niedziela, 22 stycznia 2012
jedzie jedzie na kasztance
a oto drugi sen, ten co fabułą nie grzeszy.
Jeździłam sobie na kasztance. I nie nie mówili do mnie „panie marszałku”, nie miałam też wąsów. Byłam elegancką amazonką. I konik też był elegancki, na oko angielski jakiś, bo taki chudawy. Zaznaczam, że w prawdziwym życiu siedziałam tylko na kucyku jak byłam dzieckiem i na nieparzystokopytnych się nie znam. We śnie tak dobrze szła mi ta jazda, tak naturalnie, że aż się dziwiłam. Pamiętałam tamtego kucyka i jak usiłowałam z niego spaść i nie mogłam uwierzyć, że ja tu na normalnego kalibru koniu siedzę i jadę do przodu. Mało tego, zwierzak biega lekko jak na resorach, nie ślizgam się w siodle, nie spadam, nie trzęsie mi się tyłek i w dodatku koń wykonuje polecenia.
Tak wiem, moja podświadomość ma pogląd jak taka jazda powinna wyglądać wzięty z filmów o rycerzach.
Tak dobrze mi szło, że aż koleś który mi towarzyszył mnie chwalił. We śnie zawsze jest ktoś obok. Zawsze jestem dwie. Tylko jedna rzecz mnie irytowała. Nie mogłam się porządnie rozpędzić, bo wszędzie dookoła były kanały. Takie w sam raz, żeby koń nie dał rady przeskoczyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz