Co dzień wstawaliśmy rano i odwożono nas autobusem przez
dżunglę na front. Byt w dżungli poza autobusem nie istnieje, a nawet autobus
potrzebuje przewodnika i ochrony w postaci stwora, który jest czarny i biały
jednocześnie, a do tego ma jakąś magnetyczną siłę, która mnie ciągnie do niego
i do tej dżungli. Front leżał na przedmieściach, co wieczór po skończonej pracy
odwozili nas z powrotem do miasta. Pewnego razu wróciłam i zastałam męża z
kochanką, nie jestem pewna co było dalej. Może uciekłam, a może ich zabiłam,
może dalsza część tej historii jest prawdą, a może to moje majaki w
psychiatryku. Nieważne, w głowie czy na żywo
- grunt, że uciekłam, żeby się dostać do dżungli i do naszego
przewodnika. Dżungla była taka żywa, ale przejście do niej wiodło pod ziemią.
Zeszłam więc do tuneli metra ale jedyne na co trafiłam to ciemność, rdza, kurz
i pokój ze stres testem w postaci wielkiego zardzewiałego resora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz