Najpierw była szkoła, a ja gotowałam zupę szpinakową w kiblu
na polecenie jakiegoś niejasnego typa. Zupa nie dość, że sprawiała kłopoty w
transporcie do klasy to jeszcze nie smakowała nauczycielce. Za to nauczycielka,
na zastępstwie była niezwykła. Przede wszystkim pozwoliła nam czytać książki o
zwierzętach. Oczywiście złapałam jakiś atlas pełen wykresów i tabel na temat
długości życia kotów i od razu się popłakałam. Potem chyba też podpadłam bo
nadgryzłam bez pytania swoje jabłko, które dostałam od nauczycielki, miała ich
pełne biurko i były absolutnie cudowne i
czerwone. Powiedziałam jej, że nigdy nie mogłam oprzeć się jabłkom.
Potem opowiedziała nam o świecie, w którym było szczęśliwe
królestwo. Powstało na terenach dawnego jeziora. Obraz natychmiast ukazał się
przed moimi oczyma. Faktycznie ładne było, kwiaty, słońce, trawka i łąki. Ale
potem zmieniło właściciela na złego. I znów zalał jeziorem tereny łąk. W ogóle
większość państwa wyglądała dziwacznie. Trawa była jakaś taka czarniawa i
oleista. Uznałam, że ciężko będzie zmuszać konie, żeby taką jadły, ale i tak
innej nie ma.
Potem były dwie splątane historyjki. Najpierw dziewczynka
miała dostać komputer za wzięcie kociaka. A ja akurat przechodziłam przez dom
tych ludzi od kotka. Więc zapakowali mi rudą kotkę do torby i zabrałam ją do
domu. Miała puchaty ogon, ale poza tym jak włożyłam rękę do torby, żeby ją
pogłaskać to w dotyku była obła. Zupełnie nie jak kot. Martwiliśmy się, żeby
nie wróciła sama do domu, bo poprzedni kociak strasznie skakał po innych
wymiarach.
Druga historyjka dotyczyła farmera, któremu porwali żonę do
zamku. I jakoś ona zwiała podziemnym przejściem. Dość ponurym, tym samym,
którym ja wracałam z kotkiem. Uciekła z kawałem miedzianego drutu i jakiś głos
z nieba powiedział, że jak go nie zostawi to umrze. Nie chciała, ale mąż
zarządził, że drut zostaje w przejściu. I tak ci w zamku mieli się wkurzyć. Mąż
się ucieszył, bo po latach rozłąki zamierzał sobie wreszcie podupczyć jednak okazało
się, że na żonie ciąży klątwa. Konkretnie – jest meduzą. A meduza dla tych,
którzy nie pamiętają z biologii jest jamochłonem. Ma jeno wejście tylko i ono
jest tożsame z wyjściem. Taki gębo odbyt plus parzydełka dookoła. Ale obawiam
się, że jakoś dał sobie radę zdesperowany gość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz