Strony

wtorek, 6 listopada 2012

koncert, burdel i kościół

Sala nie była wielka, ale bardzo elegancka. Zabytkowe krzesła nie były specjalnie wygodne, ale za to ich obicia robiły wrażenie. Ogólnie przed koncertem panowała atmosfera bogactwa i luksusu. Psuł ją tylko tłum kłębiący się pod drzwiami.

Nie wiem kto miał przed nami wystąpić, ale musiał być bardzo popularny, bo cała masa ludzi usiłowała wepchnąć się na koncert. Widziałam puste miejsca, ale podejrzewałam, że były one zarezerwowane co do jednego, bo ochroniarze bez litości wyganiali każdego kto chciał kupić bilet. Byłam podekscytowana perspektywą spędzenia najbliższej półtorej godziny na słuchaniu wspaniałej muzyki. Niestety jak to zwykle bywa piękne chwile psują nam przyziemne sprawy. Poczułam, że muszę odwiedzić toaletę.

Kwestia była problematyczna, jeżeli bym wstała ktoś natychmiast zająłby moje miejsce, a przestępowanie z nogi na nogę przez cały koncert nie wchodziło w rachubę. Poprosiłam mojego przyjaciela siedzącego obok o zajęcie się moim miejscem pod moją nieobecność. W odpowiedzi rozłożył się wygodnie na dwóch krzesłach. Upewniwszy się, że miejsce będzie na mnie czekać poszłam do przybytku duchów podziemnych czyli toalety.

Była nawet blisko. Kabiny w starym stylu miały drzwi ze zdobionego szkła.  Żałuję, że współczesne toalety tak nie wyglądają. W pewnym momencie drzwi jednej z kabin uchyliły się ukazując wielką żeliwną wannę na nóżkach,  pełną piany, a w niej dwie nagie dziewoje zażywające kąpieli i trzecią również w stroju Ewy, siedzącą bez skrępowania na kibelku.

Załatwiwszy co miałam do załatwienia wyszłam i już miałam udać się na koncert kiedy tknęło mnie, że nadal mam to denerwujące uczucie, że muszę do toalety. Doszłam do wniosku, że skoro we śnie się odsikałam to bynajmniej nie znaczy, że w realnym świecie też, ergo muszę odsikać się naprawdę. Tylko jak? Postanowiłam poszukać prawdziwej toalety. I tu się zaczęły schody. Obeszłam cały teren, cały budynek, wszelkie krzaki i park dookoła pałacyku, ale toalety nie znalazłam. Co gorsza nie mogłam też już znaleźć sali koncertowej.

Wtedy obudziłam się i co logiczne udałam się do prawdziwie- prawdziwej toalety. Po czym skrzywiłam się patrząc na zegarek (godzina do budzika) i wróciłam pod kołdrę

Sen, który nadszedł przyniósł mi burdel. Konkretnie jakaś znana, bogata i kontrowersyjna osobowość pozostawiła mi w spadku budynek domu publicznego. Wielka różowa kamienica, przynajmniej neon zdjęła. Stanęłam z koleżanką pod drzwiami, otworzyłam zamki i weszłam do środka. Od wejścia uderzył mnie podejrzany szum. Jak się okazało, na kuchence gazowej wszystkie palniki działały, a na jednym, w pół zsunięta leżała patelnia ze smażącym się naleśnikiem. Przy braku ludzi w budynku uznałam to za podejrzane.
Zgasiłam palniki, ale one zapaliły się znów. Już wiedziałam, że to lokalne duchy.

Zaczęłam im tłumaczyć, że to niebezpieczne i że muszą przestać. Oczywiście do rozmowy wtrąciła się matka. Mówiła z grubsza to samo co ja ale tym swoim rozedrganym, zrzędliwym głosem kiedy się kłóci z kimś. Musiałam ją ofuknąć, że dwie osoby nie mogą mówić na raz. Grunt, że duchy się uspokoiły.

Mogłam w spokoju podążyć za zagadką. Odnalazłam płytę w podłodze ze "śmiercią pieśni" i zaprowadziła mnie ona do tajnego przejścia. W tajemnej komnacie znalazłam na ścianach lustra. Ustawiłam je tak aby odbijały światło. W tym momencie zobaczyłam krajobraz miasta z lotu ptaka (wyglądało na Rzym) i okazało się, że lustra (trzy) wysyłały sygnał świetlny do pobliskiego kościoła, gdzie już czekali watykańscy strażnicy, żeby go odebrać. Okazuje się, że kobieta czy też mężczyzna, który zostawił mi budynek obiecał komuś pomoc. Nie jestem pewna czy nie chodziło o coś związanego z wróżkami. Generalnie umarł czy też odszedł, ale zostawił mi budynek wiedząc że znajdę lustra i odpalę sygnał. Jednym słowem zapewnił sobie pomoc zza grobu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz