co oni dodali do tego piwa? – czyli krasnoludki, samobójca i prysznic w szafie
Ojciec z matką znaleźli chrzestnego wiszącego pod krokwią w jego mieszkaniu. I zaczęło się szukanie winnych. Bo ja mu wszystko zabieram, zabrałam mu wachlarz i siekierę. Wachlarz pożyczył mi sam, a siekierę wzięłam na minutę, bo po co mi własna. Tłumaczyłam matce, że to tak jak trzymać w domu trzy samochody i naraz nimi jeździć, ale nie skumała. Ja uważałam raczej, że on się czuł bardziej dzieckiem i dlatego przy nich wpadł w depresję, bo mu nie pozwalali nim być. Znaleźliśmy w jego szufladzie kasety z czarodziejką z księżyca, jego rzeczywistość raczej do nic nie przystawała. Zapytałam rodziców czy dawali mu takie luksusowe mydło jak ma na stole (tęczowe, w dużym bloku), a oni mi na to, że to mydło Chopin i owszem.
Szliśmy z ojcem na wycieczkę w nocy. I nagle usłyszałam głos, że ktoś pyta o speca od broni nuklearnej, a po obu stronach drogi, w oddali eksplodowały sztuczne ognie. Myślałam, że faktycznie to będzie grzyb nuklearny, bo tak się zapowiadał, ale ojciec powiedział, że by tu wszystko zdmuchnęło i wtedy okazało się, że to tylko race. W pewnym momencie ojciec zbiegł z drogi i zaczął gonić trzech przebranych za krasnoludków kurdupli po kartoflisku. Albo kurduple gonili jego. Trudno zapamiętać. Będąc przekonana, że to jakiś kawał usiadłam na poboczu i postanowiłam poczekać, aż mu przejdzie, bo nie zamierzałam za nimi biegać po kartoflach. Zaczęło dnieć, ojciec przykląkł gdzieś w redlinie i zaczął wcinać loda. W świetle dnia krajobraz okazał się być mocno cukierkowy i nierealistyczny. Schody zaczęły się kiedy weszliśmy z rodzicami do knajpy i ojciec zaczął spazmować i histeryzować, że go nie kocham, bo jakbym go kochała to bym nie pozwoliła mu klęczeć. Wściekłam się, bo dla mnie to wyglądało jakby odpoczywał i żarł, a nie padał na kolana przede mną (co nawiasem mówiąc byłoby wysoce niestosowne). W dodatku nie znoszę jak ojciec tak się domaga wylewności, a jeszcze matka dolała oliwy do ognia tłumacząc mu, że to, że mu nie okazuję miłości to przecież jeszcze nie znaczy, że go nienawidzę. Najpierw zamierzałam przeczekać awanturę przy barze, ale jak usłyszałam ten argument postanowiłam interweniować. Miałam zamiar potem wyciągnąć matkę na zakupy i jej wyjaśnić, że jej uspakajanie sytuacji jest jak dolewanie oliwy do ognia, żeby się ładniej paliło i że w sumie podejrzewam, że o to jej chodzi.
Moja podświadomość wtrąciła wtedy, że w takich wypadkach należy się uniezależnić i podstawiła mi obrazy morskich stworzeń, które usiłowały walczyć o przeżycie (głównie z wielką kałamarnicą) po opuszczeniu domu. Mało to było optymistyczne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz