Strony

niedziela, 30 grudnia 2012

papugi na wodzie i bezglutenowa rzodkiewka



Zacznę od końca. Jechałam z rodziną samochodem wzdłuż rzeki i rozmawialiśmy o tym, że nie jest ona zbyt imponująca. Jezdnia na brzegu była zalana, a kiedy prawie dojechaliśmy do mostu zobaczyłam siedzące na tej zalanej jezdni dwie szmaragdowe papugi ary. Na nasz widok poderwały się i usiadły na brzozie. Zastanawiałam się jak one mogą przeżyć jeżeli jest zima. Na szczęście dla nich kiedy wjechaliśmy do miasta okazało się, że na jednym z balkonów czeka na nie ktoś z gwizdkiem, a papugi były tylko na krótkim spacerze. W pewnym momencie zastanawiałam się czy nie zwabić ich na owoce, które wieźliśmy ze sobą.

A wieźliśmy sporo rzeczy, bo dopiero co wyjechaliśmy z naszego magazyny warzyw. Mama uprawiała jakąś bezglutenową roślinę, która dawała wszystkie inne warzywa, ale bez glutenu właśnie. W hali stał szereg rusztowań, z ukośnie ustawionymi skrzynkami. W jednym widziałam kurki. Właśnie odbywał się zbiór bezglutenowych rzodkiewek. Rosły na pędzie jak korale, jedna za drugą. W zasadzie nie były korzeniami, ale pąkami. Zapakowałam kilka do torby, żeby poczęstować ludzi w pracy. Spróbowałam jednej z nich i wtedy odkryłam, że to pąk. Poza tym liście bezglutenowej rośliny miały dziwnie znajomy zapach, przypominający selera. Ta opinią podzieliłam się jakimś obecnym chłopakiem.

Co mogłoby odwrócić uwagę od faktu, że chcę się wymigać od basenu z szefową. Obiecałam jej, że z nią pójdę, ale nie zamierzałam. Mój kostium był za duży, nie miałam czepka i nie umiem pływać. Do tego basen jest daleko, a rezerwacja w godzinach pracy. Wychodząc z pracy dzień przed basenem poszłam do cukierni i już wtedy szefowa się obraziła, że ją zostawiam. 

Na początku snu zaczaiła się grupa najemników. Trenowali dzieci od małego do walki. Tak na oko dziesięciolatki to były. Widziałam jak awansowali jakieś dzieciaki ze zwiadu wyżej, a inne przenosili do zwiadu właśnie, na trening. Były zdyscyplinowane i wszystkie wydawały się zadowolone. Trenował ich wielki murzyn. Jednego z nich po coś posłał i nie zauważył, że go nie ma,  a wtedy ich pociąg odjechał bez  tego jednego dziecka. Chłopiec nie wiedział, co zrobić z wolnością, gonić pociąg czy próbować żyć samemu. Niestety jego pierwszą znajomością była stara dewota, która wrobiła go w załatwianie, żeby jakieś przyjęcie oficjalne odbyło się u niej zamiast gdzie indziej. Na jej polecenie krążył po mieście, odwiedzał ludzi i omawiał z nim kwestię. Po drodze poznał dziewczynę z bogatego domu, która idąc jadła jabłko. Naśmiewała się z niego, ale nagle powiedziała, że boli ją głowa i jest jej gorąco i zaczęła biec przed siebie na ślepo. Pobiegł za nią, proponował odprowadzenie do szpitala, ale ona spanikowała i nie chciała się zatrzymać. Na szczęście dla niej dopadł ją, ścisnął pod przeponą i wtedy wykaszlała kawałek jabłka, który utkwił jej w gardle i to pomimo, że ludzie krzyczeli, że napastuje dziewczynę z dobrego domu. W tym momencie pojawił się psychiatra, żeby zabrać do szpitala organizatorów przyjęcia i dewota się ucieszyła, że teraz będą musieli zorganizować je u niej. Na szczęście dla chłopca podjechał też ich pociąg i mógł dołączyć do swoich, którzy jak się okazuje nawet nie zauważyli, że go nie było.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz