Zastanawiałam się czy chcę się wykąpać w połowie wanny, z
gruzem leżącym na podłodze, w dodatku pod przejazdem kolejowym. Ale wyobraziłam sobie spa w Tajlandii i nagle
Indiana Jones, odziany w turban i hinduskie ubrania zwiewał z pola bitwy razem
z jakimś fotografem o stroju koloru khaki. Fotograf nieco sobie podkpiwał z
Indiany, że jego forma już nie ta. Dobiegli wreszcie do jakiegoś obozu gdzie
ludzie spali w wąskich rurach z bambusowych kijów. Jedni ze schowanymi rękoma
(niewolnicy), a inni z rękoma na zewnątrz i mieczem leżącym obok (żołnierze).
Fotograf tłumaczył, jak łatwo żołnierze mogą się wyślizgnąć z tego posłania.
Musieli narobić hałasu, bo żołnierze się obudzili i ich
złapali. Na nic zdał się manewr, po którym łowcy niewolników mieli pomyśleć, że
to żołnierka gada przez sen. W obozie okazało się jest też złapana siostra
fotografa. Myślałam, że to jego żona, bo się bardzo serdecznie witali, ale
fotograf wyjaśnił, że żony nie ma, bo kiedyś zostawił otwarte drzwi w domu i
wtedy wszedł tygrys. Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem, faktycznie kiedy nie
trzymasz w domu misiów koala (podświadomość miała na myśli pandy) to tygrysy potrafią wleźć
człowiekowi do mieszkania.
W każdym razem zmierzaliśmy uciec. Lokalny chłopiec pokazał
mam ścieżkę. Obserwowaliśmy ją w nocy z krzaków. Ścieżka była właściwie groblą
łącząca wysepkę z lądem. W nocy zalewała ją woda, a w dzień dało się po niej
normalnie chodzić. Była wyłożona seledynowymi kwadratowymi płytkami, niektóre zdaje
się odpadły. Idea była taka, że w nocy kiedy ścieżka jest zalana, żołnierze opuszczają
nią obóz tylko na wielbłądach, bo są wysokie i mogą się przedostać. Słonie i
konie nie dałyby rady. Tak więc obserwowaliśmy wielbłądy dostojnie
przekraczające kładkę, oblane niebieskim światłem i niebieską wodą.
Siostra fotografa wlazła do wody, żeby sprawdzić stan
kładki, ale ugrzęzła w błocie i z
obrzydzeniem wyszła. W dodatku przegonił nas stamtąd milczący Indianin w stroju
Azteka. Wiedziałam, że on chce nas ostrzec przed pułapkami, które by nas
dopadły gdybyśmy chcieli wrócić tu w dzień, pułapki te były zdolne zabić
słonia. Ale gość nic nie mówił tylko machał, więc nie rozumieliśmy go.
Sama kładka budziła u mnie bardzo pozytywne wrażenia.
Postanowiliśmy uciec i kiedy miotacze płomieni odpaliły w
wąski tunel wychodzący z doliny, my skoczyliśmy przez ich ogień i ruszyliśmy
biegiem. Niestety dopadł nas jakiś wojskowy i zostawił związanych żebyśmy
spalili się w niebieskim ogniu. Na szczęście udało się nam wymknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz