Wyszłam
z pracy tylko na pół godziny, no może na godzinę. W końcu przerwa musi być.
Wsiadłam w 517 z zamiarem dojechania do jednego konkretnego przystanku i z
powrotem, jednak coś mi się pomyliło i zamiast 517 pojechałam 514.
Zorientowałam się kiedy autobus wiedziony instynktem skręcił w swoją trasę
zamiast w trasę kolegi. Wyskoczyłam na przystanku, boso i z butami w ręku i
również boso przebiegłam na drugą stronę ulicy gdzie jak wskazywała logika musi
być drugi przystanek. Teoretycznie powinnam była wsiąść po prostu w ten sam
numer, ale w przeciwną stronę jednak to mi do głowy nie przyszło. Zamiast tego
czekałam na 517.
Przy
okazji czekania poznałam sympatyczną dziewczynę imieniem Paka, mieszkającą w
ośrodku dla islamskich lesbijek. Zapraszała mnie na kawę, nawet chciałam wpaść
i zobaczyć jak wygląda taki ośrodek ponieważ nigdy w takim miejscu nie byłam,
ale znając swoje szczęście to autobus zwiałby mi dokładnie w momencie, w którym
przekroczyła bym drzwi. Stałyśmy więc w drzwiach gadając. Po chwili podszedł do
nas jakiś emeryt i zaczął wrzeszczeć, że w wieku 15 lat to oni nie byli
lesbijkami (co w jego przypadku jest raczej technicznie niemożliwe) tylko się
żenili. Opierdzielilam go, mówiąc, że w wieku 15 lat to się jest niedojrzałym
smarkiem i nie wolno się jeszcze żenić.
Gdzieś
po tej rozmowie doznałam olśnienia, 517 nie przyjedzie, bo to nie jego
przystanek. Pozłościłam się, zadzwoniłam do szefowej, że się zgubiłam i obiecuję
odrobić stracone godziny jak tylko wrócę do biura, po czym udałam się na
poszukiwanie zaginionej arki czyli przystanku. I wtedy okazało się, że ja
naprawdę, zupełnie nie wiem gdzie jestem. Ruiny zamku okazały się nie być
pomocne jako punkt orientacyjny. Poza tym nagle skończyło mi się miasto, a
zaczęła wieś. Owszem minęłam jeden przystanek (w złym kierunku), a potem
znalazłam drugi (był w czyimiś salonie) i trzeci (na środku jakiejś budowy) ale
nadal nie wyglądało, żeby bus mógł przy, którymkolwiek z nich się zatrzymać.
Na
szczęście spotkałam jakąś milą panią, która również jechała do Warszawy i
czekała na 517. Stojąc na przystanku byłyśmy świadkami wypadku. Dwie pocztowe
furgonetki dachowały po drugiej stronie ulicy. W efekcie pocztowcy zbierali
paczki, zaglądając do nich czy się nie potłukły, a jakaś laska z rozwianą
fryzurą leciała kulejąc z krzykiem ku jakiemuś facetowi, zapewne po pomoc.
Niestety
nie po oglądałyśmy dłużej, bo z wąskiej wiejskiej uliczki wyłonił się nasz
autobus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz