Pod okno podszedł lis. Nie zwykły rudo-bury sierściuch, ale pięknę, zgrabne stworzenie w kolorze ognia. Delikatną sierść rozwiewał wiatr. Patrzyliśmy na niego z okna biblioteki. Kiedy potem wyszłam na spacer lisa nie było, ale znalazłam całe stado łowczych psów kręcące się z entuzjazmem po zagrodzie. Chciałam je obejrzeć z bliska, ale moją uwagę przykuły bojowe bawoły. Przez jakiś czasz szłam obok jednego z nich, pogłaskałam go po pysku. Szły z wojskiem, żeby wziąć udział w bitwie.
W metrze spotkałam przyjaciela, ale też wroga. Udawałam, że całuję się z przyjacielem, żeby zasłonić twarz, aby nie poznał mnie wróg. Jednak znajomy z pracy w jakiś sposób mnie wydał i wróg podążał za mną. Nie zdążyłam nawet zjeść mojego ciastka ze skórką nietoperza, które dała mi miła hostessa przy bramce w metrze.
Przyjaciel uznał, że dla mojego bezpieczeństwa muszę się przemienić i wyzwał mnie do walki. Niestety walka była porażką, w połowie przerwałam ją, bo zbyt się o niego martwiłam. Chyba go to podłamało. Powinnam była zmienić się w zwierzę. On zmieniał się w moa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz