Zacznę od końca. Jechałam z rodziną samochodem wzdłuż rzeki
i rozmawialiśmy o tym, że nie jest ona zbyt imponująca. Jezdnia na brzegu była
zalana, a kiedy prawie dojechaliśmy do mostu zobaczyłam siedzące na tej zalanej
jezdni dwie szmaragdowe papugi ary. Na nasz widok poderwały się i usiadły na
brzozie. Zastanawiałam się jak one mogą przeżyć jeżeli jest zima. Na szczęście
dla nich kiedy wjechaliśmy do miasta okazało się, że na jednym z balkonów czeka
na nie ktoś z gwizdkiem, a papugi były tylko na krótkim spacerze. W pewnym
momencie zastanawiałam się czy nie zwabić ich na owoce, które wieźliśmy ze
sobą.
A wieźliśmy sporo rzeczy, bo dopiero co wyjechaliśmy z
naszego magazyny warzyw. Mama uprawiała jakąś bezglutenową roślinę, która
dawała wszystkie inne warzywa, ale bez glutenu właśnie. W hali stał szereg
rusztowań, z ukośnie ustawionymi skrzynkami. W jednym widziałam kurki. Właśnie
odbywał się zbiór bezglutenowych rzodkiewek. Rosły na pędzie jak korale, jedna
za drugą. W zasadzie nie były korzeniami, ale pąkami. Zapakowałam kilka do
torby, żeby poczęstować ludzi w pracy. Spróbowałam jednej z nich i wtedy
odkryłam, że to pąk. Poza tym liście bezglutenowej rośliny miały dziwnie
znajomy zapach, przypominający selera. Ta opinią podzieliłam się jakimś obecnym
chłopakiem.
Co mogłoby odwrócić uwagę od faktu, że chcę się wymigać od
basenu z szefową. Obiecałam jej, że z nią pójdę, ale nie zamierzałam. Mój
kostium był za duży, nie miałam czepka i nie umiem pływać. Do tego basen jest
daleko, a rezerwacja w godzinach pracy. Wychodząc z pracy dzień przed basenem
poszłam do cukierni i już wtedy szefowa się obraziła, że ją zostawiam.
Na początku snu zaczaiła się grupa najemników. Trenowali
dzieci od małego do walki. Tak na oko dziesięciolatki to były. Widziałam jak
awansowali jakieś dzieciaki ze zwiadu wyżej, a inne przenosili do zwiadu
właśnie, na trening. Były zdyscyplinowane i wszystkie wydawały się zadowolone.
Trenował ich wielki murzyn. Jednego z nich po coś posłał i nie zauważył, że go
nie ma, a wtedy ich pociąg odjechał bez tego jednego dziecka. Chłopiec nie wiedział,
co zrobić z wolnością, gonić pociąg czy próbować żyć samemu. Niestety jego
pierwszą znajomością była stara dewota, która wrobiła go w załatwianie, żeby
jakieś przyjęcie oficjalne odbyło się u niej zamiast gdzie indziej. Na jej
polecenie krążył po mieście, odwiedzał ludzi i omawiał z nim kwestię. Po drodze
poznał dziewczynę z bogatego domu, która idąc jadła jabłko. Naśmiewała się z
niego, ale nagle powiedziała, że boli ją głowa i jest jej gorąco i zaczęła biec
przed siebie na ślepo. Pobiegł za nią, proponował odprowadzenie do szpitala,
ale ona spanikowała i nie chciała się zatrzymać. Na szczęście dla niej dopadł
ją, ścisnął pod przeponą i wtedy wykaszlała kawałek jabłka, który utkwił jej w
gardle i to pomimo, że ludzie krzyczeli, że napastuje dziewczynę z dobrego domu.
W tym momencie pojawił się psychiatra, żeby zabrać do szpitala organizatorów
przyjęcia i dewota się ucieszyła, że teraz będą musieli zorganizować je u niej.
Na szczęście dla chłopca podjechał też ich pociąg i mógł dołączyć do swoich,
którzy jak się okazuje nawet nie zauważyli, że go nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz