I nie wiedzieć czemu, już po rozwodzie rodziców, tata zabrał
mnie na wycieczkę do kopalni. Najpierw był długi zjazd ciasną windą, tak długi, że przysypiałam po
drodze i musiałam uważać, żeby nie kimnąć i nie oprzeć się o drzwi widny.
Prawie wpadłam w klaustrofobiczną panikę, wręcz musiałam się pocieszać, że jest
jakiś koniec tego szybu i nie możemy jechać bez końca. W kopalni górnicy
pokazywali kulki do detonacji ładunków do wysadzania ścian. Powiedzieli, że mam
ich nie dotykać, ale podtykali mi jedną pod nos, żeby pokazać jak eksploduje i
popalili mi rękawy od czarnej kurtki, która miałam na sobie, w dodatku taty,
nie mojej. Popalili rękaw, bo odwracałam się i zasłaniałam ręką. Wyjechaliśmy na powierzchnię i okazało
się, że jesteśmy na wsi, w domu babci.
Jest noc, a na ogródku jest mój kuzyn. Zawołałam go, ale on uciekł do domu.
Pobiegliśmy za nim, ale potem już nic nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz