poniedziałek, 4 czerwca 2012
smacznej kiszonki i wesołego stadionu
Znów dodaję dwa naraz. Tak to jest jak się przybaluje i potem niewyspanie nie pozwala trafić rano w klawiaturę.
Byłam na stadionie. Oczywiście wydawał się mniejszy niż jest (mowa o narodowym) i w dodatku miał architektonicznie durne filary. To znaczy tak umieszczone, żeby zasłaniały ludziom widok. Chociaż może to i lepiej bo dano mi do zrozumienia, że w czasie meczu łatwo jest oberwać piłką w twarz. Wyszłam więc, zresztą i tak nie miałam biletu. Ale za pół godziny miała się zacząć transmisja, więc pomknęłam do domu, po drodze zahaczając o sklep z hot-dogami. Nie wiem jakim cudem zamówiłam „kiszonkę”- może moja podświadomość sugeruje mi, że jestem krowa – ale usiłowałam dopowiedzieć sobie, że albo to z kiszoną kapustą, albo z kaszanką (czyli kiszką). Był ze mną jakiś flegmatyczny facet, który zgodził się (chyba w nadziei na randkę) zjeść te kiszonki ze mną na miejscu zamiast na wynos.
A potem wiedźmin oświadczył, że nie pije więcej eliksirów i będzie próbował bez..nie wiem co on tam robił w ogóle.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz