby zamocować uszko. Wolałabym, żeby to robił profesjonalista ale mówi się trudno. Miałam inne problemy do załatwienia, bo zamierzałam wyjść za mąż. W trakcie przygotowań zastanowiło mnie, czy to aby dobry pomysł wychodzić za asurę w dodatku zajmującego się produkcją zombie. Na szczęście mama powiedziała, że jak nie chcę to mogę zmienić zdanie.

piątek, 19 kwietnia 2013

upiory


Nocowałam u koleżanki z pracy w jej mieszkaniu w bloku. Pamiętam, noc, ciemność za oknami, skomplikowany rozkład mieszkania i problemy ze złośliwymi mocami. Zdaje się, że spaliśmy we trzy osoby w jednym pokoju, bo tak było bezpieczniej. Za oknem jeden z bloków wydawał się odpływać, taka iluzja. Rozważałyśmy różne sposoby zastopowania upiornych aktywności w tym sypanie soli i rozkładanie wszędzie czerwonych buteleczek. Jakąś rolę w tym wszystkim odgrywała jej babcia, niestety nie pamiętam zupełnie jaką.

środa, 17 kwietnia 2013

nie zadzieraj z kapłanką


Pomieszczenie było wyłożone drewnianymi panelami, w kolorze miodu. Miało taras z widokiem na miasto, gdzie wroga armia spędziła właśnie mieszkańców i oddawała ich swojemu bogu. Nic drastycznego, nie ofiara, ale poświęcenie. Jeżeli kiedyś umrą to ich dusze będą należeć do tego właśnie boga. Poza tym zmienili kolor na złocisty.
W zasadzie ja też noszę złotą zbroję i podobne mają na sobie dwie kobiety, które właśnie opuściły pokój, żeby walczyć z najeźdźcami w korytarzach zamku. Wiem, że już ich nie zobaczę, właściwie ta walka nie ma sensu, ale w sytuacji oblężenia, co ma?
Przez taras wpadają do pokoju żołnierze i arcykapłanka wroga. Zabijam ich oczywiście, nie jest to łatwe, ale w końcu jestem królową więc mam pewne umiejętności. Co do kapłanki nie jestem pewna czy zginęła, ale taras jest pusty więc chyba tak.
Postanawiam opuścić pokój, jakoś tak głupio zabarykadować się tu i odpierać kolejne bezsensowne ataki. Liczę na ukryte przejścia, których pełno jest w pałacu. Niestety łatwiej powiedzieć niż wykonać. Pałac jest labiryntem drewnianych paneli i gubię drogę, nie mogę znaleźć żadnego wejścia do ukrytych pomieszczeń, wreszcie przypadam do ściany z nadzieją, że magicznie odnajdę wejście. Możeby i się udało, gdybym nie miała przy sobie noża należącego do kapłanki. Namierzyła jego ślad energetyczny i znalazła mnie od razu.  Jednak nie zginęła, szkoda.
Wygląda na to, że ma do mnie pretensje o to, że kiedyś byłam taka jak ona, a teraz zrezygnowałam z bycia wredną suką. Wleką mnie do lochu, ale wychowanie zobowiązuje więc przy okazji konwersujemy sobie o kuchni. Kapłanka jest oczywiście kanibalką, ja też kiedyś byłam, ale zmieniłam obyczaje. Ona nie może uwierzyć, że od dawna nie próbowałam mięsa z trola, ale przecież one są świadome i nie należy ich jeść. Poleciłam jej potrawę, która jest super, ale kucharz musi uważać ponieważ jeden zły ruch i sos staje się trujacy. Oczywiście w trakcie rozmowy ona zaczyna tortury.
W sumie nie mogę powiedzieć, żeby to było znęcanie się, po prostu małym świderkiem wkłuwa mi się w kręgosłup. Nawet nie bardzo bolało, ale za to nagle znajduję się na polu bitwy przed jakąś bramą, otoczona wrogimi ludźmi. No tak, halucynacja, kapłanka chce sprawdzić, czy postawiona w takiej kuszącej sytuacji znów zacznę zabijać i zjadać ludzi. No więc nie zaczęłam
Pewnie dlatego jestem teraz w lochu, a nawet nie w lochu, ale na wysepce zesłańców. Po trzech latach nauczyłam się tu korzystać ze zmysłów inaczej niż inni. Czuję więcej dotykiem, ale kiedy już jestem podniesiona na duchu okazuje się, że wcale nie minęło 3 lata ale zaledwie 5 dni. Tak naprawdę wyspa jest halucynacją. To niebieskie wieczorne niebo i szmaragdowa trawa, na które patrzę to tylko złudzenia. Więzienie w mojej głowie. Moje ciało za to klęczy na kamieniach w jakimś lochu, podwieszone za ręce na solidnych łańcuchach. Nawet nie chcę wiedzieć w jakim jest stanie.
W sumie dobrze, że nie spróbowałam ucieczki, byłabym rozczarowana jeszcze bardziej. Obserwowałam właśnie rudego kota, kręcącego się po peronie obok pociągu, kiedy podszedł do mnie ten mężczyzna i zapytał, czy zamierzam z nim uciec. Odpowiedziałam, że o ile nie ma się milionowej armii na podorędziu to ucieczka kapłance nie jest dobrym pomysłem. 

sobota, 13 kwietnia 2013

Piwnica

Miałam wypróbować maszynę do analizy snów. Trzeba było stanąć na klapie, pomyśleć o dwóch konkretnych snach, a maszyna miała coś zrobić, żebyś te sny zobaczył. Pomyślałam o snach, ale nie pamiętam o jakich. Nacisnęłam przycisk, a pode mną otworzyła się podłoga i spadłam tunelem do piwnicy. Zobaczyłam miotacz płomieni i sylwańskiego psa. W piwnicy leżały stare książki i stała tam kanapa. Generalnie w eksperymencie chodziło chyba o zobaczenie swojego wewnętrznego zwierzęcia. Wróciłam na górę przez zaśnieżony krajobraz pełen śliskich, oblodzonych odcinków i wyciągów narciarskich.
Pamiętam, że Robert trzymał w tej piwnicy jakiegoś węża i ludzie w ogóle tan pielęgnowali swoje zwierzęta. Chcieliśmy zrobić kawał Lordowi Vetinariemu, ale poznał, że coś knujemy. Kazał człowiekowi, który organizował kawał postawić kocią kuwetę z kupami i nasypać do niej karmy dla futrzaków, żeby mnie wywabić z ukrycia. Oczywiście wyszłam. Wydaje mi się, że zostałam nawet podrapana za uchem.

piątek, 12 kwietnia 2013

Waldemar

Współpracowałam z koterią i po nocach szlajałam się po mieście dokarmiając i łapiąc koty.Wymacywałam, czy są kastrowane, a jak były to wypuszczałam. Właście wymacałam u jednego jaja i miałam go zapakować do klatki, kiedy zemdlałam, a obudziłam się z planszą gry komputerowej przed oczyma. W grze było się na przykład królową angielską, ale gołą i wykastrowaną. A gdzieś w tle było hasło "My tu do nich z dobrym słowem, a oni z Goleniowem". Taka dziwna akcja przytrafiła mi się dwa razy, zanim mi ktoś wyjaśnił, że koteria ma wrogów. Nie popierają kastrowania, bo uważają, że to nieludzkie, ale wolą usypianie. Dlatego napadają na nas i zabierają nam koty, wywożą i usypiają. Uświadomiłam sobie z przerażeniem, że wszystkie złapane koty są już martwe i że przecież ze mną był kot Waldemar, który był mój własny ale wychodzący. Zaczęłam biegać i szukać go, na szczęście okazało się, że był zaczipowany więc nie został uśpiony. Złapałam go na ręce i z radością pobiegłam do koterii pokazać, że Waldek żyje.

czwartek, 11 kwietnia 2013

siła

Wezwano mnie żebym pomogła małej dziewczynce, w której domu rozpanoszyła się nieziemska siła. Pamiętam wyraźnie, że nie miałam siły wyganiać, ale pomóc ją opanować. Ciężko było, bo chodziło o to, że ona pchała nas do czegoś, a my musieliśmy zrobić swoje, ale nie siłowo, tylko tak po prostu sprawić, że ona nie będzie na nas działała. Pamiętam, że sama odczuwałam jej działanie. Czułam się trochę jak marionetka, ale o dziwo bezpieczna, wiedziałam, że damy rade tylko, że to będzie pomału szło i trochę czasu zajmie. Siła kojarzyła mi się z gęstą i ciepłą ciemnością.

nastroje antykolonialne

Musiałam się spakować i z cała rodziną wyprowadzić z domu ponieważ panowały nastroje antykolonialne i hindusi zaczynali się burzyć. Mieszkaliśmy w Indiach więc mogliśmy być poważnie zagrożeni. Pamiętam, że spakowałam masę rzeczy i zastanawiałam się czy wszystko zostało zapakowane, co powinno.

wtorek, 9 kwietnia 2013

smoki i Indianie

Rzecz działa się w bajkowym królestwie, a ja byłam królewną. Pewnie dlatego było mnie stać na wynajęcia fachowca, żeby przeniósł moje akwarium na górne piętro i je ładnie zagospodarował. Król się zgodził, ale o dziwo, kiedy już weszliśmy na górę spotkaliśmy królową, która złośliwie oświadczyła, że obawiała się, że światło akwarium będzie ludzi razić i zgłosiła nasza sprawę do rady miejskiej. Rada przyznała jej rację i akwarium nie będzie mogło stać na górze, a zamiast niego będzie szkoła.  Nadęła się z zadowolenia jaka to ona nie jest genialna, ale zaraz okazało się, że jej pomysł był mega głupi. Szkoła oznaczała wpuszczenie obcych na nasz teren. Architekt z rady miasta rozejrzał się z wieży, zobaczył główną aleję prowadzącą do pałacu i zapytał czy to teren prywatny. Nie był więc architekt rozstawił się tam ze swoją drewnianą budą, szpecąc krajobraz. Zaraz za nim rozstawili się inni, zaczęli z nami mieszkać, wyjadać nam jedzenie, wstawiać swoje lodówki i łazić po domu. Król ich wyrzucał na kopach ale oni wracali, bo przecież nie wolno wywalać człowieka z jego domu.
Wreszcie wzięliśmy ich podstępem. Rozpuściliśmy pogłoski, że w okolicy grasują smoki i Indianie. Od razu się wszyscy wynieśli. Raz na jakiś czas łapaliśmy tylko jakiegoś ludka, przebieraliśmy za smoka i ganialiśmy po okolicy żeby uwiarygodnić plotkę.
Niestety miejsca dla akwarium nie znalazłam. :(

sobota, 6 kwietnia 2013

szatańska łopata

W sytuacji zagrożenia powinniśmy byli wszyscy uciec, ale ktoś jednak wybrał zjechanie na dół i uratowanie dzieła sztuki. W zasadzie to ciężko było wybrać dzieło do ratowania. Drzwi się zapadały grożąc odcięciem całego podziemnego kompleksu muzealnego. Mężczyzna zjechał w dół na platformie i odtąd to ja byłam na jego miejscu.
Kobieta, która ze mną była wskazała mi na posąg kabira w szpiczastej czapie. Wyglądał jak wielka krzyżówka ruskiej babki ze złotym krasnoludkiem. Minęłam go i przeszłam przez salę gdzie uczestnicy bankietu spokojnie popijali sobie drinki i dyskutowali o sztuce. Jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że są odcięci. Wiedziałam, że ich się ewakuować nie da więc pobiegłam dalej i znalazłam złotą łopatę.
Trzonek był zwykły, drewniany, ale zasadnicza część była wykonana z misternie rzeźbionego złota. Wkrótce okazało się, że nie tylko ja chcę zdobyć te narzędzie. Jakiś satanista/demon/choleragowieco też chciał ja mieć, albowiem była to ni mniej ni więcej łopata szatańska o potężnej demonicznej mocy.
Goniłam tego choleragowieca z łopatą w ręku, a on uciekał sobie przede mną, ze śmiechem na ustach, skocznie niczym gazela i to w dodatku pomykał po zielonych wzgórzach, których jako żywo  nie powinno być w lochu. Uciekając wsadził komuś w oko ołówek, a ołówek oczywiście też nie był zwykły. To był magiczny ołówek krzywego spojrzenia. Spojrzenie owo powodowało, że człowiek ulegał wykrzywieniu w czasoprzestrzeni i rozerwaniu w wyniku tego zakrzywienia.

Nie grało mi to nieco, bo skoro on chciał szatańską łopatę, to po co ja go z nią gonię?

Wtedy role się odwróciły. Zaczęłam uciekać i wpadłam do domu gdzie pojawiła się jakaś para dorosłych. Nie wydaje mi się żebym we śnie była dzieckiem, ale to zdecydowanie byli dorośli. Miałam nadzieję, że w tym domu, z drewnianymi, kręconymi schodami i wyglądającym tak swojsko, w dodatku przy ludziach, dziad  mi nic nie zrobi. Myliłam się, zabił tych ludzi i gonił mnie dalej. Gdzieś po drodze ja mu też wsadziłam w oko ten ołówek od krzywego spojrzenia.

Niestety nie pamiętam końca snu.

piątek, 5 kwietnia 2013

gruz na głowę

Nie wiem co przewoziła ciężarówka, którą zauważyłam ale była mega wielka i miała naczepę z białą cysterną z czerwonym pasem. Dość niezdarnie usiłowała wykręcić w ciasnych uliczkach i prawie zahaczyła o drzewo. Wiem, że nie powinnam była jej oglądać, ale było już za późno. Oni chcieli mnie zabić, za to, że ich przyuważyłam z tajnym transportem.

Usiłowałam przekonać mamę, że trasa tą ciasną uliczką, tuż obok placu budowy wieżowca, gdzie rusztowania zadaszają zaułek, jest głupim pomysłem. Po prostu czułam, że chcą mi zrzucić na głowę gruz z tych rusztowań. Ale i tak poszliśmy tamtędy. Kiedy złoczyńcy zrzucili gruz, skrzyżowałam ręce i zrobiłam sobie bańkę ochronną, więc zdziwieni zrzucili jeszcze trochę, a ja znów się obroniłam.

Mieszkanie i ochronę nie wiem skąd dostałam, ale całe szczęście, bo jak wyjechałam do rodziny to mogłam zadzwonić do ochrony w domu i kazać im się zająć 5 jamnikami miniaturkami, których zapomniałam zabrać. Naszukałam się długo zanim znalazłam telefon do Pawła i poprosiłam go o zajęcie się psami.

czwartek, 4 kwietnia 2013

do dziury i autobusem, a do tego kępa Jezusów

Ciotka Halina miała synka, na oko może dwa latka, ale nie dbała o niego wcale. Goło biegał po mieszkaniu i ryczał. Na środku pokoju była dziura i omal do tej dziury nie wpadł. Moja mama złapała go za rękę w ostatniej chwili. W ogóle sino-fioletowy był jakiś, a ciotka zamiast się martwić o niego zaczęła na niego krzyczeć tylko.

Pamiętam też, że wyszłam przed dom na wsi i patrzę, a tam stoi klomb, otoczony kamieniami, a zamiast klomby jest ustawiona kępa figur Jezusa. Dostawiłam zgodnie z tradycją swoja i poszłam sobie.

Wsiadłam do autobusu i podjechałam kawałek po czym zorientowałam się, że to zupełnie nie ta linia i żeby trafić na miejsce gdzie mogę się przesiąść musiałabym zatoczyć koło i przejechać przez pętlę. Niestety zamiast kierować się rozsądkiem i pojechać na tą pętlę, wysiadłam w połowie drogi. Myślałam, że to jeden przystanek, ale jak zaczęłam iść w kierunku, który wydawał mi się właściwy, okazało się, że wcale nie dochodzę nigdzie, bo tylko jakaś dzicz i małe miasteczko po drodze. Pytałam ludzi o drogę trzy razy. Za każdym razem wskazywali mi tą samą drogę, ale ja zmęczona i zła rezygnowałam po tym jak docierałam do leśnej szutrówki. Wiedziałam, że tędy nie jechałam i nie mogłam zrozumieć jak to może być właściwa droga.
Podgryzłam sobie nieco pumperniklowatego chleba i dzięki temu chyba tylko nie padłam z głodu po drodze.
Wreszcie o dziwo trafiłam na właściwy przystanek, a na nim na autobus 136, który co prawda nie jedzie do mnie, ale wiem gdzie jedzie więc znalazłam wyjście z sytuacji. I o dziwo znalazłam w nim miejsce siedzące.



defraudacja i wychowanie

Najpierw snułam się po korytarzach biura, które jakimś dziwnym sposobem były zhybrydyzowane z pokojami mieszkalnymi. Dotarłam do pokoju, gdzie jak się okazało odbywała się tajna narada upper managementu na temat sprzeniewierzenia firmowych pieniędzy. Poczułam się tam nieco niepewnie więc szybko opuściłam tę salę.

Potem we śnie pojawiła się matka, która chciała przygotować syna do życia i dość despotycznie go tresowała jak ma się zachowywać wobec kobiet. I w ramach tego treningu uprawiała z nim seks w toalecie. Nie wiem czemu w naszej akurat. I nie wiem czemu opierała się o sedes przy tym, a synalek rozkazującym tonem tylko mówił jej żeby tyłek uniosła, bo mu niewygodnie. Najśmieszniejsze jest to, że miałam twarz wicedyrektorki szkoły, w której pracowałam kiedyś.

wtorek, 2 kwietnia 2013

niebieska morda


Śniłam miejscowość, w której mieszkał pewien mężczyzna w średnim wieku. Powiedziałabym, że szeryf albo sędzia. Do tej miejscowości przyjechał inny mężczyzna z synem, który miał około 10 lat. Przywieźli ze sobą magiczny nóż, co było błędem, bo bohater snu był opętany manią. Ktoś kiedyś użył innego magicznego noża albo miecza, do czegoś złego. Teraz gość z wściekłością tropi wszelkie magiczne noże. Więc mężczyzna z synem postanowili w nocy zakopać ten nóż w lesie. Widziałam ich sylwetki w świetle księżyca kiedy zakopywali narzędzie. Niestety zostali złapani i aresztowani.

W sądzie na rozprawie pytano o coś syna, a on bardzo rezolutnie odpowiadał. Nie spodobało się to maniakowi, kazał mu podciągnąć koszulkę i chlastnął go batem przez plecy.Wtedy jedna ze starszych kobiet powiedziała, że rozprawa nie ma sensu, bo nie może zmusić nikogo do zabicia własnego dziecka, a oskarżeni są wnukami kogoś z ich miejscowości. Maniak wpadł we wściekłość i postanowił , że przetrzyma ich do czasu zakończenia śledztwa. Kobieta spokojnym głosem odpowiedziała, że są też spokrewnieni z kimś innym więc też nie znajdzie nikogo, kto by ich skrzywdził.

Jakiś inny mężczyzna skomentował, że nic dziwnego, że on się tak zachowuje, bo jest opętany poczuciem obowiązku i wpadł w amok. Spojrzałam na niego i faktycznie zobaczyłam, że ma niebieska twarz i oczy mu lśnią. Ze złości aż zrobił się niebieski.

wydma

Zastanawiałam się nad pojechaniem nad morze. Nie za bardzo mogłam jechać z rodziną, więc miałam nadzieję na wyjazd ze znajomymi. Niestety okazało się, że oni w tym roku jadą z dziećmi do Tajlandii.
Potem okazało się, że jestem na wyjeździe ze swoją mama i chodzimy po miasteczku w poszukiwaniu książki. Trochę pogadałyśmy w księgarni, kiedy zauważyłam, że mama zamiast torebki ma zużyty skórzany piórnik, a jej rajstopy są całe porwane. Ludzie komentowali ten piórnik  pod nosem. Potem jednak szłam po jakiejś wydmie kiedy nagle okazało się, że zapadam się pod ziemię. Krzyczałam o pomoc i uratowała mnie własnie mama.