Strony

sobota, 14 stycznia 2012

„ty nie jesteś kremem do twarzy” – czyli ojej ojej


Spotkałam faceta. Sztuka może nie medalowa, ale obiecująca. No to zabrałam do domu. W celach pro-rekreacyjnych oczywiście. Nie omieszkałam się oczywiście wszystkim pochwalić czego to ja nie upolowałam  Wpuszczam go do mieszkania, a on do kibla…no dobra.. medalowe sztuki też muszą czasem się odlać. Ale kręcąc się po mieszkaniu słyszę jak on w tym kiblu coś gada. A konkretnie gada do słoiczka z kremem. A jeszcze konkretniej mówi „ty nie jesteś kremem do twarzy, ty jesteś kremem do nóg” – jakby tego było mało gada do niego z wyraźnym wyrzutem. A potem dodaje „muszę iść do sklepu kupić sobie trzy kremy do pielęgnacji twarzy”, wystawia głowę z łazienki i woła do mnie „mamy jakieś pieniądze? bo muszę kupić krem do twarzy”.
No to mnie cholera strzeliła, miałam go bzyknąć nie finansować. Nie dość że jakaś metro ciota, to jeszcze chce kasy ode mnie. Jestem za młoda żeby mieć utrzymanków. I nie stać mnie. Odmówiłam, nawet po okazaniu katalogu z kremami odmówiłam, nawet jak zaczął namawiać moich znajomych, żeby zerwali ze mną kontakty, bo nie kupiłam mu tego jebanego kremu – odmówiłam.
Pamiętam, że stałam tak przed lustrem podziwiając swoją urodę (o dziwo byłam brunetką z całkiem ładnym fryzem) i tak rozważałam, że powinnam gościa bzyknąć i wystawić za drzwi, więc o ile utrzyma mordę w kubeł do końca akcji to ta ciotowatość nie powinna by przeszkadzać. I tak się zastanawiałam, czemu ja się tak denerwuję, skoro ten egzemplarz ma ograniczony czas przebywania w moim otoczeniu?
morał z tej bajki? mam wrażenie, że moja podświadomość ukazuje mi nieco przerobioną wersję opowiastki o niekonieczności nabywania prosiaka w celu zjedzenia kiełbaski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz