Krowa
Zacznę od końca. Zaczynałam w mieście, w którym byłam
weterynarzem, ale w skutek wojen czy innych kolei losu spotkałam dziada, który
nie dość, że był oszustem to jeszcze zranił mnie poważnie w brzuch. Na
szczęście nie umarłem, ale została mi blizna. I oto teraz w innym mieście
spotkałem tego oszusta i on naopowiadał burmistrzowi, że sam jest weterynarzem, ja zbiegłym rabusiem. Spojrzał na mnie, na moją bliznę, poznał, że to jego autorstwa rana, pokiwał głową, że niezła weterynaryjna robota. Oczywiście, kiedy tylko
oszust coś ukradł podejrzenie padło na mnie i wylądowałem w lochu. Oszust zaś
jako weterynarz leczył z biegunki krowę burmistrza. Na szczęście dla mnie, a pech dla krowy, tak ją leczył, że od
trzech dni srała jak najęta, a nie jadła i nie piła, odbyt miała spuchnięty, a
na nim pieczęć po chińsku odbitą. Zabawne, że w dystalnym końcu krowy nie było dziury wylotowej tylko taka duża okrągła płyta z pieczęcią. Mimo to krowa jakoś wydalała wodniste odchody. Położyła się na ziemi i zamierzała zdychać
więc oszust powędrował do lochu, a ja znów na wolność.
Joanna
Śniła mi się dziewicza Orleańska. Najpierw nasze wojsko
rozgromiło konnicę wroga pod ich miastem, rozrzucając ich jak słomki. Pozostały
po nich tylko porzucone piki. Potem zobaczyłam ją jak spada niczym grom między
nieprzyjaciół i jak powala ich jak wiatr powala młode drzewka. Szczupła, z
mieczem z pioruna w ręku, z
archaniołem na chorągwi powiewającej za jej plecami. Wtedy pojawił się sam
archanioł w pancerzu z dużych złotych łusek, otoczony światłem i uniósł ręce w
górę, a kiedy je opuścił brama miasta rozpadła się w proch. Obrońcy ostrzelali
dziewicę z łuków, ale była odporna na ich strzały. Wpadliśmy do miasta i ich
zabiliśmy. Ciekawe, że archanioł był jakiś też chudawy i nie do końca ludzko wyglądał.
Amiga
Wystawiliśmy na allegro starą amigę i umówiłam się, że
wpadnie do nas kupiec. Ale namówiłam tatę, żeby pojechać po kupca, bo to
kawałek drogi był. Jadąc tam mijaliśmy cegielnię czy kotłownię z wielkim niczym
góra kominem skrytym we mgle. Byliśmy umówieni na 5, ale za 15 piata gość
zadzwonił, że czeka pod naszym domem i boi się wejść, bo na bramie jest napis „zły
pies”. Powiedziałam, że się minęliśmy i żeby czekał, bo za 15 minut będziemy.
Tata stwierdził, że nie da rady tak szybko dotrzeć i jeszcze zaczął specjalnie się grzebać z
zawiązywaniem sznurowadeł i piciem za gorącej herbaty. Wreszcie dojechaliśmy.
Gość przywiózł ze sobą dwa szczeniaki labradora. Oba miały jeszcze trochę
czarnej sierści i zrzucały ją w zabawie. Myślałam, że może chce je sprzedać. Obejrzał amigę, ale nie mogliśmy jej
podłączyć do TV, bo zgubiłam kabel. Dlatego powiedział, że coś mu w niej nie
leży i pojechał. Tata pognał za to sprintem oddać amigę do indiańskiego muzeum.
Muzeum
Stałyśmy przed gablotą z indiańską maską, gablota była
uchylona i sączyła się z niej muzyka. Podeszła do nas ochrona i powiedziała, że
nie wolno nosić płaszczy w ręku, ale trzeba je zostawić w szatni. Odmówiłyśmy
więc podeszła do nas recepcjonistka i zaproponowała reklamówkę. Już miałyśmy ją
przyjąć kiedy okazało się, że kosztuje dolara, czyli tyle co szatnia. „Sprytnie”
– powiedziałam i nie przyjęłam torby. Koleżanka poszła do szatni zostawić
płaszcz, a ja swój zarzuciłam sobie na plecy. Wtedy usłyszałam brzęk i
zobaczyłam, że kobieta w długiej sukni upuściła bransoletę w kształcie półksiężyca. Schyliłam się,
podniosłam ją i podałam kobiecie. Nie podziękowała mi, tylko wzięła ją i
odeszła.
Superbohater
Pewien superbphater miał straszny problem, bo jego żona
uważała, że świetnie się nadaje na superkobietę i koniecznie się uparła mu
pomagać. Nosiła ciasne, czerwone lateksowe wdzianko i zupełnie nie zdawała
sobie sprawy, że się nie nadaje. Wracali z kolejnej nieudanej misji, on smutny,
a ona szczęśliwa. Wkrótce cała jego rodzina uznała, że fajnie będzie być
bohaterami. Doszło do tego, że przy obiedzie wszyscy siedzieli odziani w lateks
przy stole, a kiedy weszła pokojówka
okazało się, że ona też chce być super. Ubrała się w pełną zbroję z hełmem z
przyłbicą. Nadawało jej to wygląd nieco samo-maso.
Noga
Pierwszy sen z nocy, najdłuższy, ale niewiele pamiętam. Na
początku przed szpitalem zobaczyłam zdezorientowaną pielęgniarkę z dwoma
workami śmieci w rękach. Śmieciarka utylizująca odpady szpitalne właśnie
odjeżdżała więc kobieta została z problemem dwóch worków, których nie należy
wyrzucać do zwykłych kubłów. Jednak śpieszyło jej się więc machnęła je do
normalnego kosza i poszła pracować. W jednym z tych worków kryła się noga Lamy.
Lama – czyli koleżanka z pracy była w szpitalu, bez nogi,
czekając na operację. Lekarze mieli jej tą nogę oczyścić i przyszyć. Tylko
niestety na moich oczach pielęgniarka wywaliła ją do kosza zamiast schować do
zamrażarki. Nie pamiętam na co ja czekałam w szpitalu, ktoś sugerował otwarcie
klatki piersiowej, ale stanowczo odmówiłam. W każdym razie dotrzymywałam Lamie
towarzystwa i zabawiałam rozmową. Nie mogłam się jednak zdobyć, żeby po tym co zobaczyłam
powiedzieć to Lamie. Ona czekała na nogę, z kosza wyjąć się jej nie da, bo na
pewno już jest nieświeżą. Męczyłam się strasznie, ale nie chciałam martwić
Lamy.
Wreszcie prawda wyszła na jaw – nogi nie ma. Winą za brak
nogi obarczono kuriera i brak prądu w zamrażalni. Tylko ja wiedziałam co się
stało. Pocieszałam lamę jak mogłam, ale ona marudziła (zresztą słusznie), że do
jej wszystkich chorób dojdzie teraz brak nogi. Zasugerowałam protezę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz