Strony

czwartek, 26 lipca 2012

jak widać bywają i kulturalne zombie


Spokojny sen co? No to dziś była apokalipsa zombie i klątwa  od czego by tu zacząć.

Najsampierw, jak mawiała babcia, siedzieliśmy sobie we w miarę dobrze zabezpieczonej przed zombie farmie i piliśmy herbatę. Nagle pukanie i wchodzą trzy ciacha w garniakach, które w  interesach przyszły. Siadają na pufach i zaczynają nawijać, zignorowałam co mówili, przysiadłam się do jednego i mu zapowiedziałam, że nie dalej jak dnia następnego mam zamiar go zmolestować. Z molestowania jednak we śnie nic nie wynikło, albowiem musieliśmy się przenieść z farmy. Jedziemy więc autobusem, ciacha z nami i rozmawiamy o zarobkach, pada pytanie skąd bierzemy pieniądze, a ja na to ciachu, że z wody leczniczej ze źródła. Ciacho się nadęło z wściekłości i mówi, że to bez sensu i mamy przestać pierniczyć, bo żadnej wody nie ma. To zatrzymałam autobus i pokazuję mu elegancką przepompownię, to aż go zatkało, że nie dość, że woda jest to jeszcze na niej zarabiam.

Wsiedliśmy z powrotem do busa i jedziemy, ale drugie z ciach zaczyna blednąć i wyrzekać, że się źle czuje. Ani chybi zaczyna się przemiana w zombie, oczywiście nie należy wyciągać pochopnych wniosków, ale na wszelki wypadek wszyscy pasażerowie wyciągnęli zaostrzone kołki, odsunęli się od ciacha2 i czekają. Co ciekawsze, jedna pasażerka wyraźnie dała do zrozumienia, że ona też jest zombie ale z tych inteligentnych i ona też kołkuje te tępe zombie, bo robią im złą reklamę.

Potem ukrywaliśmy się  w szkole, w której apokalipsa zombie wyludniła budynek podczas konkursu szydełkowania.

Wtedy obudziłam się, kichnęłam, poczułam, że oczka mi spuchły, zdjęłam kota z twarzy, umyłam się z sierści, otworzyłam okno dla wygnania złych alergenów i poszłam spać.

A wtedy przyśnił mi się rajd z mama po Warszawie w celu wywołania zdjęć, do czego koniecznie potrzebne były moje majtki. Więc pół snu latałam bez majtek, na szczęście w długiej koszulce.

A wtedy okazało się, że jestem wiedźminem i ratuję babę przed klątwą. Kazałam babie na początek się spakować i wynieść z domu. Ale,baba coś szukała w pokoju podczas kiedy jej rodzina/służba robiła pranie w wielkiej kadzi. I nagle zdałam sobie sprawę, że nie słyszę baby w pokoju po lewej, gdzie była, nie widziałam, żeby mnie mijała i szła do pralni, ale wiem, że jest w kadzi z praniem i się topi. Taki teleport na domowe potrzeby. Wpadłam do pralni i przerzucałam pranie tak długo, aż w wannie mignęła mi udręczona twarz baby, złapałam ją za bety i wyciągnęłam.

- a teraz – mówię – babo, wyjeżdżasz.

Baba, obiecała, że już jej nie ma więc zajęłam się jej mężem i mówię mu

- stary ty też wyjeżdżasz, bo też jesteś przeklęty

posłuchał, nawet mu pożyczyłam torbę podróżną, bo nie miał i zaoferowałam pracę, żeby miał się z czego utrzymać. Jak już myślałam, że spokój to przychodzę pod katedrę a tu baba jak na szubienicy wisi, tylko że żywa jeszcze bo najpierw trzeba za sznur pociągnąć i zapadnie zwolnić. A głos z nieba oświadcza, że z woli króla babę raz raz trza powiesić. No trudno, król każe to trzeba, upewniłam się u baby, czy się zgadza. Zgodziła się, pociągnęłam za sznur i zadyndała. Aż tu nagle tuż obok mnie jebut o ziemię dzwon katedralny. Cud normalnie, że nie walnął we mnie, bo wbił się w ziemię centymetr od moich butów. Okazało się, że baba i jej mąż dostarczyli złe wapno do budowy katedry i jakbym baby nie powiesiła to dzwon by spadł na ludzi, a tak cudem zostali uratowani.

Pamiętam jeszcze, że stałam pod domem, gdzie jak podejrzewano awantura domowa się odbywała. W środku migały  światła, pod domem tłumek obserwatorów, aż wreszcie z okna  wyskoczyła świecąca gałka oczna i zaczęła odlatywać. Podskoczyłam, a właściwie podleciałam i złapałam ją w rękę. Potem ktoś wrzasnął, że ja czarownica, to go postraszyłam wiedźmińskim mieczem i się uspokoił. A na końcu podszedł do mnie mag i mówi, że złapałam wyjątkowo potężny artefakt.

No i wtedy obudziła mnie burza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz