Strony

niedziela, 8 stycznia 2012

kokaina po wietnamsku na błocie raz!


Śledziłam wietnamskiego opryszka, handlarza kokainą. Wiem, ze koka to raczej Kolumbia, ale co poradzę, że to był Wietnam. No ewentualnie Kambodża albo coś. Aresztowaliśmy go, ale policja zabrała go raczej na wolność zamiast za kraty. Widać we śnie też bywają skorumpowani gliniarze. Dlatego dziada śledziłam, żeby trafić na jego pole. I szłam po śladach i szłam i szlam, aż patrzę w dół, a ja tu po kostki w ciepławej gliniastej wodzie stoję.  A dookoła mnie ryż sobie rośnie w takich kręgach jakby, tylko, że to nie ryż tylko krzewy koki (oczywiście nie przeszkadza im to wyglądać jak ryż) i nie kręgi tylko spirala. A ja stoję dokładnie w środku. I w tym momencie muzyka budująca napięcie i zoom out żebym mogła zobaczyć, że to spirala z wysokości jakiś 10 metrów. A potem zoom in, na wymachującego rękami, spanikowanego Wietnamczyka. I nagle jak na filmach znikąd wylatuje mały wietnamski helikopter i zaczyna nas bombardować. Co on nie widzi, że sobie własne pole poniszczy? Albo swojego Wietnamczyka zabije?

dobrze jest pójść za spiralą w głąb siebie, fajnie, że jest ziemia i woda które ładnie grają z głębią osobowości, ale co u diabła robi tam Wietnamczyk i helikopter? Bo bomby jak rozumiem, to zagrożenie wynikające z nadmiernego wnikania w głąb siebie. Nie wiedziałam, że utrzymuję w mózgu własny wietnamski kartel ryżowo-kokainowy..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz