wtorek, 3 lipca 2012
uroki zawodu grabarza
Aż dziwne, że nie obudziłam się mokra, ubłocona i z odciskami na rękach. Albowiem we śnie, na polecenie mojego ojca (nie realnego tylko jakiegoś innego dziada) kopałam grób.
Cokolwiek miało w nim spocząć było duże. Bo grób był sporo za duży na normalnego nieboszczyka. Dostałam trzy dni na wykopanie go i strasznie się namęczyłam, bo a to ziemia się osypała, a to przypływ morza przesiąknął i wypełnił dół wodą. Do towarzystwa miałam tylko niedużego, ale przywiązanego do mnie strasznie mocno kundelka. Kiedy wykopałam ten grób, akurat przechodzili jacyś znajomi i pomogli się nam z tego gliniastego dołu wydostać. Dziwili się, że pies wystawiony na powierzchnię nie ucieka.
Wracając do domu mijałam laskę z kotem na rękach i małą córeczką. Zapytałam ich o tego kota i dostałam taką samą odpowiedź jak zawsze, entuzjastyczną ale nieprawdziwą.
Potem dyskutowałam z mamą opcję przerobienia strychu na pokój mieszkalny, a ona tłumaczyła mi, że nie da rady bo najpierw trzeba zabezpieczyć podłogę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz