Strony

czwartek, 9 sierpnia 2012

zwykle jak chcesz dobrze atakują cię buraki


Gwoli ścisłości – buraki atakowały mnie we śnie, chociaż w istocie zdawałoby się, że są odbiciem biurowych buraków na jawie.
W moim śnie że urządzaliśmy sobie Halloween. Laska, ganiała na latającym koniu jakiegoś gościa tak, że zagoniła go do rzeki. Wylądowała na dnie, tak, że ona i koń schowali się z głową, ale potem ją to znudziło i wyszła. Koniowi też się wreszcie znudziło  leżenie na dnie w pozie supermana, bo w końcu wylazł. Generalnie użyliśmy sporo magii do ożywienia różnych obiektów, które kiepsko się do tego nadawały. Na przykład ożywiliśmy wszelkie idee książek, które chcieliśmy kiedyś napisać i wydać, a one zrobiły sobie koczowisko za jakąś siatką i żebrały o kasę na wydawcę u przechodniów. Między nimi był np. kot cały zrobiony z luster. Wszystkie strasznie zdesperowane i nachalne, próbujące zaistnieć.

A potem ratowaliśmy świat przed brutalnym hodowcą warzyw. Gość miał inteligentne warzywa w, chronionej przez wielkich jak szafy goryli, szklarni. Zakradliśmy się tam i próbowaliśmy przekabacić na naszą stronę buraki, ale zdradziły nas i zaatakowały. Ich właściciel też się na nas rzucił więc spróbowaliśmy go obezwładnić. Na szczęście kolega przyskakał na pomoc w wiadrze z narzędziami. Przyskakał dosłownie, bo, on siedział w tym wiadrze, a ono podskakując zbliżało się do nas. Złapałam za piłę z wiadra i dźgnęłam tego złota w plecy. Odwrócił się myśląc, że to miecz, ale jak zobaczył, że to tylko stara piła to mnie wyśmiał. Wtedy wyjęliśmy z torby jakiś ostry, zardzewiały, podwójny szpikulec. Gość ogólnie sprawiał wrażenie obleśnego, ograniczonego durnia, którego jednakowoż stać na goryli i hodowlę mówiących buraków.

W kolejnym śnie, nie wiem gdzie ja go zmieściłam, byłam w klasie na zastępstwie i strasznie mnie cieszyło, że jestem w szkole znów, po tylu latach przerwy. Ale co się okazało dzieciaki prędko przypomniały mi czego w nauczaniu nie lubiłam. Co chwile ktoś zaczynał rozmawiać i nie dało się nad tym zapanować. Wreszcie wściekłam się i zrobiłam klasówkę. Zadałam wypracowanie na temat „ czy istnieją lokowane koty?”. Oczywiście ktoś komuś od razu zabrał kartkę i musiałam interweniować. Typowa atmosfera rozbawionej klasy.

Poza tym poszliśmy do jakiejś restauracji skrzyżowanej ze sklepem z biżuterią, ale okazało się, ze nie można już tam jeść, a obsługa nie jest już miła. ( kolejne typowe dla jawy zjawisko, wszystkie fajne miejsca schodzą na psy). Więc kupiłam tylko kolczyki i wyszliśmy. Po wyjściu zauważyłam, że zapakowali mi nie takie jak chciałam. Dostałam takie włóczkowe, pomarańczowe kotki, a chciałam niebieskie obrazki z lotosem. Wróciłam i zażądałam wymiany, na co gość za ladą łaskawie się zgodził. Tłumaczył swojemu synowi, że ta pani (znaczy ja) nie dostanie mandatu, bo to nie jej wina i że tak się robi interesy. Nie wiem czemu oprócz kolczyków dostałam masę rzeczy, które wysypałam, kiedy brałam te nieszczęsne kolczyki. Część musiałam pozbierać z ziemi. Wyszłam ze sklepu, dogoniłam znajomych w innej restauracji przy stole. Przez pewien czas szukałam miejsca, ale wreszcie dostałam jedno na rogu obok dziewczyny, która mnie nie znosi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz