Strony

wtorek, 17 lipca 2012

właśnie odkryłam nowy rodzaj teatru


Wyobraź sobie skrzyżowanie teatru z Ikeą. Idziesz i błądzisz przez kolejne pomieszczenia, będące życiem bohatera przedstawienia. Patrzysz jak mieszka, oglądasz pokoje, mijasz się z domownikami. Zapaśnicy przeganiają cię z jego salonu, bo podejrzewają, że chcesz zająć ich żółte poduszki. Jego perski kot ucieka jeśli go za bardzo pogłaszczesz, albo łazi za tobą.

Kiedy już podejrzewasz, że zgubiłeś się na dobre w tej plątaninie korytarzy podłoga nagle rzuca cię na kolana, bo jest śliska i pochyła. Jesteś na szpitalnej klatce schodowej i teraz jesteś tym kogo obserwowałeś, obserwującym dla odmiany swoją żonę lekarkę, nawiasem mówiąc ładną blondynkę. Po szpitalu grasuje też doktor House oczywiście.

Patrzysz jak twoja żona siedzi przy umierającym na raka pacjencie o zniekształconej twarzy i pociesza go, że ma dobrą wiadomość, bo wszystko się zaraz skończy. On zrywa się na chwilę tylko po to chyba żebyśmy mogli zobaczyć, że leży w garniturze w prążki, po czym pada i umiera.

Słyszysz co mówią o niej inni lekarze, jak kobiety marudzą, że ona się nieprzyzwoicie ubiera i plotkują o niej niemiłosiernie. Ale potem możesz zobaczyć jak pierwsza plotkara, przełożona pielęgniarek wielka, gruba baba – totalnie naćpana i goła jak święty turecki gramoli się z donicy z rzeżuchą myśląc, że wstaje z trawnika w Vegas i idzie na bal, a tak naprawdę to włazi na salę szpitalną, gdzie chyba jest zwykle organizowany teatrzyk i goła tańczy tam na oczach czarnych raperów szykujących się do występu, przekonana, że jest na eleganckiej imprezie. To oczywiście podważa jej wiarygodność i musi zostawić bohaterkę w spokoju.

W tym momencie poznajemy bliżej doktora House, bo to on naćpał siostrę przełożoną, o czym nam z dumą powiedział. Widzimy jak odprowadza na salę dwójkę małych chłopców, których tak wyleczył z raka, że został im tylko katar. Ich matka jest bardzo wdzięczna.

Sen urywa się i zaczyna się następny.

Jestem u ciotki na jej podwórku. Pilnuję jej domu kiedy jej nie ma, zaglądam raz na jakiś czas na jej podwórko, żeby zobaczyć czy wszystko ok. Ale tym razem słyszę z domu jej głos. Wychodzi do mnie i w nagrodę za pilnowanie daje mi trzy krzaczki szałwii, o wyglądzie kapusty. Chcę je posadzić w ogrodzie, ale okazuje się, że wszystko jest już obsadzone przez mamę, albo zabetonowane przez ojca. Próbuję wykopać dziurę w małym pokoju i posadzić je tam, ale chociaż łopata skruszyła deski to nie mogłam przebić się przez podkład z siatki pod nimi. Ojciec zarządził, że mogę posadzić je najwyżej w donicach, ale znów pojawia się problem skąd wziąć ziemię. Bo wszędzie beton. A tymczasem szałwie schną i marnieją. Na szczęście po wsadzeniu ich do donicy i podlaniu wodą odżywają.

Sen urywa się i zaczyna się następny.

Jestem w księgarni na Krakowskim Przedmieściu i kupuję książki na prezent. Długo wybieram i dobieram, w końcu kupują kilka albumów, z których jeden jest „pochwałą głupoty” i traktuje o głupocie właśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz