Kolejny dzisiejszy. Rano nie miałam siły zapisać dwóch snów, dopiero kawa i poczucie obowiązku mnie zmusiły.
We śnie pracowałam nie wiem gdzie, ale miałam koleżankę, która
pracowała w szkole. Wychodziłyśmy razem z pracy więc podejrzewam, że ja
też tam pracowałam. Szkoła stała w Sochaczewie. Koleżance skąpy dyrektor
szkoły przydzielił mieszkanie służbowe w standardzie, którego nawet
karaluchy by się brzydziły. Pewnego dnia kiedy wychodziłyśmy z pracy,
pod szkołę podjechała furgonetka, biała i odrapana. I wiedziałam, że
jest problem. Bo oto okazało się, że wcale nie jestem jedynaczką.
Rodzice ukrywali przede mną fakt, że mam braci. Sztuk dwie i to zajętych
ciężką pracą cyngli. I jak się dowiedziałam, zwłaszcza w obecności
przyjaciółki to teraz już nasze życie przekręci się do góry nogami.
Musiałyśmy wsiąść do furgonetki. Okazało się, że nie ma kierownicy,
kierowcy też brak. Jeździ na zdalne sterowanie. Pojechałyśmy gdzieś. Po
drodze miałam okazję obejrzeć motocyklowy pościg jak z filmu w wykonaniu
nowo odnalezionej rodziny.
Potem istotnie nasze (moje i koleżanki) życie się zmieniło – znaczy
moje bardziej. Ja siedziałam w domu, piłam piwo i grałam w planszówki z
cynglami i ich zajebistym kumplem (wymyślonym przez podświadomość na
uwagę świadomości, że ślinić się do własnych braci to tak głupio), a ona
miała nowego dyrektora, który też przydzielił jej badziewne mieszkanie z
przeciekającymi murami i odrapanymi ścianami.
Wreszcie chłopaki przemyśleli sprawę i stwierdzili, że wszystko
fajnie, ale nie można się opierdalać i muszę się też nauczyć zawodu.
A wtedy zadzwonił budzik :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz