Spacerując nocą po mieście postanowiłam wpaść bez zapowiedzi do znajomej, co do której byłam prawie pewna gdzie mieszka. Po drodze jednak nie wiedzieć czemu wstąpiłam do kościoła.
Akurat odbywała się tam ceremonia ślubu znajomej gruzińskiej księżniczki i było sporo osób, które mignęły w moim życiu na którymś z jego etapów. Generalnie wszyscy, którzy mnie zauważali byli zdziwieni moją obecnością tutaj. Ja odpowiadałam, zgodnie z prawdą zresztą, że to tylko przypadkiem.
Atmosfera w kościele była ciężka ale spokojna. Na dworze noc i bodajże śnieg, ale w środku ciepło, chociaż nie do końca jasno. Takie złotawe przyćmione światło zalewało cały budynek.
Z lewej strony ołtarza leżały na brzuchach, machając nogami, dzieci. Miały czarne ubrania i głowy podpierały sobie rękoma.
Dalej stała mównica, a z niej myszka miki puszczała coś, co w założeniu miało być kościelnymi pieśniami, ale zawierało reklamy.
Księżniczka też nie była zadowolona, ponieważ brakowało jej motta do wypisania na butach (od spodu) albo na transparencie. Próbowałam coś wymyślić, ale nie za bardzo mogłam.
Wreszcie znudziłam się i wyszłam. O dziwo, chociaż spodziewałam się totalnego zagubienia, odnalazłam prostą drogę do centrum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz