Strony

sobota, 17 listopada 2012

Czerwony Mars



Kiedy otworzyłam oczy okazało się, że wysyłam maila ze zleceniem do mojej tłumaczki. Wyskrobuję go czy też wypisuję na mojej filiżance, tej zielonej w biedronki. Jest ładna, ale herbata z niej nigdy nie smakowała najlepiej, może dlatego, że dostałam ją od osoby, która mnie nie lubi?
 Wysyłanie poczty  z Marsa ma w sobie coś egzotycznego. Nawet jeżeli to tylko zlecenie dla podwykonawcy to i tak korci cię, żeby dołożyć jakąś pamiątkę. Ot tak, dla pokazania – patrzcie, jestem na Marsie i tu jest zajebiście. Podejrzewam, że podstawową zaletą tej planety jest to, że jest tak okropnie daleko od domu, że niemal można poczuć, jakby wszystkie kłopoty zostały tam w dole. Chociaż określenie dół, jest tu nieco naciągane.
 Zastanawiałam się nad  dołożeniem do zlecenia kilku próbek perfum, na pewno bez trudu dostałabym je w najbliższym sklepie z kosmetykami. Sklepów jest tutaj pełno. Ta część planety, która nie jest ogarniętym wojną piekłem, jest rajem dla bogatych turystów szukających rozrywek.  Ta dysharmonia nadaje Marsowi dodatkowy urok. Śmierć w raju dobrze się sprzedaje, najlepiej oczywiście jeżeli jest cudza.
Siedzimy sobie we trzy z mamą i świeżo poznaną profesorową i popijamy coś na tarasie kawiarni. Spoglądam w górę i widzę sterowiec i dwa smukłe atakujące go kształty hen wysoko w chmurach. I wtedy mija nas wojenna rakieta. Jest fioletowa, a dookoła niej drga rozpalone powietrze. Wychylam  się i widzę jeszcze kilka łodzi podwodnych. Wszystkie zmierzające na lotnisko. Coś musiało się stać, i w dodatku coś interesującego. Prawdopodobnie, jeden z samolotów pasażerskich został zniszczony.
Moje przypuszczenia potwierdzają się, chociaż nie do końca. Nie widzę nigdzie szczątków samolotu, ale jesteśmy prawie pewne, że mój ojciec i mąż profesorowej byli na pokładzie tej jednostki, i że odeszła ona w niebyt razem z nimi. Jacyś dziennikarze próbują ze mną porozmawiać, ale wymykam się im. Zostawiamy profesorową samą, bo nie sposób dzielić z kimś jego cierpienia i idziemy na spacer.
Nie mogę powiedzieć, że mi szczególnie żal, albo, że będzie mi brakować ojca. Próbuję raczej pocieszyć mamę. Ale ona narzeka płaczliwym głosem i to bynajmniej nie na fakt zastania wdową.  Mówi, jakby ojciec żył  i skarży się na niego. Że nie jest już jak dawniej nie poświęca jej czasu i nie interesuje się  nią już. Zabieram ją nad rzekę, ale ona jest przeraźliwie smutna. Myślę o przyjaciółce, która skarży się, że mam podobny problem z mężem. Potem idziemy do muzeum w ładnej kamieniczce. Ale nie wygląda, żeby mama doceniła jego urok.
Zastanawiam się, jak możemy tak sobie spacerować kiedy niedaleko nas Marsjanie, których nikt nawiasem mówiąc nie widział, atakują nasze samoloty. I jakim cudem ja nie bałam się tu przylecieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz