Strony

środa, 21 listopada 2012

niebieski ogień



Zastanawiałam się czy chcę się wykąpać w połowie wanny, z gruzem leżącym na podłodze, w dodatku pod przejazdem kolejowym.  Ale wyobraziłam sobie spa w Tajlandii i nagle Indiana Jones, odziany w turban i hinduskie ubrania zwiewał z pola bitwy razem z jakimś fotografem o stroju koloru khaki. Fotograf nieco sobie podkpiwał z Indiany, że jego forma już nie ta. Dobiegli wreszcie do jakiegoś obozu gdzie ludzie spali w wąskich rurach z bambusowych kijów. Jedni ze schowanymi rękoma (niewolnicy), a inni z rękoma na zewnątrz i mieczem leżącym obok (żołnierze). Fotograf tłumaczył, jak łatwo żołnierze mogą się wyślizgnąć z tego posłania.
Musieli narobić hałasu, bo żołnierze się obudzili i ich złapali. Na nic zdał się manewr, po którym łowcy niewolników mieli pomyśleć, że to żołnierka gada przez sen. W obozie okazało się jest też złapana siostra fotografa. Myślałam, że to jego żona, bo się bardzo serdecznie witali, ale fotograf wyjaśnił, że żony nie ma, bo kiedyś zostawił otwarte drzwi w domu i wtedy wszedł tygrys. Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem, faktycznie kiedy nie trzymasz w domu misiów koala (podświadomość miała  na myśli pandy) to tygrysy potrafią wleźć człowiekowi do mieszkania.
W każdym razem zmierzaliśmy uciec. Lokalny chłopiec pokazał mam ścieżkę. Obserwowaliśmy ją w nocy z krzaków. Ścieżka była właściwie groblą łącząca wysepkę z lądem. W nocy zalewała ją woda, a w dzień dało się po niej normalnie chodzić. Była wyłożona seledynowymi kwadratowymi płytkami, niektóre zdaje się odpadły. Idea była taka, że w nocy kiedy ścieżka jest zalana, żołnierze opuszczają nią obóz tylko na wielbłądach, bo są wysokie i mogą się przedostać. Słonie i konie nie dałyby rady. Tak więc obserwowaliśmy wielbłądy dostojnie przekraczające kładkę, oblane niebieskim światłem i niebieską wodą.
Siostra fotografa wlazła do wody, żeby sprawdzić stan kładki, ale ugrzęzła w  błocie i z obrzydzeniem wyszła. W dodatku przegonił nas stamtąd milczący Indianin w stroju Azteka. Wiedziałam, że on chce nas ostrzec przed pułapkami, które by nas dopadły gdybyśmy chcieli wrócić tu w dzień, pułapki te były zdolne zabić słonia. Ale gość nic nie mówił tylko machał, więc nie rozumieliśmy go.
Sama kładka budziła u mnie bardzo pozytywne wrażenia.
Postanowiliśmy uciec i kiedy miotacze płomieni odpaliły w wąski tunel wychodzący z doliny, my skoczyliśmy przez ich ogień i ruszyliśmy biegiem. Niestety dopadł nas jakiś wojskowy i zostawił związanych żebyśmy spalili się w niebieskim ogniu. Na szczęście udało się nam wymknąć.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz