Strony

sobota, 21 kwietnia 2012

głównie mur, ale jest też trochę krwi

Postanowiłam wybrać się do E. Nie wiem czemu, bo na jawie mamy na pieńku, znaczy mi przeszło, jej nie wiem. We śnie szłam brzegiem rzeki, pomiędzy wodą a wysokim murem miejskim w kierunku bramy. Mur był z kamienia. Rzeka prawie na pewno była Wisłą i ostrzegłam chłopaka idącego  z nami, żeby uważał jak idzie po dnie (brodził po kolana), bo Wisła może nagle robić się głęboka, akurat wtedy wpadł po pas, a ja stwierdziłam „told you”. Minęliśmy bramę i szliśmy dalej, ja kawałek  przepłynęłam żabką (normalnie nie umiem pływać, a we śnie prześcignęłam tego chłopaka w pływaniu), aż dotarliśmy do zakrętu muru. Muszę tu zaznaczyć, że mur był wieeeeeeelki, wysoki, solidny, gruby, gładki, jednym słowem nie do zaatakowania. Wręcz mówił – walcie się i tak nie wejdziecie.  Za zakrętem grunt opadał, mur stawał się więc jeszcze wyższy po stał na klifie. Klif był cały wybity kamieniami brukowymi, tak że wyglądał jak przedłużenie muru. Z miejsca, w którym staliśmy rozciągał się widok z jednej strony na  majestatyczną stromą kamienną ścianę i brukowany klif, a z drugiej na rozległą płaską dolinę daleko w dole. Zaparło nam dech w piersiach – nie mogliśmy iść dalej, więc wróciliśmy do bramy.
Mieszkanie E.  za to wyglądało normalnie. Od razu poszłam do łazienki i wlazłam pod prysznic, żeby spłukać z siebie krew. Nie wiem skąd się wzięła i nie umiałam tego wyjaśnić. Potem siedziałyśmy w fotelach po dwóch stronach pokoju, daleko od siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz