Zacznę od końca. Kupiłam stary i prawdopodobnie nawiedzony
dom na zadupiu. Zignorowałam kompletnie wysiłki lokalnego, wąsatego upiora zmierzające do przekazania mi wiedzy
jak go wskrzesić. Za to podjęłam wyprawę do miasta gdzie koło słupa ogłoszeniowego
spotkałam dziewczynę rozdającą kartki z namiarem na jej chłopaka dilera
narkotyków. Wcisnęła mi karteczkę i zaczęła zachwycać się moimi wisiorkiem.
Wydawało mi się, że jest dość toporny, bo robiłam go sama, ale tak strasznie
się jej podobał, że go jej oddałam. Mój przyjaciel strasznie się tym
zdenerwował, uznawszy, że teraz diler ją pobije, poza tym chyba zaczął mnie
podejrzewać o narkotyki, bo jak siedziałam w domu przysłał mi pogotowie.
Musiałam chłopakom w kitlach tłumaczyć, że nic mi nie jest, nic nie brałam, a
przycisk do wzywania pogotowia mam blisko, bo na lodówce i mogę go w każdej
chwili uruchomić nogą.
Krok do tyłu. Ten sam stary dom. W dodatku nawiedzony.
Jeżeli dobrze do niego podejść i zrobić wszystko zgodnie z pewną procedurą to
mag spełni twoje życzenie. Jeżeli źle podjeść to zabiją cię jeźdźcy apokalipsy
rozmieszczeni po drodze. Ze grupą znajomych pojechaliśmy tam, byliśmy
przygotowani wiedzieliśmy co zrobić. Ja się trochę nie zgrałam w czasie, bo
kiedy oni wchodzili do domu, ja sikałam pod krzakiem. Ale cóż, udało się
przejść między poczwarami i przedostać się do biblioteki. Spotkaliśmy maga ale mieliśmy
trudności z dogadaniem się z nim. Nie wiem czy ja mizdrzyłam się bardziej do
niego czy on do mnie. Poza tym zdziwiłam się i nawet zapytałam, skąd taki
starożytny mag ma w bibliotece świeżo wydane książki.
Krok do tyłu. Słonie biegną przez sosnowy las uciekając
przed plującym trucizną latającym potworem. Potwór również ma głowę słonia, ale
umocowaną na małym ciałku i do tego skrzydełka ważki. Nie mogąc dogonić swoich
ofiar dopadł jakiegoś jaszczura i zioną na niego. Przypalony i zatruty jaszczur
biegał wzdłuż szosy zastanawiając się czy rzucić się pod samochód. Nie odważył
się i oto potwór wylądował i okazał się czymś w rodzaju sukuba, a jaszczur okazał
się człowiekiem. Teraz był zatruty i opętany, oświadczył swojej matce, że się z
potworem ożeni. Matka była z niego do tej pory dumna i nie mogła uwierzyć, w to
co się stało. Tak czy siak katastrofa zepchnęła wszystkich na dalszy plan.
Ogłoszono alarm, zbliżała się burza i wszyscy mieliśmy schronić się po drugiej
stronie szosy, w przygotowanych bunkrach. Organizator poprosił mnie, żebym
zabrała ze sobą trzy staruszki i pojechała z nimi do dalszego bunkra. Jedna ze
staruszek miała ze sobą kota, albo i dwa, pieska, królika i świnkę. Plus jakieś
bagaże. A mój samochodzik był malutki. Zwierzyniec się co chwilę rozbiegał i
ona musiała go łapać. Kilka razy usiłowałam rozplanować jak umieścić zwierzaki,
żeby nie pouciekały, ale dopiero za trzecim wpadłam na pomysł, żeby dwa
najbardziej kłopotliwe koty zamknąć do kociego kontenera. Był nieco obsrany ale
trudno. Po drodze minął nas Piotr swoim sportowym samochodem. Zaczęłam
podejrzewać, że coś z tym bunkrem jest nie tak. A raczej z nami jest coś nie
tak, skoro wysłali nas do nieistniejącego bunkra. Zapytałam jednej ze starszych
pań co jej dolega, a ona na to, że jest suką bez psa i poprosiła, żebym jej
powiedziała co u mnie. Stwierdziłam, że ja w zasadzie też jestem i do tego mam
wizje. Zgodnie pokiwały głowami, że mam przesrane.
Krok do tyłu. We śnie miałam do obiegnięcia jakieś punkty, pamiętam
dużo strzałek. Budziłam się i zapadałam w sen co chwilę, bo kocury biegały jak
wścieknięte i hałasowały. Wracałam do tego samego miejsca i znów biegałam, a
potem znów się budziłam i zasypiałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz