poniedziałek, 16 lipca 2012
trzęsienie ziemi, a sprawa biurowa
Ponieważ nasza firma gwałtownie się rozrasta istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że część z nas będzie musiała zapakować walizki i przenieść się do innego budynku. W sumie niedaleko, ale nikt nie lubi przeprowadzek. Niestety nie jest to pewne, a i nie wiadomo, która część ani kiedy. Żyjemy w niepewności geograficznej i stąd mój sen.
W biurowcu na dole koło recepcji jest sporo wolnego miejsca. Tam stanęła tablica, na której nasza leadka kolorową kredą rozpisywała projekty do wzięcia. Moje były na zielono, ale niechby sobie były, gdyby tylko nie były po koreańsku. Przed tablicą stały szeregi ławek, takich starego typu, ławka od razu przymocowana do biurka, pochyły blat, miejsce na kałamarz. W ławkach pracownicy. Na tak stworzonym open space, siedzieli PMowie i DTP i oczywiście za dużo DTP się przysiadło i babka obok prawie siedziała mi na kolanach. Wtedy kazałam im się posunąć i przesiedli się do innej ławki. W oczekiwaniu na projekt czytałam książkę. Poza tym pamiętam, że ogarnęłam tylko jednego maila, bo myślenie ciężko mi szło.
Potem poszliśmy na team meeting, a raczej na team i znajomi party w przyczepie naszego byłego kolegi z zespołu. Wtedy nadeszło trzęsienie ziemi.Najpierw większe, a potem kolejne mniejsze. Widziałam jak po asfalcie szła taka fala, para i kurz się unosiły kiedy napięcia przemieszczały się pod powierzchnią ulicy. Za kurzem pomykali strażacy, i wskoczyli z miejsca do kanałów tam gdzie kurz się zatrzymał, ale to nie były kanały tylko wielki dół.
Potem wracałam z kolegą i z leadką do biura przez mgłę, z daleka. Nie specjalnie znałam drogę więc musiałam zdać się na nich. Leadka obiecywała mi, że wyda proklamację, że dziś przez trzęsienie ziemi nie pracujemy.
Potem gdzieś we śnie mignęła mi jeszcze fala powodzi zalewająca ruchome schody w metrze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz